Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zaczęła się długopisem, nożyczkami i mazakiem. Zaczęła się od niszczenia zdjęć ojca, które znajdowałem w pudełkach. Tata jest inżynierem, więc - jak to inżynier - używał aparatu. Byłem więc w domu, w którym był Zenit i spore ilości zdjęć – negatywów, odbitek, stykówek. Także dość namacalnie poznawałem fotografię. Oczywiście nie wiązałem z nią wówczas żadnych planów.
Tak, długo była dziura, aż do momentu kiedy w przerwie między studiami poszedłem do szkoły na Spokojnej (Zespół Szkół Fototechnicznych w Warszawie, przyp. red.). Myślałem, że będę tam tylko przez rok, chciałem trochę się „otrzaskać” bo myślałem o operatorce w Łodzi. Stamtąd trafiłem na praktyki do Życia Warszawy. I wsiąkłem w prasę.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Wychował mnie na polską wersję Cartiera-Bressona! (śmiech).
Tak, mówiąc bardzo skromnie. Ale mówiąc poważnie, wydaje mi się, że w polskiej fotografii reportażowej - tej klasycznej - odcisk Bressona jest bardzo mocny. Ta czarna ramka i myślenie 100-procentowym, poukładanym kadrem. Może nie decydującym momentem, ale fabułą, emocjami. Zdjęcia gęste od „podpatrzonej” treści. Choć dziś patrzę na to trochę inaczej.
Treści wydawały mi się kiedyś zewnętrznymi a dziś wiem, że są raczej treściami wewnętrznymi, które powstają na styku głowy fotografa i sytuacji, którą fotografuje. I jestem przekonany, że bardzo często tej głowy w zdjęciu jest więcej niż samej rzeczywistości fotografowanej. Nawet w takim reporterskim obrazowaniu. Trzeba było do tego się przyznać i zacząć to wykorzystywać.
Punktem zwrotnym było założenie z koleżankami i kolegami Agencji Napo Images i wspólna chęć zrobienia kroku w kierunku fotografii, która nas pasjonowała. Którą widzieliśmy na świecie. Autorskiej, projektowej, głębszej. Tego brakowało nam w Polsce, zwłaszcza w publikatorach, które znaliśmy. Staraliśmy się zrobić coś co pchnie nas do przodu.
Zrozumieliśmy że nie jest to niezbędne. Choć każdy z nas inaczej to przerabiał. Dodatkowo zaczął się już w prasie kryzys, gazety płaciły mniej i wyglądały coraz straszniej. To była ucieczka do przodu. W ostatnim momencie zwialiśmy z tego Titanica. Dziś w polskich redakcjach fotoreporterów prawie nie ma.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Dobrze powiedziane, bo to jest plemię. Wymarła kasta. Dziś jeżdżą na Uberze, prowadzą własne interesy, jeden z moich kolegów handluje traktorami. I teraz gdy potrzebne są osoby sprawne w uczciwym opowiadaniu, rzetelnym wizualnym relacjonowaniu, tych osób jest zbyt mało. I polska prasa jest w „D”. Fotoreporterzy oczywiście są w Polsce, tylko że gdy pojawia się duży i kosztowny temat to w większości pracują dla zagranicznych tytułów i zagranicznych agencji. To wyszło zaraz po wybuchu wojny w Ukrainie. Najlepsze szable pracują dziś dla The Washington Post i innych zagraniczniaków.
Nie, to jest krótkowzroczność osób zarządzających mediami oraz czytelników. Tak w skrócie! (śmiech) Zapomnienie o tym, że media, to też misja oraz inwestycja w demokrację i kulturę.
Wyjeżdżam od razu na pół roku. I w jakiś sposób stworzyło mnie to na nowo, stworzyło przestrzeń dla tego co robię teraz. To było niezwykle intensywne poznawanie siebie w kontekście obcej kultury. Potem były kolejne indyjskie podróże aż w którymś momencie okazało się, że interesują mnie coraz bardziej rzeczy, które dzieją się tam z moją głową. Powstał bardzo autorski materiał, książka „317 days to Mars”.
