Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Choć mit fotoreportera wciąż jest żywy, zawód ten w ostatnich kilkunastu latach mocno się zdewaluował. Za ten stan rzeczy łatwo winić rozwój internetu i serwisy społecznościowe ale problem może leżeć w samych mediach.
"Ostatnio jedna z agencji zaproponowała stawkę 5 zł za użyte zdjęcie, co oznacza 2,50 zł dla fotografa. Bardzo dużo fotoreporterów odeszło z rynku prasowego, nie mogąc się utrzymać, a z tych, którzy pozostali, zdecydowana większość musi dorabiać, fotografując eventy i śluby.” - komentował dla nas przed dwoma laty sytuację na rynku Krystian Maj, laureat nagrody Fotoreporter Roku 2018.
Nic dziwnego, że dziś coraz mniej osób wiąże swoją fotograficzną przyszłość z reportażem, a konkursy fotografii prasowej z roku na rok coraz zdają się coraz bardziej dryfować w stronę autorskiego dokumentu. Do tego dochodzi ciągnący się od lat problem z pozbywaniem się przez agencje i wydawnictwa etatowych fotografów, malejąca liczba tradycyjnych publikacji i rozwój nowych mediów.
No właśnie. Jako przyczynę obecnego stanu rzeczy, większość osób wskazuje zwykle zwrot w stronę treści internetowych i związane z nimi mniejsze nakłady na reklamę oraz fakt, że dziś to nie reporterzy, ale ludzie zwykli ludzie z ulicy jako pierwsi donoszą o wydarzeniach, którymi później żyje społeczeństwo. Ale może tak naprawdę odpowiedzialne są za to same media?
W ogniu krytyki znalazła się właśnie znana agencja Associated Press. Jak informuje serwis DPReview, prawnik Jay Mashall Wolmann wyciągnął na światło dzienne umowę, jaką AP stosuje w celu pozyskania materiałów od użytkowników publikujących w mediach społecznościowych. Jak nietrudno się domyśleć, w jej ramach agencja stara się uzyskać treści nieodpłatnie, dodatku z pełnymi prawami co do dalszej dystrybucji, przetwarzania i licencjonowania treści. Gdyby tego było mało, umowa skonstruowana jest tak, że odpowiedzialność finansowa za ewentualne problemy związane z prawami autorskimi czy wizerunkowymi spoczywa na twórcy treści.
Jednym słowem oddajemy agencji możliwość zarabiania na wykonanych przez siebie zdjęciach lub filmach, a przy okazji obiecujemy pokryć koszta ewentualnych spraw sądowych związanych z udostępnionymi materiałami. Szokujące, ale prawdziwe.
Według Wolmanna, praktyki te sięgają przynajmniej roku 2015. Szczerze mówiąc, bylibyśmy bardzo zdziwieni gdyby okazało się, że tego typu umowy stosuje tylko AP. W końcu to fantastyczny sposób na nieodpłatne pozyskanie treści. Jak to możliwe, że do tej pory nikt się tym nie zainteresował? Właśnie tu docieramy do sedna problemu. Bo choć kontrowersje dotyczą głównie odpowiedzialności twórców, równie istotne jest to, jak dewaluacja treści wpływa na całą branżę.
W dzisiejszym świecie, gdzie treści newsowe żyją po kilka godzin, a informacja jest dostępna za darmo, także sami odbiorcy przestali cenić ich wartość. Większość osób filmuje i fotografuje wydarzenia smartfonami w nadziei na gratyfikację w postaci zwiększenia zasięgu czy popularności profilu w mediach społecznościowych. Lub też zwyczajnie kierowana chęcią pochwalenia się znajomym tym, czego była świadkiem. Udostępnienie treści znanej agencji staje się tylko tego kolejną formą. „Patrz, mój filmik jest pokazywany w telewizji!”. Wielu zwykłych użytkowników zwyczajnie nie zdaje sobie sprawy, że wykonany przez nich film czy zdjęcie może przełożyć się na korzyści finansowe. To przecież tylko fotki strzelone smartfonem. Udostępniają je codziennie, bez jakichkolwiek oczekiwań.
Wszystko to przekłada się oczywiście na sytuację zawodowych reporterów i fotografów. Jeśli agencja jest w stanie uzyskać materiał szybciej, niż gdyby wysłała pracownika na miejsce, a przy okazji za darmo, zrobi to bez wahania. Jakość treści pozostaje tu rzeczą drugorzędną, albo i w ogóle bez znaczenia - w świecie internetu liczy się wyłącznie to, kto będzie z daną treścią pierwszy.
Z tym już nic nie zrobimy. Obecny obraz mediów to po prostu naturalna ewolucja rosnącego dostępu do sieci. Gdyby rzeczywiście ładne opakowanie informacji nadal było potrzebne zwykłym odbiorcom, to w artykułach czy relacjach telewizyjnych nie znajdywalibyśmy pionowych materiałów wideo ze smartfona czy screenów z instagrama. Jak widać nikomu taki stan rzeczy nie przeszkadza, więc można to tylko zaakceptować.
Możemy natomiast zrobić inną rzecz - uczulać wszystkich, że nawet najprostsze zdjęcie czy film w rękach agencji newsowych przekłada się na korzyści finansowe i nie powinno być udostępniane za darmo, jeśli nie wiąże się to z realną promocją naszej osoby, lub twórczości. Jeśli agencja nie będzie w stanie uzyskać materiału z innego źródła, to na pewno za niego zapłaci. W końcu liczy się czas, a wraz z nim oglądalność i w konsekwencji przychody z reklam.
Bezpośrednio nie przełoży się to pewnie na poprawę sytuacji zwykłych fotografów (choć może zatrzymać obniżanie stawek za zdjęcia), ale jeśli świadomość zwykłych odbiorców (a zarazem twórców treści) wystarczająco wzrośnie, agencja dwa razy zastanowi się nad tym czy bardziej opłaca się zapłacić zawodowcy, który zrobi (lub zrobił) to dobrze czy „użerać się” z negocjowaniem stawek i licencji za wątpliwej jakości materiały z mediów społecznościowych.
Więcej na temat treści wspomnianych umów i związanych z nimi kontrowersji znajdziecie pod adresem dpreview.com.