Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Zdjęcia typu flat lay to ciekawy sposób na zaprezentowanie wszelkiej maści produktów. Jakub Kaźmierczyk podpowiada, jak zrobić je dobrze w domowym studiu, z niewielkim zestawem oświetleniowym.
Artykuł powstał we współpracy z marką GlareOne
Fotografia typu flat lay, czyli po prostu zdjęcia robione pod kątem 90 stopni od dłuższego czasu cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem. To świetny sposób na pokazanie sprzętu, kosmetyków, ale również jedzenia, czy ciuchów. Wszystko zależy od tego, nad czym aktualnie pracujesz i czym chcesz podzielić się ze swoją społecznością. Robienie tego typu zdjęć to też po prostu dobra zabawa, która może przerodzić się w niemałe wyzwanie. Do przygotowania mojego materiału zaaranżowałem trzy sceny, które oświetliłem w totalnie różny sposób, osiągając rozmaite efekty. To wszystko oczywiście w moim malutkim, domowym studio. Zapraszam do lektury.
Flat lay nie jest specjalnie wymagającą dyscypliną jeśli chodzi o sprzęt. Wiele osób korzysta ze swoich smartfonów, ale ja oczywiście jestem za tym, żeby używać aparatu. Może to być zarówno lustrzanka, jak i bezlusterkowiec. Zaawansowany kompakt też się sprawdzi. Atutem będzie na pewno odchylany ekran, który pozwoli wygodniej obserwować efekty sesji. Na pewno wygodna będzie również opcja tetheringu.
Obiektyw - nie musi być wybitny, i tak będziemy pracować na mocno domkniętej przysłonie, w okolicach ogniskowej 35-70 mm (dla małego obrazka). Nawet podstawowe obiektywy kitowe 18-55 mm czy 14-42 mm zdadzą egzamin. Nieoceniona będzie również pomoc statywu z odchylaną kolumną centralną, którą można ustawić pod kątem 90 stopni.
Ja do moich zdjęć wykorzystałem Olympusa E-M1 Mark III z obiektywem 12-100 mm f/4 Pro, który podłączyłem do laptopa, a ten - do sporego telewizora. Dzięki podglądowi na żywo, klęcząc przy układaniu sceny, mogłem ustawić kompozycję dokładnie tak, jak chciałem. To oczywiście trochę „overkill” do zwykłych zdjęć na Instagram, ale tego typu fotografii coraz częściej wymagają klienci, więc dobrze jest znać możliwości i wiedzić, w jaki sposób można to zrobić bardziej profesjonalnie.
Tu możliwości jest całe mnóstwo. Możemy wykorzystać zarówno światło dzienne, jak i błysk czy sztuczne światło stałe. Każde z nich będzie miało swoje plusy i minusy, ale gdybym miał wybrać jeden typ oświetlenia, postawiłbym na błysk. Przede wszystkim pracując z błyskiem mamy możliwość pracy na mocno domkniętej przysłonie. Lampy błyskowe są po prostu najmocniejsze i osiągają najlepszy stosunek ceny do mocy. Dla przykładu, w filmie na kanale GlareOne TV, gdzie Marcin Woźniak porównał maksymalną moc lampy GlareOne LED 600D i Vega 400, pomiary pokazały około 7EV różnicy mocy na korzyść Vegi 400.
Oczywiście - światło ciągłe ma szereg zalet, o których wspominałem w poprzedniej serii artykułów, ale chcąc pracować na domkniętej przysłonie, błysk będzie po prostu bezpieczniejszy. Dodatkowo czas synchronizacji na poziomie 1/250 s wyeliminuje ryzyko poruszenia zdjęcia. A po co nam domknięta przysłona? Przede wszystkim do uzyskania dużej głębi ostrości. Jeśli ustawimy w kadrze produkty o różnej wysokości, to przy przysłonie f/2 czy podobnej, albo tło, albo góra produktów będzie nieprzyjemnie nieostra. Do zrobienia zdjęć do artykułu wykorzystałem lampy GlareOne Vega 400 z wyzwalaczem Flash RC oraz kompletem akcesoriów, które będę opisywał przy konkretnej aranżacji.
