Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Znowu zawitała do Warszawy wystawa World Press Photo - wybranych zdjęć finalistów tej najbardziej prestiżowej i najbardziej znanej nagrody fotograficznej na świecie. Tak wystawa jak i pokaz wszystkich zdjęć nagrodzonych towarzyszący wernisażowi sprawia wrażenie, że tak jakby coś się zmieniło od zeszłorocznej edycji - i nie chodzi tu o fakt dopuszczenia zdjęć amatorskich i komórkowych. Trudno to wyłapać - bo kategorie nagrodzone te same, zdjęcia opisują miejsca i wydarzenia na całej kuli ziemskiej, ilość nagród jak zawsze. Ale zdjęcia wydają się trochę inne, a może akcenty w wyborze finalistów zostały inaczej rozłożone.
Świadczy o tym pierwsza nagroda - zdjęcie Pietro Masturzo pokazujące nocne dachy Teheranu na których kilka kobiet wykrzykuje antyrządowe slogany. Daleko temu zdjęciu do stylu klasycznego reportażu kojarzonego z szerokim obiektywem, dynamiczną kompozycją, decydującym momentem pokazującym bohaterów dramatu na pierwszym planie. Jest to zdjęcie statyczne, wysmakowane, poetyckie. Główną rolę odgrywa tu noc i architektura. Bohaterki tej sceny są malutkimi postaciami, które gdyby nie opis towarzyszący zdjęciu, byłyby zauważone dopiero po chwili. Nie jest to zdjęcie kojarzone z fotoedytorskim wyborem na pierwszą stronę gazety ilustrującą newsa. To zdjęcie lepiej by się czuło w ekskluzywnej publikacji książkowej, albo na białej ścianie galerii.
Wydaje się, że w tegorocznym konkursie znalazło się kilka materiałów, które dziwią w kontekście fotografii prasowej. Fotografie nastolatków Annie van Gemert są bardzo podobne do popularnego w ostatnich kilkunastu latach gatunku "portretu pokwitaniowego" - od Helen van Meene i Lisy Sarfati począwszy, pokazywanych w galeriach i muzeach fotografii na całym świecie. Zdjęcia te z portretem prasowym nie mają zbyt wiele wspólnego. Podobnie dziwi obecność prac chińskiego fotografa Ou Zhihanga. Cykl zdjęć nagiego fotografa robiącego pompki w miejscach społecznie i politycznie "obciążonych" kojarzy się bardziej ze sztuką konceptualną i performancem niż fotografią prasową.
Oczywiście w większości fotografii finalistów konkursu klasyczny reportaż z konfliktów i demonstracji jest jak najbardziej obecny, chociaż nie są to zdjęcia, które robią największe wrażenie. Z jednej strony widok rozstrzelania czy zakrwawionych zwłok leżących na ulicy wywołuje przykre wrażenie, ale z drugiej strony dla większości oglądających widok ten przynależy do kanonu reprezentacji śmierci i przemocy, który funkcjonuje w mediach od lat i do czego jesteśmy przyzwyczajeni. Fotografie te wywołują emocję wyuczoną, raczej niż spontaniczną. Emocję odległą, bo większość oglądających nie jest w stanie odnieść własnych doświadczeń życiowych do krwawych jatek ulicznych na egzotycznym Madagaskarze. Może właśnie dlatego większe emocjonalnie wywołują zdjęcia Tommaso Ausili z rzeźni w Umbrii, pokazujące przemysłowy ubój krów i świń, bo z szynką i zrazami obcuje większość z nas. Zdjęcia te zwracają nam uwagę na fakt, że nasze jedzenie jest rezultatem śmierci, coś o czym kupujący w supermarkecie wędliny i kotlety raczej nie myślą. Nie ma tu polityki, jest po prostu prawda że aby żyć, trzeba zjeść coś żywego, co najpierw trzeba zabić. Prawda dotycząca nas wszystkich, od której fotografie Tomaso Ausili nie pozwalają nam uciec.
Najgłębiej poruszającym i dla wielu fotografów najlepszym materiałem na konkursie jest reportaż Eugene'a Richardsa "War is personal". Te wyciszone, czarnobiałe fotografie pokazują amerykańskie ofiary wojny w Iraku i ich bliskich, zwracając uwagę na traumę, żałobę, kalectwo - długotrwałe i ważne skutki wojny, które rzadko kiedy zaznają uwagę mediów. Bohaterzy zdjęć Richardsa sfotografowani są z daleka od pola bitwy już po wszystkim, po powrocie do domu w intymnym, często domowym i rodzinnym kontekście. Są to zdjęcia z czasu pokoju, codzienne i zwyczajne. Nie krzyczą scenami przemocy, krwi i strzelanin, ale mówią spokojnym, cichym i bardzo wyraźnym głosem, I jak się okazuje docierają najskuteczniej