Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Superzoomy, zwane często obiektywami uniwersalnymi, podróżniczymi, czy - nieco złośliwie - spacerowymi, od dawna były i nadal są marzeniem wielu fotografujących. Marzeniem nie dlatego że są z tych czy innych powodów niedostępne, ale stąd że każdy chciałby taki mieć, ale od zakupu odstręcza ich zasada: "obiektyw do wszystkiego, czyli do niczego". Odstręcza, ale nie wszystkich i nie zawsze. Części amatorów nie przeszkadzają mniej albo bardziej pogorszone parametry jakościowe, bo tych różnic i tak nie są w stanie zauważyć. Inni, owszem widzą je, ale mają swoje priorytety, tak jak pierwszy z moich znajomych, który superzooma nabył kilkanaście lat temu. Kupił go do fotografowania w czasie wspinaczki, a moje propozycje szerszego zestawu optyki kwitował krótkim: "gdy siedzę w ścianie nie będę zmieniał obiektywów". Ale są też fotografiści-profesjonaliści, którzy nie wstydzą się korzystać z superzoomów. W pracy używają optyki stałoogniskowej bądź jasnych, wysokiej klasy zoomów, ale na spacer z psem, czy na wakacje biorą lustrzankę (czasami bardzo amatorską) z zoomem uniwersalnym. Jeden z moich kolegów, po przesiadce z Nikona D2x na D3, pozbył się całości DX-owej optyki, poza Nikkorem 18-200 mm, którego pozostawił sobie wraz z Nikonem D40x.
Historycznie, superzoomy stały się popularne na początku lat 90-tych ubiegłego wieku, gdy Tamronowi udało się skonstruować nieduży i stosunkowo tani obiektyw 28-200 mm o sensownej jakości obrazu, który jednak nie był jeszcze pozbawiony istotnej wady starszych konstrukcji: dużej minimalnej odległości ogniskowania. Te 1,8 m zostało zmniejszone do 0,5 m już w następnym wcieleniu zooma, który stał się bardzo popularny, a Tamron dzięki niemu wyraźnie wysforował się przed konkurencję. Umiejętne stosowanie soczewek asferycznych, LD i ciekawych rozwiązań mechaniki pozwalało temu producentowi na konstruowanie coraz to bardziej zaawansowanych superzoomów. Był nim zarówno 28-200 mm XR wielkością niewiele odbiegający od ciemnego, amatorskiego 28-80 mm, czy - już znacznie większy - pionierski 28-300 mm. Sigma wyprzedziła Tamrona produkując pierwszy zoom spacerowy przeznaczony do lustrzanek niepełnoklatkowych, 18-125 mm F3.8-5.6 (oczywiście jeszcze bez stabilizacji) odpowiadający dla "cropa" równego 1,5 małoobrazkowemu 27-188 mm. Tamron nie dał jednak za wygraną i gdy konkurenci szczycili się zoomami 18-200 mm (ekw. 27-300 mm), on wyprodukował 18-250 mm, a ostatnio postawił kropkę nad i ogłaszając skonstruowanie zooma 18-270 mm (ekw. 27-405 mm), do tego stabilizowanego. Chętnie dołączylibyśmy go do naszego testu, lecz w momencie jego planowania, nie była nawet znana data wprowadzenia tego obiektywu na rynek.
Widać że zoomy tej klasy ochoczo wydłużają swe dłuższe krańce, ale o rozciąganiu zakresu w dół już ciszej. A jest naprawdę wielu fotografujących, którzy z chęcią oddaliby 100, czy nawet 150 milimetrów z tych 270, byleby tylko 18 mm skrócić do 16 mm. Na to będziemy jeszcze musieli poczekać. Był tylko jeden przypadek zejścia w superzoomie do poziomu małoobrazkowej ogniskowej 24 mm, w pełnoklatkowej Tokinie 24-200 mm. Jednak efekty zdjęciowe, zwłaszcza przy najkrótszej ogniskowej na tyle nie zachwycały, że nikt takiego eksperymentu dotychczas nie powtórzył.
Wybrane do tego cyklu obiektywy testowaliśmy po dołączeniu do Nikona D80. Zdjęcia testowe zostały wykonane przy natywnej czułości przetwornika obrazu ISO 100, przy pośrednich ustawieniach wyostrzenia szczegółów, kontrastu, nasycenia barw i redukcji szumów ISO oraz wyłączonej redukcji szumów pojawiających się przy długich ekspozycjach. Zdjęcia zapisywane były jako pliki RAW i JPEG o pełnej rozdzielczości i najsłabszej dostępnej kompresji. Jeśli zdarzyło się że parametry były ustawione inaczej, zostało to wspomniane w podpisie zdjęcia. Do testu dołączone zostaną pliki RAW z wybranych zdjęć plenerowych i studyjnych. Każdy chętny będzie mógł ocenić, w jakim stopniu zdjęcia JPEGi z aparatu różnią się od tych uzyskanych z surowego formatu RAW w wybranej "wywoływarce".
