Akcesoria
Apple iMac 2024 - procesor M4 i 16 GB RAM-u w bazowym modelu
Choć formalnie nadal trwa drugie dziesięciolecie XXI wieku, to "nastolecie" bezapelacyjnie minęło. Skoro tak, można pokusić się o jego podsumowanie. Oto najważniejsze aparaty ostatnich 10 lat.
Będzie to podsumowanie wyłącznie aparatowe, bo gdybym pisał także o obiektywach i osprzęcie, nie starczyłoby literek w zapasie mojego komputera. Postaram się wspomnieć tu o najważniejszych modelach, które się pojawiały - przede wszystkim o tych, które zapoczątkowały istotne trendy, czasem też o tych, które te trendy utrwaliły lub były ich ukoronowaniem, oraz o takich, które wydawały się rewolucyjne, ale ich życie nie trwało dłużej niż sama rewolucja.
Gdy przygotowywałem się do napisania tego artykułu, nie raz i nie dwa trafiałem na informacje o cyfrówkach, które jeszcze kilka lat temu wzbudzały furorę, a dziś mało kto o nich pamięta. Bywało i odwrotnie - te kiedyś niezauważone, po czasie okazywały się kamieniami węgielnymi. Tak czy inaczej, chciałbym byście zobaczyli jakie tendencje i kierunki rozwoju obowiązywały w ciągu ostatniej dekady. Które z nich były wyraźnie widoczne od początku, a które pojawiły się później? Co 10 lat temu wydawało nam się oczywiste, a dziś przestało takim być? Co było dziwne lub rzadkie, a co stało się normą? Zaczynamy!
Zaczyna się rok 2010. Mały obrazek już w pełnym rozkwicie, choć to ciągle wyłącznie lustrzanki. Ale już nie tylko dla wybranych. Canon ma w ofercie drugie wcielenie swojej piątki, czyli EOS-a 5D Mark II, Nikon D700, a Sony A850. Wciąż jednak króluje format APS-C - od najniższej półki (choćby Sony A200), do poważnych modeli w rodzaju Canona 7D i Nikona D300s. Rozdzielczości matryc nie przekraczają 16-18 Mp w APS-C i 24 Mp w małym obrazku. Na rynku są już teź bezlusterkowce Mikro Cztery Trzecie Panasonika i Olympusa. Rozdzielczości ich matryc to na razie 12 Mp, nic więcej.
Rodzina kompaktów nadal kwitnie. Sto kilkadziesiąt premier w ciągu roku mówi samo za siebie. Potężna większość z nich to proste modele kieszonkowe. Pojawiają się już superzoomy o ekwiwalentach 500-600 mm, lecz dłuższe to rzadkość. Większe matryce? Słabiutko, praktycznie tylko pojedyncze "foveonowe" Sigmy serii DP.
Średni format? Właściwie jest tylko jeden - Leica S2. No, taki bardzo średnio średni, ale jednak. Ciekawe, że Leica będąc przed wiekiem prekursorem przechodzenia ze średniego formatu na mały obrazek, teraz okazała się pionierem ruchu dokładnie przeciwnego.
Początek dekady okazał się bardzo ciekawym okresem, choć nie tylko dzięki szybkiemu rozwojowi fotografii cyfrowej. Również, jeśli nie przede wszystkim, z powodu sporej liczby efemerycznych idei i produktów. Ich linie były zapowiadane, powstawały i szybko obumierały, jak nigdy wcześniej, ani później.
Nie znaczy to, że w tych latach nic nikomu się nie udawało. Na przykład już w 2010 roku samotna w średnim formacie, a wspomniana przed chwilą Leica S2 otrzymuje wsparcie w postaci Pentaksa 645D. Co prawda do formatu 6×4,5 cm jego matrycy sporo brakuje, lecz ten aparat na dłuższy czas stanie się głównym graczem w segmencie cyfrowego średniego formatu.
Samsung NX10
Drugą ważną premierą tego roku jest pierwszy bezlusterkowiec APS-C. Pamiętacie kto go zaprezentował? Canon? Nikon? Sony? Nie! Był to Samsung, a aparat otrzymał oznaczenie NX10. To pierwsza ze wspomnianych szeroko zakrojonych operacji, która nie wypaliła. Samsung pierwszy zaczął, a potem pierwszy skończył. Się skończył.
Sony pokazało swoje NEX-y dopiero po ruchu Samsunga. Jednak NEX-3 i NEX-5 przekonywały mnie do siebie znacznie słabiej niż NX10. Dobrze, że po roku objawił się NEX-7, model nie tylko poważniejszy, lecz także prezentujący koncepcję obowiązującą do dziś w linii bezlusterkowców Sony z matrycą APS-C. Przy tym oferował rozdzielczość 24 Mp. Zauważcie, że ten standard właściwie obowiązuje w segmencie APS-C do dziś.