Projekt wynikający z cudownej bezradności. Książka, która przez zdjęcia i formę ma to zagubienie wyrazić. Bunt wobec orientalnych stereotypów. Też pożegnanie z moim niegdysiejszym przeświadczeniem, że fotoreporter, który jest pewnego rodzaju spadochroniarzem w jakieś miejsce, jest w stanie coś sensownego o rzeczywistości w którą wpada, w tym przypadku o Indiach, opowiedzieć.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Jak ja musiałem tego McCurry'ego wymazywać z głowy! A miałem go pod powiekami bardzo mocno! Siedział tam razem z Kipling'iem i Juliuszem Vernem. Pamiętam pierwszy miesiąc szoku poznawczego w Bombaju. Nie mogłem sobie dać rady. Chodziłem po ulicach i nie rozumiałem, gdzie są te kolory?! Potem było jeszcze gorzej, zwłaszcza gdy zaczęły docierać kolejne warstwy, także te znaczeniowe.
To jest bardzo ciekawa sprawa bo McCurry swoimi niezwykle atrakcyjnymi fotografiami wpisał się w obrazowanie, które utrwaliło w naszej zachodniej kulturze zachwycające ale wąskie postrzeganie tego wielkiego kraju. Niebieskie ściany, turban, holi - to są tak silne powidoki, że bardzo ciężko jest z nich wyjść. „Mars” jest właśnie opowiadaniem o niszczeniu tego „McCurryzmu” w sobie.
Staram się pracować przynajmniej nad dwoma projektami jednocześnie. To chyba taka chęć schizofrenii, styl pracy, który sobie wyhodowałem. Wiem, że materiału będzie przybywać, jeśli pracuję nad dwoma projektami jednocześnie. Teraz w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego zajmuję się pejzażem.
Po pierwsze, żadem ze mnie reporter od ponad dziesięciu lat! (śmiech) Ale nie oszukujmy się tematem jest krajobraz ludzki więc jak najbardziej dla mnie. Tegoroczna praca to co najmniej czwarty projekt, który realizuję w podobny sposób i kolejny, w którym krajobraz odgrywa znaczącą, jeśli nie kluczową rolę. „Mars” był cyklem, w którym osią książki są właśnie przestrzenie sfotografowane w Delhi.
Mój pierwszy stypendialno-ministerialny projekt („Fragmenty”, 2012, przyp. Red.), to była podróż dookoła Polski – z punktu do punktu, pociągami, autobusami, tramwajami. I też najpierw było szukanie przestrzeni, a dopiero później zbieranie tego co znajduje się pomiędzy. Zauważyłem, że krajobrazu w mojej fotografii jest coraz więcej oraz, że bardzo mi to zaczęło odpowiadać. Pierwszym kadrem, o którym myślę, prawie zawsze jest pejzaż.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Nie wymyślam koła. Od siebie staram się jednak wpleść elementy impresji w cykl zdjęć w swoich podstawach dokumentalny. Nad tym pracuję w 2022. Z jednej strony bardzo konkretny, powtarzalny zestaw motywów. Infrastruktura drogowa. W różnej skali i w różnych kontekstach. To, jak się zmienia w ostatnich latach i wpływa na otoczenie. Doskonały temat dla topografa. Z drugiej, poszukiwanie języka wizualnego. Impuls do eksperymentowania. To co robię, to pierwszy fragment większego krajobrazowego projektu, który będę chciał realizować przez wiele lat. W Polsce. Aha i na drogach się nie skończy.
W tym sensie tak. Jest to projekt o człowieku bez człowieka na zdjęciach. Prawdę mówiąc trochę przestałem wchodzić w bliskie relacje z bohaterami.