Sigma 18-125 mm F3.8-5.6 DC OS HSM
Jest to pokazany na tegorocznych targach PMA kontynuator pierwszego na świecie niepełnoklatkowego superzooma, tym razem zaprezentowany już w wersji stabilizowanej. Aktualnym standardem górnego krańca ogniskowych tej klasy obiektywów jest 200 mm, ale tu mamy "zaledwie" 125 mm. Jest to wartość zapewniająca sensowny kompromis pomiędzy rozmiarami, masą i jasnością. Dzięki ograniczeniu najdłuższej ogniskowej można było zatrzymać się na maksymalnym otworze względnym F5.6 i nie wchodzić w typowe dla zoomów 18-200 mm F6.3. Ta wartość nie wygląda najlepiej w katalogach oraz nie przypada do gustu układom automatycznego ustawiania ostrości. Jednak zysk na masie i rozmiarach, bardzo dobrze widoczny w pierwszej wersji obiektywu, po ustabilizowaniu jakoś się rozpłynął. Masa wzrosła o ponad 1/4, średnica filtra z 62 mm na 67 mm, a tył obiektywu tak bardzo przytył, że aż utrudnia dostęp do przycisku odblokowującego bagnet. Te same uwagi dotyczą zresztą także Sigmy 18-200 mm OS.
Zoom reprezentuje wzornictwo typowe dla optyki Sigmy ze średniej półki. Wygląda więc skromnie i trochę ponuro, ale oko cieszy zwartość i proporcjonalność konstrukcji. Nie dotyczy to umieszczonych po lewej stronie topornych suwakowych wyłączników autofokusa i stabilizacji. Pomiędzy gumowanymi i ostro moletowanymi pierścieniami oraz na osłonie przeciwsłonecznej znajdziemy matowe, miękkie pokrycie znane także z topowej serii EX.
Konstrukcja
Nie myślmy jednak, że "dołożenie" członu optycznej stabilizacji to jedyna zmiana w porównaniu z pierwowzorem - nadal jeszcze sprzedawanym w Polsce. Ten człon trzeba było przecież uwzględnić w konstrukcji, co spowodowało że obiektyw wymagał policzenia niemal na nowo. Przy okazji udało się zredukować do 0,35 m minimalną odległość ustawiania ostrości, czego efektem jest bardzo przyzwoita skala odwzorowania 1:3,8. Soczewek mamy teraz 16 w miejsce 15 u poprzednika, ale liczba tych szlachetnych pozostała bez zmian. Mamy więc jedną wykonaną ze szkła o niskiej dyspersji SLD (Special Low Dispersion) oraz trzy asferyczne: jedną odlewaną ciśnieniowo i dwie hybrydowe. Z tym że układ tych elementów optycznych jest inny niż w pierwowzorze, a najistotniejszą zmianą jest użycie dużej soczewki SLD w pierwszym członie obiektywu, czyli podobnie jak w Sigmie 18-200 mm.
Jasność F3.8 przy 18 mm oznacza że obiektyw jest troszkę ciemniejszy od konkurentów mających tu F3.5, ale pewną pociechą jest fakt że rzeczywisty maksymalny otwór względny deklarowany w Exifie to F3.7.
Konstrukcja układu zmiany ogniskowej daje spory, niemal 5-centymetrowy wysuw przedniego członu obiektywu wraz ze zbliżaniem się do dłuższego krańca zooma. Wysuw ten odbywa się dwuczłonowo, a przy maksymalnym wydłużeniu przód obiektywu praktycznie nie wykazuje żadnych luzów. Ustawianie ostrości wykorzystuje wewnętrzne grupy soczewek, dzięki czemu proces ten może odbywać się szybciej i z mniejszym wydatkiem energii, no i nie powoduje obracania się przodu obiektywu. Za automatyczne ustawianie ostrości odpowiedzialny jest ultradźwiękowy silnik HSM, niestety w swej kompaktowej wersji. Oznacza to brak możliwości ręcznego skorygowania ostrości bez wyłączenia autofokusa suwakiem AF/M na obiektywie oraz obracanie się pierścienia ostrości podczas ogniskowania. Nie ma jednak wątpliwości że autofokus pracuje cichutko i całkiem szybko. W niczym nie ustępuje tu konkurentom, a po ustawieniu długiej ogniskowej jest nawet ciut szybszy od Nikkora.
W obudowie obiektywu nie znajdziemy ani trochę metalu, ale ponieważ obiektyw waży niemal pół kilograma, to konstruktorzy nie mogli sobie pozwolić na zastosowanie plastikowego bagnetu.
Obiektyw produkowany jest w wersjach do Canona, Nikona, Sigmy, Sony i Pentaksa. Modele z dwoma ostatnimi mocowaniami pozbawione są stabilizatora obrazu, a poza tym nie ma ich jeszcze (w połowie sierpnia) na rynku.
