Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Zdecydowanie do przyrody. Odkąd pamiętam interesowałem się zwierzakami, na każde wakacje zabierałem leksykon gatunków, które mam szansę spotkać – ssaków, ptaków, a nawet roślin. Każdą wolną chwilę spędzałem z lornetką, starałem się je wypatrzyć i rozpoznać. Uczyłem się ich głosów, sylwetek w locie, to była prawdziwa pasja!
Nie zamieniłem, a dołączyłem. Na początku to była zwykła cyfrowa „małpka”, którą przystawiałem do okularu lornetki czy lunety. Zdjęcia służyły też przede wszystkim dokumentacji tego, co udało mi się zaobserwować, na pamiątkę, czy też, żeby pochwalić się na forach, pokazać że udało mi się na przykład spotkać czaplę nadobną. Ale coraz częściej oglądałem w sieci dużo lepsze zdjęcia. Zacząłem szukać informacji, jak takie zdjęcia mógłbym robić. Dowiedziałem się, że potrzebuję lustrzanki i długiego obiektywu. Ruszyła więc wielka rodzinna zbiórka! (śmiech) Próbowałem wyprosić coś u rodziców, coś u dziadków, w końcu kupiłem Canona EOS 40D z obiektywem 120–400 mm. No i przepadłem!
Starcie dzwońca i szczygła. Oba gatunki są bardzo waleczne, i gdy tylko znajdą się za blisko siebie, krótki pokaz sił jest nieunikniony. Canon EOS-1D X Mark II + EF 400 mm f/2.8L IS II USM; Ustawienia: f/4,5; 1/2500 s; ISO 2500; 400 mm
Jak leci – w parkach, lasach i nad stawami. Zaskoczyło mnie jednak to, że choć mam teleobiektyw, te ptaki ode mnie uciekają – nie jestem w stanie podejść do nich wystarczająco blisko. Znów zacząłem przeczesywać sieć. Czytałem o czatowniach, maskowaniu i sposobach zbliżania się do zwierząt. To naprowadziło mnie na zupełnie nowe tory, moje wyjścia w teren stały się bardziej świadome i lepiej zaplanowane. Wiedziałem, że najpierw muszę znaleźć teren, na którym dane gatunki żerują i przed wschodem słońca zamaskować się tam i czekać. Zacząłem budować swoje pierwsze kryjówki.
To jest w ogóle ciekawa historia. Pojechałem wtedy odwiedzić rodzinę w USA. Dolar był jeszcze bardzo tani, kupowanie sprzętu w Stanach było bardzo opłacalne. W fotografowanie byłem już mocno wkręcony, więc postanowiłem – a właściwie postanowiliśmy, bo była to wówczas rodzinna decyzja – że warto wykorzystać okazję i kupić „czterysetkę”. Obiektyw ze światłem f/5,6 i bez stabilizacji, ale i tak o półkę wyżej od mojego zoomu. Ostatniego dnia udało mi się namówić tatę, żeby pojechał ze mną przed wschodem słońca na plażę koło Nowego Jorku – miałem wtedy 13 lat, więc oczywiście nie mogłem jechać sam.
Spędziliśmy na plaży cały dzień. Fotografowałem ostrygojady, brzytwodzioby, rybitwy. Zrobiłem mnóstwo ciekawych zdjęć, o klasę lepszych niż te, które robiłem do tej pory. Po powrocie znajomi i rodzina namówili mnie, żebym wysłał je na konkurs. Na początku nie byłem przekonany, bo nie zgłaszałem wcześniej nigdzie swoich zdjęć. Uznałem w końcu, że czemu nie, niech ocenią je też inni. No i udało się! Wygrałem w kategorii młodzieżowej, zaproszono mnie na rozdanie nagród do Londynu, a po powrocie rozdzwoniły się telefony. Zaczęły się wywiady i publikacje, to było istne szaleństwo! I tak, to był chyba breaking point.
