Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Sirui to marka kojarzona z wysoką jakością w przystępnej cenie. A model ST-124 to jeden z ciekawszych statywów dla wymagających i mobilnych fotografów. Specyfikacja robi dobre wrażenie. A jak sprawdza się w praktyce?
Pytanie o to jaki statyw wybrać, jest jednym z częstszych na grupach fotograficznych które obserwuję. Wybór jest ogromny ale wyczerpujących testów niestety niewiele. Spędzamy więc długie godziny na porównywanie specyfikacji, poszukując tej najlepiej odpowiadającej naszym potrzebom. To samo zrobiłem też ja, szukając wytrzymałego modelu podróżnego, który udźwignie korpus z dłuższym zoomem i nie będzie ciężarem (dosłownie!) podczas dłuższej wyprawy.
Wybór padł na stosunkowo niedrogi, 4-sekcyjny model z włókna węglowego o ciekawej konstrukcji (trójkątna obracana kolumna centralna), wodoodpornych zaciskach nóg i niedużej - jak na pełnowymiarowy statyw - wadze 1,2 kg. Sirui ST-124 Carbon towarzyszył mi w podróży przez ponad 3 miesiące. Oto czego się o nim dowiedziałem!
Sirui Photographic Equipment Co. Ltd. (wymawiamy Suray!), to chińska firma specjalizująca się w produkcji rozwiązań dla fotografów. Powstała w 2001 roku i początkowo zajmowała się wytwarzaniem akcesoriów na zlecenie innych firm, dopiero w 2006 r. zdecydowała się wejść szeroko na rynek pod własną marką.
Dziś jest już dojrzałym, rozpoznawalnym i lubianym brandem a oprócz statywów, głowic i monopodów specjalizuje się w produkcji filmowej optyki anamorficznej (w tym rekordowo małych i lekkich modeli, których obudowy również wykonano z włókna węglowego) oraz akcesoriów wideo jak klatki, gimbale czy oświetlenie LED. Jest to więc marka o bogatym portfolio i, jak się wydaje, również sporych ambicjach.
Statywy Sirui to obecnie kilka linii produktowych, od małych modeli biurkowych dla vlogerów, po naprawdę duże i ciężkie, profesjonalne rozwiązania broadcastowe. Najpopularniejsze linie konsumenckie to jednak te adresowane do fotografów krajobrazu i poszukujących przygód podróżników:
Opisywany tu model Sirui ST-124 wydaje się być złotym środkiem w swojej kategorii. Plasuje się między modelem ST-125 a ST-224. Ostatnia cyfra określa liczbę sekcji nóg. Mniej sekcji to większa stabilność (bo nogi mogą być grubsze) ale gdy jest ich więcej, statyw może składać się do mniejszych rozmiarów (ST-125 w transporcie mierzy tylko 42 cm).
Z kolei model z dwójką z przodu jest jeszcze wyższy (do 175 cm z głowicą) i stabilniejszy (średnica nogi 29,4). ST-224 ma też o 3 kg większy udźwig (15 kg) ale wszystko to okupione jest odczuwalnie większą wagą (1,9 kg) i większym rozmiarem transportowym (52 cm). Generalnie model 224 wydaje się dobrym rozwiązaniem do bagażnika samochodu i na lokalne plenery z cięższym sprzętem, podczas gdy testowany ST-124 to nadal statyw jak najbardziej podróżniczy.
Włókno węglowe sprawia, że statyw jest lżejszy. Ale to nie jego jedyna zaleta. Znacznie lepiej od stopów stali wypada pod względem przenoszenia drgań (szybciej je wycisza, rezonuje mniej), ma też większą sztywność i jest odporne na korozję. Ponadto dobrze znosi niskie temperatury (mniejsza podatność na pękanie niż aluminium). Mniej oczywistą zaletą jest też to, że zimą karbon nie jest aż tak zimny jak stopy metali (ma niższy współczynnik przewodzenia ciepła).
