Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Mleko się rozlało. Wycierasz, ścierasz, ale niemiły zapach pozostaje. Legenda przyłapana na gorącym uczynku to oczywiście elektryzujący temat. Robi się cieplej na łączach, ale z tego przecież wynika coś bardzo ważnego.
McCurry, jak wielki by nie był, sknocił zdjęcie. I zrobił to w najgorszy możliwy sposób – zmanipulował meritum zdjęcia. Oczywiście winny jest asystent (zwykle winni są asystenci, laboranci, stażyści, znamy to). Autorem zdjęcia jest McCurry, autorem wystawy też, właścicielem odbitki również on. Więc zostańmy przy tym jednym nazwisku.
Nas tu w Polsce może dziwić fakt, że autor nawet nie spojrzał na odbitkę, która poszła na wystawę. Na świecie dobrze zarabiający fotografowie mają faktycznie dobrze urządzony przemysł – produkcja obrazów idzie taśmowo, wystawy, sprzedaż, zlecenia, biura, asystenci od różnych różności. No ale jednak - serio? Nie spojrzał na efekt pracy, którą zlecił? „Drobne” niedopatrzenie.
Jest znana w świecie, nie tylko fotograficznym, prawda – jeśli oszukujesz, rób to dobrze. Jeśli nie umiesz, zatrudnij kogoś kto się zna. Jeśli jesteś fotografem Magnum, skupiającej bogów fotoreportażu, albo po prostu – jeśli jesteś McCurrym, najlepiej w życiu nie dotykaj się do tego! W czasach gdy środowisko grzmi, by nie manipulować, gdy solidaryzuje się, żeby przetrwać, żeby widzowie ciągle wierzyli w obrazy – żeby ta profesja ciągle miała sens, właśnie wtedy legenda zadaje cios poniżej pasa. W dodatku tłumaczy, że kiedyś i owszem robił fotoreportaż, jednak teraz zajmuje się sztuką i nie pracuje na zlecenia… McCurry nie ma okresów kreacyjnych i reporterskich w swojej twórczości, to jest jedna klasa przez całe 40 lat, która właśnie została podana w wątpliwość.
Legendę zbudował wiele lat temu wirtuozersko komponując zdjęcia. Nieskończona niemal ilość planów w nieprawdopodobnym świetle oczywiście zachwycała. Robił to analogowo i faktycznie, trzeba przyznać poza gustami – był w tym mistrzem. Potem rzesze fotografów na całym świecie próbowały go naśladować, mieć to idealne światło, doskonały moment i ogromnie skomplikowane kompozycyjnie zdjęcie. Tej historii nie da się wymazać jednym potknięciem, co?
A jednak. Pokazały to dobrze reakcje na ten fotograficzny skandal. Jedni nie wierzyli, drudzy nie wyobrażali sobie tego, trzeci byli zawstydzeni, czwarci poczuli się oszukani, kolejni przeczuwali to od dawna, i tak dalej, aż do tych, co pozostaną na zawsze wyznawcami mistrza, bez względu na wszystko. A jednak liczba fanatyków zmalała. Mleko się rozlało. Wycierasz, ścierasz, ale zapach pozostaje i się niesie. Przeminie, już za chwilę nikt nie będzie o tym pamiętał. Nawet znajdą się plusy tej sytuacji, jeszcze więcej osób dowie się o McCurrym, być może zachwyci jego obrazami, sprzedaż wzrośnie, w myśl zasady – nieważne jak piszą, ale piszą.
Większość światowych ikonicznych zdjęć ma swoją ciemną historię. Czasem fotograf okazał się sprytnym reżyserem i zaaranżował obłędne zdjęcie – Robert Doisneau „Pocałunek w Paryżu”, podobno także Alfred Eisenstaedt „Pocałunek na Times Square”, oczywiście Joe Rosenthal „Zatknięcie flagi na Iwo Jima” i tak dalej. Czasem fotografia bywała wykorzystana wbrew faktom, doskonały przykład zdjęcia Dorothei Lange „Matka migrująca”, która to bohaterka nigdy nie poczuwała się do bycia twarzą wielkiego kryzysu. Czasem też dowiadywaliśmy się o sporej obróbce technicznej – tu znowu „Matka migrująca” pozbawiona palców, które były na pierwszym planie. W ikoniczność jest wpisane to, że widz wie coś więcej o samym zdjęciu, im więcej tych grzeszków fotografa – tym w sumie lepiej dla sławy samego obrazu. Czemu zatem McCurry winą obarczył asystenta? Czyżby przyzwoitość? A może, żeby nie padło to pytanie, które się zresztą już pojawiło – no i co z „Afgańską dziewczyną”? Miała naprawdę tak niesamowite oczy? Co z innymi zdjęciami, panie McCurry? Wątpliwe są już trzy.
Kiedy Robert Doisneau przyznał, że miał aktorów pozujących do zdjęcia, to musiało potwornie boleć, ale te ikoniczne zdjęcia to lata 40. inne realia, inne możliwości, przyzwolenie na używanie takich środków. Dziś manipulowanie obrazem kompromituje. Dotyczy to wszystkich reporterów, a przykład płynie z góry. Dlatego ten ten skandal nie powinien zostać zamieciony pod dywan. Dlatego asystent nie jest tu niczemu winny. Odwagi Panie Steve, już bardziej sobie nie zaszkodzisz.