"Opowieści z krypty" - FAQ. Czyli o co pytają uczestnicy wakacyjnych szkoleń fotograficznych

Autor: Wojtek Tkaczyński

11 Październik 2009
Artykuł na: 6-9 minut
Ten miesiąc skłonił naszego stałego felietonistę Wojtka Tkaczyńskiego, do zmierzenia się z trudnym pytaniem: Czy warto kształcić się w szkole fotograficznej?

Czy warto uczyć się samemu?

W wakacje, kiedy studenci mają wolne, nauczyciele szkół fotograficznych rozpełzają się po Polsce prowadzić rozmaite kursy i szkolenia. Zwłaszcza przełom sierpnia i września obfituje w rozmaite imprezy tego typu. Wtedy bowiem, według handlowców, zaczyna się świąteczny sezon w sklepach i trzeba się zabrać za poprawianie wizerunku marki. Szczerze mówiąc, uważam, że korzystają na tym wszyscy. Firmy - bo naprawdę mają lepszy wizerunek. Nauczyciele - bo spotykają pasjonatów a to wielka przyjemność. Uczestnicy warsztatów - bo naprawdę można się na nich czegoś nauczyć. System taki - oby funkcjonował jak najdłużej. Bo im więcej mówi się o fotografii w gronie osób nią zainteresowanych, tym lepiej.

Z praktycznego punktu widzenia owe spotkania (niezależnie od ich rzeczywistego programu) dzielą się na dwie części: oficjalną i nieoficjalną. To właśnie owe zakulisowe rozmowy: spotkania przy kawie, wymiana spostrzeżeń w windzie, żarty opowiadane w kącie studia - są najciekawsze. To tam można poczuć czym żyje dzisiejszy fotograf amator, jakie ma problemy i co zamierza robić. To właśnie tam można usłyszeć pytania, które nurtują mniej lub bardziej początkujących adeptów fotografii.

Jakie pytania należą do grupy "najczęściej zadawanych"? Zrobiłem sobie, na prywatny użytek, listę takich pytań. Na pierwszym miejscu jest:

Czy lepiej uczyć się fotografii samemu, czy raczej w szkole fotograficznej?

No właśnie. Wbrew pozorom nie jest to takie proste pytanie. Co gorzej - nie ma na nie jednej krótkiej odpowiedzi. Zanim jednak wspólnie zastanowimy nad jakąkolwiek zastanówmy się: skąd wzięło się samo pytanie? Myślę, że jednak wszyscy zauważają: w polskich szkołach fotograficznych uczą przede wszystkim osoby, które nie są fotografami z wykształcenia. Skoro im się udało, to może nie warto się męczyć?

Sytuacja w naszym szkolnictwie jest rzeczywiście dość dziwna. Przede wszystkim musimy pamiętać, że większość (jeśli nie wszystkie) szkoły o których myślimy powstały po 1989 roku. To też jedna z zalet obalenia komuny. Wcześniej można było najwyżej zostać - kończąc na przykład słynne technikum przy ul. Nowotki w Łodzi fototechnikiem, albo zapisać się na kurs w Cechu Rzemiosł Różnych, który dawał szanse zaczepienia w branży chrzciny/komunie/śluby/paszporty. Polska Rzeczpospolita Ludowa nie uważała fotografii za samodzielną dziedzinę sztuki. Do dziś zresztą odbija się to nam przykra czkawką... Ale to temat na zupełnie inny felieton.

Wszyscy inni, którzy wtedy działali - fotograficy (swoją drogą, nawet to słowo zasługuje na osobny felieton), fotoreporterzy, fotografowie mody i sportu - byli samoukami. Samoukami w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Osobami, które własnym wysiłkiem zdobyły doświadczenie pozwalające utrzymać się na rynku.

Trudno się więc dziwić, że to po nich właśnie sięgnęły szkoły jak grzyby po deszczu powstające w III RP. A trzeba przyznać, że pojawiło się ich ostatnio całkiem sporo. Dziś można już nawet zostać doktorem habilitowanym i belwederskim profesorem fotografii - ale w szkołach nadal uczy wiele osób, którym posiadanie tytułów jest to po prostu zupełnie niepotrzebne.

W kwestii zaś pytania dotyczącego sensu nauki w szkole fotograficznej: najlepsza na nie odpowiedź brzmi

Zależy kto pyta

Każdy z pytających o to jest przecież inny. Zaś do zbioru nazywanego "szkoły fotograficzne" należą naprawdę różne elementy. Moim zdaniem szkoły i warsztaty to miejsca dobre jedynie dla osób, które już dokładnie wiedzą czego nie wiedzą. Tzn. są w miarę świadomymi fotografami umiejącymi patrzeć na świat własnym okiem. I tylko szukają bodźca, który popchnie ich na głębsze wody. Jeżeli tylko masz odpowiednią dozę samozaparcia, sam nauczysz się obsługi aparatu, pomiaru światła, obróbki w Photoshopie. Nie raz pisałem w Opowieściach z krypty o korzyściach płynących z zadawania sobie ćwiczeń. I o tym, że trzeba efekty realizacji owych ćwiczeń trzeba drukować. Moi czytelnicy wiedzą, że najwięcej można nauczyć się zastanawiając nad kadrami nieudanymi. Rozumieją też konieczność oglądania zdjęć innych fotografów.

