Kacper Kowalski: "Lecę nad tobą świecie, daj mi się onieśmielić"

O książce "Arché", fotografowaniu z powietrza i tym jak w powietrzu odnaleźć siebie i moc do opowiadania własnych historii rozmawiamy z nagradzanym fotografem Kacprem Kowalskim.

Autor: Joanna Kinowska

11 Luty 2022
Artykuł na: 29-37 minut

Właśnie pojawiła się Twoja trzecia książka. Co się zmieniało w Twoim lataniu pomiędzy nimi? Nie w fotografii, tylko właśnie w lataniu.

Z jednej strony nic się nie zmieniło, bo latam i traktuję ten stan dosyć naturalnie. Jest to pewien paradoks, bo przecież ludzie sami z siebie nie latają. Startuję, lecę, jestem w powietrzu i zatapiam się w swoje myśli i refleksje, dokładnie tak samo, kiedy wsiadam do samochodu. Jest to dla mnie naturalna sytuacja. Najwięcej zmieniło się, gdy pojawiły się drony. Do 2015 roku człowiek był niezbędny, żeby uzyskać zdjęcie z góry. Zwłaszcza w Polsce, ten świat z góry był nieodkryty w stopniu o wiele większym niż na przykład w Stanach Zjednoczonych czy Europie Zachodniej, gdzie nie obowiązywały zakazy fotografowania, a dostęp do awiacji był dość powszechny. Latałem i robiłem zdjęcia, mogłem pokazywać niedostępny dla innych świat. Trochę jak fotograf dokumentalista sprzed 150 lat docierałem na kraniec świata i fotografowałem odkrywczo.

W momencie, kiedy pojawiły się drony, okazało się, że można z ziemi przewidzieć efekt. Zmieniła się też skala. W 2015 roku sprzedano na świecie 2,8 mln dronów foto-wideo, a wcześniej w Polsce było nas 10 osób, które zajmowały się takimi zdjęciami z góry, latających nisko i powoli. Dla mnie ten moment był niezwykle istotny. Kochałem latać. Nie do końca wiedziałem, dlaczego akurat w trakcie lotu tak silnie odczuwam „tu i teraz”. Pomiędzy startem a lądowaniem jest moment, kiedy muszę być bardzo skupiony, skoncentrowany, bo lecę, kontroluję trasę lotu, obiektyw, pęd powietrza, obserwuję krajobraz – to wszystko dynamicznie się dzieje. Zacząłem się także zastanawiać, co jeszcze przegapiłem, na co patrzę, a czego nie widzę.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Te refleksje zbiegły się z 20. rocznicą mojego pierwszego lotu i przygotowaniem książki Over. Dzisiaj, gdy rozmawiamy, mija dokładnie 25 lat od mojego pierwszego lotu. Teraz, jak latam, mam świadomość niezwykłego przywileju, że mogę korzystać z wielkiego dobrodziejstwa techniki oraz rozwoju cywilizacji i spełnić domniemane marzenie, które towarzyszy ludziom od zawsze oraz że mogę sam dalej poszukiwać i zastanawiać się nad tym, czego nie widzę. Zacząłem też odkrywać wielką moc afirmacji, wykorzystania myślenia abstrakcyjnego i refleksyjnego, zatapiać się w swój własny świat, niejako przyglądając się sobie z lotu ptaka.

Rzeczywiście tej osobistej narracji widać więcej, zupełnie inaczej niż w Twojej debiutanckiej książce "Efekty uboczne".

Dokładnie tak. Efekty uboczne były o tym, jak z góry widać świat, cywilizację. Jakbym przeprowadzał wielką inwentaryzację gatunku ludzkiego: jak ludzie uprawiają ziemię, jak się bawią na plaży, jak wycinają lasy, jak są obecni w krajobrazie. Over było już bardziej osobiste. Przeżywałem wtedy kryzys emocjonalny i musiałem się przewartościować, dotarło także do mnie to, że mogę z któregoś lotu nie wrócić. Przecież i tak każdy z nas w którymś momencie opuści ten świat. Zacząłem się więc zastanawiać, czy byłbym w stanie zobaczyć świat opuszczony przez ludzi.