Jedno z moich pierwszych zdjęć przyrodniczych. Powstało w 2010 roku i przedstawia sowę uszatkę. Ciepłe barwy zachodzącego słońca i chłodne oszronione gałęzie świerku tworzą ciekawy kontrast.Canon EOS 40D + EF 400 mm f/5.6L USM; Ustawienia: f/5,6; 1/125 s; ISO 640; 400 mm
Tak, kiedyś cieszyłem się, że zdjęcie jest po prostu ostre, później starałem się poprawiać warsztat, by technicznie było perfekcyjne. Zdjęć przybywało i z czasem przestały się od siebie specjalnie różnić. Zacząłem więc podchodzić do fotografii bardziej artystycznie – fotografować pod światło, z długim czasem naświetlania, próbowałem uchwycić zwierzę w nietypowej pozie. Dziś na moim zdjęciu nie wszystko musi być perfekcyjnie ostre, ważniejsza jest dla mnie unikalna sytuacja czy ciekawe światło.
Tak, kiedyś fotografowałem wszystko, co podeszło pod kryjówkę, ale z czasem zacząłem te zdjęcia wymyślać. Do tego stopnia, że rysowałem sobie w notatniku gotowe kadry, np. sikorkę lądującą w świetle zachodzącego słońca z pięknie podświetlonymi piórkami. A gdy już wymyśliłem, zaczynałem się zastanawiać, co muszę zrobić, by ten pomysł zrealizować. Większość zdjęć, które obecnie robię, to kompozycje, które powstały wcześniej w mojej głowie. 99% tych pomysłów jest nadal niezrealizowanych i wielu być może nigdy nie uda mi się ich zrobić, ale cały czas do tego dążę. Moment zrobienia zdjęcia to ułamek sekundy, ale cały proces powstawania zdjęcia to godziny i dni. Czasem nawet miesiące przygotowań.
Jedno z takich urzeczywistnionych zdjęć, „zjawy poranka”, (następna rozkładówka) przedstawia czaple białe, które widzimy na dole kadru. Stoją nieruchomo, a nad nimi lecą mewy śmieszki, sfotografowane na długim czasie naświetlania. Mewy są więc rozmyte – tworzą pasy – a czaple są ostre. I to jest zdjęcie, które kiedyś wymyśliłem – zdjęcie, na którym udałoby mi się pokazać jednocześnie ruch i statyczność. Próbowałem je zrobić chyba przez trzy lata. I w końcu się udało!
Canon EOS-1D Mark III + EF 400 mm f/5.6L USM + 1,4x; ustawienia: f/8; 1/13 s; ISO 800; 400 mm
To zdecydowanie moja ulubiona pora roku.
Podoba mi się ten surowy krajobraz i minimalizm, który oferuje. Gdy spadnie śnieg, wszystko jest monochromatyczne, więc gdy uda się złapać barwnego ptaka czy zwierzaka w kadrze, to on nadaje zdjęciu wyjątkowy charakter i klimat. Poza tym w zimie słońce jest niżej nad horyzontem więc możemy fotografować w zasadzie przez cały dzień. Ktoś może powiedzieć, że zimą jest mniej światła i jest to prawda, bo słońce jest krócej nad horyzontem, ale możemy też fotografować dłużej, bo dzięki temu, że jest nisko, cały czas pozostaje miękkie. Latem dobre słońce kończy się godzinę po wschodzie słońca i zaczyna się znów na godzinę przed zachodem.
Przylatuje też do nas wiele ptaków, które w zimie przenoszą się do cieplejszego klimatu. Przez to, że przylatują z północy, nie boją się specjalnie ludzi, bo wcześniej nie miały z nimi kontaktu. Możemy więc fotografować z mniejszych odległości. Są to też gatunki, których zazwyczaj w lecie u nas nie ma.
Moje ulubione ptaki, które przylatują w zimie, to jemiołuszki. Jemiołuszka to wyjątkowej urody barwny ptaszek, który żywi się na przykład owocami jemioły czy jarzębiny. Nie każdego roku są, ale już widziałem na forach zdjęcia, więc ten rok będzie w nie chyba obfitował. Jeśli ktoś ma w ogrodzie drzewo z jarzębiną, to warto je obserwować, bo jest szansa, że któregoś dnia obsiądzie je całe stado. Oprócz tego odwiedzają nas gile – takie ptaki z czerwonym brzuchem. One co prawda występują w lecie, ale są wtedy skryte. W zimie, nie dość, że zbierają się w grupki, które na gołych drzewach łatwiej dostrzec, to odwiedzają nas jeszcze stada z północy. I to też są bardzo wdzięczne ptaki do fotografowania.
