Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Model Panasonic Lumix DMC-L10 to druga lustrzanka cyfrowa tego japońskiego producenta. Pierwszy był Lumix L1, którego głównym atutem miał być klasyczny kształt, kojarzący się bardziej z dalmierzowcami Leiki niż z lustrzanką cyfrową, i tradycyjna obsługa (wystarczy wspomnieć choćby pierścień przysłon na obiektywie dołączanym do zestawu z aparatem). Jednak L1 to produkt stricte wizerunkowy, który pod wieloma względami nie wytrzymywał próby normalnego użytkowania. Na sam koniec tegorocznych wakacji firma postanowiła zaprezentować model, który ma nie tylko udowadniać, że Panasonic potrafi zrobić lustrzankę, ale też dobrze się sprzedawać. Krótkie spojrzenie na dane techniczne Lumiksa L10 przekonuje, że może to być niezwykle ciekawa propozycja dla osób szukających pierwszej lustrzanki cyfrowej. Aparat trafił w nasze ręce tuż po oficjalnej premierze na targach IFA 2007. Zapraszamy do lektury naszych pierwszych wrażeń!
Niniejszy artykuł powstał na podstawie obcowania z przedprodukcyjnym egzemplarzem Panasonica Lumix DMC-L10 pracującym na firmwarze oznaczonym numerem 0.3, więc dalekim od wersji finalnej. Dlatego nie będziemy pisali o jakości zdjęć, ani szybkości pracy aparatu. Skupimy się przede wszystkim na samych funkcjach, jakości wykonania i ergonomii obsługi.
Funkcje
Panasonic Lumix DMC-L10 to jak na razie lustrzanka cyfrowa najbardziej zbliżona w obsłudze i funkcjonalności do zwykłego kompaktu. Firma najwyraźniej uznała, że w ten sposób uda się przyciągnąć osoby, które przesiadają się na lustrzankę właśnie z cyfrowego kompaktu. Wydawało się, że już pierwsza lustrzanka wyposażona w system podglądu na żywo, czyli Olympus E-330, zrobiła duży krok w tę stronę. Jednak pewne ograniczenia sprawiły, że nie dało się z niej korzystać w taki sposób, by nie poczuć zmiany rodzaju aparatu. Później pojawiło się kilka innych modeli z podglądem na żywo, jednak to L10 sprawia wrażenie najbardziej zbliżonego możliwościami do kompaktu, oczywiście przy zachowaniu pełni "lustrzankowej" funkcjonalności oraz jakości obrazu wynikającej z dużej matrycy.
Zacznijmy od tego, że Panasonic Lumix DMC-L10 to pierwsza lustrzanka z systemem rozpoznawania twarzy, który robi teraz prawdziwą furorę i mimo naszej początkowej nieufności (wietrzyliśmy kolejny efekciarski gadżet, z którego nikt nie będzie korzystał) okazuje się całkiem przydatny. Oczywiście rozpoznawanie twarzy działa w trybie podglądu na żywo. Dzięki umożliwieniu wyboru między tradycyjnym w lustrzankach systemem AF opartym na detekcji fazowej (zaledwie 3 punkty - tu spotkał nas duży zawód...) a detekcją kontrastu (kiedy za pomiar odległości jest odpowiedzialna matryca rejestrująca zdjęcia) w trybie Live View mamy do dyspozycji szeroki wachlarz opcji AF. Jest wśród nich wspomniane już wykrywanie twarzy, do tego dochodzą 3 punkty umieszczone centralnie, 4 punkty w formie krzyża lub 9 punktów obejmujących prawie cały kadr. Jeśli chcemy samodzielnie precyzyjnie ustawić ostrość w konkretnym punkcie, mamy do wyboru 11 punktów (szerokich lub małych). Zachwyty zachwytami, lecz jest niestety jedno "ale" - otóż ustawianie ostrości w trybie detekcji kontrastu jest na razie możliwe wyłącznie z dwoma nowymi obiektywami: LEICA D VARIO-ELMAR 14-50mm f/3.8-5.6 i LEICA D VARIO-ELMAR 14-150mm f/3.5-5.6 ASPH. I tu należy się firmie nagana, ponieważ w ten sposób ogranicza kompatybilność wewnątrz otwartego przecież Systemu 4/3.