Jednocześnie z NEX-ami pojawiła się druga rodzina aparatów Sony - SLT. Czyli takie bezlusterkowce z lustrem. Doczekała się ona wielu przedstawicieli na wszelkich poziomach. Od prościutkiego A35 aż do pełnoklatkowego A99 II włącznie. Była to jednak koncepcja wyraźnie przejściowa, bo przetrwała zaledwie 5 lat. Dokładnie tyle, co bezlusterkowce Samsunga. Z tą różnicą, że Sony miało co zaproponować w zamian.
Nikon 1 V2
Kolejna klapa to jednocalowe bezlusterkowce serii Nikon 1. Aparaty od samego początku aż do końca dość krótkiego żywota były powszechnie traktowane bez szacunku. Niby nic dziwnego. W momencie premiery nawet cyfrówki z matrycami 4/3 cala nie były jeszcze uznawane za pełnoprawne aparaty fotograficzne, więc te z jeszcze mniejszymi przetwornikami budziły głównie uśmiechy politowania. Powodem był też fakt, że mało który "poważny fotograf" odważyłby się wziąć ten sprzęt do ręki. Efekty zdjęciowe nie oszałamiały, ale Nikony 1 były nieprawdopodobnie szybkie oraz dysponowały pierwszą udaną (bardzo udaną!) implementacją „fazowego” autofokusa. Cóż z tego, skoro nie przebiły się i po czterech latach rodzina praktycznie wymarła.
Jednak to nie Nikony serii 1 były najmniej poważanymi bezlusterkowcami w (dotychczasowej!) ich historii. Pamiętacie Ricoha GRX (2009 – 2012), Pentaksa Q (2011 – 2014) albo Pentaksa K-01 (2012)? Trzy różne koncepcje, i wszystkie źle trafione.
Fujifilm X100
Początek dekady to nie tylko złe pomysły. Jesienią 2010 pojawił się pierwszy kompakt z duża matrycą, który osiągnął popularność. To Fujifilm X100. Zdobył on uznanie sporej rzeszy fotografujących, łącząc w sobie tradycyjną formę z wysokiej klasy przetwornikiem APS-C i jasnym obiektywem 23 mm f/2. Kolejni jego następcy też trzymają poziom, nic więc dziwnego, że ta linia stanowi mocny element oferty Fujifilm aż do dziś. Podobnie mają się sprawy z bezlusterkowym X-Pro1, z wielce oryginalnym hybrydowym, optyczno-dalmierzowo-cyfrowym wizjerem. Nie dawałem szans na przetrwanie tej idei, jednak pomyliłem się. Na sam koniec dekady Fujifilm wypuściło trzecią wersję aparatu. Jeszcze bardziej wydumaną, tak jakby naprawdę testowało cierpliwość swoich fanów.
Lytro Light Field
Wróćmy do dziwadeł, które nie przetrwały. Rok 2011 i rewolucyjna cyfrówka Lytro. Jej konstruktorzy postanowili nie zgłębiać skomplikowanych kwestii autofokusa, ani też poświęcać pieniędzy na zakup odpowiednich patentów. Zaprojektowali aparat, który ustawia ostrość „wszędzie”, a fotografujący post factum decyduje którą z płaszczyzn ostrości wybrać. Rewolucja, jak to rewolucja - nie może trwać zbyt długo. Niby jeszcze w 2014 roku powstała - zdecydowanie normalniejsza - wersja rozwojowa aparatu, ale potem o firmie zrobiło się cicho.
Rok 2010 oraz 2011 oznacza duży, ciągły wysyp modeli lustrzanek z niskich półek. W tym okresie sporo osób przesiadało się na nie z cyfrowych kompaktów, które zachęcały do fotografowania, ale zniechęcały kiepską jakością zdjęć. Uświadomiono im, że duży, czarny i ciężki aparat będzie robił lepsze zdjęcia niż mały i srebrny. Stąd też trwająca do dziś pogoń za lustrzankami ze strony średnio siedzących w temacie. Nic dziwnego, że świetnie sprzedawały się modele tanie oraz te nazywane najnowszymi. I cóż z tego, że owa nowość często oznaczała tylko lekko przypudrowanego poprzednika.
Pentax K-5
Gdy wydostaniemy się ponad tę niską półkę, zobaczymy naprawdę ciekawe i ważne modele. 2010 rok: Nikon D7000 i Pentax K-5 - jeden z najfajniejszych aparatów, jakimi miałem okazję fotografować. Rok 2011: Sony A77, Canon 1D X, czyli pierwsza małoobrazkowa reporterska cyfrowa lustrzanka Canona. Rok 2012 to dalsza część ofensywy na wysokich półkach. Najpierw Nikon D4 i D800, skontrowany przez Canona 5D Mark III oraz 1D C. Później Sony A99 oraz "pierwsze pełne klatki dla ludu" Nikona i Canona: D600 oraz EOS 6D. Mocne uderzenie!