Nie każdy zwraca też uwagę na to, ile warstw włókna węglowego ma interesujący nas statyw. Oczywiście im jest ich więcej, tym wytrzymałość i stabilność trójnogu większa. Najdroższe modele, których ceny potrafią sięgać 7-8 tys.zł, mają zazwyczaj 10 lub 12 warstw. Najtańsze, te które węglem w nazwie starają się przyciągnąć klientów, mają ich zazwyczaj 4. Testowany ST-125 ma ich już 8, co stawia go bliżej modeli profesjonalnych.
Aluminium wykazuje natomiast większą wytrzymałość na uderzenia i ściskanie, dlatego z tego materiału wykonane są łączenia i zaczepy nóg. Z magnezu odlano natomiast trójkątną płytę główną, która stanowi serce statywu i centralny punkt gwarantujący sztywność i wytrzymałość.
To dobry moment, by przyjrzeć się jednemu z najciekawszych elementów tego statywu, czyli trójkątnej kolumnie centralnej. Rozwiązanie to kojarzy się raczej z amatorskimi konstrukcjami i faktycznie w modelach profesjonalnych spotykamy ją coraz rzadziej. Dlaczego?
Z jednej strony kolumna pozwala szybko i efektywnie zwiększyć wysokość statywu (dzięki czemu w pozycji transportowej statywy mogą być też mniejsze), z drugiej jednak stanowi dodatkowy element, który zwiększa średnicę, podnosi wagę i przede wszystkim znacząco obniża stabilność i odporność na drgania wywołane wiatrem. Zdecydowanie utrudnia też fotografowanie z bardzo niskiej perspektywy, co ma znaczenie np. dla fotografów przyrody, którzy swój zestaw często mocują tuż nad ziemią, fotografując w pozycji leżącej.
Jak to wygląda w przypadku Sirui? Po pierwsze ST-124 nie jest adresowany do profesjonalnych fotografów pracujących z teleobiektywami klasy 400 czy 600 mm f/2,8 – dla nich Sirui ma inne propozycje (jak np. nowy model z serii Explorer Sirui AR-3204). Po drugie statyw jest pełnowymiarowy, więc z kolumny korzystamy raczej sporadycznie. Po trzecie, dzięki trójkątnemu kształtowi całość jest nadal bardzo smukła. W zasadzie nie różni się pod tym względem od modeli jej pozbawionych.
Oczywiście Sirui nie lekceważy też tych, którzy chcą fotografować aparatem umieszczonym nisko nad ziemią. Kolumnę centralną można obrócić, by zamocować korpus górą do dołu, ale przede wszystkim możemy dokupić krótką, 7-centymetrową wersję kolumny centralnej (Sirui ST-Z, około 110 zł) i to w zasadzie zamyka tę dyskusję.
Nie lubię dźwigać wysokich statywów, ale nie lubię się też schylać do modeli ultrakompaktowych, których maksymalna wysokość rzadko przekracza 140 cm. W ST-124 z rozsuniętą kolumną centralną, głowicą kulową ST-10X i zamocowanym na niej korpusem Sony A7 III, wizjer mam idealnie na wysokości oka. Przy moim wzroście (190 cm) to komfort, który rzadko się zdarza, i na który w warunkach bezwietrznych pozwalam sobie z przyjemnością.
Trzeba zaznaczyć, że kolumna, dzięki sprytnemu i kompaktowemu systemowi zaciskowemu blokuje się bardzo sztywno i stabilnie. A przy tym wygodnie, bo za pomocą szerokiego motylka, który możemy odciągnąć i przestawić w dowolną pozycje. Generalnie widzę więcej zalet niż wad zastosowania lekkiej i zgrabnej centralnej kolumny.
Aha, na końcu kolumny mamy oczywiście haczyk, na którym możemy zawiesić na przykład plecak by dodatkowo dociążyć i tym samym efektywnie ustabilizować nasz statyw.
