Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Najnowszy Coolpix P1000 chce podbić serca miłośników superzoomów obiektywem o wyjątkowo dużym zakresie ogniskowych i wygodną ergonomią. Czy zdobędzie równie dużą popularność, co poprzednik, model P900?
W 2015 roku Nikon zaprezentował model CoolPix P900 - z pozoru zwykły superzoom, który w dobie kurczącego się rynku kompaktów mógł wydawać się jednym z ostatnich podrygów tego segmentu. Jednak wyjątkowy zakres zoomu (23 - 2000 mm) oraz niezła ogólna specyfikacja i szybki autofokus sprawiły, że aparat szybko stał się jedną z ulubionych pozycji wśród osób zainteresowanych fotografowaniem ptaków, samolotów czy dzikiej natury, gdzie kompaktowe body z uniwersalnym obiektywem pozwala na dużą swobodę pracy.
Przez lata konstrukcja zyskała rzeszę fanów i nadal znajduje się wśród najczęściej kupowanych kompaktów na rynku. Mimo to miała ona swoje minusy, jakimi były chociażby: mały i niezbyt wygodny wizjer elektroniczny czy brak możliwości zapisu zdjęć w formacie RAW. Ciągle było więc miejsce na poprawki.
Po lewej Coolpix P1000, po prawej Coolpix P900
Na następce aparatu przyszło nam czekać nieco ponad 3 lata. Czy było warto? Na początek trzeba powiedzieć, że Nikon Coolpix P1000 to już zupełnie inna konstrukcja, a przynajmniej bardziej ukierunkowana na konkretnego odbiorcę. Już na pierwszy rzut oka widzimy, że mamy do czynienia ze znacznie większym korpusem, przez co nowy model będzie mniej atrakcyjny dla osób szukających na przykład poręcznego aparatu na wakacje czy niezobowiązujący wypad w plener. Wspomniane już wcześniej osoby fotografujące ptaki czy ogólnie przyrodę będą jednak zachwycone. Otrzymują oni bowiem aż 125-krotny zoom (ekwiwalent 24-3000 mm), co na rynku superzoomów jest ewenementem i pozwoli zrobić zdjęcia jeszcze bardziej odległym obiektom. Co prawda wraz ze wzrostem ogniskowej szkło dość szybko traci jasność, a przy najdłuższej ogniskowej wynosić będzie ona tylko f/8, jednak w przypadku pracy w dobrym świetle nie powinno to być dużym problemem. Warto też wspomnieć o funkcji “zoomu krokowego”, który umożliwia szybszą regulację ogniskowej obiektywu.
Po lewej Coolpix P1000, po prawej Coolpix P900
Konstrukcja jest też teraz wygodniejsza w użyciu. Głębszy i większy grip gwarantuje nam pewniejszy chwyt i lepszą stabilność (mimo pokaźnych rozmiarów, aparat jesteśmy w stanie obsługiwać jedną ręką), a nowy, duży i jasny, wyraźnie wysunięty wizjer elektroniczny XGA OLED o rozdzielczości 2.36 milionów punktów sprawia, że przez aparat spogląda się równie wygodnie jak przez najlepsze na rynku bezlusterkowce. Porównując go z tym z poprzedniego modelu, mamy wrażenie jakbyśmy z Poloneza przesiedli się do Porsche.
Pod względem samego wykonania zmieniło się niewiele. Obudowa nadal skonstruowana jest w większości z tworzyw sztucznych, nie jest też uszczelniana. Trudno jednak wymagać tego od konstrukcji tej klasy. Nie możemy też narzekać na jakość - przyciski i pokrętła ruszają się z odpowiednim oporem, a obudowa nie “trzeszczy”. Dobre wrażenie robią też klapki złącz i baterii. Pewnym zaskoczeniem było dla nas natomiast to, że mimo dużo większych rozmiarów, aparat nie jest znacznie cięższy od swojego poprzednika.
Widzimy też kilka istotnych zmian konstrukcyjnych. Warto zwrócić uwagę na pojawienie się gorącej stopki, dźwignię z przyciskiem AF-L/AE-L, która znacznie ułatwi fotografowanie sportów czy jakichkolwiek dynamicznych sytuacji, nowy tryb fotografowania ptaków, dostępny z poziomu pokrętło PASM, dużo większą, a przez to mocniejszą wbudowaną lampę błyskową oraz na pojawienie się funkcyjnego pierścienia na obiektywie, którzy w parze ze złączem mikrofonowym może sprawić, że aparat stanie się popularny także wśród osób zainteresowanych filmowaniem.
Ci otrzymują bowiem w pełni manualny tryb filmowy 4K 30 kl./s (60 kl./s w trybie Full HD) ze wsparciem ręcznego ostrzenia i funkcji focus peaking. Do tego wygodne sprzęgło zoomu, które pozwoli nam na wykonywanie bardzo płynnych zbliżeń i naprawdę świetnie działający system optycznej stabilizacji, dzięki któremu przy odrobinie wprawy będziemy w stanie utrzymać z ręki ujęcia rejestrowane nawet przy ogniskowej 3000 mm. Na dokładkę możliwość wypuszczenia nieskompresowanego materiału przez złącze HDMI. Dzięki temu wszystkiemu, aparat może okazać się ciekawą alternatywą dla podręcznych kamer czy filmujących aparatów.
