Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Przez ostatnie dwa tygodnie w Polsce robiłam głównie testy we współpracy z różnymi agencjami modelek, poza tym dwa edytoriale do magazynów. Wszystko w studiach, bo jest tak beznadziejna pogoda, że plenery nie wchodzą w grę.
Te z ziarnem (śmiech). Zawsze używam dużo ziarna, lubię analogi i staram się, by te zdjęcia z cyfry również miały analogowy klimat. Zdarza mi się, że ludzie piszą do mnie w prywatnych wiadomościach, pytając czy to jest analog czy cyfra, a ja się cieszę, że nie potrafią ich rozróżnić. Niektórym markom nie odpowiada taki styl obróbki, wolą czystsze zdjęcia i wtedy muszę się trochę hamować.
Jestem rocznik 1994. Gdy szłam na studia Instagram służył co najwyżej do publikowania zdjęć butów i makaronu z nałożonym filtrem Nevada. Nikt z nas nie wiedział, że z fotografii, w tym fotografii na Instagramie, można wyżyć. Pochodzę z rodziny, w której wszyscy mają konkretne zawody i są to bardzo przyziemne prace. Ja poszłam z rozsądku na ekonomię. Pamiętam jak trafiłam na pierwsze zajęcia, matematyka, całki… Wyszłam z wykładu, usiadłam na ławce i się popłakałam.
Jak najszybciej chciałam stamtąd uciekać, a jednocześnie potrzebowałam przecież zniżek studenckich. Zmotywowałam się na tyle, że skończyłam nawet magisterkę, ale szybko kombinowałam jak wykorzystać ten studencki czas na podróże.
Udało mi się skorzystać z różnych opcji w ramach Biura Programów Zagranicznych i uciec z szarego Krakowa. To dzięki tej nienawiści do studiów zaczęłam podróżować, bo gdybym studiowała coś, co lubię, to pewnie zasiedziałabym się w Polsce.
A tak było stypendium w Stanach, mieszkanie w Australii. Studiowałam też w Niemczech i tam dostałam pierwszą pracę w GoPro. Z czasem podróże zaczęły mi się łączyć z pracą, trafiłam do świata mediów, powróciła fotografia i pojawiło się światełko w tunelu, że jednak można na tym zarabiać.
Fotografowałam “od zawsze”. Były Nasze Klasy, Blogi, Digarty… Miałam cyfrówkę i próbowałam coś tworzyć, ale te zdjęcia były straszne! Raz nawet dostałam bana na Digarcie za beznadziejny kontent. Moi rodzice też nie myśleli, że mogłabym robić coś poważnego z moją fotografią, jako nastolatka nie miałam żadnego profesjonalnego aparatu. Później w Australii robiłam trochę sesji rodzinnych czy “na Facebooka”.
Trochę przypadkiem! W pewnym momencie w GoPro przyszedł kryzys, zwolniono dużo osób, atmosfera w pracy się zmieniła. Pracowałam wtedy bardzo blisko z chłopakiem z Francji, który ciągle mi opowiadał, że chciałby pracować w Red Bullu. Zrobił mi pranie mózgu (śmiech). Weszłam na ich stronę, zobaczyłam oferty pracy i wysłałam swoją aplikację. Dostałam się.
Na początku miałam mieć kontrakt tylko na sześć miesięcy, ale przedłużono go i spędziłam tam trzy lata. Najpierw pisałam tylko opisy do postów na social media, z czasem zaczęłam też jeździć na różne eventy i sama tworzyć kontent. Wraz z moim przyjacielem odpowiadaliśmy też za zbieranie materiałów z każdego podzespołu Red Bulla.
Przyszła pandemia. Nagle z pracy, która wiązała się z jeżdżeniem po świecie nie zostało nic. Nasze biuro to zawsze był plac zabaw pełen młodych, zakochanych w sporcie ludzi, a nagle pozamykali nas wszystkich w domach. Z dnia na dzień moja praca zmieniła się we wprowadzanie tytułów plików do excela.
