Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Temat miesiąca
Fotografia makroW końcu po prawie pół roku złej pogody możemy poczuć pierwszy ciepły wiatr na swojej twarzy. Nastaje wiosna - najlepszy czas na rozpoczęcie przygody z fotografią makro. Pierwszy etap to wybór sprzętu. W co warto zainwestować, a na czym lepiej zaoszczędzić radzi Sebastian Janicki.
Chcieliśmy zacząć już dawno. Przez całe miesiące wertowaliśmy setki internetowych stron w poszukiwaniu złotego środka, odkładając skrupulatnie pieniądze, aby teraz dokonać ostatecznych zakupów i zacząć przygodę. Co wybierzemy? Czy będzie to aparat kompaktowy, bezlusterkowiec, a może duża lustrzanka? Czy najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie. Każdy z przedstawionych wyżej typów ma swoje plusy i minusy. Postarajmy się je przeanalizować.
Działają w oparciu o małą matrycę. W makrofotografii mogą sprawdzać się lepiej, gdyż pozwala to uzyskać często większą głębię ostrości. Ponadto są kompaktowe, lekkie, mają mniejsze rozmiary, a ich obsługa - zwłaszcza dla początkujących - może być zachęcająca. Minusy? Niewątpliwie dużo krótsza droga rozwoju. Mamy tu przeważnie jeden obiektyw zamocowany na stałe, czyli nie możemy wymieniać optyki. Nie ma też szans, aby stosować dodatki, takie jak pierścienie pośrednie lub mieszki.
Nikon D610, obiektyw Nikkor 50 mm + pierścienie pośrednie
Często aparaty kompaktowe nie posiadają nawet gorącej stopki aby zamocować lampę błyskową, a wbudowana ma za małą liczbę przewodnią (choć nie zawsze) i dopasowanie do niej dyfuzora może być sporym problemem. Oprócz tego aparaty kompaktowe są bardziej podatne na szum i gorzej wypadają w warunkach, gdzie światła jest mało. Często (choć nie zawsze) menu jest okrojone z wielu przydatnych funkcji, a konsekwencją niewielkich rozmiarów aparatu jest brak większej liczby przycisków funkcyjnych na obudowie, przez co szybkość pracy znacznie spada. Gdy kupimy taki aparat oczywiście będziemy w stanie zrobić niezłe zdjęcia, ale jest duże prawdopodobieństwo, że po jakimś czasie czegoś zacznie nam brakować. Będziemy czuli niedosyt w związku z chęcią rozwoju.
Przyszłość fotografii. Wielu znajomych jest zdania, że z czasem wyprą lustrzanki. Są mniejsze, lżejsze, a przy tym oferują wymienną optykę i równie dużo ustawień jak lustrzanki. Często ten typ aparatów posiada ciekawe i innowacyjne funkcje, których zazwyczaj próżno szukać w lustrzankach, jak choćby: focus stacking (pomijając Nikona d850), focus peaking, czy nawet wybór pola ostrości już po zrobieniu zdjęcia! Tego typu aparaty są bardzo cenione także do nagrywania filmów. Często posiadają stabilizację matrycy, a przy tym błyskawicznie ustawiają ostrość.
Niestety ceny bezlusterkowców nadal są wysokie i myślę, że początkujący użytkownik boi się zaryzykować kupując coś, czego testów pod kątem makrofotografii nadal jest dość mało. Do tego dochodzą dodatkowe koszty, jak choćby konieczność stosowania specjalnego adaptera aby ciekawe starsze szkła były kompatybilne z naszym bezlusterkowcem.
Duże i ciężkie, za to z ogromnymi możliwościami. Nie tylko rozwoju, ale i personalizacji. Na rynku znajdziemy ich całe mnóstwo, od tych najtańszych, do tych przeznaczonych dla zawodowców. Ceny są dostosowane do każdego użytkownika i tego początkującego, jak i bardziej zaawansowanego. Mamy tu możliwość zmiany obiektywów, a do lustrzanek jest ich naprawdę dużo. Możemy stosować niezliczone dodatki oraz modyfikować oświetlenie wedle naszego gustu. Kupując lustrzankę ograniczeniem jest tylko nasz portfel.
