Stand By - wywiad z Agnieszką Rayss i Adamem Pańczukiem

Prezentujemy wywiad z Agnieszką Rayss i Adamem Pańczukiem - fotografami kolektywu Sputnik Photos. Opowiedzieli nam o tym, jak zrodziły się ich pomysły na białoruski projekt oraz jak powstawały same zdjęcia. Zobaczycie również prace pozostałych fotografów, którzy współtworzyli książkę "Stand By".

Autor: Patryk Wiśniewski

28 Listopad 2012
Artykuł na: 17-22 minuty

Siedmiu fotografów różnych narodowości pojechało na Białoruś. Chcieli zobaczyć, co kryje się pod stwierdzeniem "Ostatnia dyktatura w Europie". Nie było łatwo. Powoli, warstwa po warstwie odkrywali Białoruś po swojemu.

Fotografowie trafili do różnych miejsc, dotknęli różnych tematów: Puszcza Białowieska i jej miejsce w życiu społeczności nadgranicznej, biuro matrymonialne dla zagranicznych klientów, weteranki Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, emigracja zarobkowa Białorusinów do USA, współczesna interpretacja II Wojny Światowej, zwycięzcy konkursów państwowych, manifestowanie przekonań poprzez modę uliczną. Efektem tego projektu jest książka "Stand By".

Agnieszka Rayss

Patryk Wiśniewski, fotopolis.pl: Skąd pomysł na Wasze zdjęcia na Białorusi?

Agnieszka Rayss, Sputnik Photos: To był kolejny pomysł, który postanowiliśmy zrealizować jako Sputnik Photos. Tym razem na Białorusi i o Białorusi. W całym projekcie "Stand By" brało udział siedmiu fotografów: Andrei Liankevich, Manca Juvan, Justyna Mielnikiewicz, Janek Brykczyński, Adam Pańczuk, Rafał Milach i ja. Na początku mieliśmy problem ze znalezieniem sobie tematu, ponieważ Białoruś nie jest krajem "spektakularnym". Kiedy pojechałam pierwszy raz na "research", chciałam zrobić coś zupełnie innego - zastanawiałam się jak wyglądają wakacje na Białorusi. Niestety okazało się, że wygląda to zupełnie inaczej niż sobie wyobrażałam i muszę zmienić plany.

Co w takim razie pchnęło Ciebie w kierunku tych zdjęć, które zrobiłaś?

Czytałam książkę Swietłany Aleksijewicz "Wojna nie ma w sobie nic z kobiety", której tematem były kobiety biorące udział w II Wojnie Światowej. To były wstrząsające historie. Proste, bez patosu. Zainspirowały mnie do wykonania zdjęć zamieszczonych w "Stand By". Zaczęłam szukać weteranek na Białorusi i okazało się, że jest to jeszcze fizycznie wykonalne. Nie było to może łatwe, ale jeszcze trochę tych kobiet jest, chociaż już w bardzo podeszłym wieku.

Jak wyglądał proces docierania do bohaterek Twoich zdjęć?

Był dosyć skomplikowany. Zdawałam sobie sprawę z tego, że samej będzie mi trudno. Chodzenie po różnych klubach czy związkach weterana, po pierwsze zajmie dużo czasu, po drugie jako dziennikarka z Polski niekoniecznie muszę być tam dobrze przyjęta. Mimo to, udało mi się trafić do jednego z takich klubów, gdzie nie napotkałam problemów. Był to jednak żmudny proces. Znalazłam więc przez znajomych dwie młode dziennikarki, które po prostu zechciały mi pomóc i umożliwiły dotarcie do weteranek w innych miejscowościach.

fot. Agnieszka Rayss

Białoruś to państwo na wskroś polityczne. Trudno tam o temat nie posiadający tego kontekstu.

Z punktu widzenia Białorusina, weteranki II Wojny Światowej pozbawione są tego kontekstu.

A z punktu widzenia Polaka?

