Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
#Photokina2018 To musiało się stać. W nasze ręce trafił aparat Zenit M, czyli pełnoklatkowy bezlusterkowiec stworzony we współpracy z firmą Leica. Zobaczcie nasze pierwsze wrażenia i zdjęcia przykładowe wykonane wspólnie z ultrajasnym Zenitarem 35 mm f/1.
Aparat Zenit, czyli reaktywacja kultowego już sprzętu - chyba takim hasłem możemy opisać, to co obecnie dzieje się u tego producenta. Po latach nieobecności postanowił powrócić na fotograficzne salony. Podczas ostatnich targów Photokina (2016 roku) firma miała swoje stanowisko, na którym zaprezentowała najnowsze konstrukcje optyczne. Jednak tego było mało i tym razem powróciła z nowym aparatem - pełnoklatkowym bezlusterkowcem Zenit M.
Jak już pewnie zauważyliście na powyższym zdjęciu, działania producenta nie obyły się bez pomocy „większego brata”. I macie rację! Zenit M to cyfrowy aparat dalmierzowy stworzony we współpracy z firmą Leica, który bazuje na modelu Leica M (Typ 240). Tak więc podczas tegorocznych targów Photokina, z obozu Zenita tak naprawdę mieliśmy do czynienia z premierą aparatu zaprezentowanego… we wrześniu 2012 roku.
Zresztą, jak zaznacza producent: „kooperacja Leiki i Zenita to unikalne zespolenie wieloletniego doświadczenia w branży optycznej i nowych technologii Rosji i Niemiec. Tym projektem wyznaczamy nową drogę rozwoju słynnej marki Zenit” - powiedział Alexey Petrikeyev, prezes firmy Shvabe, będącej właścicielem Zenita.
Ale czy odświeżenie konstrukcji sprzed sześciu lat jest czymś złym? Z jednej strony nie mamy do czynienia z najnowszymi rozwiązaniami technologicznymi. Z drugiej jednak strony zwolennicy klasycznych rozwiązań z pewnością bedą bardziej niż zadowoleni. Poza tym pełnoklatkowy model ma być dostępny w sprzedaży od grudnia tego roku. Podczas rozmowy z przedstawicielami firmy Zenit usłyszeliśmy cenę 5500 euro (ta jeszcze nie jest ostateczna i może ulec lekkim zmianom). Tyle zapłacimy za aparat Zenit w zestawie z obiektywem 35 mm f/1.
Solidny kawał metalu - te słowa najlepiej oddają, to z czym mamy do czynienia. Jednak Zenitowi M z pewnością nie można odmówić stylu i elegancji. Bardzo ładny, klasyczny korpus został opracowany ze stopu magnezu i wykonany w niemieckiej fabryce Leiki! Zaś wszystkie elementy sterujące zaprojektowano z najwyższą dbałością o szczegóły.
Sama bryła aparatu Zenit na pierwszy rzut oka przypomina swój pierwowzór, czyli model Leica M (Typ 240). Jednak wprawione oko już po chwili zauważy drobne niuanse, które Zenitowi M dodają własnego uroku. Na pierwszy plan wysuwają się mocniej zaakcentowane krawędzie przedniego panelu - odpowiednik Leiki miał nieco bardziej zaokrąglone boki. Dzięki temu korpus jest bardziej zadziorny - ma swój własny charakter. Dlatego też nam osobiście designerski zabieg Zenita bardzo przypadł do gustu. Nie tylko aparat prezentuje się ciekawie, ale i nie jest kalką 1:1 swojego odpowiednika u firmy Leica. A jeśli dodamy do tego wszystkiego srebrną wersję kolorystyczną (będzie dostępna w sprzedaży także czarna) to otrzymamy naprawdę sexy sprzęt, który ucieszy oko niejednego purysty.
Jednak o klasie decydują także detale. W przypadku aparatu Zenit M trudno się do czegoś przyczepić. Frezowane pokrętło czasów nie tylko wygląda dobrze, ale i stawia wyraźny opór podczas obracania. Metalowy spust migawki wyposażony w tradycyjny gwint wężyka spustowego przywodzi na myśl klasyczne dalmierzowe konstrukcje. Natomiast matowa okładzina wyglądem imitująca skórę, srebrny wybierak, prostokątne przyciski tylnego panelu oraz dumnie brzmiący napis „designed in Krasnogorsk Russia” są dopełnieniem całości.
Wydawać by się mogło, że brak wyraźnie zaakcentowanego gripa przedniej ścianki oraz ostrzej poprowadzone linie korpusu negatywnie przełożą się na ergonomię. Aparat jednak trzyma się nad wyraz wygodnie - mimo swoich rozmiarów 138.6 x 42 x 80 mm i wagi 680 g. Wszystko dzięki chropowatej okładzinie (palce nie ślizgają się po konstrukcji) oraz mocno zaakcentowanej anatomicznej wypustce pod kciuk, która fotografom wychowanym na analogu może przypominać dźwignię służąca do naciągania negatywu. Aparat pewnie leży w dłoni i nawet kilkugodzinna praca nie powinna sprawiać problemów.
Przyciski oraz pokrętła umieszczono w intuicyjnych miejscach, co pozytywnie wpływa na pracę. Górna, mocno minimalistyczna ścianka to jedynie pokrętło czasów, spust migawki zespolony z trybem fotografowania (pojedynczy, ciągły i samowyzwalacz), gorąca stopka oraz przycisk M, którym wyjściowo uruchomimy tryb filmowy.