Osobiście wybrałem lustrzanki marki Nikon. Dlaczego? Nikony od dawna kojarzyły mi się z jakością. Ich matryce były bardzo elastyczne pod kątem rejestrowanego obrazu - oferowały sporo detali w cieniach. W makrofotografii mała ilość światła jest codziennością, dlatego jest to niewątpliwa zaleta. Poza tym mamy tu dobrą tolerancję na wysokie ISO. Do tego całkowitą możliwość personalizacji i wygodę użytkowania. Mam wrażenie, że w Nikonach obsługa i menu są bardzo intuicyjne. Ogromną zaletą jest również autorska funkcja D-Lighting, dzięki której możemy bez większych trudów wyciągnąć detale z ciemnych miejsc, nie tracąc przy tym na jakości.
Nikon D7100, Nikkor 18-55 mm + Raynox 250
Oprócz tego mamy niezliczoną liczbę obiektywów i akcesoriów. Obecnie znać o sobie dali producenci zewnętrzni, jednak gdy zaczynałem najwięcej obiektywów było dostępnych z mocowaniem do Nikona lub Canona. Warto o tym pamiętać, gdyż jest szansa, że nasz zakup będzie służył również do innych celów - nie tylko makrofotografii. Nikony oferują na przykład bardzo cenione szkła do krajobrazów oraz portretów, a systemowe oprogramowanie Capture NX2 mimo upływu czasu nadal ma wielu zwolenników, którzy ani myślą przesiadać się na Lightrooma.
Moją przygodę zacząłem od Nikona D70s, który jak na tamte czasy był niezłym sprzętem. Był to rok 2010. Wielu znajomych, których wtedy podziwiałem użytkowało wtedy modele D90, które nadal są porządnym narzędziem roboczym. Obecnie sytuacja jednak troszkę się zmieniła i przez ten czas weszło sporo nowych, fajnych body. Początkującym radzę "dozbierać" i kupić coś lepszego niż najtańsze modele z oferty. Nikony z serii 5xxx mają przykładowo uchylne i przegubowe ekraniki, które w makrofotografii są nieocenione (bardzo żałuje, że Nikon produkuje je tylko w tej serii). Szczerze mogę polecić również Nikony D7100 i D7200, które w związku z brakiem filtra AA rejestrują zdjęcia o wyższej ostrości, co zwłaszcza w makro jest szczególnie pożądane.
Osobiście miałem dwa modele D7100 i spełniały swoje oczekiwania dając ogrom możliwości, których nawet jako paroletni "pstrykacz" nie byłem w stanie w pełni wykorzystać. Pełne klatki są już sprzętem dla zapalonych hobbystów i tutaj trzeba liczyć się z większymi wydatkami, gdyż spora część obiektywów jest niekompatybilna z tymi lustrzankami - rodzi to dodatkowe koszta. Warto o tym pamiętać kupując pierwszy aparat i obiektyw. Mają też oczywiście swoje niewątpliwe zalety. Ich rozpiętość tonalna jest znacznie większa, są także bardziej tolerancyjne na szum, a plastyka obrazu generowana przez ich matryce z pewnością może się spodobać. Pełne klatki dają także dużo więcej swobody w obróbce. Nie musimy z chirurgiczną precyzją kontrolować histogramów, bo nawet jeśli zdjęcie wyjdzie odrobinę niedoświetlone, nie będzie to dużym problemem, a podbicie ISO do 1600, 3200 lub wyżej może czasem uratować niesamowicie klimatyczny kadr, który zarejestrowany tanią lustrzanką z pewnością nie prezentowałby się aż tak dobrze w pełnej rozdzielczości.
Jeśli chodzi o obiektywy to mimo sporej liczby szkieł do makro alternatywnych producentów zostałem fanem Nikkorów. Obecnie wykorzystuję głównie dwa z nich: Nikkor 60 mm f/2.8G ED Micro oraz Nikkor 105 mm f/2.8G IF-ED Micro VR.
Nikkor 60 mm f/2.8G ED Micro
Pierwszy jest mniejszy, lżejszy i tańszy. Można zabrać go w każdą podróż, bo jego obecność jest praktycznie nieodczuwalna dla naszych bagaży. Wydaje mi się, że ostrość zdjęć z tego obiektywu jest nieco lepsza, niż z modelu 105 mm. Minusy? Niestety odległość robocza. Ten obiektyw nie nadaje się do fotografowania płochliwych owadów - ogniskuje zaledwie kilka centymetrów od przedniej soczewki, co trochę utrudnia pracę, choć o świcie nie ma to większego znaczenia. "Sześćdziesiątka" nie posiada także stabilizacji, ma dość krótki tulipan i jest plastikowa.