Z punktu widzenia Polaka już niekoniecznie tak jest. Na Białorusi weteran ma trochę charakter przodownika pracy, trochę bohatera narodowego

Nie trudno się domyślić, że tam historia II wojny światowej została napisana w zupełnie inny sposób niż w Polsce. Na Białorusi nie ma mowy o jakiejkolwiek dyskusji na temat tego wydarzenia. Jest jedna oficjalna, obowiązująca wersja wydarzeń i koniec. W związku z tym wszystkie pytania, które jako Polka mogłabym im zadać, pozostały bez odpowiedzi.

W takim razie jak Ty odbierałaś ich punkt widzenia?

Wielokrotnie byłam zaskoczona, pomimo że spodziewałam się tego co mogłam usłyszeć - czy to o pomocy przy wyzwalaniu Warszawy, czy o tym, że Polacy powinni być wdzięczni za pomoc ZSRR. Z drugiej strony doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie najlepiej posługując się językiem rosyjskim, nie wytłumaczę swojego punktu widzenia 90-letniej osobie. To po prostu zbyt duży kawał historii do wytłumaczenia.

Adam Pańczuk: Warto też wspomnieć, że całe życie tych kobiet opierało się na tym, że były bohaterkami. W takim przypadku trzeba bardzo uważać, żeby nasz punkt widzenia nie został odebrany jako atak i zdeprecjonowanie ich dokonań.

AR: Dokładnie tak! A rzecz jasna takie działanie w ogóle nie było moim celem. Dla mnie ważniejsze od światopoglądu moich bohaterek było to, jak wyglądało ich codzienne życie w tamtym czasie i później po wojnie, ich historia. Moje bohaterki podczas II wojny światowej były bardzo młodymi osobami. W 1941 roku, kiedy dla nich wybuchła wojna, często nie miały 20 lat. Dla mnie to miała być opowieść o wojnie, życiu, starości, a nie o światopoglądzie.

Czy kontekst polityczny, o którym wcześniej rozmawialiśmy wpływał jakoś na Twoje zdjęcia? Wpływ autocenzury, czy może gdzieś nie mogłaś zrobić zdjęć?

Zostałam ocenzurowana już na samym początku. Jakiś klub weterana, przez który jedna z moich pomocniczek chciała dotrzeć do bohaterek, po prostu odmówił dostępu dziennikarce z Polski. Co do autocenzury, to oczywiście masz taki lęk w sobie, czy zawartość książki nie zaszkodzi przypadkiem komuś - czy tym paniom z klubów, czy ich rodzinom. Ale cenzury jakiejś wielkiej nie było.

W takim razie czy świadomie wyrzuciłaś któreś ze zdjęć z cyklu?

Po prostu wybrałam najlepsze, najmocniejsze kadry albo najmocniejsze historie. W ogóle cała ta polityka, a właściwie bardziej historia siedziały we mnie. Na zdjęciach jest po prostu życie.

Jestem bardzo ciekawy jak wyglądała bariera językowa. Białoruski jest bardzo zróżnicowany, a też obecna władza bardzo się stara umniejszyć jego znaczenie. Jak się z nimi porozumiewałaś?

Bardzo różnie, ponieważ były to panie zarówno z dużych miast jak Mińsk czy Grodno, jak i z niewielkich wiosek, które mówiły traścianką [gwara białoruska]. Z racji, że po rosyjsku nie mówię płynnie, jestem w stanie się porozumieć z osobą dobrze słyszącą, która nie ma ograniczeń, dlatego do moich bohaterek chodziłam z tłumaczką.

fot. Adam Pańczuk

Jak wyglądało samo przemieszczanie się do Twoich bohaterek? Chodzi o to, że ten reżim mimo wszystko jakoś siedzi w naszych głowach, a Białoruś nie jest popularnym kierunkiem, więc niewiele jest tego typu informacji.

AR: W tej rozmowie bardzo skupiamy się na reżimie, może przez to co zostało w naszych głowach, czy też przez komunikaty, które docierają z tego kraju. Na co dzień reżim nie jest jednak w szczególny sposób widoczny na ulicach. Nie miałam żadnych problemów z poruszaniem, wsiadałam do pociągu i jechałam.