Nie. Chodzi o to w jaki sposób rozwija się dokument i fotografia reporterska - szeroko pojęta fotografia ludzka. Idzie to dwoma torami. Roboczo można podzielić je na uczestniczące i obserwacyjne. Najlepsze materiały uczestniczące, wymagają wejścia w bardzo bliskie relacje z bardzo konkretnymi ludźmi. Jeśli już na starcie wiem, że nie jestem w stanie być ekstremalnie blisko z bohaterami, choćby ze względu na koszty emocjonalne to muszę znaleźć dla siebie inną przestrzeń. Na szczęście istnieje też strategia polegająca na obserwacji. To jest świadoma decyzja „schłodzenia” podejścia, stanięcia gdzieś z boku. Kiedyś z resztą zwrócił mi na to uwagę Kuba Dąbrowski. Powiedział mi „Ty masz strasznie chłodne, zimne zdjęcia”. Siedzi mi to od lat w głowie. I faktycznie czasem trudno dostrzec jakąś nostalgię w moich obrazkach (śmiech). Są trochę badawcze. Więc staram się wykorzystać te cechę, choć nie wierzę tak do końca w fotografa badacza. Fotografia to nie nauki przyrodnicze. Tu raczej nie odkrywa się praw kierujących kosmosem. Tu te prawa się interpretuje.
Tak, dokładnie tak. Albo „O INDIACH”! Weź człowieku zrób coś o INDIACH! Czasem od kogoś słyszałem: „Pojechałem do Indii, przywiozłem zdjęcia o Indiach”. To jest niesamowite! Takich fotografów, którym się wydaje, że serią osobistych zdjęć są w stanie zamknąć jakiś globalny temat jest sporo. Trzeba znać umiar! Teraz ewidentnie robię materiał o Maćku Jeziorku w okołodrogowych krzakach! (śmiech). Oczywiście, z racji uczciwego podejścia do realizowanego tematu narasta wartość, która potem, mam nadzieję, jest interesująca dla oglądających, ale to zawsze jest droga od małych treści do większych.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Sociale są przereklamowane! (śmiech) To po prostu nie jest właściwy kanał do prezentowania poważniejszych obrazów. Algorytmy dbają o to, by takie treści stały się widoczne jakie im odpowiadają. Na tym polega ułuda Instagrama. Poświęcamy czas, licząc na ten szeroki odbiór, po czym okazuje się, że nikomu się to nie wyświetla. Po co więc to robić? „Insta” zabija fotografię dokumentalną, jestem o tym przekonany. Zresztą jak na telefonie sensownie oglądać obrazy z 50-milionowej matrycy?
Szukam swojej „Drogi do Middelharnis”. Poruszam się bokami, szosami technicznymi wzdłuż dużych tras, głównie na Mazowszu. I szukam. Z jednej strony ważna jest topografia i typologia, z drugiej wrażeniowość. Próbuję, być może karkołomnie, wypracować coś pomiędzy. Wrażeniowość, wynikająca z lat doświadczeń reporterskich. Wrażeniowość wysysana z najróżniejszych inspiracji. Wrażeniowość wynikająca ze świadomości, że pogoda, światło, kolor – wszystkie te składniki klasycznego pejzażu - muszą się spotkać.
Wracam, chociaż jest w tym jakaś paranoiczna sytuacja, bo zakładam sobie dane miejsce, w pewnym sensie wymyślam już kadr a potem czekam na zachwyt i zadziwienie, i daję się temu ponieść. Tego uczyłem się przez lata fotografując wydarzenia jako fotodziennikarz. Idąc na temat, musiałem wiedzieć o nim jak najwięcej, ale na miejscu starałem dać się zaskoczyć. To jest pewnego rodzaju balans, którego nie umiem wytłumaczyć. Gdy trzeba włączyć chłonięcie, ale miejsce i czas a nawet kontekst są zaplanowane.