Biorąc pod uwagę wszystkie te konstrukcyjne ulepszenia, od razu widzimy, że mamy do czynienia z dojrzalszą, bardziej wyspecjalizowaną konstrukcją. Przy tym wszystkim szkoda trochę, że obracany, 3,2-calowy ekran LCD o rozdzielczości 921 tys. punktów, choć większy niż w poprzednim modelu, nie jest dotykowy. Mogłoby to ułatwić zarówno filmowanie, jak i pracę na statywie, który to zapewne będzie często wykorzystywanym akcesorium, nawet mimo bardzo dobrej stabilizacji. Warto jednak pochwalić fakt, że ekran wydaje się lepiej odwzorowywać kolory niż jego poprzednik, a także charakteryzuje się szybszym odświeżaniem.
Pod względem samych podzespołów nie możemy nastawiać się na rewolucję. Sercem konstrukcji nadal pozostaje 16-megapikselowa matryca CMOS w rozmiarze 1/2.3 cala, a możliwości trybu seryjnego nadal ograniczają się do 7 kl./s. Jednym z istotnych i najważniejszych usprawnień, które na pewno docenią nawet amatorzy jest natomiast wsparcie dla formatu RAW, dzięki któremu użytkownicy będą mieli większe pole manewru na etapie postprodukcji, a tym samym możliwość uzyskania lepszych finalnych rezultatów.
Na temat jakości obrazu póki co wypowiedzieć się nie możemy, gdyż aparat, który mieliśmy okazję trzymać w rękach był modelem przedprodukcyjnym, a tym samym nie mogliśmy zabrać ze sobą wykonanych nim zdjęć. Mimo to i tak bardzo pozytywnie zaskoczyła nas skuteczność systemu AF (zarówno w trybie ciągłym, jak i pojedynczym oraz trybie wykrywania twarzy) oraz fakt, że menu, mimo możliwości zupełnie manualnej kontroli parametrów fotografowania pozostaje bardzo proste i przejrzyste - nie powinien mieć z nim problemu nawet zupełny amator.
Po lewej Coolpix P1000, po prawej Coolpix P900
Oprócz tego, aparat oferuje nam moduły komunikacji Wi-Fi i Bluetooth, które za pośrednictwem aplikacji Snapbridge pozwoli nam na zdalne sterowanie aparatem z poziomu smartfona oraz łatwe dzielenie się wykonanymi zdjęciami. Co ważne, dzięki komunikacji Bluetooth aparat pozwala na przysyłanie zdjęć do smartfona na bieżąco podczas fotografowania. Tym razem producent zrezygnował jednak z modułu GPS, który pozwalał na wygodne geotagowanie wykonywanych fotografii.
“Jeśli chcesz zrobić zdjęcie superksiężyca lub nagrać film z pisklętami opuszczającymi gniazdo, wybierz aparat COOLPIX P1000. Niesamowicie szeroki zakres ogniskowych daje swobodę uchwycenia całej sceny lub przybliżenia widoku do najdrobniejszych szczegółów. Waga tego kompaktowego aparatu z megazoomem nie przekracza jednej czwartej wagi lustrzanki cyfrowej z superteleobiektywem, więc sprawdzi się idealnie w trakcie podróży oraz pieszych wędrówek” - czytamy w informacji prasowej na temat aparatu.
Fragment ten doskonale opisuje zastosowanie i grupę docelową nowego aparatu. Biorąc pod uwagę ciągłą popularność poprzednika, wydaje się, że i P1000 będzie miał dużą szansę na powodzenie. Zwłaszcza, że wspomniana kwestia gabarytów ma tutaj duże znaczenie. Aparat, jak na swój rozmiar, jest naprawdę lekki i dla mniej wymagających użytkowników może stać się ciekawą alternatywą dla aparatów systemowych. Jak już jednak wspomnieliśmy na początku, wymiary mogą być też głównym czynnikiem utrudniającym dotarcie do odbiorcy.
O ile model P900 pod wieloma względami gorszy był od tegorocznego debiutanta, to jednak niewielkie rozmiary sprawiały, że oprócz bardziej specjalistycznego zastosowania mógł posłużyć także za wygodny aparat do fotografowania na co dzień czy uwieczniania chwil z urlopowych wypadów. Tutaj mamy już do czynienia z prawdziwym kolosem, który pod względem wymiarów nie różni się zbytnio od lustrzanki z dość dużym obiektywem. Trudno więc nazwać aparat mobilnym. Poza tym jego cena wynosi 999 dolarów, czyli o prawie 400 dolarów więcej niż P900 w dniu premiery.