Zimą odwiedzają nas gile. Gromadzą się w małe grupy i wspólnie poszukują pożywienia. Mimo jaskrawych barw, dużo łatwiej jest je usłyszeć niż zobaczyć. Dlatego warto nauczyć się ich charakterystycznego głosu. Canon EOS-1D X Mark II + EF 400 mm f/2.8L IS II USM; ustawienia: f/2,8; 1/400 s; ISO 250; 400 mm
Tak, ja bardzo lubię fotografować na stawach i oczkach wodnych w parkach. Gdy jest mróz, zbiorniki zamarzają, ale zazwyczaj jest jedno miejsce, tzw. oparzelisko, które nie zamarza w ciągu zimy i gromadzą się tam kaczki. To doskonała miejscówka do fotografowania, bo ptaki są zazwyczaj w małej odległości, a wśród ptaków często pojawiają się też rzadkie gatunki – rożeńce, świstuny, płaskonosy, cyraneczki – które też spotkamy latem, ale wtedy ich dystans ucieczki to 100, a nawet 200 m. W zimie mamy niepowtarzalną okazję sfotografować je z bliskiej odległości, bo przejmują zachowanie innych, mniej płochliwych ptaków na stawie. Tak więc nie musimy jechać gdzieś daleko i spędzać 10 godzin w kryjówce.
Polecam wybrać się do parku, najlepiej wcześnie rano, położyć się przy brzegu i fotografować. Z kolei karmnik w ogrodzie to świetne miejsce do rozwijania swoich umiejętności technicznych i uczenia się aparatu. Na pewno radziłbym ustawić w jego pobliżu pieniek lub ładną gałąź, na której ptaki będą mogły przysiąść, i na którą my będziemy mieli już skierowany nasz obiektyw. Powstaje coś w stylu ogrodowego studia fotograficznego. Możemy testować różne tryby ustawiania ostrości czy pomiaru światła. W fotografii przyrody trzeba mieć perfekcyjnie opanowany aparat. Sytuacja, którą fotografujemy, często trwa kilka sekund, wydarza się nagle i niespodziewanie. Od znajomości aparatu i możliwości szybkiej zmiany ustawień nawet bez patrzenia zależy często, czy uda nam się zrobić zdjęcie, czy nie.
Wszystko zależy od tego, czy będę spał w aucie, czy w jakimś domku, ale kluczowe jest oczywiście ciepłe ubranie: kalesony, merynos, kilka warstw polarów, wodoodporne spodnie… Bardzo przydają mi się też ogrzewacze pod rękawiczki, bo trzeba pamiętać, że palce drętwieją najszybciej, a to w końcu od nich zależy, czy zrobimy zdjęcie, czy nie. Miałem raz taką sytuację, że gdy fotografowałem żubra w Puszczy Białowieskiej, przy -24 stopni C, chciałem wcisnąć spust migawki i nie mogłem. Myślałem, że zamarzł mi aparat, ale to mój palec tak zdrętwiał, że nie byłem w stanie nim ruszać! Musiałem kciukiem, od góry, wbijać ten spust! (śmiech) Ale udało mi się zrobić zdjęcie, które do dziś jest jednym z moich ulubionych.
Żubr sfotografowany tuż po wschodzie słońca w bardzo mroźny dzień. Po kilku godzinach w tych warunkach palce odmówiły posłuszeństwa, i aby zrobić to zdjęcie, musiałem naciskać migawkę kciukiem. Canon EOS-1D Mark IV + EF 400 mm f/5.6L USM; f/5,6; 1/640 s; ISO 1600; 400 mm
Często leżę też w jakiejś kryjówce. Gdy wchodzę, zostawiam buty na zewnątrz, np. w worku, a w czatowni wskakuję w śpiwór. Początkujący amatorzy zapewne nie będą jednak fotografować w tak ekstremalnych warunkach. Najważniejsze są ręce. Polecam stosować dwie pary rękawiczek: cienkie polarowe, które umożliwią wygodną obsługę aparatu, i grube jednopalczaste, które ogrzewają nam dłonie, gdy nie fotografujemy lub się przemieszczamy.