Wróćmy jednak do cech upodabniających L10 do kompaktu. Nie możemy oczywiście pominąć bardzo dobrego, ruchomego ekranu LCD - i to ruchomego w znacznie większym stopniu niż w Olympusie E-330 (dotychczas była to jedyna lustrzanka z ruchomym LCD). Przekątna 2,5 cala sprawia, że kadruje się bardzo wygodnie. Jedynym minusem może być stosunkowo niewielki kąt widzenia (to pięta achillesowa panasoniców), ale przy tak dużej ruchomości monitora wada ta traci na znaczeniu. Użytkownik może skorzystać z opcji wyświetlania histogramu na żywo, co ułatwia szybką ocenę wybranych parametrów ekspozycji. Nawet jeśli pracujemy w trybie "lustrzankowym" (tzn. kadrujemy przez wizjer optyczny) po naciśnięciu przycisku Film Mode (znajduje się tuż nad spustem migawki) lustro się podnosi, a aparat przełącza na chwilę w tryb podglądu na żywo, żeby pokazać symulację wybranego trybu kolorystycznego (sepia, cz-b, nasycone kolory itp.). Funkcja ta, powstała głównie z myślą o amatorach, znakomicie się sprawdzi jako narzędzie edukacyjne dla początkujących, którzy nie będą musieli sobie wyobrażać, jaki wpływ na zdjęcia mają wybrane parametry.
Nie bez kozery wspominamy o funkcji edukacyjnej, ponieważ można ją też przypisać programom kreatywnym, w które wyposażono L10. Znany z ostatnich cyfrówek Panasonica pomysł z rozbudowaniem podstawowych trybów tematycznych o swoiste "podtryby" został zastosowany również w L10. W programie portretowym mamy do dyspozycji podtryb "portret kreatywny", w którym użytkownik może zmieniać głębię ostrości. Na ekranie wyświetlają się dwie ikonki - po lewej twarz z nieostrym tłem, po prawej twarz z ostrym tłem. Między nimi umieszczono skalę, na której regulujemy wartość przysłony. To taka "głębia ostrości dla początkujących" - znakomite narzędzie do nauki. To samo dotyczy "kreatywnego trybu sportowego", który w podobny sposób ułatwia zrozumienie zależności między czasem otwarcia migawki a rozmazaniem lub zamrożeniem ruchu. Brawo - to kolejny argument za tym, że cyfrówki znakomicie nadają się do nauki technicznej strony fotografii. Tym razem dodatkowo z zaletami lustrzanki.
Z kompaktów przejęto też coś, za czym specjalnie nie przepadamy, czyli zoom cyfrowy (2- i 4-krotny). Znacznie bardziej przydatny może być "rozszerzony zoom optyczny", który korzysta z tego, że matryca L10 ma rozdzielczość 10 Mp. Kiedy fotografujemy przy niepełnej rozdzielczości, możliwe jest "wydłużenie" zooma realizowane na zasadzie wykadrowania obrazu i wykorzystania jedynie centralnej części pola obrazowego (podobnie np. w pełnoklatkowym Nikonie D3 po założeniu obiektywu z serii DX). Wciąż jednak nie jesteśmy przekonani, czy nie lepiej zrobić to w postedycji w komputerze...
Bardzo rozbudowane są możliwości regulacji balansu bieli. Poza wartościami zaprogramowanymi do dyspozycji fotografującego są dwa ustawienia użytkownika (według wzorca) i ustawienie temperatury barwowej w Kelwinach. Co ciekawe, w trybie podglądu na żywo nawet w automatyce balansu bieli mamy możliwość dostrojenia kolorystyki na osiach zielony - magenta i bursztynowy - niebieski.