Nikon D800
Za to Olympus w 2010 roku wyskakuje z lustrzanek. Pojawia się jeszcze model E-5, lecz wiadomo, że to już tylko podzwonne, szczególnie że producent szybko rozwija swoje bezlusterkowce. Na razie to tylko PEN-y, czyli modele kompaktopodobne, bez wbudowanego wizjera. Panasonic rozwija ten segment szybciej, w 2010 roku oferując już drugie serie bezlusterkowych Lumiksów, czyli G2, GH2 i GF2. Olympus rehabilituje się w roku 2012, pokazując model E-M5 - pierwszego członka lustrzankopodobnych bezlusterkowców rodziny OM-D. Z początku wyraźnie ustępowała ona liczebnością i dynamiką rozwoju PEN-om, ale z czasem stała się tą jedynie słuszną. Do tego stopnia, że dziś PEN-y zostały zupełnie marginalizowane.
Samsung Galaxy NX
A co z kompaktami? Na funkcje i formę niektórych z nich zaczynają mieć wpływ smartfony. Wpływ znaczący, lecz - całe szczęście - krótkotrwały. Nikon oraz Samsung wpadli na pomysł, by sterowanie aparatem oprzeć na Androidzie oraz ekranie dotykowym. Było to duże (szczególnie Samsungi - ekran do 5 cali), niewygodne, raczej powolne i prądożerne. Od przodu wyglądało jak kompakt, z tyłu jak smartfon. Tylko po co, skoro nie dało się dzwonić. Samsung szarpnął się nawet na wypuszczenie modelu z wymienną optyką (Samsung Galaxy NX). Efektowna to była rzecz, a niektórzy myśleli nawet, że tak wygląda przyszłość cyfrówek. Mylili się, i dobrze!
Kompakty wyposażone w "super-superzoomy", czyli obiektywy oferujące ekwiwalenty 1000 mm lub więcej, okazały się wynalazkiem z przyszłością. Trend ten zaczął w 2012 roku Nikon Coolpiksem P510. Canon odpowiedział PowerShotem SX50 HS. Fujifilm, Sony i Panasonic zabrały się do roboty z opóźnieniem, gdyż tego typu aparaty pokazały dopiero rok później. Wszystkie one miały lustrzankopodobną formę, za którą szła lustrzankopodobna uniwersalność: obiektyw do wszystkiego, prawidłowa ergonomia, często odchylany ekran, czasami stopka dla dodatkowej lampy błyskowej. Podstawową różnicą był jednak malutki przetwornik obrazu. Nie bez przyczyny poświęciłem kilka zdań tej grupie aparatów. Obecnie jest to bowiem jedyna klasa kompaktowych cyfrówek, która jeszcze trzyma się na rynku (i to całkiem nieźle!).
Panasonic FZ1000
W tym okresie powstała jeszcze jedna istotna (i trwała) koncepcja - kompaktowe aparaty z jednocalowymi matrycami. Występujące w dwóch klasach, które w obydwu przypadkach zapoczątkowało Sony. Najpierw był spory, lustrzankopodobny Cyber-shot RX10 wyposażony w zoom o ekwiwalencie 24-200 mm f/2.8. Panasonic odpowiedział Lumiksem FZ1000 (ekwiwalent 25-400 mm f/2.8-4). Analogicznie, kieszonkowy Sony RX100 został skontrowany wyposażonym w jeszcze większą matrycę Lumiksem LX100. Obie linie kompaktów trzymają się na rynku do chwili obecnej. Do stawki dołączył Canon z serią kompaktów G1 X - G9 X, w pewnym stopniu wypełniającymi lukę pomiędzy skrajną kieszonkowością, a pełną uniwersalnością dwóch linii obu konkurentów. Stąd niektórzy uważają je za konstrukcje optymalne, inni za zgniły kompromis.
Kończąc sprawy kompaktowe z początku dekady, wspomnieć należy Sony RX1 – pierwszy pełnoklatkowy aparat tej klasy. Nieduży, kosztowny, z obiektywem 35 mm f/2. Ostatnia, trzecia generacja aparatu pojawiła się w 2015 roku. Koniec idei i pozostawienie inicjatywy Leice, czy może jednak coś jeszcze tu zobaczymy?
Sony RX1R
No właśnie, Leica. Uchodzi ona za bardzo tradycjonalistycznego producenta, ale czasem ta opinia przestaje do niej pasować. Na początku artykułu wspomniałem jej pierwszą na rynku średnioformatową lustrzankę cyfrową. W 2012 roku Leica znowu okazała się pionierem, prezentując pierwszy pełnoklatkowy bezlusterkowiec. Była nim Leica M Typ 240. Nadal miała wbudowany, typowy dla rodziny M, celownik dalmierzowy, lecz fotografując nią można było skorzystać z trybu Live View. A to znaczy, że spełniała wymogi klasycznej definicji bezlusterkowca: Electronic Viefinding Interchangeable Lens. Przy okazji, nie mam pojęcia skąd pomysł na cudaczne (od strony formalnej) mirrorlessy i bezlusterkowce, skoro można używać prostej nazwy EVIL.
