Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
W końcu jest...
Z aparatem fotograficznym Fujifilm XQ1 przyszło mi się zapoznać w bardzo ekstremalnych warunkach, gdyż orkan Ksawery skutecznie utrudniał mi odbiór przesyłki od kuriera. Po otworzeniu przesyłki w moich rękach trzymałem aparat wielkości standardowej talii kart do gry.
Jaki mały i delikatny - pomyślałem po wydobyciu go z opakowania. Mały i owszem - przyzwyczajony do pękatych aparatów lustrzanych miałem wrażenie, że w ręku trzymam zabawkę. Po bliższych oględzinach okazało się jednak, że to "delikatne" maleństwo ma korpus wykonany ze stopów metali lekkich i wysokoudarowego tworzywa o chropowatej strukturze, a więc musi być solidny. Po naładowaniu akumulatora okazało się, że pogoda za oknem nie zachęca do wychodzenia z domu, gdyż orkan szalał w najlepsze. Pobawiłem się więc trybem "makro", który w aparatach ze stajni Fujifilm zawsze sprawował się doskonale i zdjęcia były bardzo ostre w odległości już ok. 1 cm.
Oczekiwałem, że do testu dostanę typowy, kolejny na rynku aparat kompaktowy, jednak zapoznawanie się z menu i funkcjami aparatu szybko zweryfikowało mój punkt widzenia. Okazało się, że do rąk dostałem pełnowartościowy aparat fotograficzny z zapisem RAW i nowoczesną matrycą o funkcjach bardziej użytecznych niż w niejednej lustrzance. Z tymi funkcjami postanowiłem się zapoznać "na żywo", nie korzystając z instrukcji obsługi. Zajęło mi to może z godzinkę i w tym czasie poznałem większość funkcji na tyle, że mogłem ruszyć w miasto. Bardzo wysoko po pierwszych testach oceniam filtry wbudowane w aparat, które przy zastosowaniach amatorskich całkowicie eliminują konieczność korzystania z zewnętrznych edytorów. Szybko moimi ulubionymi filtrami stały się "aparat zabawkowy" i "dynamiczny ton" choć inne filtry również na pewno znajdą zastosowanie w pracy niejednego artysty.
Kolejny dzień przyniósł mały dyskomfort pogodowy - całe miasto było bowiem usłane sporą warstwą pierwszego w tym roku śniegu. Po krótkim namyśle wybrałem w aparacie tryb B/W i ruszyłem w miasto. Orkan jeszcze bardzo skutecznie harcował utrudniając zabawę aparatem, jednak znalazłem w XQ1 funkcję, której próżno szukać w innych aparatach kompaktowych konkurencyjnych firm, a mianowicie duży, programowalny pierścień wokół obiektywu. W zależności od wybranego trybu fotografowania do pierścienia tego automatycznie przypisują się odpowiednie funkcje. I tak przy trybie "preselekcja przysłony" tym pierścieniem można było natychmiast zmienić wartość przysłony, przy preselekcji czasu automatycznie do pierścienie przypisana była zmiana wartości czasu migawki przy innych trybach można tam było zmieniać filtry, rodzaje symulacji i inne funkcje aparatu czy też kompozycji fotografii. Przy czym w każdej chwili można mu było przypisać praktycznie dowolne funkcje.
Bardzo szybko przyzwyczaiłem się do tego gadżetu i nie ukrywam, że pozazdrościłem go trochę gdyż w moim aparacie brak tego ułatwienia. Większość zdjęć robiłem w bardzo wilgotnej aurze, przy silnym wietrze, zacinającym śniegu i bardzo niskiej temperaturze odczuwalnej - temperatura odczuwana wg serwisów pogodowych -14 st C. Pomimo tak ekstremalnych warunków aparat sprawował się bez zarzutu, a omawiany wcześniej pierścień ułatwiał manipulowanie w grubych rękawiczkach.
Ale żeby nie było tak kolorowo, są też i słabe elementy fabrycznego zestawu. Najsłabszym punktem dla mnie jest akumulator. Po pełnym naładowaniu już po dwóch godzinach fotografowania uległ wyczerpaniu. Czasami lubię przy ładnej pogodzie włóczyć się godzinami po ulicach miasta robiąc zdjęcia i nawet gdyby to były trzy godziny, to i tak byłoby to za mało jak na moje potrzeby.
Plusy:
Minusy:
Tekst i zdjęcia: Krzysztof Ludwiczak