Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
SMC-DA* 50-135 mm F2.8 ED [IF] SDM]
Zooma tego Pentax zapowiedział dwa lata temu, a pół roku później wypuścił na rynek. To jedna z zaledwie trzech tego typu konstrukcji na rynku. Oprócz Pentaksa jedynie Sigma i Tokina pokazały jasne, niepełnoklatkowe odpowiedniki małoobrazkowych 70-200 mm. Inni producenci lustrzanek APS-C w tej klasie sprzętu proponują pełnoklatkowe 70-200 mm F2.8, które stają się jednak odpowiednikami 100-300 mm. Niektórym to bardzo pasuje, ale nie wszystkim. Poza tym APS-owy 50-135(150) mm F2.8 jest szkiełkiem znacznie mniejszym, lżejszym i poręczniejszym. Przy tym wszystkim jego użycie zapewnia brak dziury pomiędzy 50(55) mm, a 70 mm, czyli "górą" jasnego, standardowego, niepełnoklatkowego zooma, a "dołem" długiego, jeśli używalibyśmy pełnoklatkowego. Sporo zalet, prawda?
plus dwa błyszczące paski dodają elegancji.
Konstrukcja
Pentax 50-135 mm F2.8 wygląda szlachetnie i elegancko, co niewątpliwie przystoi obiektywowi DA*. Korpus jest leciutko rozszerzającym się ku przodowi walcem, zakończonym profilowaną osłoną przeciwsłoneczną wydłużającą obiektyw o ponad połowę. Aż korci by jej nie używać, gdyż wtedy obiektyw staje się równie niepozorny jak canonowska "dwusetka" F2.8. No, prawie tak samo niepozorny, gdyż na jego przedzie świeci złoty pasek głoszący wszem i wobec przynależność do najwyższej klasy optyki Pentaksa. Ale pasek ten można przecież zakleić...
Ów pasek, plus drugi, zielony z tyłu obiektywu, złota plakietka z boku, złote "PENTAX 50-135" przy okienku skali odległości oraz oczywiście bagnet, to jedyne widoczne z zewnątrz metalowe elementy tego zooma. Mamy więc poziom "zmetalizowania" obudowy identyczny, jak w taniutkim zoomie 50-200 mm F4-5.6 testowanym w pierwszej części cyklu. Z tym że metalu sporo musi być w środku, bo samo szkło, nawet w sporej ilości nie zagwarantuje masy na poziomie niemal 0,8 kg. No właśnie, szkło. Tego jest tam pod dostatkiem, a wśród 18 soczewek mamy aż trzy ze szkła o obniżonej dyspersji. To żadnym rekordem nie jest (Nikkor 70-200 mm F2.8 ma takich 5), ale i tak powinno zapewnić niezłą korekcję aberracji chromatycznej. Konstruktorzy postarali się by obiektyw ten skonstruować jak na topowego zooma przystało, czyli z wewnętrznym zoomowaniem i ogniskowaniem. Pierwsza cecha oznacza, że zmiana ogniskowej odbywa się za pomocą ruchów wyłącznie wewnętrznych grup soczewek, a druga, że w ten sam sposób realizowane jest ustawianie ostrości. Te właściwości bardzo ułatwiły uszczelnienie obiektywu dla zabezpieczenia przed przeniknięciem do jego wnętrza pyłu i wilgoci. To zresztą cecha wszystkich obiektywów DA*. Drugą, także wspólną cechą jest obecność warstwy SP (Super Protection) na przedniej soczewce, co utrudnia osadzanie się kropel wody i zanieczyszczeń, także tych tłustych. Jednocześnie powłoka ta ułatwia oczyszczenie soczewki gdyby jednak się zabrudziła.
Podstawowym napędem autofokusa jest ultradźwiękowy silnik SDM. Podstawowym, gdyż obiektyw ma także tradycyjne, "śrubokrętowe" sprzęgło pozwalające na napędzanie autofokusa silnikami starszych lustrzanek, nie przystosowanych do współpracy z napędem SDM. Są to wszystkie modele starsze od Pentaksa K10D (i Samsunga GX-10) oraz on sam z firmwarem 1.2 lub starszym. Już po raz kolejny przychodzi mi chwalić ten dualny napęd autofokusa, ale uważam że należy, bo to bardzo głęboki ukłon w stronę użytkowników nieprodukowanych już modeli aparatów.