Czy człowiek, który urodził się 10 tys. lat temu, w moim krajobrazie dostrzegłby coś, co stanowiło także jego środowisko naturalne?

Over jest zatem wyprawą w przyszłość. Natomiast w Arché w pewnym sensie zacząłem się cofać. Czy jestem w stanie w trakcie lotu na paralotni tak wczuć się we własne refleksje i myśli, żeby zobaczyć czy odczuć głęboką przeszłość? Pojawiły się w mojej głowie pytania o to, co było wcześniej, tysiące lat wcześniej? Jakie było pierwsze zachłyśnięcie się, jaki był sam mechanizm tworzenia znaków i symboli? Skąd się w ogóle wzieły te wszystkie pojęcia, którymi dysponujemy dzisiaj w zbiorowej wyobraźni?

Tytuł Twojej książki odsyła nas do początków. Skąd pomysł na tę nazwę?

Arché to praprzyczyna rzeczy, porządek rzeczy, różni filozofowie różnie ją opisywali: jako wodę, ogień, powietrze. Ale na przykład starożytny Cyceron odnalazł Arché jako jedną z córek Uranosa – pierwszą muzę dla świata. To mnie też zachwycało. Jak to jest, jak poszukuje się nadprzyrodzonych zjawisk, aby opisać bardzo ludzkie doświadczenie. A następnie, czy ja jestem w stanie odnaleźć anioły, muzy i oddać się w opiekę opatrzności, a to oznacza, czy jestem w stanie odnaleźć w sobie takie pokłady uczuć i emocji, które potrzebowałyby takiego pojęcia?

A jesteś?

Kiedy zastanawiałem się nad tym, dlaczego latanie mnie tak fascynuje, doszedłem do wniosku, że być może w trakcie lotu, paradoksalnie, używam mojego ciała, bardziej zgodnie z przeznaczeniem, w sposób predysponowany, tak jak byli predysponowani zbieracze-łowcy, kiedy szli na polowanie, kiedy całe moje ciało musi być zjednoczone z przyrodą, bo wybieram miejsce, z którego wystartuję. Potem znajdę właściwy moment, kiedy wieje wiatr, założę uprząż, używając wszystkich mięśni, będę biegł i oderwę się od ziemi, a potem będę odczytywać pęd powietrza - czy jest wznoszące do góry, czy opadające, czy są turbulencje. Kiedy kątem oka obserwuję drzewa czy wiatr z komina, jak się układają fale na jeziorze, żeby wiedzieć czy idzie szkwał - to jest ten moment, kiedy z całego mojego ciała płyną informacje do mojego mózgu, kiedy funkcjonuję w jakimś stanie zagrożenia.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Moja paralotnia może się złożyć albo mogę się z kimś zderzyć, to jest wszystko dość podobne do sytuacji owego zbieracza-łowcy w trakcie polowania. I dalej wyobrażałem sobie: a jeśli w jakiejś sytuacji trudnej, z mgły przemknie jakieś zwierzę albo pojawi się blask światła, albo gdzieś zapłonie błędny ognik i ten człowiek doświadczy czegoś niezwykłego, to może stwierdzi, że dzieją się rzeczy nadprzyrodzone. Jakaś magiczna istota, jakiś anioł, a może zły duch podłożył mu nogę albo go uratował – to są te momenty, w których ludzie nadinterpretowali rzeczywistość. W trakcie mojego lotu mogę skorzystać z podobnego mechanizmu, mogę wejść w taki stan afirmmacji.

Napisałeś w Arché takie zdanie: „Jestem częścią tej przestrzeni. Interesuje mnie bardziej to, co czuję, gdy patrzę, niż to, co widzę i wiem o świecie”. Da się wyłączyć tę wiedzę?

