Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Napędzany przez podwójny układ obliczeniowy, wspierany przez sztuczną inteligencję, z nową warstwową matrycą i niemal setką różnych ulepszeń, EOS R1 staje wreszcie do rywalizacji. Jak w praktyce prezentuje się pierwszy topowy korpus bez lustra Canon?
Oczekiwania napompowane były do granic, bo plotki o rzekomej specyfikacji topowego EOS-a mnożyły się w sieci przez dobrych kilka lat. Narastała więc atmosfera wyczekiwania na wielki przełom, bo co raz dowiadywaliśmy się, że R1 przekroczy barierę rozdzielczości 100 Mp, będzie pierwszym korpusem wyposażonym w globalną migawkę, funkcję Quad Piel Autofocus czy też sensor nowej generacji typu DGO (Dual Gain Output).
Nic takiego jednak się nie wydarzyło a w pierwszych komentarzach słychać nutkę rozczarowania. Aparat zachował nie tylko mechaniczną migawkę ale również utrzymał rozdzielczość sensora z modelu R3. Zbieżna w wielu punktach specyfikacja rodzi również sugestie, że zaprezentowany korpus zasługuje raczej na miano EOS-a R3 Mark II niż prawdziwego flagowca.
A może jesteśmy już tak złaknieni innowacji, że nie dostrzegamy wagi zmian, które wprowadzono w modelu EOS R1? Jako jedni z pierwszych mieliśmy okazję testowania możliwości aparatu jeszcze przed jego oficjalną premierą. Oto co już wiemy!
Wszystkie zdjęcia pochodzą z przedprodukcyjnej wersji aparatu, jakość może jeszcze ulec zmianie
Bryła, waga, wymiary – można powiedzieć że korpus EOS-a R1 zaprojektowano już w toku prac na modelem EOS R3. Aparaty faktycznie fizycznie niemal się nie różnią. Ale czy to źle? Niekoniecznie.
W porównaniu do całej linii lustrzankowych „jedynek” aparat jest bardzo kompaktowy. Typowe dla Canona obłe kształty w R1 jeszcze złagodniały dzięki czemu korpus bez problemu mieści się nawet do niewielkiej torby fotograficznej.
Gdy sprawdziłem w specyfikacji, że aparat waży 1115 g byłem nieco zaskoczony. Korpus sprawia wrażenie bardzo lekkiego, ale to zapewne zasługa dobrego wyważenia. W połączeniu z bardzo kompaktowym obiektywem RF 70-200 mm f/2,8 L otrzymujemy znacznie mniejszy i o 1/3 lżejszy zestaw niż analogiczna kombinacja w systemie lustrzankowym Canon.
To co pozwala od razu rozróżnić „kwadratowe” R-ki to nowa antypoślizgowa faktura wykonana z miękkiej gumy. W R1 naprawdę dobrze klei się do dłoni i świetnie też wygląda. Typowo przemysłowy wzór podbija jeszcze wrażenie solidności wykonania. Nie będę ukrywał, jestem wielkim sympatykiem tej konstrukcji.
Pod względem obsługi korpusy również różnią się tylko niuansami. Wygodniejsza wydaje się nowa zatoczka na palec do odchylania ekranu, zmieniła się faktura joisticka i generalnie na szerszym o kilka milimetrów body zrobiło się nieco więcej miejsca na oparcie kciuka.
Ciekawostką jest niewielka kamerka umieszona w lewym dolnym rogu. Jej zastosowania nie znali nawet szkoleniowcy Canona sugerując, że „posłuży nowym rozwiązaniom i funkcjom, które pojawią się w przyszłości”. Może już niedługo aparat odblokujemy, tak jak smartfon, za pomocą rozpoznawania twarzy? Technologia już jest, więc czemu nie!
Najważniejszą zmianą w samej konstrukcji jest niewątpliwie nowy wizjer OLED o niemal 2x większej rozdzielczości (9.44 Mp) niż ten zastosowany w R3. Ma być też od niego 3x jaśniejszy, dając bardzo naturalny podgląd. Intencją inżynierów było zrównanie jego jasności z otoczeniem, by fotograf mógł wygodnie obserwować jednym okiem scenę, drugim jednocześnie kontrolując kadr. Bez ryzyka migreny po kilku godzinach pracy. Producent deklaruje, że w konstrukcji zastosowano również nowe powłoki by wizjer nie parował w warunkach zmiennej wilgotności i temperatury.
Nie ma co tu mnożyć słów – wizjer jest po prostu rewelacyjny i konkurować może z nim chyba tylko ten wykorzystany w nowym GFX 100 II (powiększenie 1x, a więc jeszcze większy). Co ciekawe dokładnie taką samą specyfikację ma wizjer najnowszego Sony A9 III i nie można wykluczyć że oba panele zjechały z tej samej linii produkcyjnej.
Największą nowością w EOS R1 i zaprezentowanym równocześnie R5 Mark II jest pojawienie się nowej platformy Accelerated Capture, czyli super wydajnego combo, na które składa się szybka warstwowa matryca CMOS, znany z R3 procesor DIGIC X oraz zupełnie nowy układ obliczeniowy DIGIC Accelerate.
Nowa jednostka przejmuje część zadań, zwiększając ogólną wydajność aparatu, ale przede wszystkim odpowiada za precyzję realizacji takich funkcji jak inteligentne detekcje czy wierność odwzorowania kolorów. Jak ujął to przedstawiciel Canon, to sensor, który „patrzy na scenę” i pilnuje właściwej interpretacji obrazu.
A ma co robić, bo w aparacie pojawiają się zupełnie nowe możliwości detekcji i śledzenia, w tym priorytet akcji, w którym procesor w oparciu o dane ze wszystkich pikseli rozpoznaje typowe zachowania i ruchy dla wybranej dyscypliny sportu (na razie jest to koszykówka, siatkówka i piłka nożna, następny w kolejce jest podobno football amerykański) i tam przekierowuje ostrość. Po prostu AF ma być tam, gdzie toczy się akcja, śledząc górną część ciała zawodnika. Poniższy filmik pokazuje jak działa to w praktyce.
Sam AF ma być teraz jeszcze czulszy (do – 6,5 EV) oraz bardziej precyzyjny i to bez względu na orientację aparatu. A wszystko dzięki nowej architekturze quasi-krzyżowych punktów AF. Na każdym pikselu znajdują się równolegle ułożone czujniki detekcji fazy, wystarczyło więc obrócić co drugi piksel, by cała architektura zmieniła wzór na krzyżowy.
W praktyce AF działa fenomenalnie a z pewnością można z niego wycisnąć jeszcze więcej, precyzyjnie kalibrując jego ustawienia pod uprawianą dziedzinę fotografii. Nawet wyjściowe ustawienia, pozwalają jednak osobom takim jak ja, bez większego doświadczenia w fotografii sportu, skutecznie śledzić akcję. Jak widać, wspierane przez AI wykrywanie oka nie daje się oszukać – nie ostrzy ponownie po ominięciu przeszkody, po prostu widzi gdzie jest obiekt i przewiduje gdzie znów się pojawi.
Ciekawie zapowiada się również opcja rejestracji i śledzenia twarzy. Możemy zapisać ich kilka i w kolejności „ważności”, by np. zawsze najpierw aparat ustawiał ostrość na Pannę Młodą, a dopiero później np. na konkretnych członków rodziny. Na parkiecie zapewne może być to nieoceniona pomoc.
By nie umknęła nam żadna klatka wprowadzono również funkcję Precapture, która po wciśnięciu spustu do połowy uruchamia rejestrację do 20 klatek w pętli, stale je nadpisując. Nie jest to nowe rozwiązanie - Olympus wprowadził tryb Pre-Capture już w 2016 roku - i dziwi nieco fakt, że w topowych modelach pojawia się dopiero dziś. Być może rozbija się o kwestie patentowe, o których nie mamy pojęcia.
W R1 powraca również udoskonalony i bardziej zaawansowany, względem R3, tryb sterowanie okiem. Wykrywa większy zakres ruchu gałki a diody sterowania są bardziej czułe. Więcej o praktycznym zastosowaniu tej funkcji piszę w tekście poświeconym modelowi R5 II.
Nowa „platforma” zwiększa też wydajność, przyspieszając tryb seryjny do 40 kl./s w trybie migawki elektronicznej. Producent nie zrezygnował jednak, jak chociażby Nikon w Z9 czy Sony w A1 z migawki mechanicznej. I nie widzę tu problemu, bo w specyficznych sytuacjach, np. w salach widowiskowych i na sportowych arenach często mamy do czynienia z mieszanym oświetleniem, z którym nie zawsze radzą sobie nawet tryby Anti-Flicker, eliminujące efekt migotania.