Z jednej strony premier robi się mniej, ale pojawia się naprawdę dużo bardzo ważnych modeli. Między nimi najistotniejsza nowość całej dekady - Sony A7. Z pewnością nie był to aparat idealny, lecz długo jedyny w swojej klasie dostępny za rozsądne, a z czasem wręcz za bardzo nieduże pieniądze. Pojawili się następcy oraz poboczne linie A7R, A7s i A9. W ten sposób powstał system małoobrazkowych bezlusterkowców, któremu konkurenci nie mogli i nadal nie mogą skutecznie się przeciwstawić.
Dodatkowo, gdy A7 zyskał już miano staruszka, długo jeszcze był najprostszą i najtańszą drogą wejścia w bezlusterkowy mały obrazek. Zrobił przy tym karierę jako platforma (ba, wręcz Mekka!) dla wszelkiej maści starej i nietypowej optyki. Szczególnie, że na początku bezlusterkowej drogi Sony nie zarzuciło rynku masą dedykowanych obiektywów. Jednak nawet teraz, gdy optyki z mocowaniem Sony FE jest już pod dostatkiem, nadal pojawiają się nowe modele adapterów. Hitem ostatnich miesięcy jest przejściówka Techarta z własnym napędem AF, pozwalająca automatycznie ustawiać ostrość obiektywom tak klasycznym, że aż strach. Choćby kilkudziesięcioletnim szkłom Leica M.
Sony A7s
Rok 2013 zapisał się też dwiema ciekawymi, lub może raczej oryginalnymi premierami Nikona. Najpierw pojawił się podwodny Nikon 1 AW1, który miał powtórzyć sukces Nikonosów. Powtórzył jednak tylko o tyle, że do dziś zachował pozycję jedynej na świecie "nurkującej" cyfrówki z wymienną optyką.
Nikon AW1
Drugą oryginalną nowością była lustrzanka Nikon Df. Pełnoklatkowa, zgodnie z trendami, ale bardzo, ale to bardzo tradycyjna. W formie przypominała analogowy model FM3, 16-megapikselowa matryca pochodziła z flagowego wówczas D4, spust migawki posiadał gwint dla mechanicznego wężyka, znalazł się nawet popychacz dla optyki non-AI. A że aparaty sprzed 50 lat nie potrafiły filmować, nie potrafił tego także Df. Ale zdjęcia robi świetne. Szczególnie w towarzystwie pokazanego niemal jednocześnie obiektywu 58 mm f/1.4G. Zarówno aparat, jak i obiektyw, to konstrukcje, które albo się kocha albo nienawidzi.
Wreszcie w 2014 roku pojawia się model X-T1 - pierwszy lustrzankopodobny bezlusterkowiec Fujifilm, uszczelniony i z mocno „analogowym” sterowaniem. Matryca ma oczywiście format APS-C.
Sony A6000
Kolejny ważny „pierwszy”, to Sony A6000. Poza innymi plusami ma wreszcie przyzwoicie działający ciągły autofokus z detekcją fazy na matrycy. Pierwszy taki w bezlusterkowcach z matrycami 4/3 cala lub większymi. Pojawia się też model Panasonic Lumix GH4. Ten z kolei był pierwszym aparatem filmującym w rozdzielczości 4K, mającym rozsądną cenę. Wcześniej na rynku był tylko Canon 1D C. Przy okazji wspomnę o moim ulubionym aparacie pokazanym w 2014 roku, Lumiksie GM5. Działał w miarę przyzwoicie, miał (jakiś tam) wizjer i był malutki, malusieńki. Z dwoma zaprojektowanymi do niego zoomami 12-32 mm i 35-100 mm mieścił się w kieszeni spodni. Dziś w systemie Mikro Cztery Trzecie nie ma już takich aparatów.
Canon EOS 5Ds
W połowie dekady Canon błysnął matrycami o rozdzielczości 50 Mp w EOS-ach 5Ds i 5DsR. Obrazek robił (i nadal robi) wrażenie. Na widzach, ale też na obiektywach dołączanych do tych Canonów. Okazywało się, że mało który daje radę. Mało kto się też spodziewał, że trzeba będzie czekać ponad 4 lata żeby powstała małoobrazkowa cyfrówka z matrycą o większej rozdzielczości.
W segmencie kompaktów trwa zapaść, ale ważniejsze, że są zmiany jakościowe na plus. Na przykład wciśnięte do „kieszonkowców” zoomy o ekwiwalentach 700 mm – np. w Canonie SX710 HS, Sony HX90 albo Panasoniku TZ70.