Pierwsza aranżacja jest typowo fotograficzna. To po prostu kilka moich aparatów i światłomierz, który znajduje się w centrum kadru. Pierwsze zdjęcie miało być bardzo proste, zarówno jeśli chodzi o formę, jak i światło. Wykorzystałem tu ręcznie robione tło od Dominika Huberta o fakturze betonu, na którym ułożyłem poszczególne sprzęty. Światło to jedna lampa GlareOne Vega 400 z szybko rozkładanym softboxem 120 cm. Światło przystawiłem blisko górnej krawędzi kadru, co spowodowało, że jest ono miękkie, ale zasada odwrotności kwadratu działa tu bardzo mocno.
Skutkuje to zbyt jasną górą kadru i zbyt ciemnym dołem. Z kolei odsuwając lampę dalej, światło nie byłoby aż tak miękkie. Tu z pomocą przyszły pianki modelarskie, które powinny być na wyposażeniu studia każdego fotografa. Górną część zdjęcia zasłoniłem więc niskim arkuszem czarnej pianki, natomiast dół doświetliłem białym arkuszem. Zwieńczeniem całości było dopracowanie wyświetlacza na aparacie Fujifilm, który mimo wszystko znikał w cieniu. Tu pomógł mi asystent Grzesiek, który doświetlił ten kawałek arkuszem cienkiej blachy, który miałem pod ręką. Zdjęcie gotowe!
Kto nie lubi pączków? Nie znam chyba nikogo takiego. A do tego jak smakowicie mogą wyglądać. Jak się jednak okazuje, przejechałem pół Wrocławia, żeby znaleźć odpowiednie, ale Bite a Donut stanęło na wysokości zadania i przygotowało mi 12 wściekle czerwonych donutów. Plan był prosty - zrobić im zdjęcie z góry, na którym będą ułożone równo, na planie siatki 3 x 4. Do tego, na jednym zdjęciu chciałem, aby pączek był nadgryziony, więc przygotowałem dwie wersje zdjęcia. Zależało mi również na ostrym cieniu i równym oświetleniu. Minusem układania pączków jest fakt, że okrutnie brudzą tło, przez co dopiero za drugim razem udało mi się ułożyć je w akceptowalny sposób. Przesuwanie nie wchodzi w grę, bo pączki zostawiają tłuste plamy.
W tym wypadku użyłem jednej lampy GlareOne Vega 400, około 1.5 metra od pączków, bez żadnego modyfikatora. Im mniejsze źródło światła i im dalej znajduje się ono od fotografowanego obiektu, tym jest ostrzejsze. Oczywiście w przypadku tak małego pomieszczenia światło odbiło się od ścian i cień nie jest smoliście czarny, ale efekt jak najbardziej mnie zadowala.
Jak widzisz, pączki zostawiały brzydkie ślady. Usuwanie ich w postprodukcji jest dość kłopotliwe, więc lepiej było przygotować aranżację na nowo
W przypadku tej aranżacji zdecydowałem się na zrobienie trzech finalnych zdjęć. W pierwszych dwóch postawiłem na naturalność. Pączki są z manufaktury, a nie fabryki, więc nie są idealnie równe i różnią się od siebie. Natomiast w trzeciej odsłonie po prostu wyciąłem środkowego donuta razem z cieniem, stworzyłem z niego wzorek w Photoshopie i wkleiłem na jednolite tło.
Śniadanie to chyba mój ulubiony posiłek, dlatego to właśnie ono zagościło w ostatniej aranżacji. Miało być na bogato - owoce, jogurt, sok, kawa, rogaliki, gofry. Do tego koniecznie gra światłem. Zacznijmy jednak od początku... Za tło posłużył mi kawałek sklejki, na który nałożyłem grubą, nierówną warstwę masy szpachlowej. Dzięki temu tło jest trójwymiarowe i po odpowiednim oświetleniu wygląda naprawdę ciekawie. Sama aranżacja to połączenie ciepłych kolorów drewna z kolorowymi owocami i złotymi sztućcami.