To kolejne eksperymenty myślowe. A gdybym zabrał na lot wiatrakowcem tego zbieracza-łowcę, to co on by mi mógł pokazać? Zastanawiałem się, czy taki człowiek, który urodził się 10 tysięcy lat temu, w moim krajobrazie dostrzegłby coś, co stanowiło także jego środowisko naturalne. Czy w naszym krajobrazie jest jakiś punkt wspólny, jakiś mianownik pomiędzy tym, co istniało wtedy, a jest teraz? Czy zatrzymałby się na noc nad Wisłą? Czy pokazałby mi gwiazdy? Przecież ja patrzę w gwiazdy i poza Wielkim Wozem czy Kasjopeję niewiele widzę, a dla ludzi od tysięcy lat gwiazdy były mapą, którą się posługiwali. Następna była ta myśl o kontinuum, że nasze życie trwa od samego początku i jest w każdym z nas tak samo stare. Pomyślałem w końcu, że ja nie muszę sobie wyobrażać, co by zobaczył człowiek pierwotny, tylko jeżeli to jest tak, że życie, które jest we mnie, trwa tak długo, to znaczy, że doświadczenie tego człowieka pierwotnego jest we mnie zapisane. Muszę sobie pozwolić prowadzić się intuicji.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Przecież to wszystko, co nas łączy ze zwierzętami, to jest instynkt, intuicja, odruch, to, co cielesne. To, co nas odróżnia od zwierząt, to archetypy, pojęcia i prawa, tradycja, historia, kultura – wszystkie pojęcia wyobrażone. Istnieje coś takiego jak wiedza genowa, wiedza genetyczna – przecież ptaki wiedzą, kiedy odlecieć do ciepłych krajów, same wiedzę, którędy się leci i same z siebie wiedzą, kiedy wrócić i jak się buduje gniazda. Nikt ich tego nie uczył. Leciałem nad terenem, który tak dobrze znam i próbowałem znaleźć najstarszy moment w historii dziejów tego miejsca, który jest wspólny dla mnie teraz i dla pierwszych ludzi.

O ile lat przeniosłeś się w czasie?

Najpierw pomyślałem, że to pewnie musiało być około 30–40 tysięcy lat temu, kiedy ludzie byli już w Europie, przemierzali te tereny. Ale przecież 40 tysięcy lat temu w Gdyni to był kilometrowy lód. Wobec tego tym najstarszym punktem, który łączy moje „teraz” z doświadczeniem pierwszego człowieka w tym miejscu, jest moment, kiedy lodowiec kontynentalny ustępował, a to było jakieś 12 tysięcy lat temu. Wtedy byli tu ludzie, którzy na własne oczy obserwowali ustępowanie lodowca, który ukształtował wzgórza morenowe i tereny, nad którymi latam. Nie były wtedy porośnięte lasem, były surowe, następnie porośnięte zostały mchami, potem pojawiły się krzewy. Natomiast to ciągle nie jest skala ludzka, bo opiera się na innej dynamice czasu. To zaprowadziło mnie do pytania: Czy ja byłbym w stanie zobaczyć świat, jaki obserwowali ludzie, stojąc na tej krawędzi lodowca?

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Kilkaset metrów nad ziemią, na czole wielkiej lodowej ściany – byli na podobnej wysokości, na której ja lecę i wtedy pochłonęła mnie zupełnie efemeryczność i ulotność krajobrazu. Chciałbym fotografować rzeczy, które nie istnieją. Takie, które pojawiają się na chwilę, ale za pół godziny ich nie ma, bo przykryje je śnieg albo znikną w roztopach, albo przesuną się, bo to jest kawałek dryfującej kry. Jaki był ten świat znaków i symboli, który oddziaływał na ludzi pierwotnych w okolicy Gdyni? Z czego wróżyli, gdzie widzieli dobry, a gdzie zły omen, gdzie widzieli obecność boga, anioła, opatrzność? To było trochę szamańskie doświadczenie, bo pomyślałem sobie, że to nie tyle chodzi o to, żebym znalazł odpowiedź na pytanie i powiedział: odkryłem, skąd wzięła się litera A albo jakiś inny symbol. Bardziej chodziło o to – i to jest coś, co mnie szalenie ciekawiło – czy ja jestem w stanie na tyle otworzyć swoje patrzenie i postrzeganie rzeczywistości, żeby dzisiaj korzystając ze zdobyczy cywilizacji, zwrócić swoją twarz do przyrody? Dokładnie tak, jak to robili ludzie, kiedy byli jej immanentną częścią. Byłem ciekawy, czy jestem w stanie pokazać to, co się wtedy widzi.

Jakie wtedy obrazy zobaczyłeś?