A jeśli aparat może być duży, a matryca malutka, to zooma można ciągnąć niemal w nieskończoność. Tak pomyśleli w Nikonie i zaprojektowali Coolpixa P900 z zoomem sięgającym 2000 mm. Mocne i nadal wzbudzające zainteresowanie. Ciekawe, że od pięciu lat żaden inny producent nie pokusił się o wypuszczenie konkurencyjnego aparatu.
Samsung NX1
A co się skończyło? Skończył się Samsung. Był, produkował, działał i ciach, nie ma! Najdziwniejsze to, że znikł niedługo po wypuszczeniu wspaniałego modelu NX1, który jeszcze długo potem był uważany za najlepszy aparat z matrycą APS-C. Widać w Samsungu policzyli, że nie opłaca im się ciągnąć tematu; że w fotografii będą królować smartfony, i się zwinęli. Trochę słusznie, a trochę szkoda.
Przyszedł też czas, gdy roczna liczba premier kompaktów i aparatów z wymienną optyką wyrównała się. Doprecyzowując, wyrównała się w dół. Przy tym w tej pierwszej grupie dosć trudno znaleźć już ciekawe modele. Wspomniałem o kieszonkowych modelach z superzoomami, ale jest też nieco odmienny aparacik wagi piórkowej: Panasonic TZ100 z obiektywem o ekwiwalencie 25-250 mm. Nie byłoby w nim nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że posiada sporą, 1-calową matrycę.
Nikon D500
Wśród aparatów z wymienną optyką znajdziemy znacznie więcej ciekawostek. Choćby taki Nikon D500. Słabo go widać w cieniu zaprezentowanego jednocześnie wspaniałego D5, lecz jest bardzo ważnym modelem. Przede wszystkim dla tych, którzy dobrych kilka lat z utęsknieniem czekali na następcę Nikona D300s. Doczekali się szybkiego aparatu z dopracowaną ergonomią, świetnym autofokusem, matrycą sprawną przy wysokich czułościach i w ogóle „naj”. Jak dla mnie, to obecnie najciekawszy aparat APS-C na rynku.
U Olympusa objawił się PEN-F. Optycznie i organoleptycznie w formie Zorki. Do tradycyjnej koncepcji PEN-ów dołożono wizjer, ekran na przegubie i wyposażono w najnowszą matrycę o rozdzielczości 20 Mp. I tak jak w przypadku Nikona Df, albo się go kocha, albo nienawidzi.
Pojawia się też ważny, bezlusterkowy EOS M5. Nie wspominałem o wcześniejszych modelach tej rodziny, bo nie były tego warte. Canon produkował je na zasadzie „patrzcie, i my potrafimy w bezlustra!”. Aparaty niczym nie zachwycały, optyki do nich było niewiele. Jednak EOS M5 mógł wreszcie pochwalić się dopracowaną koncepcją. W 2016 roku producent dorzucił do niego jeszcze ze dwa szkła, i system M zaczął już jakoś wyglądać.
Pentax K-1
Tadam! W 2017 roku Pentax pokazał wreszcie pełną klatkę - mode K-1. Tradycyjną, miejscami pomysłową, ale ogólnie toporną na kształt swoich dawnych średnioformatowych modeli 67. Niemniej to ruch w dobrą stronę. Ciekawe, że Pentax jest od tej pory drugim obok Leiki producentem mającym w ofercie aparaty z wymienną optyką i matrycami w trzech wielkościach (APS-C, pełna klatka i średni format).
A właśnie, średni format - tu pojawią trzy nowości: dwa aparaty i jedna koncepcja. Koncepcja bezlusterkowa, gdyż takimi właśnie aparatami są Fujifilm GFX 50S i Hasselblad X1D. Oba modele dysponują 50-megapiksleowymi przetwornikami, oba są stosunkowo niedrogie, jednak przy projektowaniu ich wykorzystano odmienne koncepcje. Fuji jest solidną, uszczelnioną maszyną do fotografowania, z odłączanym wizjerem, odchylanym ekranem oraz tradycyjnym sterowaniem opartym na pokrętłach. Z kolei Hasselblad to cacko o minimalistycznej formie, obsłudze w dużej mierze opartej o ekran dotykowy. Do tego współpracuje z obiektywami wyposażonymi w migawkę centralną. I niech będzie, że wyżej oceniana jest konstrukcja Fuji, ale gdybym miał wybierać, wziąłbym Hasselblada.
Hasselblad X1D
Także i w środku dekady da się znaleźć wpadki „ideologiczne”. Olympus, a obok niego Sony wypuściły „bezkorpusowce”, czyli bagnet z matrycą, praktycznie bez żadnych elementów sterujących. Te aparaty bezprzewodowo łączą się ze smartfonami dającymi od siebie ekran i obsługę. Sony nazwał swego XQ10, a Olympus Air A01. Oba zmarły bezpotomnie.