Jak tak siedziałam w mieszkaniu to zaczęłam znowu oglądać więcej zdjęć innych fotografów. Na początkowym etapie pandemii można było tylko i wyłącznie chodzić na spacery więc zaczęłam wychodzić z aparatem i moją współlokatorką. Poczułam jak za tym tęskniłam! Nie robiłam zdjęć “dla siebie” przez cały okres pracowania i nagle coś zaczęło we mnie kiełkować.
Wkrótce okazało się, że pandemia jeszcze trochę potrwa, a ja stwierdziłam, że nie chcę pracować już w ten sposób. Z wielkim bólem i obawą postanowiłam złożyć wypowiedzenie - miałam je napisane i przez miesiąc się wahałam czy wysłać maila. W końcu to zrobiłam i dalej tak jakoś poszło, że zaczęłam fotografować pod swoim nazwiskiem.
Ja na początku w ogóle nie wiedziałam co robię! (śmiech) Myślałam, że pandemia zaraz się skończy, a wiadomo, jak się to potoczyło.
Wiesz co, ja mam zawsze dużo farta i więcej szczęścia niż rozumu. Okazało się, że podczas pandemii wszystko przeniosło się do internetu i dużo marek potrzebowało zdjęć chociażby na Instagrama.
Zaczęłam też współpracować z agencjami - odchodząc z Red Bulla nie wiedziałam nawet, że jest coś takiego jak testy modelek, a tu okazało się, że agencje potrzebują też fotografów na stałe, że modelki potrzebują ciągle nowych zdjęć do portfolio, a influencerzy nowego kontentu.
Zrobiłam też kilka ślubów i jakoś to poszło. Na początku zgadzam się na kilka projektów, które może nie do końca były “moje”, ale do czegoś dalej doprowadziły.
Pracuję na Sony Alpha 7R IV. Wcześniej przez długi czas miałam beznadziejne aparaty i jak szłam na profesjonalne sesje to pożyczałam sprzęt od innych fotografów, żeby nie wyglądać niepoważnie. W pewnym momencie pożyczyłam od mojego współlokatora z Barcelony Sony Alpha 7 III i to było moje pierwsze spotkanie z aparatem, który nie jest ciężką kobyłą, tylko bezlusterkowcem. Bardzo mi się spodobał nie tylko pod względem jego wagi, ale i obrazka.
Ucieszyłam się jak odezwało się do mnie Sony w ramach programu Creators. Śledzę innych fotografów i wiem, że chociażby Marek Ogień zawsze zachwalał Sony więc pomyślałam, że i ja spróbuję tego systemu. Wybrałam Alpha 7R IV, ponieważ jest o oczko wyżej niż aparat, którego używałam dotąd. Ma więcej pikseli, świetnie sobie radzi w słabszym świetle.
Kiedyś nie myślałam, że będę tego potrzebowała, ale w pewnym momencie moją ulubioną porą stała się blue hour, czyli czas który następuje tuż po zachodzie słońca. Wtedy opcja low light w Sony okazała się niezastąpiona. Wysokie ISO też przestało być problemem - a ja mimo, że lubię ziarno, to zależy mi na ziarnie kontrolowanym, dodanym w postprodukcji w Lightroomie lub Capture One, a nie takim prosto z aparatu. Tu również Sony świetnie się sprawdza.
Poza tym waga! Latam niskobudżetowo, z bagażem podręcznym i kwestia wagi jest dla mnie kluczowa. Każdy kilogram robi różnice.
Zaczynałam od FE 50 mm f/1.8. Ostatnio brałam na testy FE 24-70 mm f/2.8 GM, ale jednak jestem już tak przyzwyczajona do chodzenia, że trudno jest mi się przestawić na zooma. Dziś używam głównie obiektywów FE 35 mm f/1.4 GM oraz FE 135 mm f/1.8 GM. Dłuższego używam głownie do portretów i detali, a 35-tką robię wszystko: sylwetki, modę, dużo ruchu. A ja lubię ruch.