Nikkor 105 mm f/2.8G IF-ED Micro VR jest z kolei duży i ciężki. W testach wypada bardzo dobrze i szczerze bardzo lubię to szkło. Nie tylko ze względu na samą konstrukcję, wygląd, ale również dystans roboczy. Można nim fotografować bardziej płochliwe obiekty - nie tylko o świcie, ale również w środku dnia, a wbudowana stabilizacja VR pozwala wydłużyć czas naświetlania przy fotografowaniu z ręki, dzięki czemu w znacznej większości przypadków możemy zapomnieć o poruszonych zdjęciach. Oczywiście wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, jednak dla mnie fotografowanie tym obiektywem to czysta przyjemność. W tym miejscu należałoby powiedzieć, że zarówno 60 mm jak i 105 mm mają tą samą średnicę filtra - 62 mm i obie konstrukcje wspaniale się uzupełniają.
Nikkor 105 mm f/2.8G IF-ED Micro VR
Nikkor DX 85 mm f/3.5G ED Micro VR jest z kolei konstrukcją plasującą się pomiędzy wspomnianymi modelami. Będę szczery, niestety nie miałem go w rękach i niewiele mogę o nim powiedzieć. Należy jednak odnotować, że podobnie jak jego droższy brat posiada stabilizację VR, a także przyjmuje mniejszy rozmiar filtrów - 52 mm - przez co wydatki na filtr UV czy polaryzacyjny będą mniejsze. Widziałem w internecie sporo dobrych zdjęć z tego obiektywu i myślę, że dla wielu ta droga będzie optymalnym rozwiązaniem, by nie popadać w nadmierne koszta, a robić zdjęcia bardzo dobrej jakości.
Warto wspomnieć również o najdłuższej ogniskowej przeznaczonej do makrofotografii oferowanej przez Nikona - Nikkorze 200 mm F/4D IF-ED Micro. Jego niewątpliwą zaletą jest z pewnością dystans roboczy - można fotografować jeszcze bardziej płochliwe obiekty, a przy tych samych ustawieniach dużo bardziej rozmyje tło niż pozostałe modele. Dodatkowo posiada mocowanie statywowe, które zapewnia lepszą stabilizację oraz daje możliwość szybkiej zmiany kadru z pionowego na poziomy. Do wad z pewnością możemy zaliczyć duże gabaryty, wagę oraz cenę, ale taka już uroda tej wyjątkowej konstrukcji.
Nikkor 200 mm F/4D IF-ED Micro
W tym miejscu muszę ostrzec przed obiektywami pseudomakro typu 70-300 mm oraz 18-200 mm. To makro tylko w teorii - w praktyce oferują dużo mniejszą skalę odwzorowania niż klasyczny obiektyw makro, oferując przy tym znacznie gorszą ostrość i wolne silniki AF. Nie dajcie się nabrać i dozbierajcie do szkła ze skalą 1:1.
Główna zasada ostrych zdjęć mówi, że należy stosować czas naświetlania krótszy niż ogniskowa, czyli np. stosując obiektyw Nikkor 60 mm Micro należałoby stosować czas naświetlania 1/60 s lub krótszy. Oczywiście im krócej, tym lepiej, ale pamiętajmy, by nie odbywało się to kosztem światła, którego w makrofotografii jest zazwyczaj za mało (przynajmniej jeśli chcemy robić zdjęcia z ręki i bez lampy).
Podobnie jest z przysłoną - wszystko zależy od tego, co chcemy uzyskać. Domknięta, np. do f/13-f/16, daje nam większą głębię ostrości jednak fotografując z tym ustawieniem przy czasie wspomnianym wyżej zazwyczaj zdjęcia będą niedoświetlone. Dlatego ostatnim krokiem jest podniesienie czułości ISO, co niestety odbije się negatywnie na jakości zdjęcia. W tym przypadku nie ma złotego środka - albo zjeżdżamy w dół z przysłoną kosztem mniejszej głębi ostrości, albo podwyższamy ISO kosztem większego szumu.
Inaczej ma się sytuacja w przypadku, gdy działamy ze światłem błyskowym. W momencie błysku ruch jest zamrażany, przez co zdjęcia wychodzą ostre (pod warunkiem, że nie zastosujemy czasu dłuższego niż nasza ogniskowa). Możemy wtedy przy najmniejszym możliwym ISO zachować przymkniętą przysłonę (f/14-f/16) oraz krótki czas migawki (1/100 s i krócej).
