Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Temat miesiąca
OptykaUproszczenia, uogólnienia, błędne interpretacje, bajania, nieprawda powtarzana zbyt wiele razy… Tak powstają mity, także te dotyczące obiektywów fotograficznych.
Perspektywa, tu rozumiana jako proporcja wielkości pokazanych na zdjęciu bliższych i dalszych obiektów. „Portret robiony zbyt krótką ogniskową skutkuje wielkim nosem i malutkimi uszami”, „Optyka tele zagęszcza, ścieśnia na zdjęciu obiekty bliższe i dalsze” - to dwa fałszywe twierdzenia. Oba opisane zjawiska wynikają nie z użycia obiektywu o takiej, a nie innej ogniskowej, a z odległości z której fotografujemy. Przy portrecie możemy bez obaw skorzystać z ogniskowej 35, czy 20 mm, byle nie zbliżać się do fotografowanej osoby na mniej niż półtora, dwa metry. Jasne, jeśli zdjęcie ma obejmować tylko głowę i ramiona, trzeba je będzie mocno skadrować. Oczywiście, głębia ostrości może okazać się większa. Jednak kulfoniastego nosa nie musimy się obawiać.
Lewe zdjęcie wykonane zostało ogniskową 70 mm, prawe z tego samego miejsca 24 mm. Poniżej identyczne wycinki z tych zdjęć. Widać jakieś różnice w perspektywie?
Czy wręcz efekciarski, jak na przykład (kolejny mit) efekt HDR. Tak myśli ogromna część fotograficznego świata i stąd przeważnie rybie oko jest w ten sposób używane: pogięcie goni przegięcie. A można by fotografować nim inaczej. Tak, by na zdjęciach nie widać było „efektu rybiego oka”. Kopuły, chińskie mostki, wszelakie krągłości w architekturze i przyrodzie… Potężna dystorsja rybiego oka łącząc się z krzywiznami czasami je prostuje, czasami maskuje. Warto umieć dostrzec takie sytuacje i wykorzystać je.
Prawda o tyle, że obraz na brzegach klatki niemal zawsze jest niższej jakości. Ale projektując szkło pod FF, konstruktorzy muszą zadbać, by te brzegi nie były bardzo złe. I często odbywa się to kosztem środka kadru. Dlatego optyka optymalizowana pod mniejszą matrycę może, choć oczywiście wcale nie musi, dawać obraz o wyższej jakości na całym zdjęciu. Druga sprawa to zbędne, „boczne” światło, które wpada do aparatu, a nie tworzy obrazu. Może pogarszać kontrast zdjęć. W bardzo niewielu przypadkach producent dodaje przedłużkę osłony przeciwsłonecznej ograniczającą to zjawisko.
Sigma APO 70-200 mm f/2,8 EX DG OS HSM – jeden z niewielu obiektywów zabezpieczających wnętrze APS-owych lustrzanek przed wpadaniem zbędnego światła. Źródło: Sigma
Sprawa trzecia: „Kupię obiektyw 24-70 mm f/2.8 zamiast 17-55 mm f/2.8, gdyż w przyszłości na pewno wejdę w pełną klatkę”. A na pewno wejdziesz? I kiedy? Warto męczyć się przez kilka lat z niedopasowanymi kątami widzenia? A jeśli już wejdziesz w FF, to czy na pewno będzie to aparat tego samego producenta?
Racja, tak bywa. Wytrzymałość, trwałość, wyższa termiczna stabilność wymiarów - to zalety metalu. Ale taka konstrukcja generuje koszty i też niepozbawiona jest wad. Lekceważony „plastik”, to nie żaden polistyren, a znacznie bardziej wyrafinowane tworzywa, coraz lepiej zastępujące stal, mosiądz i stopy metali lekkich. Właściwie jedyny zewnętrzny element obiektywu, gdzie metal jest czymś zdecydowanie lepszym, to mocowanie bagnetowe. Oczywiście ze względu na mniejszą ścieralność. Ale już obudowa z tworzyw sztucznych ma zalety. Przede wszystkim mniejszy ciężar, ale też większa swoboda w kształtowaniu. Trzecią można scharakteryzować dalekowschodnim „ustąp, by zwyciężyć” lub bliżejwschodnim „gniotsa nie łamiotsa”.
AF-S Nikkor 24-70 mm f/2.8E ED VR - metalu w jego obudowie jest tyle, co w cyfrach i literach oznaczeń przy okienku skali odległości. Reszta to czysty plastik. A to przecież szkło klasy Pro. Widać da się! Źródło: Nikon
W wyniku uderzenia albo upadku, metalowa obudowa lub osłona przeciwsłoneczna nie ustępuje, ewentualnie wygina się tylko trochę i całą siłę przekazuje do wnętrza obiektywu, gdzie delikatne elementy mogą tego nie wytrzymać. I często nie wytrzymują. Czy nie lepiej żeby osłona się połamała, a obudowa pękła? Kilka(set) złotych wydamy na pewno na naprawę, ale lepsze to niż kolejny wartościowy przycisk do papierów.
To jeden z nowszych mitów, powstały już w erze fotografii cyfrowej. A dokładnie wówczas, gdy zaczęto gremialnie przesiadać się z cyfrowych kompaktów na lustrzanki. Skoro lustrzanka jest aparatem lepszym od kompakta, bo niewątpliwie jest, to „przecież logiczne, że format 3:2 jest lepszy od 4:3, duże czarne od małego srebrnego, a mniejsza głębia od większej głębi.