Obsługa
Pierścień ogniskowych nie jest zbyt szeroki, ale przyznać należy że jego poszerzenie musiałoby spowodować zwężenie pierścienia ostrości. Ci którzy często ostrzą ręcznie uznaliby to za kiepski pomysł, ale korzystający tylko z autofokusa pochwaliliby - głównie za zmniejszenie szans na to że zacznie nam się obracać pod palcami podczas automatycznego ustawiania ostrości. Mi z początku ten ruch pierścienia przeszkadzał, ale szybko nauczyłem się odpowiednio trzymać palce i problem znikł. I okazało się że palce idealnie trafiają wtedy na pierścień zooma. A powinny dobrze i pewnie trafiać, gdyż obraca się on ze sporym oporem, którego przezwyciężenie nie zawsze jest łatwe, zwłaszcza gdy chcemy delikatnie skorygować ogniskową. Opór ten jeszcze trochę rośnie podczas skracania ogniskowej przy obiektywie skierowanym w dół. Z tym że problem ten u obu konkurentów występuje jeszcze wyraźniej.
Skala ogniskowych zajmuje mniej niż 1/4 obwodu obiektywu, dzięki czemu łatwo "z jednego chwytu" przejechać z krańca na kraniec zakresu zooma. Za to skala odległości obejmuje o połowę mniej obwodu, a pierścień ostrości obraca się lekko i płynnie, w sumie bardzo komfortowo w skali obowiązującej dla optyki AF. Szkoda tylko że brak Full-Time Manual.
Odstających, topornych wyłączników autofokusa i systemu stabilizacji obrazu OS nie sposób ze sobą pomylić, gdyż są od siebie sporo oddalone. Przesuwa się je dość trudno, dzięki czemu małe jest prawdopodobieństwa przypadkowego przełączenia.
Za jedną rzecz muszę jeszcze Sigmę pochwalić: dogoniła konkurencję i zaprojektowała kapturki na obiektywy wyposażone w dodatkowe wewnętrzne uchwyty. Nareszcie!
Stabilizacja obrazu
Swoją odmianę optycznej stabilizacji obrazu Sigma wprowadziła po raz pierwszy 6 lat temu w zoomie 80-400 mm i nazwała OS (od Optical Stabilizer). Obecna generacja systemu, zgodnie z oficjalnymi danymi pozwala na stosowanie czasów naświetlania 16-krotnie, czyli o 4 działki dłuższych niż bez użycia OS. W rzeczywistości aż tak dobrze nie jest, w każdym razie gdy owe obietnice odniesiemy do podręcznikowych nakazów fotografowania z czasem (wyrażanym w sekundach) nie dłuższym niż odwrotność ogniskowej, a właściwie odpowiednika małoobrazkowej ogniskowej (wyrażonej w milimetrach). Poniżej przedstawiam tabelę z wynikami testu wykonanego przy najdłuższej ogniskowej, czyli odpowiedniku małoobrazkowej 188 mm. Najpierw wykonałem serię zdjęć służących jako odniesienie: z wyłączoną stabilizacją przy czasie 1/25 s, czyli mniej więcej 8-krotnie dłuższym niż pozwalają zasady. Następnie przy włączonej stabilizacji naświetliłem serie zdjęć przy 1/25 s, 1/13 s i 1/6 s, a więc czasach 8-, 16- i 32-krotnie dłuższych od dopuszczalnych. Przy każdym czasie wykonywałem po dwie serie zdjęć: jedną przy ustawionym bardzo dużym dystansie ostrości, drugą przy ostrości ustawionej na 2 m. Pozwoliło to wykazać czy i jak bardzo spada skuteczność stabilizacji przy większych skalach odwzorowania, gdy do głosu oprócz kątowych dochodzą liniowe drgania obiektywu.
Widać że przy fotografowaniu na duże odległości (formalnie: przy małych skalach odwzorowania) sytuacja wygląda bardzo dobrze tylko przy 8-krotnym przedłużeniu czasu ekspozycji. Przy dalszym 2-krotnym przedłużeniu co prawda praktycznie nie ma zdjęć mocno poruszonych, ale by mieć pewność że któreś będzie całkiem ostre warto zrobić ze trzy ujęcia. Co ciekawe, dalsze wydłużanie czasu (czyli do 1/6 s) wcale nie powoduje istotnego przesunięcia udziałów w stronę zdjęć mocno poruszonych.
Przy fotografowaniu na małe odległości (duże skale odwzorowania) sprawy wcale nie mają się gorzej. Widać to zwłaszcza przy ekspozycjach 1/13 s i 1/6 s, kiedy udział ostrych zdjęć jest wyraźnie większy niż przy ostrzeniu na nieskonczoność. Z tym że przy tych najdłuższych ekspozycjach widać silny wzrost liczby zdjęć mocno poruszonych. Można więc podejrzewać że system OS Sigmy wykrywa nie tylko drgania kątowe obiektywów mające wpływ na rozmazanie zdjęć przy każdej skali odwzorowania, ale także drgania liniowe, których obecność objawia się tym silniej im bardziej zbliżamy się do makrofotografii.