Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
To naturalna konsekwencja sukcesu naszej książki „Echo”. Prawie sto procent materiału zostało sfotografowane analogowym średnim formatem. Po Rolleiflexie łatwiej było przesiąść się na GFX-a.
Na Ukrainę, mierzyć się z historią Wołynia, jechałem jeszcze jako fotoreporter. Czułem jednak, że temat, to co tam zobaczyłem, przeżyłem już pierwszego dnia, wymaga zmiany. Zrozumiałem, że żeby opowiedzieć historię Rzezi Wołyńskiej, tego, co tam się stało w 1943 roku, zagłębić się w ten świat, który zniknął z powierzchni ziemi, muszę stać się takim trochę „panem fotografem”, ze statywem, wężykiem i nieco nieporęcznym aparatem. Kluczowy tu był spokój. A analogowe tempo pracy daje właśnie spokój, studzi głowę, powoduje, że się człowiek dystansuje, wycofuje. Miałem za sobą pęd, adrenalinę, miałem za sobą wiele wyjazdów do Afganistanu na wojnę. Tam wszystko działo się szybko. Głowa pracowała szybko. Aparat był szybki. A ja byłem non stop pod prądem. Adrenalina nie puszczała. Refleksja przychodziła po fakcie. Potrzebowałem lekarstwa. I dla mnie praca nad książką „Echo” była jak lekarstwo.
Był kwadrat, więc inne proporcje i komponowanie. Do tego mała liczba klatek na rolce, a w wizjerze odwrócony kadr. I w sumie fotografowałem to, czego nie ma. Głównie widziałem pustkę, statyczne nużące krajobrazy. Nic się nie działo. Zacząłem być podróżnikiem trochę w głąb siebie. Dużo jeździłem. Dużo patrzyłem i wchłaniałem, a mniej fotografowałem.
Takie było założenie od samego początku, żeby zamknąć tę opowieść w książce. Jednak zdjęcia ułożone wspólnie z Ewą Meissner, dopiero w połączeniu z pomysłem na ich przedstawienie stały się zamkniętą całością. Potem pomogła moja żona Magda, która napisała krótkie, niesamowite teksty. Tomek Kubaczyk przygotował zdjęcia do druku, a na koniec z graficzką Kasią Kubicką wszystko złożyliśmy w książkę. Wybór sprzętu do „Echa” był bardzo świadomy, tak jak wybór średniego Fujifilm GFX50R do dużego projektu, który teraz realizuję. Zresztą sam jestem bardzo ciekawy jakie będą efekty tej pracy.
W pewnym sensie tak. Interesuje mnie, jak to co było, co się wydarzyło w przeszłości, wpływa na rzeczywistość. W 2019 roku zostałem zaproszony przez Karola Szymkowiaka do pracy przy kolejnej odsłonie Kolekcji Wrzesińskiej. Na 2021 rok zaplanowana jest premiera książki z moimi zdjęciami i tekstami Magdy. W czerwcu tego roku przez tydzień byłem w Sopocie i przygotowywałem projekt na wystawę, która będzie pokazywana we wrześniu na festiwalu W Ramach Sopotu. Od ponad pięciu lat, w każdy piątek w Dzienniku Gazecie Prawnej ukazują się nasze wywiady.
Od początku tego roku pracuję tylko nim.
Pomimo, że GFX to taki szybki, reporterski średni format, to i tak bardzo często chwytam za statyw. Wolę chodzić niż biegać. Coś widzę, podchodzę, szukam kadru, rozstawiam statyw, otwieram ruchomy wizjer i naciskam spust migawki dwa, trzy razy. Przejmuję mechanikę aparatu analogowego. Mam cyfrowy aparat z niesamowitą matrycą, ale analogową głowę.
Przycisków, jak dla mnie, jest stanowczo za dużo. Zwłaszcza taki jeden - Q. Już trzymam aparat w ręku, już coś chcę sfotografować, podnoszę do oka i właśnie wtedy niechcący naciskam Q i włączają się ustawienia aparatu. Będę musiał się długo do niego przyzwyczajać. Cała reszta jest OK. Aparat GFX 50R ma ustawienia parametrów na górnej ściance korpusu. Do tego dwa świetne obiektywy, którymi głównie pracuję czyli 63 mm i 110 mm. W tych szkłach podoba mi się pierścień ustawiania przysłony. Jest idealnie przemyślany i umieszczony. W GFX ten układ, plus moja spora rączka tak idealnie się dopasowują, że mam pełną kontrolę nad przysłoną.
