Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Mądre powiedzenie doświadczonych podróżników głosi: "Kiedy zobaczyłeś już cały świat, jest jeszcze Grenlandia". Dlaczego warto wybrać się na zieloną wyspę tłumaczy fotograf National Geographic Marcin Dobas!
Grenlandia to największa wyspa na świecie i zdaniem tych, którzy ją widzieli - jedna z najpiękniejszych. Nie bez powodu Lonely Planet uznał w 2016 roku, że jest to jedno z 10 najlepszych miejsc na Ziemi, które koniecznie trzeba odwiedzić.
Od kilku lat Grenlandia cieszy się coraz większym powodzeniem. Jej entuzjaści godzą się nawet z faktem, że spędzenie tam kilku dni do najtańszych nie należy. Godzą się, gdyż wiedzą, że to, co tam zobaczą warte jest każdej ceny. Jej dzikość, odmienność widoków i obca nam przyroda przyciąga turystów zmęczonych tłokiem i hałasem popularnych miejsc, pragnących zakosztować czegoś nowego. Zdają sobie też sprawę z nieuchronnego faktu, że Grenlandia wkrótce podzieli los innych, wcześniejszych “rajów”. Dzika, fascynująca przyroda zostanie zasłonięta - przez hotele, restauracje i rzesze turystów, a olśniewający spektakl zorzy polarnej zblednie przy blasku różnobarwnych neonów.
Teraz jeszcze jest szansa, aby poznać ten niezwykły polarny świat w niemal nietkniętej formie.
Wiele osób, gdy proponuje im się wyjazd na Grenlandię wzdycha: "Tak, chętnie bym pojechał, ale tam strasznie zimno. Mróz to nie dla mnie." Tymczasem jesienią, na tej szerokości geograficznej wcale nie trzeba obawiać się siarczystych mrozów. Wbrew wyobrażeniom o dalekiej północy, temperatury o tej porze roku nie są wcale bardzo niskie. Zazwyczaj wynoszą od kilku do kilkunastu stopni. Wystarczy czapka i ciut cieplejsza kurtka, by nie dzwoniąc z zimna zębami móc cieszyć się urokami tej wyjątkowej wyspy.
Pod wieloma względami przełom sierpnia i września to jeden z najlepszych momentów, aby tam zawitać. Po pierwsze, turystów jest już znacznie mniej. Po drugie, nie trzeba przejmować się kąsającymi owadami. Po trzecie, polarna jesień to moment, w którym tundra zmienia się w wielobarwną roślinną mozaikę, a złote, jesienne światło nadaje zdjęciom nieodpartego uroku i klimatu.
Jesień ma jeszcze jedną zaletę. Od września to właśnie Grenlandia jest jednym z najlepszych miejsc na świecie do podziwiania fascynującego zjawiska jakim są zorze polarne. Naprawdę nie trzeba mieć wiele szczęścia, aby wieczorem przy bezchmurnym niebie zobaczyć i sfotografować ten wyjątkowy spektakl natury, o czym wiedzą wszyscy “łowcy zórz”.
Grenlandia obfituje w motywy fotograficzne. To jedno z dwóch miejsc gdzie występuje lądolód. Pływające góry lodowe, wielkości wieżowca czy olbrzymiego tankowca, o różnorodnych, często fantazyjnych kształtach to jej znak rozpoznawczy. Rejs statkiem, czy wycieczka kajakiem morskim pośród skąpanych w arktycznym świetle gór lodowych to jedyne w swoim rodzaju przeżycie.
Grenlandia to jednak nie tylko lód! Wprawdzie naukowcy przychylają się ostatnio do teorii, że nazwanie wyspy “zieloną” było marketingowym chwytem jej odkrywców, mającym zachęcić przyszłych osadników, ale Grenlandia to znacznie więcej niż tylko lód i skały. To przede wszystkim jedno z najlepszych miejsc do zasmakowania wyjątkowych krajobrazów i nietkniętej przyrody. Zarówno tej na lądzie, jak i w oceanie. Wieloryby, foki, woły piżmowe, renifery, jesienna tundra, lodowce, zorze polarne, kolorowe wioski oraz Innuici to tylko niektóre z tematów fotograficznych na wyspie.
Pytanie co fotografować jest więc źle postawione. Raczej należy spytać z czego trzeba zrezygnować ze względu na ograniczone ramy czasowe pobytu.
Wychodzę z założenia, że w terenie lepiej mieć wystarczającą ilość sprzętu. Nigdy nie wiemy, co tak naprawdę przyda nam się podczas wyjazdu. Dodatkowo, podróżując zawsze nałożone są na nas limity wagowe, które są dość uciążliwe jeśli chodzi o fotografów posługujących się dużymi aparatami.