Odkryłem jeszcze jeden link pomiędzy fotoreporterką a pejzażem. Kiedyś myślałem, że fotografowanie krajobrazowe to takie zen w fotografii. Spokój, równowaga, równy oddech i powolne ruchy. No, nie! Czasem trzeba nieźle się spieszyć bo odpowiednia sytuacja ucieka jak na temacie newsowym.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Jedno miejsce to finalnie jedna klatka, choć oczywiście teraz, gdy pracuję na Fujifilm GFX, mogę robić więcej zdjęć. Gdy powstawały „Fragmenty” jeździłem po Polsce z dużym, statywowym średnim formatem Mamiya Universal – tak zwana Godzilla. Format 6x7, ograniczona porcja negatywów. Teraz robię tych klatek czasem ciut za dużo.
Muszę się pilnować bo pejzaż to więcej patrzenia, przyglądania się niż samego podnoszenia aparatu do oka. W tym pomaga mi często statyw, albo drabina, dobrze gdy aparat jest przynajmniej metr nad głową. Wożę ze sobą jedną małą i jedną naprawdę dużą, którą mogę przystawić do słupa czy drzewa. Takie nawiązanie do klasycznego malarstwa pejzażowego, gdzie często oglądamy scenę widzianą właśnie z pewnej wysokości.
Praca w dziedzinie krajobrazu to jest też poszukiwanie inspiracji, głównie malarskich. Coś co bardzo mi się podoba, bo mogę odkrywać dla mnie nowe. O czymś poczytać, coś zobaczyć. Mogę się czymś zachwycić. To mnie napędza. Cały czas w procesie, jak mówi jeden z moich kolegów.
Dopuszczam, ale w projekcie, którym się zajmuję nie jest mi to potrzebne. Jeżeli założymy, że obraz powstaje w głowie, czy też na styku, to ingerencja w kadr i edycja graficzna nie są w ogóle kwestią. Liczy się efekt zaplanowany przez autora.
Zazwyczaj wydaje się, że zdjęcie pokazuje to co widzi fotograf, a przecież to nieprawda. Patrzymy kompletnie inaczej, począwszy od ostrości, przez kąt widzenia, perspektywę, kolory. Dołóżmy jeszcze konteksty, język i inne elementy kulturowe.
Fotografia przedstawia tylko pewną część widzenia, więc jeśli ktoś w swoich zdjęciach potrzebuje coś fotoszopem wyczyścić lub dodać dla uzyskania odpowiednich środków wyrazu, to niech to robi. Oczywiście fajnie gdy tego nie nazywa potem reportażem czy fotografią uchwyconą. Kwestie pozostałych ocen pozostawiam osobom lubiącym oceniać. Ja czuję się fotografem i uważam, że jeśli nie zgadzam się z tym jak ktoś pokazał pewien temat, to powinienem wziąć aparat i zrobić o tym zdjęcia.
Wspomniany McCurry został w „internetach” odżegnany od czci i wiary za przesunięcie jakiejś rurki czy krzaczka. Mało kto dyskutował natomiast o tym, jak jego - skądinąd genialne zdjęcia - nie ułatwiają nam pożegnania się z postkolonialnym widzeniem świata. To jest temat a nie, że facet wyretuszował jakiś detal. No ale łatwiej jest pojechać po znanym nazwisku niż samemu przerobić parę rzeczy w głowie.
Z cyklu „Bypass” – Stypendium MKiDN fot. Maciej Jeziorek/Napo Images
Dla jakości obrazu. Nie wyobrażam sobie innego sposobu prezentacji krajobrazów niż wielkoformatowe wydruki. Tylko one mają szansę przekazać wrażenia jakie miałem podczas fotografowania. Jeżeli jest zachwyt nad jakąś przestrzenią, jej elementem – czy to jest jakiś sztafaż, światło, detal czy tonalność, to trzeba to jakoś pokazać. Używam cyfrowego sprzętu ale w myśleniu jestem bardzo analogowy. Realność druku jest dla mnie coraz bardziej istotna.
Gdy 10 lat temu postanowiłem, że idę w krajobraz, wybrałem analogowy średni format 6x7. GFX jest tego naturalnym następstwem. Chcę mieć tę swobodę i możliwość - jeśli tylko tego zechcę – pokazania zdjęcia na 2-metrowej odbitce.
