Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Po Sigmie 10-20 mm F4-5.6, w drugiej części testu zoomów szerokokątnych przeznaczonych do niepełnoklatkowych lustrzanek cyfrowych Nikona wystąpi Tokina AT-X 12-24 mm F4 AF PRO DX. Zapraszamy do lektury.
Tokina AT-X 12-24 mm F4 AF PRO DX
Tokina AT-X 124 AF PRO DX (tak brzmi oficjalna nazwa) to obiektyw nieco inny od przedstawionego w pierwszej części testu zooma Sigmy. Sprawia wrażenie toporniejszej, ale zarazem poważniejszej konstrukcji, o czym świadczyć może stała jasność F4, no i symbole AT-X oraz PRO w nazwie. Pierwszy z nich to skrót od Advanced Technology Extra i oznacza najwyższą klasę obiektywów Tokiny. Z kolei symbol PRO mówi sam za siebie, ale informuje też o zastosowaniu firmowego, metalopodobnego wykończenia obudowy Armalite. Do grupy tajemniczych symboli zaliczyć jeszcze można DX - oznaczenie niepełnoklatkowej optyki Tokiny.
Konstrukcja
O ile sigma była niemal walcem, tak testowany teraz zoom przyjmuje kształt znany z innych modeli Tokiny. Średnica tylnej części jest nieduża, ale to właśnie tam znajdziemy dość wąski pierścień ogniskowych z prostym, niezbyt subtelnym paskowym bieżnikiem. Z przodu umieszczono szeroki pierścień ostrości o większej niż tamten średnicy, a przy tym ze znacznie gęściejszym wzorkiem. Tuż przed nim znajduje się bagnet mocujący najgłębszą w naszym teście osłonę przeciwsłoneczną.
W odróżnieniu od sigmy tu obudowano poruszający się podczas zoomowania o kilka milimetrów w przód i w tył przedni człon obiektywu. Tak więc zarówno osłonę przeciwsłoneczną, jak i filtry mocuje się do korpusu obiektywu. Filtr ma typową dla tej klasy optyki średnicę 77 mm, ale tokinie brak zapasu pozwalającego na jednoczesne przykręcenie dwóch filtrów. W sigmie skutkowało to jedynie symbolicznym, praktycznie niezauważalnym winietowaniem, a tu jest trochę gorzej. Jednak pojedynczy filtr, nawet gruby, kilkumilimetrowy polaryzacyjny w żaden sposób nie ograniczy pola widzenia tego zooma.
Poza bagnetowym mocowaniem, w obudowie niemal brak metalu. Niemal, gdyż metalowe (metalizowane?) są złocenia tego zooma: oznaczenia przy okienku skali odległości i złoty paseczek z przodu obiektywu. Metalu więc z zewnątrz nie za dużo, ale masa obiektywu wyraźnie przekroczyła pół kilograma.
Wewnątrz obudowy znajduje się 11 grup liczących w sumie 13 soczewek. Druga soczewka obiektywu to efektownie wyprofilowany element asferyczny, a kolejna tego typu, wyglądająca już bardziej standardowo, mieści się w tylnym członie optycznym. Również z tyłu obiektywu miejsce znalazły dwie soczewki ze szkła o niskiej dyspersji SD.
Zakres ogniskowych to 12-24 mm, co w nikonach i fuji przekłada się na zakres kątów widzenia taki jak w małoobrazkowym zoomie 18-36 mm, a w canonach ze współczynnikiem kadrowania 1,6x (do innych ten obiektyw się nie nadaje) 19-38 mm. Brakuje więc kąta tak szerokiego jak w zoomie Sigmy, ale za to nie mamy dziury w ogniskowych jeśli jako standardowego zooma używamy jakiegoś małoobrazkowego 24-70 mm, czy 24-85 mm. No i nie zapominajmy o wysokiej - jak na tę klasę zoomów - jasności, która jest przy tym stała w całym zakresie ogniskowych. Pod tym względem tokina i nikkor przeważają nad konkurentami. Wspomnieć tu należy, że Canon EF i Nikon F to jedyne mocowania, z jakimi dostępny jest ten zoom.
Tokinie - jako firmie - brakuje ultradźwiękowego napędu autofokusa. Z tego powodu nikonowska wersja zooma korzysta z silnika AF aparatu. Ten typ napędu do cichych nie należy, choć oczywiście są od tej zasady chlubne wyjątki. Zoom Tokiny takim nie jest, ale nie panikujmy: hałas może być denerwujący przy przelotach autofokusa przez całą skalę odległości oraz w przypadkach gdy AF "nie wie dokąd jedzie". Wtedy słychać jego nerwowy, szybki ruch. W pozostałych wypadkach krótkie warknięcia silnika i przekładni nie przeszkadzają. W opisywanym tu obiektywie użyto mechanizmu One-Touch Focus Clutch, dzięki któremu jednym osiowym ruchem pierścienia ostrości dokonujemy przełączenia AFMF. Ruch do przodu odłącza pierścień od skali ostrości i odpowiedzialnych za ogniskowanie członów optyki, a łączy je z napędem autofokusa. Ruch do tyłu dezaktywuje autofokus, a do mechanizmu ustawiania ostrości dołącza pierścień ręcznego ostrzenia. O ile przejście MF->AF odbywa się bez kłopotów, o tyle AF->MF wymaga czasami sporej siły potrzebnej, by wpasowały się w siebie dwa współpracujące wewnątrz obiektywu wieńce zębate. W sumie jednak sam pomysł należy pochwalić. W uzupełnieniu dodam, że minimalna odległość ogniskowania wynosi 0,3 m, ale uzyskiwana wtedy przy użyciu najdłuższej ogniskowej skala odwzorowania to zaledwie 0,125x (1:8).
Obsługa
W sumie trudno wytknąć obsłudze tego obiektywu jakieś wyraźne niedogodności, ale potwierdza się tu jego toporność. Pierścień zooma w zasadzie obraca się płynnie, ale czujemy, jakby mechanizm wewnątrz nie był superprecyzyjnie obrobiony. Obiektyw sprawia wrażenie, jakby pochodził nie z produkcyjnej, a z prototypowej serii. Tę wadę, a właściwie niby-wadę można przekuć na zaletę, twierdząc, że mamy do czynienia z produkcją jednostkową albo małoseryjną. To takie budzenie tkwiącego w obiektywach Tokiny i ich użytkownikach ducha marki Angenieux...
Pierścień ostrości również obraca się dość lekko i prawie płynnie z ledwie wyczuwalną chropowatością. O przełączaniu AFMF była już mowa, a zastosowane rozwiązanie należy niewątpliwie do najlepszych, jakie można było wymyślić przy takim, a nie innym napędzie autofokusa. W sumie wynik z pewnością więcej niż dobry, ale raczej nie na piątkę.
Na drugiej stronie oceniamy jakość zdjęć wykonanych opisywanym obiektywem i podsumowujemy wyniki testu. Zapraszamy!