Wydaje mi się, że umiem się zatrzymać, ale ja bardzo lubię życie w ruchu. Nawet jak odpoczywam, to się ruszam: dziś w ramach odpoczynku poszłam na rower. Moje zajawki dają mi bardzo dużo energii. Zdarzają mi się jednak takie dni, kiedy wolę posiedzieć w domu, obejrzeć serial parę godzin pod rząd i dużo czasu spędzić na kanapie. Ładuję akumulatory i wracam do trzech miesięcy działania non stop. To są takie fale.
Jedno z takich zdjęć to kadr z plaży w Barcelonie, zrobiony w listopadzie 2020. Robiłam wtedy sesję dla dziewczyny, która była influencerką, a dziś pracuje jako dentystka. To było tuż przed burzą, fantastyczne światło, niebo jak naturalna blenda, pusta plaża. Te zdjęcia były takie bardzo “moje”, w ruchu, trochę dzikie. Ja nie lubię przesadnych stylizacji, mocnego makijażu. Ona była ubrana w białą koszulę, a ja kazałam jej po prostu biegać. Do tyłu, do przodu. Ta fotografia przyniosła mi dużo obserwujących i pomogła mi nawiązać wiele innych współprac w Barcelonie.
Poza tym świetnie wspominam współpracę z aktorami. W Barcelonie fotografowałam głównie tych z Netflixowych seriali, m.in Darco Peric, grający w "Domu z papieru" czy Manu Fullola z popularnego w Hiszpanii serialu "La Valla". Z kolei sesja, która była dla mnie całkowicie czymś niestandardowym, to zdjęcia ze Stefanie Millinger - finalistką programu „Das Supertalent”, jedną z najpopularniejszych gimnastyczek. Zdjęcia robiłyśmy w Austrii, Stefanie wspinała się na słupy nad przepaścią i robiła tam szalone akrobacje. Ja stałam za aparatem i krzyczałam tylko "jeszcze raz to samo, a teraz nie ruszaj się". Poza tym fantastycznie pracowało mi się z z Zią Suarez, surferką i influencerką z RPA - robiłyśmy zdjęcia surferskie w Portugalii, a później kampanię w Barcelonie dla polskiej marki Dose Label - wszystko na wariackich papierach, z niesamowitą ilością farta, jeśli chodzi o pogodę, światło i lokalizacje. W najbliższych tygodniach natomiast będę w Meksyku, gdzie czeka mnie sporo testów dla agencji modelek, jeden edytorial, zdjęcia dla marek i kilka prywatnych projektów - nie mogę się doczekać!
Ostatnio myślałam co będzie po Instagramie, bo to już się zmienia. Chociażby coraz większy wpływ TikToka - mam tam konto, ale nic nie wrzucam, bo i tak już tyle czasu spędzam przed telefonem i komputerem. Ludzie sobie nawet nie zdają sprawy z tego jakie to jest czasochłonne!
Myślę jednak, że teraz nie odczułabym braku Instagrama tak mocno jak kiedyś. Na początku zlecenia zdobyte dzięki udostępnieniu mojego zdjęcia na Instagramie były częste, a dziś już coraz więcej osób przychodzi do mnie ze świata realnego. Wydaje mi się po prostu, że gdyby Instagram zniknął to ludzie stamtąd i tak jakoś by do mnie trafili dzięki poleceniom.
Ja też wiele współprac nawiązuję dzięki robieniu testów modelkom, bo moje zdjęcia znajdują się u nich w portfolio i potem marki wybierając zespół do sesji zapisują sobie kontakt też do mnie.
Największe różnice widzę między Meksykiem a Polską. W Meksyku dużo łatwiej jest wszystko zorganizować. Piszę mail do agencji i od razu dostaję odpowiedź z dziesięcioma pomysłami. Nie wiem, może u nas chodzi o paskudną polską pogodę i to, że w zimie ciężej nam się zebrać? W Meksyku wysyłam jakiś pomysł w czwartek i dostaję odpowiedź: “dobra, działamy we wtorek”. Tak szybko?!