Wtedy tak strasznie zaczęły mnie fascynować formy lodowe. Jeszcze raz poczułem, że mam przywilej wejścia w pewien nieodkryty stan, mój własny. Patrzyłem na świat przykryty śniegiem i czułem się oderwany od czasów, w którym jestem. Ludzie dzisiaj zwracają się do innych ludzi, do pracy, tematów politycznych, praw mniejszości, równouprawnienia, do odkryć naukowych. Jesteśmy w całości wpatrzeni w monitor i skierowani wobec cywilizacji. Odwróciliśmy się plecami od praw natury: chcemy latać, chcemy żyć wiecznie, chcemy być panami życia i śmierci…

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Czynimy sobie ziemię poddaną, prawda?

O, właśnie! Nie wiem też do końca, co zobaczyłem w trakcie tego mojego doświadczenia. Wszystko przekraczało moje możliwości pojęcia i moją wiedzę na temat rozwoju sztuki i filozofii, tradycji, kultury. Mogłem zaś spróbować wyłączyć swoje cywilizacyjne chciejstwo i podążać za instynktem. I tak puściłem się w pogoń za tymi nieistniejącymi rzeczami, po to, żeby je fotografować, podążając za własnym poczuciem powinności. Dopiero później będę się zastanawiał dlaczego. Dlatego w książce zdjęcia są ułożone chronologicznie. Oddaje to, jak zima za zimą, w moich rozmyślaniach obserwowałem i odbierałem otaczający mnie świat. To jest też taki dokument o zmieniającej się percepcji, dlatego zdjęcia pokazują rzeczy, które istnieją, ale nie ma nic konkretnego na nich. Sam lód albo piasek i woda i koniec, i nic więcej tam nie ma.

W trakcie takiego lotu instynktownego, pełnego emocji, gdy wyłączasz wiedzę o świecie - jak Ci się wtedy robi zdjęcia? Co z kadrowaniem, komponowaniem, światłem?

Lecąc, obserwuję świat pod ostrym kątem. Muszę obserwować horyzont, żeby nie zderzyć się z innym lataczem, żeby nie wlecieć w wiatrak. Są do tego kominy, druty wysokiego napięcia, chmury. To wszystko, co znajduje się w przestrzeni.  momencie, gdy nadlatuję nad coś, to widzę tę formę skrótowo. Ale w jakiś sposób magnetycznie mnie przyciąga. Nadlatuję, wychylam się, widzę, robię zdjęcie i lecę dalej bo…

...nie możesz się tam przecież zatrzymać?

Nie mogę i zaraz następne rzeczy mnie przyciągają. Ale zawiesiłem głos, bo zauważyłem jeszcze jedną technologiczną zmianę. Wszystkie zdjęcia zimowe do projektu Over były zrobione za pomocą aparatu średnioformatowego Pentax 645Z. To jest dość duży i ciężki aparat. Niestety głupieje, jak ma fotografować biel na bieli albo czerń na czerni, ma dosyć kiepski autofokus do takich zdjęć. Wiedząc, że 10% zdjęć wychodziła ostro, a 90% wychodziła nieostro, w takich ekstremalnych warunkach, wiedziałem, że muszę zrobić kilka nalotów, żeby mieć dobre ujęcie. Kiedy fotografowałem do projektu Arché, taka sytuacja sprzyjała „znakowości” tych zdjęć.

Byłem ciekawy czy jestem w stanie widzieć świat w sposób mono-chromatyczny

Kiedy szukałem doskonałej za każdym nalotem formy, szlifowałem kadr, myślałem, żeby się przesunąć bardziej w lewo czy w prawo, to one były już właśnie bardziej znakowe, literowe i symboliczne. Ostatniej zimy, teraz na początku 2021 roku, znowu latałem nad zimowymi krajobrazami, tylko tym razem już z aparatem Fujifilm GFX100, który ma perfekcyjny autofokus. Wszystkie zdjęcia wychodzą ostro, wobec tego ja nie muszę o tym już myśleć. Nie trzeba powtarzać nalotu, a zdjęcia mogą być jeszcze bardziej intuicyjne  i jeszcze bardziej wynikają z takiego superpierwotnego patrzenia, kompletnie intuicyjnego, surowego i jeszcze bardziej emocjonalnego.

O, świetna historia o tym, jak sprzęt determinuje czasem nasze możliwości. Przecież zaczynałeś w czasach analogowych.