Zdjęcie ważki, wykonane o świcie z długim czasem naświetlania, przy pomocy statywu. Nikon D610 + obiektyw Nikkor 105 mm f/2.8G IF-ED Micro VR
Bardzo podobnie jest w przypadku statywu. Mocując aparat na statywie dajemy mu stabilizację - wtedy nie musimy zwiększać ISO oraz zmniejszać przysłony. Idealną ekspozycję przy zastosowaniu statywu uzyskujemy wydłużając czas naświetlania - nawet do kilku sekund (przy takich ustawieniach zdjęcia z ręki byłyby już mocno poruszone).
Pamiętajmy również że czułość ISO jest parametrem najbardziej destrukcyjnym i powinniśmy korygować go dopiero na końcu. Zapamiętajmy, że zarówno dobry statyw, jak i mocna lampa błyskowa likwidują te problemy. Gdy zaczynałem robić zdjęcia kilka lat temu nie przekraczałem wartości ISO 400. Obecnie matryce są już dużo bardziej elastyczne i pozwalają na znacznie więcej. Mimo wszystko dobrze znać teorię.
Na pewno warto zastanowić się czy chcemy robić zdjęcia w naturze czy w domowym zaciszu oraz czy chcielibyśmy błyskać czy robić zdjęcia w świetle naturalnym. Kluczowy jest również nasz harmonogram dnia. Jeśli chodzimy do pracy wcześnie rano - poranne plenery odpadają. Zostają tylko weekendy, w które dużo osób woli odespać cały tydzień, niż zrywać się o 4 rano.
Dla tych osób dużo lepszym pomysłem jest zainwestowanie w mocną lampę błyskową i zbudowanie dyfuzora (na Youtubie jest sporo poradników jak to zrobić). Wtedy będziemy mogli wykonywać ciekawe zdjęcia również po pracy. Osobiście używam lamp Yongnuo 560 IV - oferują one dużą moc za przyzwoite pieniądze. Mają też wbudowany odbiornik, przez co kupując nadajnik za 80 zł (Yongnuo RF 603) możemy tym zestawem błyskać bezprzewodowo. Oczywiście lampy Nikona oferują dużo więcej możliwości ustawień, na pewno są również dużo lepiej wykonane i odporne, co może pomóc w trudnych warunkach plenerowych, gdzie wilgoć lub kurz są na porządku dziennym.
Zdjęcie wykonane przy pomocy lampy błyskowej. Kilkumilimetrowy skakun w czasie skoku.
Tutaj ciężko powiedzieć czy warto dopłacać czy nie. To zależy od tego, jakie ktoś ma oczekiwania i do czego tej lampy potrzebuje. Moje lampy nie oferują przykładowo wsparcia TTL, co dla wielu, zwłaszcza początkujących może być problemem. Lampy systemowe typu Nikon SB oferują również szybszy czas reakcji oraz ładowania, a także większą żywotność.
Według mnie statyw jest tym akcesorium, na którym na pewno nie powinniśmy oszczędzać. Oczywiście piszę to z przymrużeniem oka, bo wiadomo, że początkujący nie będzie wydawał tysięcy złotych na statyw z włókna węglowego, ale myślę że 300-400 zł to minimum. Ja używam statywu z Manfrotto 055 XProb. Kupno tanich aluminiowych statywów za 30-80 złotych mija się z celem - szybko pożałujecie tej decyzji. Statyw będzie za lekki, a co za tym idzie mało stabilny. Pamiętajmy, że statyw to wydatek na lata i raz dobrze wydane pieniądze zaowocują spokojem na bardzo, bardzo długo.
Statyw zazwyczaj (choć nie zawsze) kupuje się osobno. Musimy również dokupić również głowicę. Na rynku są różne typy głowic, do różnych zastosowań. Najpopularniejsze są głowice kulkowe - są przy tym najtańsze. Głowica taka działa na zasadzie kuli obracającej się w środku, którą ustawiamy w odpowiedniej pozycji, po czym dokręcamy i wykonujemy zdjęcie. Są również głowice pistoletowe (np. Manfrotto 324 rc2), w których naciskamy palcami uchwyt podobny do spustu pistoletu, trzymając go ustawiamy kadr i puszczając dokonujemy blokady.