Jeśli się dobrze zastanowimy, tak właśnie wygląda program zajęć w większości szkół. Dostajemy tam tematy, które musimy zrealizować i pokazać pod koniec semestru w postaci odbitek. A na wykładach oglądamy zdjęcia znanych fotografów.

Teoretycznie rzecz biorąc - możemy uczyć się sami. Jeżeli tylko mamy odpowiednią dozę samozaparcia... I pod warunkiem, że chociaż część "zaoszczędzonych" na szkole pieniędzy przeznaczymy na swój rozwój. W zasadzie - można nawet pomyśleć o wynajęciu studia fotograficznego i modelki. Zawodowi fotograficy i agencje modelek również przeżywają kryzys. Ceny naprawdę są niższe niż nam się wydaje. Dla wielu taki sposób kształcenia jest wystarczający i, co najważniejsze, najodpowiedniejszy.

Dla kogo więc są szkoły fotograficzne? Po pierwsze się zastanowić, co rozumiemy pod pojęciem "szkoły". Po jednej stronie rynku są kilkudniowe kursy, warsztaty i cykle spotkań weekendowych. Po drugiej pięcioletnie studia magisterskie na państwowych uczelniach. Dla mnie najważniejsze jest, by owa "szkoła" swoim programem obejmowała zajęcia nie kojarzące się na pierwszy rzut oka z fotografią i jej głównym nurtem. Jeśli studenci muszą siedzieć na wykładach i seminariach dotyczących historii fotografii i sztuki w ogóle, socjologii i antropologii kultury, krytyki sztuki, starych technik obrazowania, etc., to znaczy, że szkoła może im się przydać w ich rozwoju fotograficznym. Zdaje sobie sprawę, że to może opinia niepopularna. Ale zastanówmy się, komu tak naprawdę może przydać się szkoła fotograficzna? Jedynie osobie, która stoi przed murem. Komuś, kto umie już wszystko, czego mógł się nauczyć sam. Komuś, kto szuka bodźca do tworzenia lepszych zdjęć. Lepszych pod względem intelektualnym raczej niż technicznym. W dzisiejszych czasach osiągnięcie poprawności technicznej nie wymaga niczego oprócz czasu i ćwiczeń. Prawdziwa fotografia polega to umiejętność zainteresowania widzów swoją wizją. To pomysł na indywidualny sposób pokazania świata. Nie da się tego znaleźć gdzie indziej jak tylko na zajęciach "pozafotograficznych". Szkoła fotograficzna (jak każda inna szkoła artystyczna) powinna przede wszystkim otwierać studentom oczy.

Kiedy dziś myślę o swoich studiach - choć to zupełnie inna branża - okazuje się, że korzystam z wiedzy i umiejętności, które zdobyłem na zajęciach, których nienawidziłem i które wydawały mi się wtedy zupełnie niepotrzebne. Przypuszczam, że per analogiam można to samo powiedzieć o studiach fotograficznych.

Szkoła fotograficzna - zwłaszcza ta z ambicjami - to miejsce nadające się jedynie dla osoby o pewnym doświadczeniu i wyrobionym zdaniu na temat swoich zdjęć. Początkujący naprawdę mogą zapuścić się tam w ślepy zaułek. Polscy nauczyciele fotografii - zwłaszcza ci od przedmiotów artystycznych - trzymają bowiem bardzo wysoki poziom, ale - en masse - mają jedną wadę. Chcą stworzyć własne klony. Jeżeli ktoś nie fotografuje tak jak oni, jest na straconej pozycji. Oczywiście są od tej reguły wyjątki. Ale prawda jest taka: żeby przejść przez szkołę o ambicjach artystycznych bez utraty własnej osobowości, trzeba być w miarę świadomym siebie artystą. Inaczej można ulec homogenizacji i dołączyć do tysięcy bezimiennych magistrów sztuki, których pełno w naszych kawiarniach.

Jeśli jednak umiecie już fotografować a szukacie bodźca, który popchnie Was w przyszłość - trzeba zdawać egzaminy. I to do najlepszej szkoły, która znajdziecie. W życiu Polaka potrzeba przecież odrobiny fantazji. Nawet jeśli podsumować ją można stwierdzeniem o wysokim koniu..

Skopiuj link
Komentarze
Więcej w kategorii: Fotofelietony
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Sergey Ponomarev – misja fotografa została spełniona
Zdjęcie roku, to bez wątpienia ogromne wyróżnienie. Dla mnie jednak królową nagród prasowych jest pierwsze miejsce za reportaż w kategorii „General news”.
0
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Kinowska: „Zdjęcie roku World Press Photo wkurza”
Zdjęcie Warrena Richardsona, uznane przez Jury za najlepsze zdjęcie prasowe roku 2015, denerwuje i wyprowadza z równowagi. Z kilku powodów.
0
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Lifelogging - przyszłość, czy zmora fotografii?
Podczas gdy największe firmy w ostatnim czasie na nowo rozpętują wojnę na megapiksele, swojego rodzaju rewolucja w fotografii może nadejść nieoczekiwanie ze strony urządzeń przeznaczonych dla...
0