Oczywiście! Umiałem zmienić kliszę w średnim formacie w powietrzu. Najważniejsze, że zdjęcia powstawały w wyobraźni, a naciśnięcie spustu migawki to była tylko realizacja zamierzenia. To było obserwowanie świata na własne oczy, doświadczanie tego świata. Zostawałem z tym sam ze sobą, do momentu wywołania zdjęć. Oglądałem niewielkie odbitki i się okazywało, że pomiędzy wyobrażeniem a efektem bywało różnie. Inne zdjęcia, niż się spodziewałem, wychodziły dobrze. Natomiast one miały niesamowitą rozdzielczość, że aą oddawały jakąś abstrakcyjność myślenia. Znów fotografuję średnim formatem, ale teraz aparat ma 100 megapikseli. Z widzenia, które jest dużo bardziej abstrakcyjne, wynika jakiś kosmicznie realistyczny obraz, który jest bardzo prawdziwy. Ma tak nieprawdopodobny detal, którego podczas lotu nie mogę zobaczyć. Mogę zobaczyć działanie znaku, sytuacji.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

Czyli znów powtarza się efekt jak kiedyć z analogiem, że musisz wrócić, wylądować, odczekać, żeby obejrzeć zdjęcia?!

Wtedy mogę zobaczyć, co widziałem.

Widziałeś z pewnością świat w kolorze...

A właśnie, niekoniecznie. Byłem ciekawy, czy jestem w stanie widzieć świat w sposób monochromatyczny. I czy może za pomocą czerni i bieli będzie mi łatwiej obudzić w sobie ten zmysł człowieka pierwotnego albo ten moment, kiedy widzi się krajobraz po raz pierwszy. Więc skoro tutaj zaczynam wchodzić i budzić w sobie drzemiącą część, która jest w jakiś sposób połączona z głębokimi korzeniami naszego wspólnego doświadczenia odczytywania świata, skoro ludzie wymyślają symbole i znaki, żeby za ich pomocą opisywać rzeczywistość, to może jak się tak nastroję, to teraz będę widział w świat w czerni i bieli i wtedy może zobaczę także jego ukryte aspekty.

Mówisz o opisywaniu świata, ale także o zapisie pewnego przeżycia. Jak w tym wszystkim wygląda sprawa fotografii dokumentalnej?

Latam i fotografuję. Kiedy nie mam potrzeby ingerencji w zdjęcie, to moje zdjęcia są po prostu dokumentalne. To jest ich zaleta i ogromna wartość. Czasami sięgam po narzędzia niedokumentalne, ale dzieje się to tylko wtedy, kiedy brakuje mi środków wyrazu. Na przykład, gdy fotografowałem plażę we Władysławowie i okazało się, że choć mam zdjęcia dokumentalne tej plaży, nie mam na tych zdjęciach tego wrażenia, które towarzyszy mi, gdy ją obserwuję w trakcie lotu. Wtedy złamałem zasady dokumentu i zacząłem ciąć moje zdjęcia na kawałki, po to, żeby odtworzyć wrażenie, które towarzyszy mi w trakcie lotu, bo moje własne zdjęcia dokumentalne były rozczarowujące.

Opowiedziałeś o manipulacji, a mi zależy bardziej na uchwyceniu roli dokumentalisty – misji.

Ostatnio zastanawiałem się nad tym, czy jako fotograf mam jakąś powinność wobec przyszłych pokoleń. Dla moich dzieci, wnuków lub prawnuków chciałbym sfotografować obraz zimy, bo może już tej zimy więcej na Pomorzu nie będzie. Na początku 2020 roku była zima, ale żaden akwen nie zamarzł. Poleciałem nad Wisłę w miejsca zalewowe, okazało się, że już nie są zalewane, bo nie było zimy ani śniegu, nie było lodu w górach. Nie było roztopów, więc na wiosnę jest susza. I to jest ten moment, kiedy w trakcie realizacji projektu okazuje się, że ta zmiana klimatyczna już się dzieje na tak niezwykłą skalę.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

A w kontekście Arché?