Ponieważ mieliśmy Lumiksa L10 do dyspozycji dość krótko, a do tego był to egzemplarz przedprodukcyjny (przypominamy - firmware 0.3), musimy się ograniczyć do zwrócenia uwagi na tylko niektóre, najciekawsze funkcje. Na koniec wspomnimy jeszcze o trzech rzeczach. W trybie programowym po zmianie przez użytkownika pary przysłona - czas migawki (dzięki opcji fleksji) na ekranie LCD pojawia się symbol informujący o odejściu od sugestii aparatu. Mała rzecz, a cieszy. Miłośników multiekspozycji z pewnością uraduje możliwość składania dwóch lub trzech zdjęć w jeden obraz. Do dyspozycji jest tryb, w którym aparat sam kontroluje ekspozycję, tak żeby rezultat był odpowiednio naświetlony (Auto Gain), oraz ustawienie w pełni manualne (sami musimy się zatroszczyć, by odpowiednio naświetlić poszczególne składowe zdjęcia). Warto też pochwalić producenta za rozszerzenie funkcjonalności trybu odtwarzania. Teraz możemy wybrać ulubione zdjęcia, a potem np. skasować automatycznie wszystkie poza nimi lub pokazać najlepsze fotki w formie slide show.
Konstrukcja, obsługa i jakość wykonania
Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy, jest klasyczny kształt Lumiksa L10. Pierwsza lustrzanka Panasonica, model L1, miała w założeniu przypominać dalmierzowce z serii Leica M. Była jednak znacznie większa od klasycznych kamer małoobrazkowych tego niemieckiego producenta, a do tego niektórzy konsumenci mieli problem z rozpoznaniem w L1 lustrzanki. Podobnie rzecz się miała z Olympusem E-300, który między innymi przez kształt nie odniósł sukcesu rynkowego. Olympus nadrobił zaległości późniejszym E-500, a Panasonic wraca na właściwą drogę (przynajmniej z marketingowego punktu widzenia) z modelem L10.
Sądząc po specyfikacjach Lumix L10 to kompromis miedzy cechami lustrzanki skierowanej do zaawansowanego fotoamatora i cyfrówką dla zupełnie początkujących (patrz nasze uwagi na temat funkcji aparatu powyżej). Tym bardziej musimy pochwalić firmę za decyzję o wykorzystaniu dwóch pokręteł nastawczych - na tylnej ściance oraz na uchwycie aparatu. Szkoda, że to drugie umieszczono pod spustem migawki w poziomie - znacznie wygodniej obsługuje się pokrętła umieszczone w pionie (jak np. w lustrzankach Canona i Sony). Ale przynajmniej są dwa, to duży plus. W manualnym trybie ekspozycji przednie pokrętło zmienia przysłonę, tylne - czas otwarcia migawki. W trybach preselekcji tylne pokrętło jest odpowiedzialne za korektę ekspozycji, a przednie za zmianę wartości danego parametru. Podczas przeglądania menu jedno pokrętło zmienia wybraną pozycję, drugie wartość parametru. Oczywiście w menu ustawień użytkownika można ustalić, które pokrętło jest za co odpowiedzialne - to ukłon w stronę zaawansowanego użytkownika. Najważniejsze jest jednak to, że firma zrezygnowała z niewygodnej tarczy umieszczonej przy ekranie LCD, która tak irytowała w L1.
Bardzo wygodnie kręci się tarczą trybów umieszczoną na górnej ściance. Na pierwszy rzut oka wygląda ona na nieco zbyt dużą, ale w praktyce sprawdza się znakomicie - m.in. właśnie dzięki rozmiarowi. Z łatwością obsługuje się ją kciukiem prawej ręki. Zresztą Lumiksowi L10 w ogóle trudno coś zarzucić pod względem ergonomii. Uchwyt zaprojektowano znakomicie, pokryto go "lepką", miękką gumą znakomicie trzymającą się palców. Na tylnej ściance znalazło się wgłębienie pod kciuk, również pokryte gumą. Wysoka jakość wykorzystanych materiałów dodatkowo poprawia pierwsze wrażenie, które wcale nie znika w miarę używania L10.
Panasonic postarał się o wyciągnięcie jak największej liczby przydatnych parametrów na wierzch, przyporządkowując im osobne przyciski. Czteroprzyciskowy wybierak na tylnej ściance pozwala na bezpośredni dostęp do wyboru czułości, rodzaju pomiaru światła, ustawienia balansu bieli i wybór punktu AF. Do tego dochodzi przycisk funkcyjny, który wywołuje podręczne menu z takimi parametrami jak rozdzielczość czy tryb pracy lampy błyskowej. Jak widać, nie trzeba grzebać głęboko w menu, żeby się dostać do podstawowych parametrów. Warto też wspomnieć o tym, że aby potwierdzić wybór danej wartości parametru, wystarczy wyjść z menu naciskając spust migawki do połowy. Ustawienie zostanie zapamiętane. To kolejne małe usprawnienie, które bardzo ułatwia pracę.