Tu jednak musiało coś zadziać się ze światłem. Głównym jego źródłem była lampa GlareOne Vega 400 ze standardową czaszą. Światło przepuściłem przez ręcznie robione gobo, czyli kolejny kawałek pianki modelarskiej z wyciętymi nieregularnymi otworami. To dodaje głębi, tworzy sporo cieni i jaśniejszych miejsc. Jednak ten efekt nie był dla mnie wystarczający i mimo wszystko całość wygladała trochę za płasko. Tu z pomocą przyszły lusterka w rozmiarze około 10x15 i 15x21 cm, a także klasyczne lusterko do makijażu. Pierwsze dwa przyczepiłem do statywu Alki 200, do którego przyczepione było również gobo. Następnie, drugą lampę Vega 400, którą zawiesiłem na ramieniu Kenku 130, wsadziłem między nogi statywu i z założonym snootem skierowałem na lusterka. One dały ciekawy, twardy efekt, a z jednej lampy zrobiłem dwa źródła światła, bo lusterka były ustawione pod delikatnie różnym kątem. Najważniejsze było dla mnie to, żeby mocna wiązka światła trafiła na rogaliki.
Na tym zdjęciu widać oświetlenie tylko jedną lampą, gdzie światło przechodzi przez gobo
Tu widać światło tylko z lampy, która świeci na lusterka
Połączenie obu źródeł światła
Problematyczny w tej scenie był spadek ilości światła w górnej, prawej części kadru. Całą aranżację doświetliłem białymi arkuszami pianki modelarskiej, dzięki którym cienie są płytsze, a cały kadr nieco jaśniejszy. Dodatkowo, środek miski z jogurtem i owocami był nieco zbyt ciemny, więc i tu wykorzystałem lusterko. Po prostu złapałem blik światła, który skierowałem do wnętrza miski. Na koniec musiałem znaleźć odbicie w nożu, bo ten wychodził zdecydowanie za ciemny. Żeby tego uniknąć, wziąłem kawałek cienkiej blachy i sprawiłem, że odbił się w nożu, dzięki czemu mamy na nim ładny gradient.
To niby tylko dwie lampy, ale tu postarałem się wycisnąć z nich jak najwięcej tworząc wielowymiarowe światło. Często, wykorzystując nie do końca oczywiste modyfikatory, tak jak pianka z otworami czy klasyczne lusterka jesteśmy w stanie osiągnąć naprawdę ciekawe efekty.
Jak widzisz, fotografia flat lay to nie tylko światło z okna i zdjęcia robione smartfonem. To może być znacznie ciekawsza zabawa, a mając odpowiednią wiedzę i sprzęt jesteśmy w stanie zasymulować niemal dowolne światło, w każdym pomieszczeniu, o dowolnej porze dnia. Lampy GlareOne Vega 400 świetnie się do tego sprawdziły. W tej sesji niesamowicie doceniłem światło pilotujące LED, które ma wystarczającą moc, a po godzinie pracy z założoną strumienicą i czaszą, te prawie się nie nagrzały. Owszem, były ciepłe, ale ściągnąłem je tuż po wyłączeniu lampy bez żadnych rękawic. Do tego naprawdę szybkie ładowanie do pełnej mocy, niska waga i dobre trzymanie parametrów, ale przede wszystkim ultraniska cena i 3 letnia gwarancja.
Muszę również pochwalić naprawdę dobre i tanie akcesoria - statywy Stork 295 i Alki 200, jak również uchwyt Kenku 130, dzięki któremu mogłem umieścić lampę w ciężko dostępnym miejscu. Dobra robota GlareOne! Udanych zdjęć!
Więcej informacji o lampach GlareOne znajdziecie na: glareone.pl | Youtube | Facebook | Instagram