Jeśli dokument w warstwie fotograficznej to zdjęcia, które nie są zmanipulowane, kiedy przedstawiają rzeczywistość, tak jak ona została sfotografowana, to czy można powiedzieć o tym projekcie, że jest dokumentalny? Moim zdaniem można, bo jak się zastanowisz, co człowiek widzi, kiedy myśli o objawieniach, kiedy szuka punktu wyjścia, połączenia z naturą, to widzi coś takiego i to jest dokument o pewnym stanie emocjonalnym i poszukiwaniach. Może łatwiej było tę dokumentalność zauważyć w Efektach ubocznych.

Nie lubię latać z innymi. Jest mi wtedy o wiele trudniej przekroczyć swój stan skupienia i koncentracji

To był projekt o świecie, który mnie osobiście nie dotyczy. Tak jak większość zdjęć reporterskich i dokumentalnych, to najczęściej są zdjęcia o jakichś wydarzeniach, które się dzieją gdzieś tam, dotyczą jakichś ludzi. Autor jest niemym świadkiem i obserwatorem. Natomiast w Arché to nie jest już tylko projekt o świecie, a o tym, w jaki sposób otaczający mnie świat może wpływać na mnie i na to, jak go odbieram. Zamieniam się w otwarte medium, w otwartą matrycę, w białą kartkę i mówię: lecę nad tobą, świecie, daj mi się onieśmielić, a ja to wszystko zanotuję i pokażę innym ludziom. Dzieje się jakaą magia!

Szerzej patrząc na Twoje osobiste projekty, lecisz w trans, w szaleństwo, w swoje stany. Potem musisz wylądować. Interesuje mnie ten moment chwilę później: wychodzisz na ulicę, do domu, wsiadasz do auta... Wracasz. Czy ten powrót jest łatwy?

Budzę się po prostu. Zaczynam funkcjonować jak po przebudzeniu. Niełatwe jest dzielenie się przeżyciami stamtąd. Bardzo często tak miałem, że chciałem opowiedzieć o tym, co mnie spotkało w górze po wylądowaniu, podzielć się, zrzucić bagaż i przepracować jakąś sytuację. To mógł być zachwyt albo coś niepomyślnego podczas lotu, ale to jest nie do opowiedzenia. Często wymaga użycia żargonu lotniczego, więc staje się niezrozumiałe. Inaczej sprawa wygląda przy lotach sportowych, kiedy lecę bez silnika. Wtedy jadę z kumplami od latania. Po locie przybijamy sobie piątki i na gorąco opowiadamy, co nas spotkało.

fot. Kacper Kowalski, z książki "Arché"

To trochę podsumowanie przygody, nadanie jej sensu i przepracowania emocji. I współdzielenia tych rzeczy. Natomiast kiedy lecę po zdjęcia, to bardzo nie lubię latać z innymi. Jest mi wtedy o wiele trudniej przekroczyć swój stan skupienia i koncentracji. W zasadzie nie mogę wejść do swojego świata. Moje zdjęcia powstają w niezwykłej intymności wobec krajobrazu. Jak latam sam, to steruję kolanami, robię różne zwroty, lecę kompletnie intuicyjnie, nie przeszkadzają mi żadne przeciążenia. A jak zabieram kogoś na pokład, to po to, żeby pokazać piękno i podzielić się przyjemnością lotu, jednak zwroty mogłyby być mało przyjemne dla pasażera. Nie otwieram wtedy też tej części swojej wyobraźni, żeby tak obserwować świat.

Wszyscy, my pasażerowie, możemy przeżyć ten lot w książce, na koniec przybić piątkę. Co prawda nie oglądam jej chronologicznie, dziękuję, że o tym powiedziałeś.

Gdybym ułożył te zdjęcia inaczej niż chronologicznie, to bardzo bym ten materiał zinterpretował, zabrałbym mu jakąś prawdę. Dodałbym mu innego znaczenia. A on jest zróżnicowany i powinien być otwarty. Wtedy to jest dokument o wrażeniu.