Nie, raczej na pełnym “manualu” choć czasem podczas szybszych akcji używam też preselekcji. Odnoście pokręteł i przycisków - bardzo mi się podoba możliwość szybkiej korekty ekspozycji pokrętłem, które mam wygodnie pod palcem. To jest coś, czego bardzo często używam pracując manualnie. Szybka korekta przy zmianie światła. Kolejnym miłym zaskoczeniem jest bardzo dobry autofokus.
Zazwyczaj w pojedynczym. Nie używałem i nie używam trybu ciągłego. Nie robię zdjęć seryjnych. Zdarzyło mi się to tylko kilka razy podczas jakichś ostrych akcji w Afganistanie. Nie chcę i nie lubię używać aparatu jak kamery poklatkowej. Chcę pracować w taki sposób, że albo TO mam, albo TO przegapiłem. Polegam na swoim refleksie i wyczuciu. Chcę mieć możliwie pełną kontrolę nad tym, co robię.
Nie. Wyłączyłem automatyczny podgląd. Powyłączałem też wszystkie funkcje ekranu dotykowego. To jest fajne dla tych, którzy obrabiają i edytują na szybko w aparacie albo robią zbyt dużo zdjęć. Ja nie lubię tak pracować. Zresztą to kolejna analogia do analoga. Wielkość pliku w GFX - absolutnie fantastyczna, jakieś 110 MB, z RAW-a daje poczucie obrazu pełnego, nasyconego. I oczywiście w przypadku zrobienia zbyt dużej liczby zdjęć zapycha wszystko, od kart pamięci po kolejne dyski. Szanuję tę wielkość. Nie muszę szastać gigabajtami. Gdy jechałem na Wołyń, przekręcałem pięć czy sześć rolek po 12 klatek przez kilka dni i wystarczało. Co ważne, wiedziałem, że mam zdjęcia! Teraz też. Nie chcę mieć 1500 zdjęć do wyboru, bo wolę dobrze wybrać przed zwolnieniem migawki. Lubię fotografować ze świadomością, że każda naświetlona klatka ma sens.
Oczywiście. Warto cofnąć się do myślenia o szacunku dla siebie i dla swojego czasu przez zmniejszenie liczby plików, które generujesz, a potem obrabiasz. Wszyscy zapychamy coraz większe przestrzenie dyskowe, a potem ślęczymy przed monitorami. Przecież nie o to chodzi.
Do refleksji, ale jeszcze zanim naciśnie się spust migawki. Przecież wcale nie jest tak, że jak zrobisz 25 ujęć jednej sytuacji czy motywu, to wśród tych powtórzeń znajdzie się TO zdjęcie. Zresztą może jest tak, że poszukiwanie precyzyjnie skomponowanych kadrów nie ma sensu. Może wręcz pewne niepoukładanie będzie na korzyść tego, co chcesz opowiedzieć zdjęciami.
Trochę tak. Nie mówimy tu o niedoskonałości pliku, ale bardziej o niekompletności myślenia. O wyborze nie do końca „doskonałego momentu”. Ta praca, którą wykonujesz to głowa, a potem paluszek na spuście. Głowa w sensie idea, wyobrażenie tego, co robisz, a potem reakcja na to, co spotykasz. Tu czasem jest potrzebna niedoskonałość. Chyba jest to wtedy bardziej prawdziwe.
Kawał solidnego skurczybyka! (śmiech). Spory, ale nie jest za duży. Po podpięciu GF 63 mm daje ci poczucie optymalnej wielkości i wyważenia. Czuje się go. Dodatkowo ma naprawdę świetnie zaprojektowany i wykonany uchylny wizjer. To jest mechanizm, który się wielokrotnie sprawdził. Nie ma się wrażenia, że gdzieś przechodząc stukniesz, zahaczysz i coś się w nim ukruszy, urwie.
Kiedyś tego w ogóle nie używałem, ale podpatrzyłem to u jednego zacnego kolegi i się przekonałem. W dzisiejszym świecie ludzie bywają przewrażliwieni, kiedy widzą, że robisz zdjęcia takim profesjonalnym sprzętem, rzucasz się w oczy. Używanie uchylnego ekranu zmienia ruchy, gesty na które reagują ludzie. Mniej ingerujesz w przestrzeń. Jest tak, jak kiedyś z analogową lustrzanką dwuobiektywową, przez którą patrzyło się z góry. To daje szansę na trochę inną pracę.