Co do zasady uwielbiam, gdy jest śnieg, bo tak jak mówisz, odbija on światło i dzięki temu nawet po zachodzie słońca tego światła jest więcej. Więc jeśli jakiś ptak leci tuż nad ziemią, to śnieg zachowuje się jak flesz albo blenda i świetnie go od spodu doświetla. Oczywiście ważne jest, by skompensować w takiej sytuacji ekspozycję, i to na plus. W przeciwnym wypadku automatyczny pomiar światła będzie starał się uśrednić jasność sceny, a więc ją przyciemni i śnieg na zdjęciach wyjdzie szary. Oznacza to konieczność rozjaśniania w edycji, a co za tym idzie, ryzyko pojawienia się szumu i spadku jakości.
Czasem koryguję ekspozycję, robię zdjęcie próbne i sprawdzam, czy wyświetlacz nie oszukuje. Patrząc na tylny ekran, mam czasem wrażenie, że zdjęcie jest przepalone, ale tak naprawdę jest to złudzenie wynikające np. z podbitej jasności LCD. Na histogramie widzę wówczas, że do tego przepalenia wiele jeszcze brakuje.
Portret jelenia. Zdjęcie zrobiłem przez niewielki prześwit w gęstych krzakach. Dzięki temu uzyskałem naturalną rozmytą ramę wokół jelenia ładnie domykającą kadr. Canon EOS-1D X Mark II + EF 400 mm f/5.6L USM, ustawienia: f/2,8; 1/500 s; ISO 800; 400 mm
Nie. Powiedziałbym, że ostrzy się nawet łatwiej. Zwierzę na śniegu się wyróżnia, jest więc kontrastowym punktem na jednolitym tle. Natomiast bardzo trudno się ostrzy, gdy pada śnieg – to jest zmora dla systemu AF, bo nie wie, czy ma faworyzować pierwszy plan, czyli płatki śniegu bliżej obiektywu, czy jednak ustawić ostrość na coś innego. Często przełączam się wówczas na tryb manualny i doostrzam ręcznie. Warto uważać też na śnieg, który wpada do osłony przeciwsłonecznej i osiada na przedniej soczewce. Mamy wówczas wrażenie, że obiektyw zaparował.
Na pewno na zasilanie. Wydajność ogniw spada nawet o połowę. Najprostszym sposobem na baterię, która zgłasza końcówkę mocy, jest wyjęcie jej z aparatu i schowanie za pazuchę. Gdy się ogrzeje, wraca do faktycznego stanu. Generalnie najlepiej trzymać akumulatory nie w plecaku, a w wewnętrznej kieszeni blisko ciała.
Prawdę mówiąc, nie, nawet przy dużych mrozach. Producent deklaruje dla serii EOS-1D dolną granicę zakresu temperatur 0 stopni C, ale nawet przy -25 stopni C aparat zawsze działał poprawnie. Oczywiście „jedynki” to są naprawdę pancerne aparaty, to moje ulubione modele od lat. Ile razy już mi ten aparat upadł w śnieg czy w błoto! Wystarczy go przetrzeć szmatką i jedziemy dalej. Natomiast, jeśli nie mamy uszczelnionego korpusu, zimą lepiej uważać. Zacinający śnieg i obecna wszędzie wilgoć mogą łatwo przeniknąć do wnętrza aparatu, zwłaszcza podczas wielogodzinnego pleneru. Warto zaopatrzyć się wówczas w specjalny pokrowiec albo nawet zwykły foliowy worek.