Pierwszym widocznym trendem jest dalszy ilościowy spadek nowo zaprezentowanych modeli. Drugi to wyraźna przewaga cyfrówek z wymienną optyką nad kompaktami. Ciekawe, że wśród tuzina kompaktów pokazanych w 2017 roku, aż pięć było modelami odpornymi. Wyróżnia się Sony RX0, który nie jest klasycznym, płaskim pancernikiem, a ma formę kostki. Wygląda jak action cam, ma jednak bardzo rozbudowane możliwości filmowe, 1-calową matrycę oraz jasny, stałoogniskowy obiektyw.
Sony RX10 IV
Drugi ciekawy kompakt to Sony Cyber-shot RX10 IV. Kompakt mało kompaktowy, jeden z największych w klasie. Dopiero w czwartym wcieleniu aparatu 1-calowa matryca została uzupełniona zarówno uniwersalnym zoomem 24-600 mm jak i autofokusem z detekcją fazy. Dołożono też dużo do ceny, która plasuje się na poziomie ponad dwukrotnie wyższym niż najtańsze aparaty pełnoklatkowe. Wspominam o tym aparacie, gdyż jest to po dziś dzień najlepiej skonfigurowany oraz najlepiej działający duży, uniwersalny kompakt na rynku.
I jeszcze raz Sony. Klasyczny, wręcz kultowy, kieszonkowy Sony RX100 w swoim szóstym wcieleniu zamienia obiektyw 24-70 mm f/1.8-2.8 na 24-200 mm f/2.8-4.5. Skąd pomysł na transfer do klubu superzoomów? Uważam, że Sony dostrzegło zagrożenie ze strony smartfonów dla kompaktów z krótkimi zoomami, nawet jeśli korzystają one ze sporych, 1-calowych matryc. Wycofuje się więc na pozycje, którym smartfony (jeszcze) nie zagrażają.
Nikon P1000
Kolejna istotna kompaktowa premiera tego okresu to Nikon P1000. Jego poprzednik, czyli P900 miał zooma sięgającego 2000 mm, teraz wydłużono go do 3000 mm. Przesada? Być może, ale na pewno znajdą się chętni na jego wykorzystanie i to pomimo tego, że aparat nie należy do tanich.
Nikon D850
Pod koniec dekady pojawia się też bardzo ważna lustrzanka, Nikon D850. To kawał porządnego sprzętu z wyższej półki, wyposażonego we wspaniały 46-megapikselowy przetwornik, świetny autofokus i jeszcze wiele innych godnych pochwały cech. Drugim aparatem jest Sony A9. To klasyczna maszyna reporterska, pierwsza taka w linii pełnych klatek Sony i pierwsza w świecie bezlusterkowców. Jego stabilizowana matryca dysponuje „tylko” 24 mln pikseli, prędkość serii sięga 20 kl./s, a aparat ma świetny wizjer bez blackoutu.
Panasonic GH5s
Panasonic pokazuje typowo filmowe zwierzę, Lumiksa GH5s - wypasiony bezlusterkowiec z filmami 4K 60 kl./s, 10-bitowym próbkowaniem 4:2:2, profilem Log itp. Dla równowagi oraz by dowieść, że ma na uwadze nie tylko filmowców, prezentuje też Lumiksa G9 - dużą, wszystkomającą flagową cyfrówkę o charakterze zdecydowanie bardziej fotograficznym niż filmowym.
Wreszcie pojawia się Sony A7 III – bardzo solidnie dopracowany model podstawowej linii A7, który jest obecnie jednym z najbardziej popularnych modeli na rynku. Aparat tak dobrze pomyślany, że mnóstwo lustrzankowychfundamentalistów właśnie po jego premierze dojrzało do przejścia na bezlusterkowce.
Canon EOS M50
Z segmentu APS-C wspomnę Canona EOS M50. To niby niższa półka, ale według mnie to aparat pomyślany lepiej niż EOS-y M5 i M6. Podobną ideę prezentuje Fujifilm X-T100. Wchodzi jako najniższy model w linii, ale nie ma mowy o zdecydowanym wycinaniu funkcjonalności.
Nikon Z7
Ale to wszystko drobiazgi w porównaniu z niemal jednoczesną premierą małoobrazkowych bezlusterkowców Canona, Panasonika i Nikona. Sama jednoczesność nawet nie dziwi. Wiadomo było, że jeśli jedna z tych firm zacznie rywalizować z Sony, pozostałe nie mogą pozostać z tyłu. Najbardziej spodobało mi się podejście do tematu w wykonaniu Nikona, który pokazał modele Z6 i Z7, bardzo do siebie zbliżone koncepcyjnie, a różniące się przede wszystkim rozdzielczością matrycy. Co więcej, szybko i sprawnie rozbudował rodzinę obiektywów. Panasonic niby postąpił podobnie, bo też wprowadził jednocześnie dwa modele analogiczne do Nikonów - S1 i S1R. Jednak poprzez ogłoszenie aliansu z Leiką i Sigmą zasugerował inwazję obiektywów do nowego bagnetu L, która okazała się wyjątkowo mało inwazyjna. Na pocieszenie Panasonic wypuścił trzeci, bardziej filmowy model aparatu, S1H.