Najważniejszą częścią statywu są oczywiście nogi - ich stabilność ale też wygoda obsługi. Górna, najgrubsza sekcja ma średnicę 26,5 mm, ostatnia, najchudsza 17,5 mm (w przypadku modelu ST-125 jest to tylko 14,5 mm a więc są już naprawdę chude). Każda sekcja zakończona jest zakręcanym zaciskiem a ostatnia dodatkowo gumowaną podpórką z ukrytym wewnątrz kolcem (wysuwa się gdy nią kręcimy), który poprawi stabilność na grząskim podłożu.
Pozycję nóg regulujemy zatrzaskami, które łatwo odciągamy i które – co bardzo mi się podoba - nie wracają od razu ale czekają aż spokojnie zadecydujemy pod jakim kątem chcielibyśmy je rozstawić. A możemy rozsunąć je naprawdę szeroko, zniżając się niemal do samej ziemi.
Zatrzymajmy się dłużej przy zaciskach. Fotografowie generalnie dzielą się na fanów zatrzasków, oraz blokad zakręcanych. Oba rozwiązania mają tylu fanów co przeciwników i nie zanosi się, by miało się to zmienić. Lub by udało się ich w jakiś sposób pogodzić.
Jak osobiście zawsze wolałem zatrzaski, bo przy „zakrętkach” nie widzę, czy wszystkie sekcje są zablokowane (a często nie są). Muszę jednak przyznać, że w przypadku Sirui ST-124 blokady zaprojektowano wyjątkowo dobrze. Są masywne i wygodne. Możemy pewnie chwycić wszystkie naraz i co najważniejsze, by je zakręcić wystarczy zaledwie pół obrotu, a więc jeden sprawny ruch nadgarstka. To z pewnością szybsze rozwiązanie niż klasyczne klamry. Statyw rozstawiamy na lokacji w pół minuty.
Kolejna kwestia, która wyróżnia ten model, to odporność zacisków na wodę. Każdy wyposażony jest w uszczelkę typu O-Ring, również sama wewnętrzna rurka ma osłonkę, która nie dopuszcza do wnętrza pyłu i zabrudzeń. Statyw w sumie spędził w wodzie dobrych kilka godzin i mogę potwierdzić, że przez tych kilka miesięcy zachowywał szczelność wzorowo. Jedyna wilgoć jaka przedostaje się do wnętrza, to drobiny nie zebrane przez uszczelkę podczas składania. Nie zdarzyło się, by którąś z nóg zupełnie „zalało”.
Nawet ważniejsze wydaje się jednak to, że sekcje nóg bardzo łatwo się demontuje i czyści. Po każdej „mokrej robocie” - a już zwłaszcza, gdy moczony był w słonej wodzie - i tak dokładnie opłukuję wszystkie elementy w słodkiej wodzie. Wycieram do sucha i pozostawiam jeszcze przez jakiś czas w stanie elementarnym do całkowitego odparowania wilgoci. Gdy wnętrze sekcji okazuje się niemal idealnie czyste i suche, jest to proces w zasadzie bezbolesny. Po kilku miesiącach mechanicznie statyw nadal działa bez zarzutu, nie zauważyłem żadnych tarć i oporów podczas rozsuwania sekcji czy blokowania zacisków.
Miłym dodatkiem są z pewnością porty akcesoriów. W głównej płycie znajdziemy dwa „żeńskie” gwinty, o średnicy 1/4” i 3,8”, dzięki czemu jednocześnie możemy zamocować do statywu np. mikrofon i lampę LED.
Również bolec mocowania jest dwustronny i obsługuje oba standardy. Możemy więc zamocować na statywie dowolną głowicę (średnica płyty głównej to 50 mm), lub przymocować aparat bezpośrednio do statywu.