W Barcelonie natomiast wiele zleceń zdobywa się dzięki znajomościom, o wiele więcej niż w Warszawie. Barcelona jest bardzo katalońska. Ludzie, którzy teraz pracują w modzie zazwyczaj urodzili się pod miastem, chodzili razem do szkoły, potem wyjechali na studia do Londynu, Amsterdamu. Teraz wrócili do Hiszpanii i przez to, że mają wspólną przeszłość: festiwale na Ibizie, ferie we Francji, to wszyscy trzymają się razem. Komuś z zewnątrz bardzo ciężko jest się do tego grona dostać, szczególnie jeżeli nie znasz katalońskiego. Ja mówię po hiszpańsku, ale nie po katalońsku i nie jest łatwo.
Wydaje mi się, że moją najgorszą cechą jest to, że wszystko próbuje robić jednocześnie. Teraz mam cztery sesje do selekcji i zamiast zrobić je po kolei, to wszystko robię na raz. A to nie przyspiesza tego procesu, tylko wręcz przeciwnie. Ale pracuję nad tym!
Myślę, że ja po prostu działam na zajawce. Fotografia jest dla mnie teraz wielką pasją, czerpię z niej dużo frajdy i mam bardzo… playful podejście do mojej pracy. O nie, teraz będzie, że wyjechała za granicę do pracy i zapomniała języka polskiego (śmiech).
Tak! Chciałabym robić takie zdjęcia, żeby ludzie czuli tę moją ekscytację. Czuli w nich wolność, radość, brak sztucznych póz i czegoś na pokaz.
Brałam udział w jednych warsztatach we współpracy z Pumą, które były nagrodą w konkursie. Prowadzili je Marek Ogień i Jan Wasiuchnik. Byłam też w Michałowicach na trzydniowym plenerze. Spotkałam tam dużo fajnych fotografów, wielu z nas akurat wtedy przeszło na freelance.
Tak, w końcu mogłam porozmawiać z kimś, kto mnie rozumie. Moja rodzina miała mnie już trochę dosyć, bo ile można słuchać jak zachwycasz się światłem na kupce kurzu w rogu (śmiech).
Dziś już dobrze, ale ja to sobie “wychodziłam”. Zawsze trochę odstawałam, u nas w rodzinie nikt nie podróżował, a ja mówiłam: jadę z plecakiem na Bałkany. Przyzwyczaili się. Teraz moja młodsza siostra ma dzięki temu takie luzy! Ja przez rok przekonywałam rodziców żeby pojechać na wymianę do USA, a mojej siostrze pozwolili od razu. Przetarłam szlaki.
Poza tym był moment, że próbowałam mieć “normalne prace”. Na studiach pracowałam w logistyce, ale szybko okazało się, że to po prostu nie dla mnie i jestem nieszczęśliwa. Moi rodzice zorientowali się w końcu, że zapotrzebowanie na dobrą fotografię rzeczywiście jest duże i dziś mnie wspierają.
Chciałabym sfotografować Daniela Ricardo, sportowca Formuły 1, ponieważ… jest turbo śmieszny. Ja w ogóle często się zaprzyjaźniam z ludźmi, których fotografuję. Bardzo lubię ludzi z pozytywną energią i zajawką, a on jest tego idealnym przykładem. Chciałabym też robić jeszcze więcej sesji wyjazdowych. Każde nowe miejsce to dla mnie nowy plac zabaw, także chętnie bym pojeździła!
Pochodzi z Podkarpacia, mieszka jedną nogą w Barcelonie, a jedną w Warszawie. Z wykształcenia ekonomistka, jednak od początku wiedziała, że nie będzie pracować w zawodzie. Od półtora roku zajmuje się fotografią modowo-lifestylową, spełniając swoje marzenie i łącząc to z podróżami. Najbardziej kocha plenery i fotografowanie w naturze. Fotografując stara się opowiadać historie. www.karoramos.com, Ig: @karoxramos
W ramach dwóch nowych promocji, do 27 lutego 2022 roku aparat Sony Alpha 7R IV kupicie 2000 zł taniej. Takiej samej kwoty sięgają niektóre z rabatów, którymi zostały objęte w sumie 24 obiektywy z systemu Sony E.
Więcej szczegółów znajdziecie na stronach sklepów, biorących udział w akcji.
Materiał powstał we współpracy z firmą Sony