Panasonic Lumix S1
Canon natomiast poszedł na łatwiznę, uznając chyba, że wystarczy pokazać cokolwiek, by użytkownicy jego lustrzanek zachowali wiarę w moc producenta. Stąd tylko jeden model, EOS R, zaprojektowany nieco bez polotu i pomysłu na życie. W dodatku bez stabilizacji matrycy, co jest oczywistym gwoździem do trumny w sytuacji, gdy wszyscy konkurenci stabilizują już swoje przetworniki. Canon próbował rehabilitować się budżetowym EOS-em RP, lecz zupełnego do wybrnięcia z kłopotów jeszcze daleko (choć przełomem może okazać się zapowiedziany ostatnio model EOS R5)
Z końcówki opisywanej dekady wspomnę jeszcze dwa duże aparaty. Pierwszym jest Olympus E-M1X, który swą wielkość zawdzięcza przede wszystkim zintegrowanemu gripowi. To najpoważniejsza próba wciągnięcia systemu Mikro Cztery Trzecie do fotografii sportu i wszelakiej szybkiej akcji. Próba sprawiająca wrażenie akcji wizerunkowej, a nie poważnego zamiaru odebrania klientów Canonowi, Nikonowi, czy Sony.
Drugi „duży” znacznie bardziej zasługuje na to miano. Jest ogromny i ciężki, ale przy tym średnioformatowy. To Fujifilm GFX 100 wyposażony w stabilizowaną 100-megapikselową matrycę, produkującą genialny obrazek. Co ciekawe, Fujifilm nie poprzestało na tym potworze, pokazując też stosunkowo kompaktowego (choć zgrabnego jak cegła) GFX-a 50R z matrycą 50 Mpx.
Pierwszy wniosek, który się nasuwa, to migracja z lustrzanek w bezlusterkowce, choć jeśli za wyznacznik weźmiemy fotoreporterów, to owa teza przestaje być tak łatwa do udowodnienia. Świeżutkie premiery modeli Canon EOS 1D X Mark III i Nikon D6 dają dużo do myślenia, choć może za kilka lat zostaną one ocenione tak, jak dziś Olympus E-5?
Tak czy inaczej, wśród entuzjastów fotografii bezlusterkowce stopniowo zaczynają brać górę. Ogromną pomocą są tu firmowe adaptery pozwalające na zakup samego aparatu i stopniową wymianę optyki z dotychczas posiadanej lustrzankowej, na bezlusterkową. Tyle, że owo wygrywanie wcale jeszcze nie oznacza, że wszyscy chcą pozbywać się lustrzanek. Fotografujący zwierzaki, pasjonaci fotografii lotniczej - to grupy, w których lustrzanki nadal trzymają się mocno. Także te z matrycami APS-C.
Natomiast przechodzenie na pełną klatkę nie jest już taką oczywistą oczywistością jak przed kilku laty. Co prawda regularnie słychać głosy zgorszenia, gdy ktoś deklaruje chęć pozostania w segmencie APS-C, czy wręcz – o zgrozo! – w Mikro Cztery Trzecie. Jasne, ruch w kierunku większych przetworników nadal jest duży, ale osiągi cyfrówek z mniejszymi matrycami zadowalają sporą grupę fotografujących. Duża w tym zasługa Sony i Fujifilm. Mikro Cztery Trzecie dotarło jednak do ściany. Ściany jakościowej - producenci od dobrych kilku alt stosują tę samą 20-megapikselową matrycę.
Cieszy jednak fakt, że nawet Panasonic nie porzucił jeszcze swoich „maluchów”, a Olympus ciągle wypuszcza nowe modele. Niektórzy uważają, że to już tylko mieszanie w garnku dla samego mieszania, ja nie jestem aż tak kategoryczny. Optyki M43 nie brakuje, i myślę że ten system nadal może być dobrym wyborem dla wielu , zwłaszcza początkujących fotografów. O filmujących nawet nie wspominam, bo obecność Lumiksa GH5s mówi sama za siebie.
Całą dekadę charakteryzuje też widoczne odchodzenie od kompaktów. Z początku wolniejsze, wynikające z przesiadki na lustrzanki, później gwałtowne, gdy powszechne staje się fotografowanie smartfonami. Silną pozycję nadal utrzymują kompakty z superzoomami i myślę że zachowają ją jeszcze przez pewien czas.