Ważnym momentem była kiedyś dla mnie wystawa Edwarda Burtynskiego w Yours Gallery i jego olbrzymie powiększenia z projektu o budowie Tamy Trzech Przełomów na rzece Jangcy. Te ogromne przestrzenie i niemalże wchodzenie w obraz. Coś niezwykłego. Coś do czego jako fotograf dorosłem.
Po fascynacji książkami, które oczywiście nadal uwielbiam robić, coraz bardziej chcę tworzyć obrazy, które będę mógł pokazać w formie wydruków. Wydaje mi się, że namacalne zdjęcia to ostatnia przestrzeń, której w fotografii trzeba pilnować. Nie zdjęcia wyświetlane na ekraniku, a właśnie fizyczne!
Będę nudny. Trzeba zobaczyć odpowiedni wydruk. Mi się to przytrafiło w zeszłym roku po realizacji Kolekcji Wrzesińskiej gdy nie mogłem oderwać wzroku od małej, plastikowej torebki położonej na pewnym stole. A wszystko to na wydrukowanym, własnym zdjęciu, które niby już znałem. Nie da się dobrze opowiedzieć o takim wrażeniu. Potem wiesz, że nie ma odwrotu, musisz sprzedać wszystkie stare graty żeby mieć tego GFX-a!
Generalnie praca z GFX-em jest dla mnie wyjątkowa na dwóch poziomach. Pierwszym jest moment wypracowania zdjęcia w terenie. Solidny aparat z bardzo fajnie zaprojektowaną funkcjonalnością. Drugim, z racji możliwości matrycy, są odkrycia wynikające z rozdzielczości i plastyki podczas oglądania finalnego pliku w powiększeniu. Na swoich fotografiach odkrywasz często rzeczy, których tak nie widziałeś wcześniej. To jak praca na własnych archiwach. Pasjonujące.
Trzy: 45, 63 i 100 mm, czyli zoom GF 45-100 mm oraz standard GF 63 mm. Na razie nie sięgam po szersze ani dłuższe ogniskowe. Najczęściej wybieram GF 63 mm czyli odpowiednik pełnoklatkowej „pięćdziesiątki”. To jest kąt widzenia i perspektywa, który najbardziej mi odpowiada. Całą książkę „Mars” zrobiłem na obiektywie 50 mm. Zoom miałem tylko w nogach, co też było elementem workflow. Teraz sytuacja nieco się zmieniła, bo jakość zooma GF 45-100 mm jest taka, że mógłbym w zasadzie nie używać stałek. Powoli przekonuję się też do nieco dłuższej ogniskowej czyli właśnie 100 mm w systemie GFX.
… (śmiech)
...Ostatnio oglądałem wywiad z jednym z moich mistrzów, fotografem, którego bardzo lubię, Harrym Gruyaert. Przepiękne zdjęcia robione na francuskim wybrzeżu - malarstwo totalne. Powiedział coś z czym się zgadzam. Jest silna fizyczność w robieniu zdjęć. Jakaś forma atawizmu nawiązującego do polowania, seksu, doznania mistycznego - momentu, gdy wiesz, że udało się coś uchwycić po pełnym wysiłku napięciu. - Tak! Tu! Teraz! Jest! Tej fotografii może potem nawet nikt nie oglądać. Robię zdjęcia bo uwielbiam być fotografem!
Dokumentalista, fotograf, twórca książek, urodzony w 1973 w Warszawie. Trzykrotny stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego (2012, 2018, 2022). Współzałożyciel i członek agencji Napo Images, specjalizującej się w fotografii dokumentalnej. Realizował projekty dokumentalne i zlecenia w Polsce, Indiach, Rosji, Rumunii, Bułgarii, Turcji, Niemczech, Belgii i na Ukrainie. Pracował jako fotoreporter w redakcjach „Tygodnik Solidarność”, „Życie Warszawy”, "Życie” i „Polska the Times". W latach 2015 -2019 szef działu foto w FORUM Polska Agencja Fotografów. Członek ZPAF.