Tego spotkania z wilkami nie zapomnę nigdy. Zupełnie przypadkowo nasze ścieżki przecięły się w głębi Puszczy Białowieskiej. Serce biło jak szalone. Po chwili wataha spokojnie oddaliła się wgłąb lasu. Canon EOS-1D X Mark II+EF 400 mm f/2.8L IS II USM +1.4x Ustawienia: f/4; 1/320 s; ISO 800; 400 mm
Gdybym miał wskazać tylko jedną cechę, byłoby to na pewno śledzenie oka. To jest prawdziwa rewolucja. Nie muszę już zastanawiać się nad tym, który punkt ostrości mam wybrany, mogę skupić się kompozycji, a aparat sam wykrywa i blokuje AF na oku. Sprawdzałem to na EOS R3 oraz R5 i funkcja śledzenia zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Oczywiście nie powinniśmy polegać na tym w 100%, bo zwierzak też może się obrócić – znika oko i detekcja może się pogubić, dlatego trzeba być zawsze czujnym. Natomiast dzięki tej funkcji mogę zrobić dużo więcej udanych zdjęć w akcji, gdy na wykonanie ujęcia mam tylko moment. Fotografuję skuteczniej.
Rozwój techniki otwiera nowe możliwości, pozwala fotografować akcje, które wcześniej były niemożliwe do uchwycenia. Aparat oczywiście nie robi zdjęcia za nas, to nadal jest bardzo trudne, ale dzięki tym funkcjom to, co niemożliwe, staje się możliwe. Możemy więc wyznaczać sobie coraz bardziej ambitne wyzwania fotograficzne i próbować je realizować.
Zdecydowanie nadal jest to obiektyw. Najlepiej z dużym maksymalnym otworem przysłony. Używam teraz „czterysetki” ze światłem f/2,8 i to jest naprawdę coś niesamowitego. Wolałbym mieć słabsze body i ten obiektyw niż najlepszą puszkę i gorsze szkło. Tak więc, jeśli ktoś planuje wymianę sprzętu na nowy, polecam zacząć od obiektywu.
Ciekawskie łabędzie nieme sfotografowane szerokim kątem z bardzo niskiej perspektywy. To zdjęcie, to dowód na to, że w fotografii dzikiej przyrody liczą się nie tylko długie zoomy. Czerwone dzioby łabędzi świetnie kontrastowały z niemal monochromatycznym zimowym otoczeniem.
Dużo zależy od stylu fotografowania. Dla mnie ważniejsza jest możliwość posługiwania się rozmyciem, a więc raczej przysłona niż ogniskowa. Tematy, które fotografuję, nie wymagają też zazwyczaj bardzo długich ogniskowych. Staram się tak maskować, by uzyskać potrzebną odległość. 400 mm zazwyczaj mi wystarcza, a dzięki przysłonie f/2,8 plastyka jest nie z tej ziemi. Natomiast gdybym dużo fotografował nad stawami czy generalnie na dużych przestrzeniach, prawdopodobnie wybrałbym jednak zasięg. Można to zresztą łatwo sprawdzić. Jeśli często i mocno kadrujemy zdjęcia w edycji, to jest duża szansa, że nasza ogniskowa jest niewystarczająca. Natomiast, jeśli temat zazwyczaj mocno wypełnia kadr, a nawet często jest obcięty, to być może warto się pokusić o obiektyw krótszy, ale jaśniejszy.
Ja się śmieję, że mam zoom w nogach, bo faktycznie często spaceruję w przód i w tył z tym obiektywem. (śmiech) Oczywiście zdarzało się, że żałowałem, że nie mam zoomu, bo jakaś akcja działa się za blisko, natomiast w większości przypadków jestem w stanie przewidzieć, gdzie powinienem się z nim znaleźć. Inną kwestią jest też to, czy mając zoom, w decydującym momencie zdążymy go odpowiednio szybko „skręcić”. Zdarzało się, że siedziałem w jednej czatowni z fotografami, którzy mieli zoomy. Ja nie zrobiłem zdjęcia, bo było za blisko, ale oni też nie zrobili, bo zanim wrócili do szerszej ogniskowej i ustawili ostrość, ptaki już poleciały.
Zdecydowanie.