Głowice pistoletowe są bardzo wygodne i działają dużo szybciej niż kulowe. Należy jednak zwracać uwagę na udźwig takiej głowicy - często 3,5 kg to za mało dla ciężkiej lustrzanki z metalowym obiektywem makro. O ile w poziomie działają one dobrze, to już pod innymi kątami mogą pojawić się małe problemy ze stabilnością. Tu także nie warto oszczędzać. Osobiście polecam głowice z przekładniami zębatymi, dedykowane do makro (przykładowo model Manfrotto 410 Junior) które dają maksymalną stabilność oraz trzy osobne pokrętła do ustawiania kadru w sposób bardzo precyzyjny. Minusy? Na pewno cena oraz szybkość pracy. Jeśli nie mamy tyle gotówki nie przejmujmy się - ja zaczynałem od tańszej głowicy, po czym sprzedałem ją i kupiłem obecną. Pamiętajmy również o rynku wtórnym, na którym taka głowica może kosztować dużo mniej.
Trzy akcesoria które mają za zadanie zwiększyć skalę odwzorowania, a mówiąc kolokwialnie uzyskać większe zbliżenie naszego obiektu na zdjęciach. Mimo że obiektywy makro oferują zbliżenie w skali 1:1, to czasem jest to za mało. Z pomocą przychodzą nam dodatki opisane poniżej.
Raynox to producent genialnych soczewek, które zakładamy na obiektyw. Są złożone z grup soczewek ustawionych w odpowiedni sposób tak, aby zapewnić nam większe zbliżenie nie tracąc zbyt dużo na jakości. Są różne wersje. Do wybory mamy Raynoxy 150, dające najmniejsze zbliżenie, poprzez najbardziej popularny model 250, aż poprzez Raynoxa 202, który zapewnia największe zbliżenie, ale wymaga sporo wprawy i myślę, że nie jest przeznaczony dla zaczynających przygodę z tym typem fotografii - łatwo się zniechęcić. Raynox 250 sprawdza się wystarczająco dobrze i może on być użytkowany z różnymi typami obiektywów, ponieważ jego mocowanie jest bardzo uniwersalne.
Nikon D7100, obiektyw 90 mm + Raynox 250
Zalety? Możliwość zagłębienia się w świat makro bardziej, dostrzeżenia więcej za całkiem rozsądne pieniądze, a przy tym nie narażając matrycy na zabrudzenie (nie musimy zdejmować obiektywu aby zamocować Raynoxa). Zaletą jest również duża mobilność. Raynox zabiera najmniej miejsca z przedstawionych tu akcesoriów i można go schować nawet w kieszeni.
Wady? Specyfika obsługi - należy dość mocno domykać przysłonę, aby głębia ostrości była na odpowiednim poziomie, lub też stosować technikę focus stacking, co początkującym może sprawiać sporo problemów. Fotografując Raynoxem na otwartej przysłonie - np. f/2.8 - głębia ostrości będzie przerażająco mała - choć czasem taki efekt również jest pożądany.
Czyli okrągłe tuleje puste w środku, które mocujemy między lustrzanką, a obiektywem. Działają podobnie jak Raynox - zwiększają skalę odwzorowania, jednak zabierają przy tym światło w przeciwieństwie do Raynoxa. A może wypadałoby ostrzec, że zabierają go sporo sporo więcej niż Raynox, przez co jesteśmy zmuszeni fotografować albo z długim (zazwyczaj kilkusekundowym) czasem naświetlania, ze statywu bądź z lampą błyskową.
Zestaw pierścieni pośrednich zazwyczaj składa się z trzech sztuk: dużego, średniego i małego. Występują różne zestawy, różnych producentów, o różnych cenach. Na pewno odradzam te najtańsze. Nie przenoszą one automatyki aparatu, ich mocowanie bywa trudne (mają tendencję do zapiekania się), a ostre krawędzie mogą w skrajnych przypadkach pokaleczyć nam dłonie. Są przy tym dość słabo wyczernione i podatne na odblaski, co również będzie widoczne na zdjęciach.
Według mnie minimum są pierścienie pośrednie firmy Delta. Dość tanie (około 250-300 zł), nieźle wyczernione, a przy tym ich mocowanie jest dużo wygodniejsze i łatwiejsze niż w najtańszych wersjach. Zestaw również składa się z trzech pierścieni, które przychodzą do nas w pudełku.
Jedną z najdroższych i najlepszych wersji są pierścienie pośrednie japońskiej firmy Kenko - bardzo cenionej w środowisku makro. Pierścienie te wykonane są naprawdę fenomenalnie i nigdy mnie nie zawiodły (w przeciwieństwie do poprzedników). Są trwałe i wygodne, jednak ich cena oscyluje w okolicach 800 zł za komplet, co może skutecznie odstraszać.
