Tamrona 11-18 mm F4.5-5.6 (po prawej), podobnie jak i trzy pozostałe obiektywy testujemy w towarzystwie Nikona D80.
Tamron SP AF 11-18 mm F4.5-5.6 Di II LD Aspherical [IF]]
To, co inne firmy zbywają jednym czy dwoma skrótami, Tamron lubi wyrażać kilkudziesięcioznakowym tasiemcem. Tak jest i tym razem, a długaśną nazwą obiektyw ten niewątpliwie przebija wszystkich konkurentów. Co my tam mamy? {ITL|SP to skrót od
Super Performance, czyli nazwy grupy obiektywów Tamrona o wyjątkowo ciekawych parametrach - w tym wypadku zakresie ogniskowych.
AF - wiadomo, potem ogniskowe i jasność.
Di II sygnalizuje, że pole obrazowania obiektywu nie pozwala na używanie go z lustrzankami o rozmiarze klatki / matrycy 24 x 36 mm, a jedynie APS-C. Warto tu zaznaczyć, że samo
Di (Digitally integrated ) to tamronowskie określenie obiektywów pełnoklatkowych dostosowanych do współpracy z lustrzankami cyfrowymi. Dalej jest już prosto:
LD (Low Dispersion) mówi o obecności w konstrukcji niskodyspresyjnego szkła,
Aspherical - soczewek asferycznych, a
[IF] -] systemu wewnętrznego ogniskowania.
{BLD|Konstrukcja
Testowany tamron jest dość pękaty, a wrażenie to pogłębia szeroka i stosunkowo płytka osłona przeciwsłoneczna. Z rozmiarami zupełnie nie współgra wyjątkowo nieduża masa wynosząca zaledwie 345 g. Określenie "plastik-fantastik" do niewielu obiektywów pasuje tak bardzo jak do tego. Co wcale jednak nie musi oznaczać niskiej trwałości, odporności na razy, czy ograniczonej dokładności współpracy poszczególnych elementów zooma. Przód obiektywu wraz z osłona przeciwsłoneczną, podobnie jak w Sigmie, wysuwa się przy wydłużaniu ogniskowej, ale ten ruch jest niewielki - zaledwie kilkumilimetrowy.
Zoom Tamrona jest dość kształtnym walcem z wyraźnie szerszym mocowaniem dla osłony przeciwsłonecznej i filtrów oraz leciutko zwężającym się tyłem. Tu umieszczono dość szeroki pierścień zmiany ogniskowych, a nieco tylko węższy pierścień ostrości zajmuje miejsce tuż za osłoną. Prosty, dość ostry wzorek bieżnika obu pierścieni jest dobrze dopasowany do wzornictwa obiektywu, a co ważniejsze: jego zróżnicowanie nie pozwala na pomylenie pierścieni. Całość obudowy wykonana jest z tworzyw sztucznych, a o oszczędnościowym potraktowaniu tego zooma - w każdym razie w stosunku do konkurentów - świadczy namalowany złoty pasek. U rywali jest on metalowy lub co najmniej metalizowany. To oczywiście drobiazg, trochę jednak nie pasujący do opisu optyki serii SP, w którym Tamron deklaruje "nie obcinanie kosztów".
Osłona przeciwsłoneczna jest raczej krótka w stosunku do swej średnicy, a przy tym mało wypełniona. Filtr mocuje się na typowym w tej klasie optyki gwincie 77 mm. Z bardzo grubymi filtrami Tamron radzi sobie nieco gorzej niż zoom Sigmy, ale wyraźnie lepiej niż Tokina. Mowa o zestawach filtrów o grubości 10 mm, bo z pojedynczymi problemów nie ma oczywiście żadnych.
Mamy tu aż 4 rodzaje ciekawych soczewek. Drugą licząc od przodu obiektywu jest odlewana ciśnieniowo soczewka asferyczna. Podobnymi, lecz wykonanymi jako hybrydowe, są soczewki piąta i ostatnia. Trzecia licząc od tyłu obiektywu to soczewka niskodyspersyjna, a trzy soczewki przed nią znajduje się element HID odpowiadający za redukcję aberracji sferycznej i komy.
