Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Dla użytkowników aparatów EOS R to prawdopodobnie jedna z ważniejszych premier tego roku. Jak pierwszy jasny i tani standard z mocowaniem RF spisuje się w praktyce?
To od zawsze jeden z najczęściej wybieranych obiektywów. Niedrogie i jasne 50 mm to też przeważnie pierwszy wybór, gdy chcemy wyjść poza kitową optykę, którą otrzymaliśmy z aparatem. Do tej pory użytkownicy korpusów EOS R skazani byli na lustrzankową wersję podpinaną przez konwerter, teraz nareszcie pojawia się jej natywna wersja.
Choć układ optyczny jest bliźniaczo podobny do wersji EF (6 elementów w 5 grupach, 7-listkowa przysłona), producent przekonuje, że zaprojektowano go na nowo, wprowadzając m.in. soczewki asferyczne PMo. Jeszcze zmniejszono też minimalny dystans ostrzenia (0,3 m), co będzie miało znaczenie w portrecie, pozwoli bowiem kadrować jeszcze ciaśniej i z jeszcze mocniejszą separacją tła.
Zastosowano również powłoki Super Spectra Coating, które mają poprawiać przenoszenie kontrastu i redukować flary podczas fotografowania pod światło. Za ustawianie ostrości, podobnie jak u poprzednika, odpowiada dobrze już znany cichy silnik krokowy STM
Canon RF 50 mm f/1.8 STM waży jedynie 160 gramów i mierzy 69 x 41 mm. W połączeniu z korpusem EOS R6, z którym go testowaliśmy, stanowi lekki i poręczny zestaw, jeszcze lepiej będzie więc się zgrywał z dużo mniejszym modelem RP.
Pod względem jakości wykonania, obiektyw nie odstaje od pozostałych modeli z budżetowej linii Canon RF. Tubus wykonano z dobrej jakości tworzyw wokół stalowego mocowania. Konstrukcja jest przede wszystkim bardzo zwarta i budzi zaufanie, czego nie można było powiedzieć o lustrzankowych odpowiednikach.
Krótki tubus zwieńczono wąskim pierścieniem z wyraźną fakturą, którego funkcję możemy zaprogramować z poziomu korpusu. Możemy więc bardzo wygodnie kontrolować lewą dłonią czułość, przysłonę, lub precyzyjnie kompensować ekspozycję nie odrywając oka od wizjera oraz palca od spustu. Przedni element wysuwa się podczas ostrzenia ale nie rotuje.
A skoro o tym mowa - obiektyw ostrzy zaskakująco szybko (choć to również zasługa świetnego body) i bardzo płynnie, dzięki czemu praca jest przyjemna i komfortowa. Jak przystało na silnik STM jest też bardzo cichy.
Analiza wykonanych zdjęć nieco studzi początkowy zachwyt, ale trzeba pamiętać, że jest to najtańszy obiektyw w linii, poza tym to jedynie pierwsze wrażenia i z ostatecznym werdyktem wstrzymamy się do pełnego testu podpartego numerycznymi pomiarami. Ale do rzeczy.
Przy otwartej przysłonie obiektyw mocno winietuje. Zaciemnienie rogów jest dobrze widoczne gołym okiem. Problem w zasadzie rozwiązuje przymknięcie przysłony o jedną działkę, przy f/4 będzie już w zasadzie niewidoczna. Dobrze skorygowana wydaje się za to dystorsja - minimalna „beczka” nie popsuje naszych zdjęć.
Również aberracja wydaje się być trzymana w ryzach. Pogoda nie dała okazji by skonfrontować optykę z mocnym słońcem, ale w kontrastowych scenach niewielkie przebarwienia zauważalne są tylko w rogach kadru. Sprawdzimy to jeszcze w pełnym teście, podobnie jak korekcję flary i odblasków, gdy źródło światła znajduje się bezpośrednio w kadrze.
Nieco rozczarowuje ostrość przy f/1.8. Jest nieźle, i z pewnością nie można mówić o „mydle”, ale wiemy już, że można lepiej. Idealna ostrość od „pełnej dziury” nie jest już dziś czymś nadzwyczajnym, nawet w segmencie amatorskim. Nieco miękkie zdjęcia świetnie rekompensuje nam za to bardzo ładna plastyka - regularne i gładkie krążki rozproszenia oraz naprawdę mała GO w ciasnych ujęciach sprawiają, że obiektyw świetnie sprawdzi się jako pierwsza portretówka.
Zdjęcia przykładowe wykonaliśmy aparatem Canon EOS R6, na standardowych ustawieniach obrazu, z wyłączonymi profilami korekcji wad optycznych w aparacie.
Przysłony: