Marek M. Berezowski: „Nie chcę szokować, czy epatować tragedią, ale pewne rzeczy trzeba nazywać po imieniu”

„Mam niezbyt popularny stosunek do publikacji zdjęć drastycznych. Ale Jeśli mamy do czynienia ze zbrodnią wojenną, to trzeba ją pokazać jak zbrodnię. Nie zamierzam ugładzać tych obrazów.” W rok po napaści Rosji na Ukrainę, z fotoreporterem Markiem M. Berezowskim, rozmawia Beata Łyżwa-Sokół.

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

24 Luty 2023
Artykuł na: 29-37 minut

Od wybuchu wojny w Ukrainie spędziłeś prawie pół roku. Gdzie dziś jest Twój dom?

Dla mnie dom nie jest miejscem fizycznym, dom tworzą relacje, poczucie bezpieczeństwa czy bliskości. Zwłaszcza w obliczu wojny, można przedefiniować swoje wyobrażenia. Szczerze mówiąc, nie wiem, gdzie jest mój dom teraz.

Zapominasz o wojnie choć na moment?

W kwietniu po powrocie z Kijowa z pogryzionymi rękami, przez trzy tygodnie w ogóle nie sprawdzałem newsów, nie zaglądałem do żadnych mediów. Ostatnio również przez kilka dni, gdy w Kramatorsku dopadła mnie choroba. Nie czytałem wiadomości, wiedząc, że i tak nic nie mogę zrobić. 

Na co dzień robię prasówkę, głównie interesują mnie informacje z Ukrainy, pozostałe wydarzenia śledzę pobieżnie. Wiem, że było trzęsienie ziemi w Turcji, ale niewiele na ten temat czytałem, nie przeglądałem zdjęć ani wideo. Będąc w Ukrainie dbam o to, żeby moja pojemność psychoemocjonalna nie wyczerpała się zbyt szybko. Praca tutaj byłaby bezużyteczna, gdyby zabrakło mi empatii.

Plac zabaw w ogniu po rosyjskim ostrzale w walkach o Bachmut, Ukraina, 23 lutego, 2023

Jak oceniasz relacje z wojny w polskich mediach?

Informacji jest dużo, jednak dziwi mnie, że na miejscu pracuje tak mało polskich dziennikarzy. Wojna jest pełnoskalowa, nasz kraj i społeczeństwo są w nią mocno zaangażowane. Tymczasem w mediach przeważają relacje zza biurka, teksty są reprodukowane, oparte na newsach z Telegramu, raportach sił zbrojnych Ukrainy i materiałach nie-dziennikarskich, brakuje krytycznego spojrzenia. Przez to obraz wojny jest dziwnie kształtowany. 

Wojna jest tragedią, wydaje mi się, że powinna być sprowadzona do konkretu, aby opowieść o niej nie była pustym słowem i ilustracją. Z pojedynczą, ludzką historią, odbiorca może się identyfikować, lepiej zrozumieć kontekst, co potem ma szansę się przełożyć na różne decyzje, większe wsparcie, czy rozwój programów pomocowych.

Fotoreporterów i fotoreporterek też jest za mało?

Na początku zainteresowanie było znacznie większe ponieważ wojna była niewiadomą. Większość dziennikarzy i obserwatorów przewidywała bardziej pesymistyczny scenariusz wydarzeń, to szokowało i jednocześnie przykuwało uwagę. Jednym z celów rosyjskiego natarcia był Kijów, w pierwszym miesiącu tutaj było najwięcej dziennikarzy. Wtedy też stacjonowałem w stolicy. Teraz tych miejsc jest więcej, jesteśmy rozproszeni, rzadziej się widujemy. 

Kobieta zginęła w pobliżu swojego domu w Bachmucie w wyniku rosyjskiego ostrzału artyleryjskiego. Jej mąż trafił do szpitala. Lokalni wolontariusze musieli zdjąć jej plecak pełen pomocy humanitarnej, zanim włożyli ciało kobiety do plastikowej torby i położyli na przyczepie, aby zawieźć je do kostnicy. 20 stycznia, 2023 r.

Zaangażowanie i obecność jest różna. Niektórzy siedzą na miejscu cały czas, inni przyjeżdżają co kwartał. Najczęściej wracam do Donbasu, który lepiej znam i rozumiem jeszcze od 2015 r. Śledzę zdjęcia z wielu miejsc na Instagramie. Niestety większość z nich nigdy nie zostanie opublikowana, choć są to materiały najlepszych fotoreporterów.

Zabrzmiało gorzko. Papierowe magazyny się kurczą albo całkiem zamykają jak np. weekendowy Washington Post. W internetowych wydaniach gazet jest miejsce, ale porządne multimedia pochłaniają mnóstwo czasu. Instagram nie jest dobrym miejscem do pokazywania fotografii z wojny?

W jednym poście na Instagramie można pokazać 10 zdjęć, to prawie tyle samo, ile publikował kiedyś magazyn Life. Na Spotify i Instagramie jest coraz więcej jakościowych treści np. wywiadów czy podcastów, na które brakuje miejsca w głównych mediach. Niektórzy zaczynają się utrzymywać z takich publikacji dzięki dobrowolnym abonamentom. Problem polega na tym, że Instagram też jest o wszystkim i o niczym. 

Poza tym w redakcji nad publikacją pracuje zespół ludzi, są dyskusje na temat tego, co pokazać, jak pokazać, jest krytyczne myślenie o całości, wspólne podejmowanie decyzji. Przed publikacją na Instagramie nie mogę codziennie dzwonić do znajomych i pytać o zdanie? 

W mediach społecznościowych przeszkadza mi, że zdjęcia wojenne mieszają się z fotkami pizzy. Mam też inny kłopot z Instagramem: niejasne zasady publikacji. O pojawieniu się i widoczności zdjęcia decyduje algorytm albo jakiś anonimowy pracownik korporacji. Kto zdecydował o tym, że moje zdjęcia ofiar zbrodni w Irpieniu, są mniej drastyczne od fotografii rosyjskiego żołnierza, którego zjada pies? 

Oczywiście jest to dość szokujący kadr, naruszający tabu kulturowe związane z szacunkiem dla ciała osoby zmarłej. I nawet jeśli to ciało żołnierza armii, która zaatakowała Ukrainę, to kto podejmuje decyzję o publikacji? Czuję się postawiony pod ścianą. Odwoływanie się od tej decyzji nic nie dało, nie było na ten temat merytorycznej dyskusji, tylko zanonimizowane kliknięcie, „nie” i już.

Aktualnie dużo publikuję na Instagramie, traktuję go jako moje dokumentalne medium. Zastanawiam się jednak nad przyszłością i dalszym poleganiu na portalu pozbawionym przejrzystych zasad weryfikacji. Nie wiem, czy zbieranie „lajków” to dobry kierunek dla mnie i fotoreportażu?

Zamykasz oczy i które zdjęcie z Ukrainy widzisz jako pierwsze?

Fotografie ludzi zastrzelonych przez Rosjan w Irpieniu, z początku wojny. Dopiero potem zdjęcia z Buczy, opublikowane przez większość mediów. Te kadry były dla mnie szokujące, ale już niezaskakujące, dlatego że podobne sceny sfotografowałem kilka tygodni wcześniej. 

Piątego marca Rosjanie weszli do podkijowskiego Irpienia. Część mieszkańców próbowała się ewakuować w stronę ostatniej dostępnej drogi do stolicy. Rosyjscy żołnierze strzelali do samochodów cywilnych zabijając mieszkańców. W jednym z aut jechał Aleksander. Pomimo napisu  „Dzieci” jego samochód został ostrzelany, a mężczyzna zginął. Dziewiątego marca utworzono zielony korytarz ewakuacyjny z Irpienia, a cywile stali całą noc w oczekiwaniu na otwarcie rosyjskiego posterunku, obok samochodów i ciał zabitych kilka dni wcześniej. 9 marca, 2022 r.

Pod zdjęciami ciał leżących na drodze między Irpieniem i Stoyanką napisałeś w poście na Instagramie: „Długa noc. Kiedy siedzisz w samochodzie, gdy słyszysz głośne strzały i wybuchy, zaczynasz przypominać sobie obrazy zabitych osób na tej samej drodze. Jest zimno, -6 stopni, a Ty myślisz, że za chwilę możesz być tak samo martwy i zimny. A zmarli leżą, nadal tam siedzą, gdzie umarli. Nie ma nikogo, kto mógłby zabrać ciała.”

Jako świat nie mieliśmy prawdopodobnie wpływu na to, co się wydarzyło w Buczy, jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że kilka tygodni wcześniej wiedzieliśmy, co może się wydarzyć. Gdyby tylko obieg informacji był inny. Często najdalej docierają fotoreporterzy freelancerzy, to oni są naocznymi świadkami. Ale bez zaplecza w postaci redakcji, dziennikarza czy ekipy wideo, których relacje mają przełożenie na opinię publiczną, taki freelancer jest, jak wolny elektron. Jego głos ginie w skali 8 miliardów ludzi na świecie. 

Nam się wydaje, że to co robimy jest ważne, tymczasem świat żyje swoim rytmem i doskonale sobie radzi bez tych wszystkich strasznych historii. Fotoreportaż potrzebuje autora, ale i odbiorców. Ostatnio częściej zadaję sobie pytanie, czy jakościowe materiały nie powstają tylko pod konkursy, czy to nie sztuka dla sztuki. Na co dzień zazwyczaj robimy na miejscu coś kompletnie innego.

A konkretnie?

Wykonujemy ilustracje do tekstów, to zupełnie inna praca niż opowiadanie historii. Zdjęcia dla agencji czy do tekstu mają inną estetykę, choćby wybór ogniskowej. Historia złożona z kilku zdjęć może połączyć odbiorcę z bohaterami i sproblematyzować temat. Natomiast co opowiada pojedyncze zdjęcie czołgu, na które dostaję zamówienie? Prawie codziennie robię takie ujęcia, gdyż prasa oczekuje świeżych zdjęć czołgów do relacji o bieżącej sytuacji na froncie. Czy to jest opowiadanie o wojnie, czy o wyobrażeniach o niej? 

Na jednym z prestiżowych konkursów fotografii prasowej jest taka rubryka przy zgłoszeniu: data pierwszej publikacji zdjęcia. Nie przypominam sobie, żebym często mógł ją uzupełnić. Jaki procent zdjęć nagradzanych na World Press Photo czy Grand Press Photo widzieliśmy wcześniej w mediach? Mam to szczęście, że współpracuję z magazynem „Pismo”, niestety większość jakościowych historii sprowadzona jest do pojedynczych ilustracji, wycinków.

Wojna w Ukrainie zaczeła się tak naprawde w 2014 roku. Przez osiem lat trwały walki o Donbas. Stosunek mieszkańców innych regionów Ukrainy do Donbasu jest szczególny, obrośnięty wieloma stereotypami. Oczywiście wpływ na region miały i ma industrializacja, górniczy charakter miejsca, czy program rusyfikacji w czasach ZSRR. Jednak wiele uprzedzeń wynika po prostu z nieznajomości odległego regionu. Grudzień, 2022

Jesienią byłeś w Perpignan, jak odebrałeś festiwal?

Mam bardzo pozytywne wrażenia, przede wszystkim widząc dużo większe zainteresowanie publiczności fotoreportażem niż w Polsce. Natomiast jeśli chodzi o „przegląd portfolio”, wolałbym bardziej „równościową” formę, spotkanie z wydawcą czy znalezienie medium, które będzie zainteresowane moim sposobem opowiadania historii. Wiem, że przeglądy portfolio są ważne, jednak nie do końca dobrze czuję się w roli akwizytora sprzedającego własny materiał. To źle wpływa na budowanie tożsamości zawodowej, ale też postrzeganie samego siebie przez fotografa, dziennikarza czy twórcę.

Trend ostatniej dekady: fotografuje, kręci wideo, pisze, edytuje, redaguje i na koniec sprzedaje swój produkt. Jak widzisz własną przyszłość?

Od polskiego słowa fotoreporter wolę angielskie „photojournalist”, klarownie sugerujące, że mamy do czynienia z dziennikarzem opisującym rzeczywistość za pomocą zdjęć. Moim zdaniem powinno nastąpić przesunięcie środka ciężkości w zawodzie fotoreportera, od bycia naocznym świadkiem wydarzenia, który szybko robi zdjęcie i wysyła je w świat, do kogoś, kto próbuje zrozumieć rzeczywistość, zbadać ją, rozbroić z powierzchownych sądów. Szybkich, bezpośrednich obrazów powstaje dziś bardzo dużo i my fotoreporterzy przegrywamy ze świadkami wydarzeń, sprawnie używającymi telefonów. 

Sonia mieszka w domu z mamą Nataszą i dziadkiem Aleksandrem. Starszy syn Nataszy wyjechał z Bachmutu we wrzesniu.  Sonia nie chce zostawić mamy. Natasza natomiast nie chce porzucać krów, które traktuje również jako członków rodziny. Niedawno w ich dom uderzyła rosyjska rakieta Grad, niszcząc dach i całe pierwsze piętro. Na szczęście rodzinie nic się nie stało. Jednak okolica, w której mieszkają jest miejscem, gdzie tuż obok toczą się walki. Grudzień, 2022 r.

Mam nadzieję, że te role wyraźnie się rozdzielą i że podobnie stanie się z mediami. Będzie wybór między bezpłatnymi serwisami z reklamami, a płatnymi, gdzie znajdziemy jakościowe teksty i materiały wizualne, zamiast na ilustracjach oparte na samodzielnych fotoreportażach lub dopełnionych tekstem i wideo. Żeby tak się stało zmiana powinna zajść w odbiorcach treści, którzy muszą zrozumieć, że internet nie oznacza, że wszystko jest za darmo. Bo tak naprawdę nic nie jest za darmo, płacimy naszymi oczami, oglądając reklamy. 

Z kwestią odbiorców wiąże się temat jakości edukacji, braku edukacji wizualnej, czy umiejętności krytycznego myślenia i rozumienia złożonych komunikatów. Korzystanie z mediów społecznościowych wpływa na zmniejszenie naszej koncentracji na dłuższych treściach, mamy rozproszoną uwagę. 

Zdaję sobie sprawę z zapotrzebowania na codzienne zdjęcia, jednak chciałbym tworzyć te pogłębione treści. W coraz szybszym świecie, gdy wszystko chcemy instant, nie chcę się ścigać ani na insta-relacje, ani na wysyłane wprost z aparatu „ilustracje prasowe”. W fotoreportażu czy dziennikarstwie nie chodzi o to, żeby tworzyć treść, która zostanie zassana i skonsumowana, a po chwili wyparuje z naszych umysłów. Chcę pracować wolniej, by móc traktować serio zarówno „moich” bohaterów, jak i odbiorców. 

 

Ukraiński oddział wraca ze zmiany na drugą stronę rzeki. Główny most w mieście został wysadzony we wrześniu. Mieszkańcy zza rzeki jako pierwsi doświadczyli odcięcia od świata, braku pomocy medycznej czy strażaków. Bachmut, styczeń 2023 r.

Powiedziałbyś o sobie "fotograf wojenny"?

Nie. To określenie kojarzy mi się dziś z figurą fotoreportera-kowboja, jeżdżącego od wojny do wojny. Póki jedna wojna jest na topie, to na niej jest, gdy spada z topu, rusza na następną. Przyjeżdża, zdobywa, odnosi sukces, ważne aby się działo. Był na każdej wojnie, ale właściwe na żadnej. 

Oczywiście figura kowboja nie jest jedyną, natomiast bardzo szkodzi fotoreportażowi i to na wielu poziomach. Bliższe jest mi to co robił Stanley Greene. Wracam do jego książki „Open Wound” o wojnie w Czeczenii, którą fotografował przez dekadę. Trwanie i wracanie do jednego miejsca jest przeciwnością tej wygodnej postawy zdobywcy, wymaga cierpliwości, nie przynosi profitów. Kogo obchodzi wojna czeczeńska po 10 latach i książka, którą wydał?

W Ukrainie pracuje mnóstwo doświadczonych fotoreporterek i fotoreporterów. Inspirują Ciebie te zdjęcia?

Powstaje dużo ciekawych i ważnych zdjęć. Ale nie jest to dla mnie bezpośrednia inspiracja. Oglądam sporo zdjęć wojennych z Ukrainy, ale głównie po to, żeby wiedzieć co się dzieje w miejscach, w których sam nie pracuję, żeby zorientować się lepiej w aktualnej sytuacji. Od ujęć stricte reporterskich bardziej inspirują mnie obecnie portrety dokumentalne. Takie gdy bohater ufa fotografowi i to zaufanie tworzy zdjęcie. 

Wowa z mamą Swietłaną, tatą Andriejem i babcią Natalią mieszkali w domu zniszczonym przez ostrzał w dzielnicy „Zabachmutka” po drugiej stronie rzeki. Tam sytuacja jest najtrudniejsza. Babcia nie chciała opuszczać swojego rodzinnego domu. Wowa i jej rodzice przeprowadzili się do mieszkania w nieco bezpieczniejszej zachodniej części miasta, niedaleko trzeciego Punktu Niezłomności. Rodzina stara się  przychodzić do punktu niemal codziennie, gdzie Wowa może pobawić się z innymi dziećmi. 

Zanim wybrałem fotografię interesował mnie film, to on do dziś mnie bardzo inspiruje. Gdy pracuję nad fotoreportażem, myślę historią, a nie pojedyńczymi kadrami. Tworzenia opowieści i narracji uczą mnie filmy dokumentalne, natomiast oglądając klasyczne fotoreportaże analizuję częściej konstrukcję pojedynczych kadrów. Oczywiście w fotografii brakuje mi muzyki, dźwięku w ogóle, które wpływają na emocje i mogą sprawić, że nasza opowieść odwoła się nie tylko do wiedzy o świecie i tego jak go widzimy, ale też, jak go odczuwamy.

Stąd kolor zamiast czarno-bieli?

Tak, zdecydowanie lepiej go czuję i podobnie jak w filmach, staram się go wykorzystywać do budowania emocji. Często jestem zaskoczony tym, jak aparat uchwycił kolory w stosunku do tego, co widziałem na żywo. Raz są zbyt intensywne, innym razem zbyt ciepłe. Może to kwestia algorytmu aparatu, a może mojej pamięci?  

Kiedy nie robisz zdjęcia?

Kieruję się tym co powiedział Krzysiek Miller i nie podejmuję wielkich decyzji moralnych w konkretnym momencie. Zastanawiam się później na spokojnie. Zbyt długie dywagowanie może spowodować, że tego wyboru po prostu już nie będzie. 

Unikam sytuacji, w których zrobienie zdjęcia może być krzywdzące, np. gdy sfotografowanie ludzi wykluczonych może jeszcze bardziej ich umniejszyć czy wręcz ich poniżyć. Mam również niezbyt powszechny stosunek do publikacji zdjęć drastycznych. Nie chcę szokować, czy epatować tragedią, jednak pewne rzeczy trzeba nazywać po imieniu. Jeśli mamy do czynienia ze zbrodnią wojenną, to trzeba ją pokazać jak zbrodnię. Nie zamierzam ugładzać tych obrazów.

 

W Bachmucie przed wojną istniały dwa bazary. Większy jest niemal cały zniszczony i spalony. Niedaleko drugiego powstał uliczny targ z kilkoma straganami, który stał się celem rosyjskiego ostrzału. W jego wyniku zginął czternastoletni chłopiec, mężczyzna i pies. Lokalni wolontariusze zabrali ciała chłopca i mężczyzny. Mózg tego ostatniego został na ulicy. Ciało psa zostało również. Styczeń, 2023 r.

Strach da się oswoić?

Ze strachem jest tak, że najgorzej, gdy go nie ma. Wtedy tracisz czujność, przestajesz być uważny. Oswajanie strachu nie polega na tym, żeby go się pozbyć, tylko żeby nas nie paraliżował. Jeśli strach ciebie paraliżuje, to przestajesz być obecny w chwili, w której właśnie jesteś. Gdy strach nas przytłacza to znaczy, że ta sytuacja nie jest dla nas. Robiąc zdjęcia trzeba być maksymalnie uważnym, wyczulić zmysły.

Paradoksalnie też, to nie wzrok jest najważniejszy podczas naszej pracy tutaj w warunkach wojennych. Słuch pozwala zrozumieć zagrożenie, bardziej niż wzrok odpowiada za nasze bezpieczeństwo. Odróżnienie ostrzału przychodzącego od wychodzącego, kierunku ostrzału…

Dlaczego kolejny raz wracasz do Ukrainy?

Ukrainą zajmuje się od kilku lat, gdzie indziej miałbym być po 24 lutego 2022 roku jako zawodowy fotoreporter? Pamiętam moje myśli, sprzed kilku lat, jeszcze z początku wojny w Donbasie. To, że w sąsiednim kraju toczy się wojna, nigdy nie wydawało mi się czymś oczywistym, do czego można się przyzwyczaić, a co gorsza zaakceptować. 

Teraz te myśli są jeszcze silniejsze. Być może moja pierwsza motywacja jest dość naiwna. Myślę, że nie powinniśmy być bierni, że nie powinniśmy godzić się i przywykać do rzeczy złych. Motywuje mnie też paradoksalnie złość. Trochę rzeczy tutaj widziałem, one by się nie wydarzyły, gdyby Rosja nie napadła na Ukrainę. Sprawcy wielu zbrodni nigdy nie zostaną osądzeni. 

Przed wojną Bachmut zamieszkiwało ponad 70 tys. ludzi, w grudniu 2022 r. szacowano, że zostało około 7 tys. Prawie każdego dnia ktoś jest ewakuowany, jednak wiele osób nadal nie chce wyjeżdżać. Często w obawie o oto, jak sobie poradzi w nowym miejscu, z braku pieniędzy na wynajem mieszkania. Na zmianę decyzji zwykle wpływa strata domu, czy śmierć kogoś bliskiego lub sąsiada. Styczeń 2023 r.

To zmienia podejście i też nie mam problemu, żeby czasem mieszać swoją pracę dziennikarza z pracą wolontariusza. Wiem, że niektórzy mają z tym kłopot, jednak nie uważam, aby pomaganie ludziom i zwierzętom było nieetyczne. Bliska jest mi też Anna Politkowska, która w kontekście wojny czeczeńskiej mówiła, że nie staje, ani po stronie wojsk rosyjskich, ani po stronie bojowników czeczeńskich. Stoi po stronie ofiar wojny. Też tak widzę tutaj swoją rolę, jako trochę „rzecznika” ofiar, dziennikarza, który nie daje zapomnieć opinii publicznej o tragedii tej wojny i jej ukraińskich ofiar. 

Wracasz też do swoich bohaterów.

Nie do wszystkich mogę. Łatwiej mi dokumentować, gdy nie jest to kalejdoskop bohaterów, gdy mam szansę oprzeć się na stałych relacjach. I też zdałem sobie sprawę, że życie codzienne tutaj, ludzie, których spotykam, nie są przecież innymi ludźmi, niż moi bliscy, czy znajomi w Polsce. Są równie realni, są częścią mojego życia i tak ich traktuję. To nie jest jakaś strategia twórcza, tylko kwestia bycia tutaj. Moje życie w Ukrainie, jest kontynuacją życia w Polsce, co trudno jest zrozumieć moim bliskim. Czas tutaj nie jest już dla mnie jakoś szczególny, ani wyjęty z mojego prawdziwego życia. To jego kolejne rozdziały.

W torbie foto Marka M. Berezowskiego:
Fotografujesz Leiką Q z pełnoklatkowa matrycą 47 Mp i niewymiennym obiektywem 28 mm. Skąd taki wybór?