Tylna ścianka aparatu Zenit M została zdominowana przez 3-calowy wyświetlacz o rozdzielczości 940 tys. punktów. Tak więc nie mamy do czynienia z modułem, który współcześnie nie przyprawia o szybsze bicie serca. Jednak otrzymujemy 5 poziomów jasności, dzięki czemu dostosujemy czytelność wyświetlacza do panujących warunków oświetleniowych. Słowem, jest dobrze. Ekran dodatkowo zabezpieczono szkłem Gorilla Glass. Brzmi znajomie? Powinno, ponieważ jest to ten sam wyświetlacz, który znajdziemy w Leice M (Typ 240). Co więcej, nawet wyświetlone na nim menu wygląda łudząco podobnie (nie chcemy pisać identycznie) - font i sam rozkład poszczególnych pozycji zaczerpnięto z odpowiednika niemieckiego producenta.
Po lewej stronie wyświetlacza znajduje się rząd przycisków, którymi aktywujemy przypisane opcje: podgląd na żywo, wyświetlenie i kasowanie zdjęć, kontrola czułości matrycy, włączenie menu oraz zatwierdzenie zmian i uruchomienie menu podręcznego. Natomiast po prawej stronie ekranu osadzono koło nastawcze oraz czterokierunkowy nawigator z przyciskiem info pośrodku, dzięki któremu wyświetlimy dodatkowe parametry dotyczące fotografowania i pracy. Tak więc cała tylna ściana korpusu to niemalże kopia Leiki M (Typ 240). Niemalże, bo jedyną wyraźną różnicą jest wspomniany wcześniej napis „designed in Krasnogorsk Russia” - choć i tu sam font został również zapożyczony od niemieckiego producenta.
Z kolei na przedniej ściance znajdują się jedynie dwa przyciski. Jeden służy do zwolnienia blokady obiektywu, a drugi pozwala nam powiększyć obraz w trybie Live View oraz uruchomić funkcję focus peaking, która nieco bardziej ułatwi manualne ostrzenie podczas podglądu na żywo.
Komponować kadry będziemy w klasyczny sposób poprzez wizjer. Pamiętać jedynie musimy o paralaksie. Niemniej jednak w fotografowaniu może już nieco przeszkadzać tubus obiektywu, który wchodzi wyraźnie w pole widzenia wizjera, ale do tego też można się przyzwyczaić.
Oczywiście sam wizjer również został zapożyczony z Leiki. „Plamka dalmierza" znajduje się w centrum celownika - rozdwojony obraz oznacza nieostrość, natomiast kiedy obraz zejdzie się w jeden mamy potwierdzenie poprawnie wyostrzonego planu. Możemy się także wspomóc funkcją focus peaking, która podświetla płaszczyznę ostrości czerwonymi liniami (tryb podglądu na żywo).
Podczas premiery Zenita M mogliśmy usłyszeć, żę „producent dokonał pewnych usprawnień względem modelu 240”. Jednak, gdy spojrzymy na specyfikację to nie zauważymy w niej istotnych zmian. Matryca to dobrze znany 24 Mp pełnoklatkowy sensor CMOS (wykorzystano go w Leice M). Nieznany jest natomiast procesor, ale możemy przypuszczać, że jest to moduł Maestro - również zastosowany w pierwowzorze. Tak więc fotografować będziemy mogli w zakresie ISO 200-6400 (automatyczny lub manualny dobór czułości) z szybkością 2 kl./s w formacie DNG lub JPEG. Do tego dochodzi możliwość nagrywania w rozdzielczości Full HD 1980 x 1080 w formacie Motion JPG lub Qucktime.
Aparatem wykonamy pierwsze zdjęcie po upływie około jednej sekundy. Podobnie zajmuje wybudzenie Zenita M - wystarczy jedynie do połowy wcisnąć spust migawki. W kwestii ogólnego działania, uruchamiania menu i nawigacji po poszczególnych kartach czy wyświetlania i przeglądania zdjęć nie zauważyliśmy większych opóźnień. Aparat wprawdzie nie jest demonem prędkości, ale też nie można go nazwać fotograficznym żółwiem.
W zestawie z Zenitem M otrzymamy ultrajasny Zenitar 35 mm f/1, z którym także spędziliśmy trochę czasu. Obiektyw został w całości zaprojektowany, opracowany i wykonany w Rosji. Ta stałka ma „tworzyć obraz, który nie wymaga postprodukcji i ma wyjątkowe bokeh oraz efekt „soft focus”. W jej wnętrzy znajdziemy 9 elementów rozmieszczonych z ośmiu grupach. Optyka o ogniskowej 35 mm zapewnie pole widzenia zbliżone do ludzkiego oka (61,7 stopni) oraz minimalną odległość ostrzenia wynoszącą 80 cm. We wnętrzu znajdziemy także przysłonę o nominalnym otworze f/1, który domkniemy do f/16.
Czy takie szkło nie jest to marzeniem niejednego dokumentalisty, portrecisty (jeśli chcemy ubrać bohatera zdjęć w kontekst), czy fotografa życia ulicy? Z pewnością jest - zwłaszcza, że na metalowym tubusie znajdziemy i pierścień przysłony i skalę odległości hiperfokalnej wyrażanej w stopach i metrach. Jedyne do czego możemy się przyczepić to brak wyraźnego oznaczenia na obiektywie, przez co trudno sparować mocowanie z bagnetem aparatu oraz wyraźnie zauważalna aberracja chromatyczna (w różnych warunkach oświetleniowych), która na przybliżeniach kadru mocno rzuca się w oczy.
Na następnej stronie możecie zobaczyć zdjęcia przykładowe, które wykonaliśmy duetem aparatów Zenit M i Zenitar 35 mm f/1.