W ciągu tych dziesięciu lat pojawił się nowy przewodnik stada. Sony nie tylko opanowało swoimi konstrukcjami praktycznie wszystkie klasy sprzętu, ale w większości z nich przoduje oraz jest twórcą trendów. Jasne, odpuściło sobie średni format oraz zakończyło produkcję lustrzanek, bryluje jednak w najważniejszej kategorii, czyli bezlusterkowcach i świetnie trzyma się w kompaktach. Okazuje się dobrym wyborem zarówno dla fotografa, jak i filmowca, choć tu jest podgryzane przez Panasonika, a ostatnio również przez Fujifilm. Jednak mimo marketingowego sukcesu Sony, Canon i Nikon nadaj trzymają mocno. Nadal mają wspaniałą ofertę sprzętu, choć to już nie oni dyktują tempo i kierunek marszu.
Olympus E-M5 III
Fotograficzne wybryki natury pojawiały się w dużej liczbie na początku dekady, a potem praktycznie zanikły. Z pewnością przyczyną było ogólne pogorszenie sytuacji na rynku. Z niej wynikło mniejsze zapotrzebowanie na radosną twórczość, a istotniejsze było poświęcenie się temu, co na pewno przyniesie korzyści. Oczywiście nie znaczy to, że obecnie każdy producent pewnie kroczy prostą ścieżką. Mam co do tego wątpliwości obserwując miotanie się Sony w linii modeli A6XXX, inni nie widzą sensu premier w rodzaju Nikona Z50, czy wspomnianego przed chwilą Olympusa E-M5 III. Z tym, że to wszystko są jedynie małe kroki w bok od ścieżki, a nie rycie nowego tunelu w skale, do czego można porównać koncepcję Lytro lub bezlusterkowców z matrycami 1/2,3 cala z początku dekady.
Miałem pisać jedynie o aparatach fotograficznych, ale byłoby grzechem nie wspomnieć choćby w kilkoma zdaniami o obiektywach. Bo i tu nastąpiły spore zmiany. Po pierwsze jakościowe, gdyż wysokorozdzielcze matryce mają bardzo wysokie wymagania. Skoczyły też niestety ceny.
Nastąpiła też ważna zmiana ideologiczna - zanikło określenie kundel, używane dla niefirmowej optyki. To za sprawą Sigmy, która zaczynając z pozycji drugoligowej, stała się liderem, a czasami wręcz wzorem do naśladowania. Ogłoszona w 2012 roku Sigma Global Vision, momentalnie poskutkowała premierami wspaniałych obiektywów, choćby pierwszą w kolejności Sigmą 35 mm f/1.4 ART. Nazwa rodziny ART stała się nieomal rekomendacją dla obiektywów. Sigma pokazała mnóstwo świetnych szkieł i nie zamierza przestać. Poza tak typowymi, jak wspomniana 35-tka, pojawiają się bardzo jasne stałki nieobecne u konkurencji, np. 135 mm f/1.8, czy 14 mm f/1.8. Tamron pozostaje trochę w tyle, ale znalazł sobie niszę w postaci obiektywów, głównie zoomów, o mniej efektownych parametrach katalogowych, ale za to niedużych, przyzwoitych optycznie i stosunkowo tanich.
Sigma 40 mm f/1.4 ART
A że natura nie znosi próżni, pojawiało się mnóstwo firm i firemek prezentujących obiektywy niedostępne w ofercie "tych wielkich". Venus Optics, Samyang, Viltrox, Meike, 7Artisans, Yongnuo… długo by wymieniać. Większość z nich zaczynała od konstrukcji, które miały być przede wszystkim tanie. Drugą wymaganą cechą była oryginalność, przede wszystkim nietypowe kombinacje ogniskowej i jasności. Wśród tych obiektywów zdarzają się zarówno modele tandetne, jak i perełki, ale ogólnie widać tu rozwój i postęp. Z początku w tej grupie optyki nie było mowy o autofokusie, a obecnie wcale nie jest to już taka rzadkość. Jednak tym producentom nadal daleko do popularności takiej, jaką mogą cieszyć się Tokina, Tamron, czy Sigma… 40 lat temu.
Tak właśnie wyglądało ostatnie 10-lecie od strony fotograficzno-sprzętowej. Zaczęło się ciekawie, bogato, wręcz rozpustnie i histerycznie, potem ustatkowało się, niekoniecznie zgodnie z wolą producentów i fotografujących. Rynek obrał dość konkretny kierunek rozwoju i się ustabilizował - to dobrze. Gorzej, że na dość niskim poziomie sprzedaży. Ale cóż... takie czasy. W fotografii popularnej rządzą smartfony, i to się już raczej nie zmieni, gdyż spełniają dwa podstawowe wymagania: robią "wystarczająco dobre" zdjęcia oraz są zawsze pod ręką. A to drugie przecież od lat uznawane jest za podstawową cechę "najlepszego aparatu".