Zalety pierścieni pośrednich? Według mnie dają one lepsze rezultaty niż Raynox. Nie ma tu soczewki pomiędzy obiektywem, a aparatem, przez co nie wprowadzamy, żadnych zniekształceń - zdjęcia są odrobinę ostrzejsze. Jako że mamy trzy sztuki pierścieni możemy dostosować sobie ich rozmiar do naszego zapotrzebowania . Czasem wystarczy tylko najmniejszy, czasem tylko średni, czasem duży, a czasem łączymy dwa bądź wszystkie trzy naraz. Możemy łączyć również całe komplety pierścieni - nic nie stoi na przeszkodzie abyśmy kupili 3 komplety pierścieni i zamocowali je wszystkie razem przed obiektywem! Odbędzie się to oczywiście kosztem ogromnej straty światła, ale jest to możliwe. Zaletą jest również duża mobilność jednego kompletu - można bez problemów wrzucić go w plecak i nie zabiera nam to dużo miejsca.
Nikon D610, Nikkor 50 mm + pierścienie pośrednie
Wady? Pierścienie pośrednie zabierają dużo światła i są dość drogie. Należy stosować tu albo statyw albo mocno błyskać, co generuje dodatkowe wydatki. Jeśli myślimy, że będziemy robić duże zbliżenia z ręki, bez lampy to jesteśmy w ogromnym błędzie! Poza tym, jako że zapinamy je między aparat, a obiektyw, narażamy naszą matrycę na zabrudzenia. Niestety nie ma na to recepty. Podobnie jest w przypadku zmiany obiektywów. Raz na jakiś czas konieczne jest oddanie aparatu do serwisu na czyszczenie (nie polecam na pewno robić tego samemu).
Działa bardzo podobnie jak pierścienie pośrednie (jest stosowany w środku, pomiędzy aparatem a obiektywem), jednak wygląda nieco inaczej. Jest większy i cięższy, zazwyczaj ma mocowanie statywowe i używa się go na statywie, a nie z ręki. Jego budowa przypomina akordeon. Rozciągnięcie zwiększa powiększenie, skrócenie - zmniejsza. Zaletą jest na pewno stosunek ceny do możliwości - jeden mieszek często może dać podobne rezultaty do trzech kompletów pierścieni pośrednich. Za ułamek ceny możemy więc uzyskać dużo większe powiększenie. Jednak podobnie jak pierścienie, zabiera on dużo światła i powoduje zabrudzenie matrycy w przypadku częstego użytkowania.
Niejednokrotnie spotkałem się z opinią, że w mieszku potrafi zalegać kurz. Innymi wadami jest mniejsza mobilność. Mieszek jest przy tym dużo bardziej podatny na uszkodzenia - zwłaszcza na zgięciach harmonijki. Mimo tych wad mieszek ma naprawdę spore grono wielbicieli, zwłaszcza jeśli chodzi o ekstremalne makro.
Jeśli mam być szczery, nie wyobrażam sobie pracy bez wężyka spustowego. Chroni on nasze zdjęcia przed drganiem, które dużo bardziej daje się we znaki przy dużych zbliżeniach. Jest to odczuwalne przede wszystkim fotografując rano ze statywu, gdzie światła jest jak na lekarstwo, a czasy naświetlania na tyle długie, że wyzwolenie migawki palcem spowodowałoby poruszenie. Przeważnie ich ceny wahają się w granicach 10-20 zł. Są też wersje droższe z wbudowanym interwalometrem, gdzie możemy sami zdecydować w jakim odstępie będą wykonywane zdjęcia. Aby efekt pracy był zadowalający, polecam ustawić tryb wstępnego podnoszenie lustra - wtedy jedno naciśnięcie na wężyk podnosi lustro, a drugie wyzwala migawkę. Wtedy uzyskamy maksymalną ostrość zarejestrowanego obrazu.
Fajnie jeśli taki filtr jest na obiektywie. Jego przeznaczenie jest takie, że ma on chronić przednią soczewkę przed zarysowaniem. Wydając parę tysięcy złotych na obiektyw wyjątkową głupotą jest żałować kilkudziesięciu złotych na filtr ochronny. Tutaj nie ma co szaleć. Myśle, że warto trzymać się zasady: lepszy tani niż żaden. Inaczej ma się sytuacja w przypadku filtrów polaryzacyjnych, w których wyższa cena faktycznie odbija się na jakości, ale są one częściej stosowane w przypadku fotografii krajobrazowej niż makro.