Skoro mówimy o edycji zdjęć, to porozmawiajmy o projekcie graficznym. Arché to Twoja druga książka, którą zaprojektowała Ania Nałęcka-Milach. I to musiało być wyzwanie, bo na pierwszy rzut oka obydwie książki zawierają czarno-białe zdjęcia z góry tego samego autora, a jednak są zupełnie inne…

Kiedy spytałem Ani, jak zaprojektowałaby tę książkę, odpowiedziała: „Chcę być w tej książce niewidzialna, bo to jest twoja książka. I będę niewidzialna w tej książce wtedy, kiedy się wsłucham głęboko w jej sens, treść, w to, o czym jest, jaki ma dać efekt”. Następnie zaczęła zadawać mnóstwo pytań. Jej książki są tak niezwykłe, bo potrafi z autora wydobyć wszystko to, co w danym projekcie jest najbardziej unikalne, a wszystkie decyzje projektowe służą wyeksponowaniu tych wartości. Jestem jej bardzo wdzięczny.

Kacper Kowalski, "Arché"

Wróćmy jeszcze do latania. Wspominałeś ogromną koncentrację na starcie, a potem działanie instynktowne. Bywało tak, że leciałeś po zdjęcia, a nie mogłeś ich zrobić?

Bywało tak. Dwa dni temu poleciałem i nie zrobiłem żadnego zdjęcia. Najczęściej nie robię zdjęć wtedy, kiedy nie odrywam się od Ziemi, kiedy myślami jestem przy sprawach organizacyjnych. Jednak do takiego latania, swojego poszukiwania, muszę mieć otwartą głowę, muszę wejść do tego mojego świata, inaczej to po prostu nie działa. Gdybym miał zlecenie „sfotografuj most czy inny budynek”, to oczywiście byłbym w stanie zrobić takie zdjęcia, bo to jest myślenie projektowe, o czymś, co mnie nie dotyczy. Natomiast, jeśli mam podjąć własną myśl, to muszę się uwolnić, muszę odlecieć!

Słyszę, że ciągle latasz za ideą, swoją własną, czyli pracujesz już nad kolejnym projektem. Czy możesz coś więcej o nim opowiedzieć?

Projekt Arché jest o tym, jak świat zewnętrzny oddziałuje na człowieka. Jest medytacyjny, spokojny, znakowy i symboliczny. Ostatniej zimy miałem przeciwne doświadczenie, kiedy zapadłem się w siebie i pozwoliłem na doświadczenie szaleństwa i obłędu. Bardzo głęboko zatopiłem się we własne nawet ciemne zakamarki, po to, żeby zobaczyć, jak wyglądają i co w nich jest. Nowy projekt nazywa się Horyzont zdarzeń. To termin z astrofizyki, który dotyczy "powłoki" czarnej dziury. Ja zapadłem się we własną czarną dziurę i tam krajobraz jest używany do tego, żeby za jego pomocą pokazać to, czego doświadczyłem wewnątrz siebie. Ten projekt będzie nieprawdopodobnie niepokojący i zupełnie inny.

Kacper Kowalski - sylwetka autora

fot. Piotr Biegaj

Fotografuje krajobraz z lotu ptaka od 25 lat. W najnowszym projekcie „Arché” pogłębia poszukiwania, które rozpoczął tworząc nagradzane serie: „Efekty uboczne” i „Over”. W Efektach ubocznych koncentrował się na działalności współczesnego człowieka i jego relacji z naturą. Over jest cichą eksploracją stanów emocjonalnych samego twórcy i jego wizją przyszłości jako post-apokaliptycznej epoki, która wyłania się z abstrakcyjnych pejzaży fotografowanych zimą. Najnowsza Arché (gr. „początek rzeczy”) przenosi dotychczasowe rozważania na poziom uniwersalny. To opowieść o relacji ludzi i natury, refleksja na temat związku między przeszłością a teraźniejszością, którą można dostrzec w ludzkiej potrzebie duchowości, a w naturze - w symbolach wyłaniających się w krajobrazie.

kacperkowalski.pl | instagram.com/kacperkowalski_photography

Skopiuj link

Autor: Joanna Kinowska

Z wykształcenia historyk sztuki. Pracuje w Służewskim Domu Kultury gdzie odpowiada za program fotograficzny. Niezależna kuratorka wystaw fotograficznych.  Prowadzi autorskiego bloga  na temat kultury fotograficznej miejscefotografii.blogspot.com

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (3)
zamknij
Partner:
Zagłosuj
Na najlepsze produkty i wydarzenia roku 2024
nie teraz
nie pokazuj tego więcej
Głosuj