Aparaty Leica Q cenię za kilka rzeczy. Po pierwsze: wytrzymałość. To mocny korpus a do tego uszczelniony, co w terenie bardzo się przydaje. Po drugie: kompaktowość. Tak mały, klasyczny aparat nie onieśmiela bohaterów, rozbraja pewne napięcie. Po trzecie: jasny obiektyw 28 mm f/1.7. Fotoreportaż wymaga dużej elastyczności jeśli chodzi o światło a w fotografii, którą ja się zajmuję, używanie flesza jest bardzo rzadkie, bo ściąga uwagę. Po czwarte: szybkość. Leica Q fotografuje bardzo szybko a spust migawki nie ma opóźnienia - to dla mnie kluczowe.

A jakie mają Wady? Co Ci się nie podoba w aparatach Leica Q?

Na pewno można poprawić zasilanie. To przypadłość chyba wszystkich bezlusterkowców, ale pobór energii, w porównaniu z DSLR, jest bardzo duży. Przydałaby się też opcja zmiany ISO co 1/3 a nie co 1 EV, również system AF mógłby pracować nieco lepiej w słabym świetle. Gdy jest ciemno czasem się gubi.

 

Dbasz o siebie?

Najlepszą rzeczą, jaką może zrobić człowiek w obliczu wojny, to jej nie doświadczyć. Bo chcąc nie chcąc, wojna się w ludziach osadza. Praca nad fotoreportażem jest ciągłym forsowaniem siebie do bycia bardziej otwartym, wrażliwym i empatycznym, to jej sens, gdy traktujemy ją poważnie. 

Ilość relacji, zagłębianie się w pojedyncze historie, powoduje, że gdy wracam do Polski, potrzebuję czasu tylko dla siebie. Odreagowuję brakiem kontaktów z ludźmi. Część rzeczy, których doświadczamy, na bieżąco wydaje nam się czymś oczywistym, jednak później, gdy patrzymy na nie z dystansu, są aberracją względem zwykłego życia.

To nie muszą być tylko nasze własne doświadczenia, wystarczy być blisko ludzi, którzy cierpią np. pracować z uchodźcami. Nasiąkamy ich doświadczeniem i nie jesteśmy na to gotowi. Zamiast szukać prostych rozwiązań, czy udawać herosów, warto skorzystać z profesjonalnej pomocy. Dla mnie w takiej skali to nowa sytuacja, nie wiem jeszcze, jak będzie dalej na mnie wpływać. Natomiast wiem, że z każdym kolejnym miesiącem moja głowa coraz mniej wraca z Ukrainy. Fizycznie jestem tutaj, myślami jestem tam. Uczę się wracać.

Marek M. Berezowski – sylwetka fotografa
Fotograf i antropolog kultury, absolwent Fotografii w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi oraz Etnologii na Uniwersytecie Warszawskim. Współpracuje z agencjami fotograficznymi polskim Reporterem i turecką Andalou. Zrealizował projekty długoterminowe w Kosowie i Donbasie. Autor fotoksiążki "Citymorphosis" poświęconej przemianom architektonicznym miast dawnego bloku wschodniego (Chiny, Rosja, Polska, NRD). Nagrodzony m.in. w konkursach prasowych Grand Press Photo (2022), Fotoreporter Roku (2019), BZ WBK Press Foto (2014 i 2016), Newsreportaż (2008), laureat konkursu Leica Street Photo 2016, zdobywca dziesięciu honorowych wyróżnień konkursu IPA w 2016. Stypendysta programu „Młoda Polska” Narodowego Centrum Kultury Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2016 r. Prezentował prace między innymi podczas Miesiąca Fotografii w Los Angeles, The Boutographies – Rencontres Photographiques w Montpellier, na Festiwalu Photon w Walencji.
Skopiuj link

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

Fotoedytorka, edukatorka, autorka tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w "Gazecie Wyborczej", w tym 6 lat jako  szefowa działu foto "Gazety Wyborczej" i Agencji Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, Europejskiej Akademii Fotografii oraz Muzealniczych Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Inicjatorka Konkursu im.Krzysztofa Millera na najlepszy materiał fotograficzny roku. Szczęśliwa żona i mama, niepoprawna optymistka.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (1)