Ultradźwiękowy autofokus testowanego przez nas zimą pentaksowskiego zooma 16-50 mm F2.8 SDM był szybki, ale bez rewelacji. Natomiast napędowi AF opisywanego tu zooma należą się duże brawa. Jest on bowiem o ok. 1/3 szybszy od autofokusa mojego "wzorcowego" Nikkora 70-200 mm F2.8, a to naprawdę duże osiągnięcie. System ustawiania ostrości dysponuje funkcją Quick Shift Focus, czyli pentaksowską odmianą Full-Time Manual, pozwalającą na przejęcie ręcznej kontroli nad ostrością natychmiast po ustaniu pracy autofokusa.
Minimalna odległość ustawiania ostrości to 1 m, a to zapewnia uzyskiwanie wcale nie rewelacyjnie dużej skali odwzorowania, maksymalnie 1:5,9. O makrofotografii możemy więc tylko pomarzyć...
Wcześniej wspomniałem o dwóch podobnych zoomach obecnych na rynku: Sigmie i Tokinie. Ten drugi jest konstrukcją bliźniaczą, jako że Pentax dość blisko współpracuje z Tokiną i kilka obiektywów zaprojektowali wspólnie. Jednak w przypadku zoomów 50-135 mm F2.8 podobieństw z początku trudno się dopatrzyć. Tokina zaprojektowała bowiem zewnętrze swojej wersji we własnym stylu, czyli dość topornie. Niektórym z pewnością się on nie podoba, ale inni widzą w nim solidność oraz czują że obiektywy Tokiny to porządne narzędzia do fotografowania. Tokinie brak jednak ultradźwiękowego napędu autofokusa i funkcji Full-Time Manual, ale przełączanie AF-MF jest ułatwione dzięki mechanizmowi One Touch Focus Clutch. Przewagą nad wersją Pentaksa jest obecność stopki mocowania statywowego. Pod względem optycznym zoomy są identyczne, co na początku wcale nie było jasne. Zarówno Pentax, jak i Tokina na jakiś czas utajniły schematy optyki swoich konstrukcji, a że ich opisy pochodzące z obu firm nieco się różniły, można było odnieść wrażenie że zoomy pod poszczególnymi markami w środku wyglądają inaczej. Teraz już wszystko wiadomo, ich schematy optyczne wyglądają identycznie i taka sama jest zawartość i rozłożenie "szlachetnego" szkła. Dotyczy to zarówno zoomów 50-135 mm, jak i podobnie czasowo utajnionych 16-50 mm F2.8. To jednak wcale nie znaczy, że produkty obu firm muszą być identycznie justowane, a to może powodować nieznaczne różnice w jakości obrazu. Bezpośrednio trudno jednak zoomy Pentaksa i Tokiny ze sobą porównać, jako że ten drugi produkowany jest wyłącznie z mocowaniami do Canonów i Nikonów.
Obsługa
Obiektyw aż zachęca do ręcznego ustawiania ostrości, gdyż to właśnie na służący do tego pierścień trafiają od razu palce dłoni podtrzymującej aparat i obiektyw od dołu. Pierścień zooma jest znacznie węższy i umieszczony z tyłu obiektywu. By go obsłużyć, trzeba mocno cofnąć dłoń co powoduje że aparat już na niej nie leży, a cały zestaw zaczyna ciążyć ku przodowi. Sytuacja zmienia się bardzo na plus, gdy pod aparat doczepimy grip. Wtedy z trafieniem na pierścień ogniskowych nie ma problemu, a i do tego od ostrości sięgniemy.
Komfort kręcenia nimi nie jest taki sam. Zmiana ogniskowych to niemal poezja: nieduży, "tłusty" opór nieco rosnący przy szybszym obracaniu. Przy tym zakres obrotu to mniej niż 1/4 obwodu obiektywu. Takiej kultury pracy nie reprezentuje pierścień ostrości. Jego opór wcale nie jest większy, ale za to "płaski" i trochę "szorstki". Być może decyduje o tym obecność jakiegoś ciernego sprzęgła, a może po prostu nie zadbano o lepsze ułożyskowanie tego pierścienia? Tak czy owak sytuacja wygląda tu gorzej niż przy ustawianiu ogniskowej. Te negatywne odczucia wynikają jednak głównie z kontrastu w komforcie obsługi w stosunku do pierścienia zooma; w sumie jednak nie można bardzo narzekać. Przeskok przez całą skalę odległości wymaga obrotu pierścienia o ponad 1/3 obwodu; przekładni zwalniającej pomiędzy pierścieniem, a skalą brak. Oczywiście pierścień ostrości nie obraca się podczas działania autofokusa. Plusem ergonomii jest też oczywiście obecność wspomnianego już systemu Quick Shift Focus oraz okienka w osłonie przeciwsłonecznej bardzo ułatwiającej obracanie filtrem polaryzacyjnym.