AP: Ja po Mińsku też cały czas poruszałem się z aparatem w ręce, a do zdjęć używałem Pentaxa 67, który do najmniejszych korpusów nie należy. W żaden sposób się nie kryłem, wchodziłem z nim do metra, gdzie prawie zawsze, przy wejściu proszono mnie o pokazanie zawartości plecaka. I na tym się kończyło.

AR: Też mam takie wrażenie, że tam jest bardzo bezpiecznie na ulicy.

AP: Wydaje mi się, że jest to specyfika krajów totalitarnych. Ktoś mi mówił, że Łukaszenko mafię wymordował przy pomocy swoich nieoficjalnych bojówek. Nie podlegają prawu, są po prostu mordercami na usługach państwa. Także funkcję mafii przejął tam po prostu ktoś inny.

AR: Podobnie było przecież za PRL-u, gdzie było większe poczucie bezpieczeństwa.

AP: Oczywiście jest to sytuacja z punktu widzenia zwykłego obywatela, który "nie fika" przeciwko władzy. Więc taka sytuacja to kij, który ma dwa końce - z jednej strony bezpiecznie, a z drugiej nie wiesz kiedy i za co możesz wylądować w więzieniu.

Z jednej strony państwo totalitarne, z drugiej mówicie, że nie ma problemu z fotografowaniem i poruszaniem się z aparatem...

AP: Nie ma, jeśli chodzi o ulicę, pod warunkiem, że nie kierujesz aparatu w stronę pałacu prezydenckiego czy innych strategicznych lub rządowych budynków. W przypadku kołchozów, urzędów czy szkół bez pozwoleń w ogóle nie ma mowy o wejściu z aparatem.

AR: Janek pojechał do puszczy Białowieskiej, bo chciał tam zrobić zdjęcia i bardzo szybko pojawiły się białoruskie służby, które poinformowały go, że w strefie przygranicznej nie wolno fotografować.

AP: Ale w Polsce jest tak samo... Nie wolno kierować obiektywu nad Bugiem w stronę Białorusi. Jak pojawisz się z aparatem, bez wcześniejszego zgłoszenia, przyjeżdża Straż Graniczna i informuje, że nie wolno fotografować. Pamiętam, bo miałem taką sytuację.

fot. Adam Pańczuk

Adam, a skąd wziął się Twój pomysł na fotografowanie mody na Białorusi?

Adam Pańczuk: Chodziło mi kilka tematów po głowie, pomógł mi mój kolega z Białorusi. Dużo rozmawialiśmy o sytuacji w jego kraju. Opowiadał o tożsamości białoruskiej, że większość ludzi nie ma poczucia własnych korzeni, że miniony system skutecznie je ich pozbawił, a obecna władza dąży do tego, by wyglądało to tak jak za czasów Związku Radzieckiego - porządne pensje, wypłaty na czas. Łukaszenko doszedł do władzy, ponieważ był obietnicą, że ten system będzie trwał cały czas. Mówił o duszy białoruskiej, a ja myślałem, że dobrze by było to uchwycić. No i pojechałem. Po dwóch wyjazdach zobaczyłem, że jestem totalnie z zewnątrz, co było od początku do przewidzenia. Potrzebowałem dużo więcej czasu, to musiał być proces. Będąc w Mińsku od razu rzuca się w oczy to jaką uwagę ludzie zwracają na ubiór i na to jak starannie dobierają kolejne części garderoby. I w pewnym momencie usłyszałem, że "odzież to drugie ja Białorusinów". Tam raczej nie ma takich ludzi, którzy założą jeansy, koszulkę i już są ubrani. Chciałem pokazać kawałek tej rzeczywistości.

Musiałeś też zmierzyć się ze stereotypem Białorusina.