A dlaczego Canon nie zdecydował się na migawkę globalną? To jedno z pierwszych pytań jakie padły podczas konferencji. Przedstawiciel firmy był gotowy – „moglibyśmy to zrobić, bo mamy tę technologię w naszych kamerach. Ale nie zrobimy tego dopóki nie będziemy gotowi by zaoferować taką dynamikę i poziom szumów, jaką byśmy chcieli”. Był to oczywisty przytyk do Sony i modelu A9 III, który krytykowany jest za to, że rekordowe osiągi wydajnościowe realizuje kosztem jakości zdjęć (wyższe szumy i mniejsza dynamika właśnie).
Ponieważ w EOS R1 zastosowano matrycę o dość niskiej na dzisiejsze standardy rozdzielczości 24 Mp, aparat nie ma problemu ani z buforowaniem zdjęć (na karcie CFExpress zapisałem maksymalnie 400 par zdjęć JPEG-RAW) ani dystorsją wywołaną przez rolling shutter. Canon uważa wręcz, że w trybie migawki elektronicznej matryca R1 sczytuje obraz nawet szybciej niż w trybie mig. mechanicznej.
Rozdzielczość sensora może okazać się niestety największym problemem tego modelu. Choć Canon twierdzi, że 24 Mp jest po prostu idealne (happy zone), użytkownicy mogą być odmiennego zdania. Bo większa rozdzielczość byłaby dla wielu być może głównym i wystarczającym argumentem, dla przesiadki z R3 czy nawet R5.
R1 i R5 II wprowadzają co prawda funkcję wewnętrznego skalowania AI (jednym kliknięciem spersonalizowanego przycisku wygenerujemy plik 96 Mp), ale jest to plik JPEG a nie edytowalny RAW. Poza tym konkurencja modelami Nikon Z9 i Sony A1 udowadnia, że da się już pogodzić szybkość i wydajność.
1/1000 s, f/3,2, ISO 4000, 25 mm
Oczywiście niższa rozdzielczość to jednocześnie obietnica lepszej pracy na wysokim ISO a także szybsze przesyłanie zdjęć do klienta. Canon chwali się tu najszybszą łącznością bezprzewodową na rynku WiFi 6E i nawet 2x szybszym przesyłem niż w R3.
Publikowane zdjęcia wykonaliśmy przedprodukcyjnym modelem, więc nie należy na ich podstawie przesądzać o możliwościach aparatu, ale trzeba przyznać, że nawet ISO 25600 wygląda dobrze! I to pomimo bardzo wymagającego oświetlenia. Balans bieli realizowany jest precyzyjnie, zdjęcia są czyste a faktury dobrze widoczne bez wyraźnego szumu.
1/500 s, f/2,8, ISO 12800, 85 mm
Szum możemy zresztą niwelować dzięki AI – to kolejna funkcja, która trafiła do korpusu z zewnętrznych aplikacji. Producent obiecuje poprawę jakości o 2EV, niestety znów wynikowym zdjęciem jest JPEG a nie - jak w przypadku programów Adobe czy Topaz - edytowalny DNG. Przykład działania tej funkcji znajdziecie w naszym tekście o EOS R5 II.
Canon jako ostatni odsłania karty prezentując długo wyczekiwanego flagowca. Na pierwszy rzut oka, to EOS R3, który teraz dostaje jeszcze wydajnościowego kopa dzięki nowemu układowi Digic Accelerator i większemu zaangażowaniu sztucznej inteligencji. Na drugi rzut oka, prawdę mówiąc też.
EOS 1R to bez wątpienia aparat fenomenalny i jeszcze lepszy. To reporterski potwór, który zapewni skuteczną i komfortową pracę lepiej niż jakikolwiek inny aparat Canon. Czy jest to jednak konstrukcja na miarę flagowca? O to zapewne będziemy się spierać jeszcze nie raz...
Wszystkie zdjęcia wykonaliśmy w trybie JPEG+RAW na standardowych ustawieniach z wyłączoną redukcją szumów dla wysokich ISO. Popularne wywoływarki otwierają już surowe pliki z tego aparatu dlatego zachęcamy do pobrania i samodzielnej oceny również plików RAW.
>>POBIERZ PACZKĘ PLIKÓW RAW (UWAGA 1,4 GB) ZDJĘCIA Z WERSJI PRZEDPRODUKCYJNEJ <<