Pod względem podstawowych parametrów optycznych Tamron plasuje się na końcu stawki. Ma bowiem najwęższy zakres ogniskowych, a przy tym jest najciemniejszy. W swoim wnętrzu mieści jednak sporo ciekawego szkła. Spośród 15 soczewek jedna wykonana jest ze szkła o niskiej dyspersji LD, dwie są hybrydowymi asferycznymi (asferyczna nakładka z tworzywa na szklanej soczewce sferycznej), a jedna asferyczna została odlana ciśnieniowo ze szkła. Dorzucono też jeden oryginalny element optyczny określany skrótem
HID oznaczającym
High Index / High Dispersion, a więc wysoki współczynnik załamania światła i wysoką dyspersję. Według niektórych źródeł soczewka ta służyć ma do redukcji osiowej i bocznej aberracji chromatycznej, ale w rzeczywistości jest inaczej. Podana wyżej wersja wynikła z pewnego skrótu myślowego, a dokładniej skrótowego przepisania pewnego fragmentu materiałów Tamrona, gdzie jednym ciągiem omawia się działanie soczewek HID i LD. Pominięto zaledwie kilka słów, ale w nich deklarowany był cel użycia HID: redukcja komy i aberracji sferycznej, a dopiero LD zmniejsza aberracje chromatyczne. Powstały tekst był jednak tak wiele razy kopiowany, że błędną wersją napotkać można częściej niż prawidłową oryginalną.
Podobnie jak i w innych Tamronach z mocowaniem Nikon F, tak i tu napędem autofokusa jest silnik AF aparatu. Konstruktorzy zooma poszli po linii najmniejszego oporu i na stałe połączyli człon optyczny służący do ogniskowania obiektywu z pierścieniem ostrości. W związku z tym obraca się on podczas pracy autofokusa, co zmusza do odpowiedniego chwycenia obiektywu, by nie blokować ruchu pierścienia. O pracy autofokusa będzie jeszcze mowa dalej. Minimalna odległość ustawiania ostrości to 0,25 m, a maksymalna skala odwzorowania wynosi 0,125x (1:8).
Obiektyw produkowany jest w wersjach z mocowaniem Nikona/Fuji, Sony/Minolty i Canona. Dla lustrzanek tej ostatniej firmy (współczynnik kadrowania 1,6x) zakres kątów widzenia jest taki jak w małoobrazkowym zoomie 18-29 mm, a w pozostałych ("crop" 1,5x) 17-27 mm.
Obsługa
Mocno plastikowa konstrukcja obiektywu ma potwierdzenie w sposobie jego obsługi i kulturze pracy. Oba pierścienie są, jak już wspomniałem, prawidłowo umieszczone i trudno je ze sobą pomylić. Obracają się lekko, rzec by nawet można, że za lekko. Dotyczy to przede wszystkim pierścienia ostrości: opór znikomy i bardzo "płaski" - taki jak w najtańszych standardowych "kitowych" zoomach. Do tego jego obracaniu towarzyszy dość głośne brzęczenie pochodzące z jakiejś przekładni lub luźno ułożyskowanego metalowego wałka.
Nieco lepiej jest z obsługą pierścienia ogniskowych. Opór jest tu trochę większy i nie ma się już wrażenia kręcenia jedynie "sobie a muzom". Dobrze też, że cała skala ogniskowych zmieściła się na niecałej 1/6 obwodu obiektywu.
Oba pierścienie obsługuje się tak łatwo i lekko, że aż przestaje to być ich zaletą. Bardzo "plastikowy", "płaski" i "suchy" opór przywodzi na myśl tanie, proste zoomy, do których jednak Tamron ten wcale się nie zalicza.
W sumie ocena obsługi Tamrona 11-18 mm nie byłaby jeszcze taka zła, gdyby nie działanie autofokusa. Jest on bowiem nie tylko głośny, ale też bardzo powolny. Tak powolny, że może służyć jako eksponat, z pomocą którego młodzi ludzie dowiedzą się, jak pracowały autofokusy 20 lat temu. Naprawdę ani trochę nie przesadzam.
I wcale nie chodzi o to, że Tamron nie potrafi zrobić tego lepiej. Przykładem choćby testowany przez nas obiektyw 17-50 mm F2.8, w którym tak samo napędzany autofokus pracował równie szybko jak nikonowski AF-S i był przy tym tylko minimalnie głośniejszy. Dlaczego tym razem wyszło tak, jak wyszło? Podejrzewać należy wymagania dotyczące mechaniki zastosowanego tu układu ustawiania ostrości, ale prawdę znają tylko konstruktorzy Tamrona. Możemy mieć tylko nadzieję, że w przyszłości uda im się lepiej rozwiązywać tego typu problemy.
Niezbyt głęboka, a przy tym o największej w teście średnicy osłona przeciwsłoneczna mocowana jest oczywiście bagnetowo.
Na drugiej stronie oceniamy jakość zdjęć wykonanych opisywanym obiektywem i podsumowujemy wyniki testu. Zapraszamy!
Dodaj ocenę i odbierz darmowy e-book