Sugerowaną i sprzedawaną w zestawie ze statywem głowicą jest model Sirui ST-10X. Zaktualizowana wersja modelu ST-10 to solidna bezolejowa głowica kulowa wykonana z aluminium. Nisko umieszczony punkt ciężkości sprawia, że jest stabilna, nośna (20 kg) i - co równie ważne - pozwala na spokojne i wygodne ustalanie pozycji aparatu.
Głowica oferuje dwie płaszczyzny panoramowania, pokrętło siły tarcia kuli i bardzo wygodne, duże pokrętło blokady pozycji aparatu. Przede wszystkim jednak jest to głowica w standardzie Arca Swiss, co oznacza, że możemy używać jej z różnymi płytkami szybkiego mocowania.
Płytka którą otrzymujemy w zestawie jest dość mała, ale trzeba pamiętać, że jest to statyw dedykowany do bezlusterkowców. Mamy za to aż trzy sposoby na szybkie odkręcenie jej od aparatu (co nie zawsze jest takie proste): imbus, moneta oraz motylek ze specjalnym żłobieniem na paznokieć, by można było wygodnie go podnieść. Dwa bolce dodatkowo blokują ewentualne obracanie się aparatu na płytce, co przydaje się, gdy wolimy użyć nieco siły, by skorygować ostatnie milimetry, zamiast zwolnić zupełnie kulę i zaczynać od nowa.
Przy zaciskaniu szybkozłączki (niebieski ostro fakturowany pierścień) jest trochę kręcenia, co zajmuje czas, ale z drugiej strony zapobiega to też przypadkowemu wypięciu. W głowicę wbudowano również poziomnicę bombelkową, która znajduje się – uwaga - pod szybkozłączką. Możemy więc wypoziomować statyw ale jeszcze zanim postawimy na nim aparat.
Generalnie jest to solidna głowica, która pracuje bardzo płynnie i pod względem wymiarów i wagi stanowi dopasowany duet ze statywem ST-124. Na początek z pewnością wystarczy, później można pomyśleć o przesiadce np. na któryś z modeli KX. Zwłaszcza, jeśli lubicie pracować z dłuższą optyką. Zestaw Sony A7 III + Tamron 50-400 mm, mocowany bez stopki, był już dla niej pewnym wyzwaniem.
Sirui ST-124 to naprawdę udany statyw. To świetna jakość i dobrze przemyślana konstrukcja, dzięki czemu obeszło się bez większych kompromisów. Przede wszystkim jest to statyw pełnowymiarowy, a przy tym nadal bardzo smukły, lekki i mobilny. Zaskakująco lekki, biorąc pod uwagę maksymalną wysokość oraz obecność centralnej kolumny. Wygodnie przypniemy go nie tylko do plecaka, ale nawet torby, czy fotograficzne nerki.
Przede wszystkim jest to jednak trójnóg naprawdę sztywny, solidny i wygodny. Nie należę do osób cierpliwych więc lubię, gdy statyw mogę rozstawić bardzo szybko (zgadzam się też z Maćkiem Jeziorkiem, który nie wierzy w "fotograficzne zen" pejzażystów. Czasem mamy tylko chwilę dobrego światła i trzeba wykazać się niemal reporterskim refleksem). A ST-124 pod względem kultury pracy wypada naprawdę dobrze. Mechaniczna precyzja naprawdę robi wrażenie.
Oczywiście kilka rzeczy z pewnością można było zrobić lepiej. Brakuje choć cienkiej ochronnej warstwy chwytnej, by statyw nie odmrażał nam zimą rąk (polecam rowerowe owijki!) a kolce mogłyby być wymienne (by dało się stosować dłuższe i ostre, np. do pracy na lodzie). Do pełni szczęścia brakuje mi też funkcji monopodu, czyli opcji odpinania jednej z nóg. Zwłaszcza, że jest to model wystarczająco solidny i wysoki. Niemniej, za 1200 zł i tak otrzymujemy naprawdę bardzo dużo.