Funkcja filmowania to jest przełom. Tak naprawdę właśnie to przekonało mnie do przesiadki z lustrzanki na bezlusterkowca. Teraz każdy fotograf może być jednocześnie filmowcem, co oczywiście nie znaczy też, że musi kręcić pełnometrażowe dokumenty. Nawet kilkunastosekundowy klip jest świetnym uzupełnieniem fotografii, bo zdjęcie jednak nie jest w stanie oddać wszystkiego, na przykład zwyczajów i zachowania. A dzięki filmowaniu możemy nadać tej sytuacji nowy wymiar. Dlatego z każdego wyjazdu staram się mieć trochę zdjęć i trochę filmów.
Zauważyłem też, że ludzie bardzo chętnie oglądają takie filmy. Programy przyrodnicze, do jakich przywykliśmy, mają pewien styl – filmowane są często z wysokiej perspektywy, bez przykładania większej wagi do światła – są po prostu dokumentem. Natomiast gdy fotograf ma już wyczekaną, wypracowaną do perfekcji scenę, kadrowaną z niskiej perspektywy, do tego w tle właśnie wschodzi słońce, ptaki są we właściwym miejscu i jednym przyciskiem przełącza się na filmowanie, to jest w stanie zarejestrować coś unikalnego, wyjątkowego, jak ta fotografia, którą sobie wymyślił.
Bardzo podoba mi się też możliwość filmowania w zwolnionym tempie. To jest funkcja, z której korzystam chyba aż za dużo, bo potem jest problem z miejscem na dysku! (śmiech) W Canonie R3 może to być nawet 240 kl./s. Lubię filmować w ten sposób ptaki w kąpieli czy na przykład łabędzie, które trzepią swoje pióra. Na żywo to jest kilka sekund, a w zwolnionym tempie cały klip.
Zdecydowanie! W ostatnich latach liczba fotografów przyrody w social mediach mocno wystrzeliła. A pokazywanie natury w tak piękny sposób może zachęcić innych do jej poznawania.
Łabędź niemy otrzepujący się z kropel wody. Dzięki niskiej perspektywie, tło oraz pierwszy plan ładnie się rozmył, pozostawiając tylko łabędzia w głębi ostrości. Canon EOS-1D X Mark III + EF 400 mm f/2.8L IS II USM; ustawienia: f/2,8; 1/2500 s; ISO 800; 400 mm
Przez to, że najpierw zajmowałem się obserwacją, a dopiero później fotografią, przyroda zawsze będzie dla mnie na pierwszym miejscu, a jej dobro – zawsze ważniejsze od dobrego zdjęcia. To też staram się przekazać przez swoje zdjęcia. Fotografować również trzeba odpowiedzialnie. Na przykład nieumiejętnie fotografując przy gnieździe, możemy je odsłonić i zdradzić jego położenie drapieżnikom. Ptak może stracić lęg. Najlepiej fotografować w taki sposób, aby nasza obecność nie miała wpływu na zachowanie zwierzęcia. Często w postach staram się też przemycać treści edukacyjne, czyli np. co można zrobić, by w terenie nie wyrządzić szkody albo jak sfotografować jakiegoś zwierzaka, by go nie spłoszyć, by nasza obecność nie została zauważona.
Wydaje mi się, że jednak przebywanie w naturze. Bo nawet jeśli nie zrobię żadnego zdjęcia, specjalnie się tym nie przejmuję. Dla mnie to jest i tak zawsze superdzień. Obcowanie z przyrodą, te wszystkie odgłosy – dla mnie to jest coś niesamowitego! Zdjęcia są tylko dodatkiem.
Fotograf dzikiej przyrody z Wrocławia. Od dziecka zafascynowany przyrodą, a szczególnie ptakami. Fotografuje od 2009 roku. Poprzez swoje fotografie stara się pokazywać wyjątkowe chwile ze świata zwierząt oraz uwrażliwiać innych na piękno przyrody i konieczność jej ochrony. Tworzył zdjęcia dla wielu marek, w tym Canon, Fujifilm, Toshiba czy Militaria.pl. Jego zdjęcia publikowane były w takich magazynach jak The Guardian, BBC Wildlife Magazine czy National Geographic Traveler. W tym roku zdjęcia Mateusza zostały docenione w konkursie Wildlife Photographer of the Year, gdzie wygrał w kategorii Rising Star Portfolio Award, oraz w konkursie Vogelwarte, gdzie zdobył Grand Prix.