Tak, funkcjonuje taki pogląd, że jeżeli coś jest za wschodniej granicy to musi być przaśne, wiejskie, a to jest nieprawda. Z drugiej strony styl tych ludzi jest bardzo charakterystyczny dla naszych wschodnich sąsiadów. Ubierają się tak, jakby za każdym razem przygotowywali się na "wielkie wyjście". Fotografowałem różnych ludzi, ale ten sposób podejścia do ubioru był dla nich wspólnym mianownikiem. Zależało mi też, żeby pokazać miasto.

Jak osoby fotografowane reagowały na Ciebie?

Bardzo chętnie mi pomagały. Przy fotografowaniu nie mówiłem im co mają robić. W jakiś sposób te zdjęcia przedstawiają też wyobrażenie o tym jak pozuje się do zdjęć modowych. Moi bohaterowie sami tak się ustawiali, ja wybierałem miejsce i tło.

Jak długo zajęła Wam praca nad tymi projektami?

AR: Byłam na Białorusi cztery razy.

AP: W ciągu pół roku średnio byłem tam dwa razy w miesiącu. Jak tylko udawało mi się wyrobić wizę od razu jechałem. Musiałbym sprawdzić pieczątki w paszporcie, ale około 10 razy tam byłem. Oczywiście pierwsze wyjazdy nie owocowały zdjęciami. Czasem też okazywało się, że mam 3 wolne dni to wsiadałem w samochód i jechałem. W sumie przez pół roku samochodu praktycznie polską ropą nie tankowałem, czyli byłem często [śmiech].

AR: Problem jest z samą wizą, którą najwygodniej jest wyrobić przez biura podróży. Rozmawiałam z właścicielem, który okazał się być Rosjaninem. Narzekał, że w ambasadzie białoruskiej zawsze węszą "szpiona". Sama wiza jest wydawana na bardzo krótki okres. Praktycznie od razu po jej otrzymaniu trzeba pojechać, jeżeli chce się zrobić zdjęcia. Z czasem udało mi się uzyskać wizę na dwa wjazdy. Oczywiście, najwygodniej jest posiadać akredytację, ponieważ otrzymuje się ją na dwa miesiące i można wtedy wielokrotnie przekraczać granicę. Ze Sputnika tylko Rafał Milach miał akredytację.

AP: Wynikało to z tego, że chciał mieć dostęp do przodowników pracy, których portretował w kołchozach. Znajomy, który pochodzi z Białorusi opowiadał mi o problemach nawet nie z wjazdem, a z wyjazdem, o "bezwyjezdnych". Dotyczy to tych Białorusinów, którzy już nie mieszkają na Białorusi, ułożyli sobie życie poza granicami, mają rodziny dzieci, a po przyjeździe na Białoruś mogą nie być wypuszczeni z kraju.

A jakie są wasze osobiste wrażenia dotyczące Białorusi?

AP: Jeżeli chodzi o ludzi, których spotkałem to bardzo pozytywne. Naprawdę na palcach jednej ręki mogę policzyć sytuacje, w których ktoś był dla mnie niemiły. Bardzo dużo osób pomagało mi w trakcie zdjęć. Pracowałem w ten sposób, że zagadywałem napotkane na ulicy osoby. One dawały mi kontakty albo opowiadały o mnie swoim znajomym i tak to się samo napędzało. Z niektórymi z nich chodziłem na imprezy, inni zapraszali mnie do domu.

AR: Z drugiej strony trudno się tam pracuje. Jest fajnie jak się mieszka u kogoś, czy jak się żyje tym życiem towarzyskim, z drugiej strony... masz świadomość miejsca i świadomość pracy, którą musisz wykonać i że musisz wrócić z dobrymi fotami. Warunki tej pracy są bardzo specyficzne. Z jednej strony ludzie są mili i jest bezpiecznie, z drugiej w każdej chwili możesz usłyszeć, że jesteś "szpionem" z Polski i nie wolno ci tam pracować. Z racji krótkoterminowej wizy masz duże ograniczenia czasowe. Te wszystkie czynniki powodują, że jednak nie jest łatwo.

{GAL|25775
Skopiuj link
Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły
Wczytaj więcej (2)