Zasadniczo używam dwóch: Fujinon GF 63 mm f/2.8 R WR i Fujinon GF 110 mm f/2 R LM WR. Sześćdziesiątka trójka jest moim ulubionym. To taki odpowiednik standardu dla tego formatu klatki. Jak sam wiesz są dwie szkoły. Słynna wojna między tymi, którzy lubią 28 mm i tymi, którzy uwielbiają 35 mm. Ja akurat jestem z tych drugich. Przeskok na standard był dużym wyzwaniem. Gdzieś z tyłu głowy zawsze siedziało: czy on nie jest za wąski? Ale sprawdziło mi się wiele razy, że jak dobrze sfotografujesz „pięćdziesiątką” coś, co sobie wypatrzysz, to jest pozamiatane. Wszystko szerzej albo jest już przegadane, albo nie masz dystansu, bo jesteś za blisko. Do zawodowej pracy standardem naprawdę trzeba dorosnąć, ale jak się to ogarnie, to ten obiektyw odwdzięcza się pięknymi, naturalnymi obrazami. Pamiętam nas, fotoreporterów sprzed 15 lat. Mieliśmy 16-35 mm i nigdy na tego 35 nie skręcaliśmy. Wszystko było takie ładnie zaokrąglone, wyłupiaste i bardzo blisko. Na szczęście to już było.
Nie, tu raczej pracuję na GF 110 mm. Daje on osobie fotografowanej trochę więcej powietrza, większe poczucie intymności. Bohater zdjęcia nie czuje się zagrożony. Ten obiektyw ma piękną miękkość, doskonałą plastykę. Nie jest też zbyt ciężki. Często używam go podczas wywiadów, które przygotowuję z Magdą co tydzień do Dziennika Gazety Prawnej. Byliśmy w kilku ciemnych gabinetach różnych polityków i zszokowała mnie jakość plików wykonanych aparatem na wysokim ISO. Podbijam na sześć, osiem, a nawet dziesięć tysięcy i jestem zadowolony z jakości. Na co dzień takich czułości nie ustawiam, bo po co. Ale teraz wiem, że jak by co, to mam taką możliwości.
Dobry obiektyw o dziwnym kształcie. Jak otworzyłem pudełko, to go chciałem zapiąć z odwrotnej strony (śmiech). Ale poważnie. Świetne szkło dla osób, które używają szerszych kątów. Ja w swoich osobistych projektach raczej od lat robię odwrotnie, bo coraz węziej. Natomiast myślę, że sięgnę po niego podczas komercyjnych zleceń. Ten obiektyw ma doskonale skonstruowany pierścień przysłony i solidną, zwartą konstrukcję. Po miesiącu używania GF 30 mm na pewno polecam go osobom, które fotografują krajobrazy.
Dokładnie, zawsze w mojej pracy tak to działało. Przeszedłem już przez kilka systemów. Aparaty przez swoją przedmiotowość, przez to, jak się nimi pracuje, powodowały zmiany. Czasem nawet nakładając pewne ograniczenia pobudzały głowę. A głowa jest najważniejszym instrumentem. Widzę to teraz podczas projektu we Wrześni. Jako fotograf znowu się zmieniam.
W dbałość o szczegół, skupienie na detalach. Wiem, że będę mógł je pokazać na zdjęciach. Matryca w tym aparacie daje niezwykle dużo. To też ważne, gdy myślę o odbitkach. Ze 110 MB, przy dużym powiększeniu możesz delektować się detalami, których wcześniej nie mógłbyś oglądać. Na wielką odbitkę możesz patrzeć z różnych perspektyw. Trochę jak w realu. Najpierw z daleka jako ogólny widok, wycinek świata, potem bliżej, odkrywając szczegóły, niuanse, przejścia tonalne, faktury. To mi się ostatnio przydało podczas tygodniowej rezydencji w Sopocie. Tam fotografowałem ludzi ze sporego dystansu, starałem się być niewidoczny. Efekt jest taki, że przygotowuję wielkie odbitki, na których ludzie będą prezentowani w naturalnych wymiarach. Bardzo ważny będzie detal na ich twarzach. Oczy, grymas, zarysowanie stanu psychicznego. Oglądający będzie mógł zajrzeć w twarz osoby sfotografowanej. Tak 1:1. Nowy sprzęt namieszał i popycha mnie gdzieś dalej. To może być początek pięknej przyjaźni!
Partnerem publikacji jest Fujifilm Polska