Użyć f/1.2, czy może f/4?
Mit ten nabrał rozpędu gdy „każdego” było już stać na zwany pełną klatką mały obrazek. Zaczęły masowo pojawiać się portrety z głębią ostrości obejmującą ćwierć długości rzęsy, czasem nawet zahaczającą o kawałek źrenicy. „Patrzcie, jaka… no… wspaniała głębia ostrości!” Ok, poeksperymentować można, ale spróbujmy czasem zrobić w miarę prawidłowy portret, czyli z ostrością obejmującą chociaż oboje oczu. No i może żeby nos nie leżał w totalnej nieostrości. Głębia, nie tylko w portrecie, nie ma być jak najmniejsza, ani jak największa (no, może poza zdjęciami robali), ale odpowiednia. Pasująca do motywu. Nie bójmy się używać do portretu szkieł - o zgrozo! - przysłony f/2.8.
Bo jest ciemny, bo plastikowy, bo aberruje i takie tam. Bo wstyd się z nim pokazać. Więc za grosze oddaję 18-55 mm f/3.5-5.6 i kupuję stałkę 35 mm albo 50 mm f/1.8. Lecz okazuje się, że winietuje ona bardziej niż kit aberrował, że ostrość jeszcze gorsza (bo nie trafiam), a plastik taki sam, jak był. Gdzieś „zniknął” też szeroki kąt. Więc dlaczego nazywają pięćdziesiątkę standardem?!
Nie, nie mam nic przeciwko najtańszym plastikowym standardom ef-jeden-osiem (sam mam taki jeden), a jedynie przeciwko kupowaniu szkieł na wyrost „bo są lepsze, bo nie ograniczają, bo pozwalają się rozwijać”. Postarajmy się dojrzeć fotograficznie do pracy stałkami i nauczyć się wykorzystać tego kita do krańców jego możliwości. „Najpierw umiejętności, potem sprzęt” - jak usłyszałem na jakimś kursie… jazdy rajdowej. Ale do fotografowania też pasuje. A, gdy już dojrzejemy do stałek, zostawmy sobie w szufladzie tego kita. Dużo za niego nie dostaniemy, a może nam się kiedyś przydać tanie, być może także stabilizowane szkło. Jako obiektyw na sytuacje awaryjne i którego nie żal zabrać w trudne warunki terenowe.
Temat rzeka, a wirów w niej mnóstwo. Zwłaszcza, że zjawisko jest niemierzalne, a jego ocena subiektywna. Boke (świat anglojęzyczny musi pisać bokeh) to charakter wyglądu nieostrości na zdjęciu. Nie ma dobrego ani złego boke, dużego ani małego, ale może być budyniowe, nerwowe, zakręcone, ładne albo i mydlane. Choć tu zmyłka, bo jednym w tym mydle może chodzić o miękkie nieostrości, a innym wręcz przeciwnie, o (soap) bubble bokeh.
Boke to nie tylko wygląd jasnych punktów leżących w nieostrości, choć to też się liczy. Zasadniczo, jeśli te punkty mają obrzeża ciemniejsze niż środek, nieostrości wyglądają bardziej miękko. Nieostrości w tle, bo jasne punkty na pierwszym planie mają wówczas jaśniejsze brzegi i mogą być bardziej „nerwowe”. Ot, takie są mniej więcej efekty niedokorygowanej - celowo albo i nie - aberracji sferycznej. Na dokładkę jednym bardziej podobają się miękkości w tle, inni wolą „grysik”. Konstruktorzy nie mają lekko i muszą iść na kompromisy. Czasem obiektyw daje subiektywnie ładne nieostrości przy całkiem otwartej przysłonie, a mniej podobające się przy lekko przymkniętej. Ładne przy portretowym dystansie ostrości, brzydsze przy zdjęciach całej sylwetki. Ładne w szczegółach architektury, koszmarne w listowiu. I jak tu napisać, że obiektyw ma ładne boke, gdy co sytuacja, to ma inne?
Zauważyć jednak można ogólną zasadę, że obiektywy dopieszczone przez twórców tak, by dawały idealny pod względem fizycznym obraz, nie mogą pochwalić się przyjemną plastyką nieostrości. Stąd modne ostatnio poszukiwania starych szkieł, które po prostu nie miały szans być idealnie, czy nawet w pełni poprawnie skorygowane. Jest bowiem szansa, że w nieostrościach pokażą one coś ciekawego. Choć ostrości to u nich nie będzie wcale. Ale bywają i współcześnie projektowane obiektywy, którym celowo nie zapewniono kosmicznych MTF-ów, właśnie dla zapewnienia mniej „technicznego” obrazka. Sztandarowym przykładem może być tu Nikkor 58 mm f/1.4G. Może, gdyż niektórzy uważają, że to po prostu źle zaprojektowane szkło, któremu dorobiono legendę i dopisano zero do ceny. I jak tu nie kochać dyskusji o boke?
Paweł Baldwin - fotograf z zamiłowania i z zawodu, dziennikarz z ponad 20-letnim stażem. Ma na koncie kilkaset artykułów, głównie testów sprzętu wykonanych dla Foto-Kuriera, Foto, E-photo, Digital Vision i Fotopolis. Autor książki Minolta Dynax System. Jego teksty znajdziecie na blogu foto-nieobiektywny.blogspot.com.