Na Grenlandię zabieram dwa korpusy. Pierwszy podstawowy, drugi awaryjny. Ale tak naprawdę używam obu równolegle. Do jednego mam zapięty obiektyw długoogniskowy, w drugim - szerokokątny. Gdy sytuacja zmienia się dynamicznie nie muszę martwić się o to czy zdążę wymienić obiektyw - po prostu zmieniam aparaty. Taki sposób pracy uważam za najlepszy, zwłaszcza że dawno temu został on wypracowany przez fotografów prasowych. Posiadanie dwóch korpusów będzie także zbawieniem przypadku awarii któregoś z nich.
Obecnie jeżdżę z Olympusem OM-D E-M1 Mark II oraz OM-D E-M5 Mark II. Jako, że tematyka zdjęć na Grenlandii jest dość zróżnicowana zabieram ze sobą pełen przekrój obiektywów. Szerokokątny M.Zuiko 7-14 mm f/2,8 PRO wraz z holderem na filtry. Zooma 12-40 mm f/2,8 zastąpił niedawno jasny standard, czyli M.Zuiko 25 mm f/1,2. Wprawdzie nie pokrywa tak uniwersalnego zakresu ale za to jest bardzo jasny.
Następnie M.Zuiko 40-150 mm f/2,8 PRO oraz M.Zuiko 300 mm i konwerter 1.4x. Pierwszy z obiektywów wykorzystuję do zdjęć przyrody i do zdjęć krajobrazowych. Wieloryby, foki, woły piżmowe, ale i ciasne ujęcia gór lodowych czy tundry. Gdy ogniskowa 150 mm nie wystarcza, sięgam albo po konwerter albo po obiektyw M.Zuiko 300 mm f/4 PRO. Ten ostatni wykorzystuję głównie do zdjęć dzikiej przyrody - ptaków, wielorybów czy fok. Dodatkowo do torby dorzucam obiektyw M.Zuiko 60 f/2,8 Macro ze skalą odwzorowania 1:1.
Gdyby mówić o obiektywach odpowiadających kątem widzenia dla małoobrazkowych aparatów miałbym do dyspozycji zakres ogniskowych 14-28 mm, 50 mm, 80-420 mm, 600 mm, 840 mm oraz obiektyw makro. To w zupełności wystarczający zestaw, który w żadnym momencie mnie nie ogranicza. Do tego oczywiście filtry, baterie, komputer i dysk zewnętrzny. Całość pakuję do plecaka fotograficznego i zabieram jako bagaż podręczny.
Na cel wyjazdu wyprawy wybraliśmy to, co najlepsze. Nastawiamy się na fotografowanie potężnych gór lodowych zatoki Disko podczas złotej godziny, zórz polarnych, które nocą, przy dobrej pogodzie zapewne pojawią się na niebie. Nie pominiemy widowiskowych lodowców i formacji lądolodu grenlandzkiego. Woły piżmowe, renifery, tundra w jesiennych barwach, wieloryby, foki, kolorowe wioski i życie codzienne mieszkańców też powinny stać się łupem naszych aparatów.
Program wyjazdu ułożony został tak, by maksymalnie wykorzystać czas spędzony na wyspie. W ciągu tygodnia będziemy mieszkać w dwóch miasteczkach grenlandzkich: Kangerlussuaq i Ilullisat. Oferują one zupełnie odmienne widoki. W Kangrelussuaq nie ujrzymy typowej Grenlandii kojarzonej z górami lodowymi, strzelistymi szczytami, czy też osadami kolorowych domków zamieszkałych przez rybaków i myśliwych. Jest to natomiast świetne miejsce wypadowe do krawędzi lądolodu, eksploracji tundry i spotkania z wołami piżmowymi.
Z kolei Ilullisat, do którego przylecimy samolotem dwa dni później to stolica gór lodowych i prawdziwa wizytówka Grenlandii. Miasteczko położone nad wpisanym na listę UNESCO Lodowym Fiordem słynie z olbrzymich gór lodowych, dryfujących wprost do oceanu. Kolorowe domki, psy zaprzęgowe, wieloryby i otaczające nas dryfujące góry lodowe tworzą wyjątkową scenerię dzikiej północy.
W poszukiwaniu nowych widoków wyruszymy też na całodniowy rejs na wulkaniczną wyspę Disko, gdzie będziemy podziwiać wulkaniczne formacje lawowe powstałe miliony lat temu. Będziemy sporo fotografować podczas złotej godziny, gdy słońce utrzymuje się kilka stopni nad horyzontem, a światło jest najprzyjemniejsze do fotografii krajobrazowej. Celem naszych “łowów” będą góry lodowe. Popłyniemy statkiem na poszukiwanie wielorybów. Zawędrujemy też na lodowiec. Wybierzemy się na polarne “safari”, aby wytropić renifery i woły piżmowe.
Na wyjazdach preferujemy niewielkie maksymalnie kilkunastoosobowe grupy. Przewodnikiem na wyjeździe będzie Marcin Dobas, fotograf National Geographic Polska. Podczas wyjazdu będzie możliwość bezpłatnego wypożyczenia sprzętu fotograficznego firmy Olympus.
Szczegółowe informacje można znaleźć na stronie wyprawyfoto.com.pl