Jedyna rzecz, którą miał Lumix L1, a której brakuje nam w L10, to wbudowana lampa błyskowa. I nie chodzi tu o samą jej obecność, bo oczywiście najnowsza lustrzanka Panasonica ma wbudowany flash, ale o rodzaj. Lumiksa L10 wyposażono w lampę, jakie zazwyczaj spotykamy w tej klasie sprzętu. Szkoda, że zrezygnowano z dwupozycyjnego flasha znanego z L1 - umożliwiał on odbicie światła np. od sufitu. Jednak inżynierowie firmy przekonują, że na to rozwiązanie w L10 zabrakło po prostu fizycznie miejsca.
Warto poświęcić kilka słów systemowi podglądu. Po pierwsze, na pochwałę zasługuje okular z soczewką powiększającą 1,25x, dzięki któremu obraz w wizjerze jest duży. Udało się też uniknąć efektu światełka w tunelu. Niestety obraz nieco winietuje, a w zestawie z aparatem zabrakło normalnego okularu. Szkoda, bo winietowanie i konieczność szukania wzrokiem w wizjerze wyświetlacza z danymi dotyczącymi wybranych parametrów ekspozycji może przeszkadzać.
Jak już wspominaliśmy, Lumix L10 to najbardziej zbliżona do kompaktu lustrzanka cyfrowa z wymienną optyką - w dużej mierze można tak powiedzieć, dzięki ruchomemu ekranowi LCD. Jednak sam podgląd na żywo by nie wystarczył, gdyby nie możliwość wyboru autofokusa opartego na detekcji kontrastu, kiedy ostrość ustawia cała matryca rejestrująca obraz. W wypadku opisywanego aparatu system ten sprawuje się znakomicie - działa szybko i pewnie, nawet w tak przedprodukcyjnym egzemplarzu jak ten, który mieliśmy do dyspozycji. Brawo.
Z punktu widzenia kultury pracy L10 również spisuje się bardzo dobrze. W konstrukcji wykorzystano materiały wysokiej jakości, aparat jest odpowiednio wyważony, świetnie leży w dłoni - aż chce się fotografować. Również do obiektywu nie możemy mieć zastrzeżeń. LEICA D VARIO-ELMAR 14-50mm f/3.8-5.6 została bardzo dobrze wykonana, a pierścień zmiany ogniskowych chodzi płynnie i z miłym oporem. Biorąc pod uwagę, że jest to szkło dołączane do zestawu, jesteśmy w stanie przeżyć brak skali odległości i pierścienia przysłon. Jedynym minusem, który zauważyliśmy podczas krótkiego kontaktu z drugą lustrzanką Panasonica, jest nieprzyjemny, świdrujący dźwięk migawki, ale pamiętajmy, że nie mówimy o modelu przeznaczonym dla profesjonalistów, więc mamy świadomość, że trochę się czepiamy.
Ogólnie
Jak wynika z powyższych rozważań, Panasonic Lumix DMC-L10 zapowiada się na bardzo ciekawą propozycję w średnim lub niższym segmencie lustrzanek. Z wiadomych względów nie możemy się wypowiedzieć na temat szybkości pracy i jakości zdjęć (aparat, który nam udostępniono miał firmware 0.3), ale na podstawie krótkiego obcowania z tym modelem możemy powiedzieć, że rozbudził nasze nadzieje i może się spodobać osobom szukającym pierwszej lustrzanki cyfrowej. Niepokojąca jest tylko cena - na razie słyszeliśmy o kwocie 1299 euro za zestaw z obiektywem. To zdecydowanie za dużo i to właśnie postawa producenta może podciąć skrzydła produktowi, który nie jest może bez wad, ale ze względów czysto merytorycznych miałby szansę na rynkowy sukces.
Poniżej zamieszczamy dodatkowe zdjęcia aparatu.