Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
dlaczego nie warto przechodzić na tryb 'standby'
Jesień przyszła wcześnie tego roku. W moim bloku centralne ogrzewanie włączono już na początku września. Dni są coraz krótsze, ranki coraz ciemniejsze. Coraz częściej pada. Z ogólnofotograficznego punktu widzenia - jest coraz gorzej. Czy jednak jesienią powinniśmy chować aparat do szafy? Co zrobić, by wykorzystać i tę porę roku w sposób aktywny i nie spędzić jej na przysłowiowym stendbaju - leżąc na kanapie i czekając na okazję? No bo oczywiście - poza domem okazji jest sporo. Jeśli tylko trafimy na ładną pogodę możemy mieć krajobraz jakich mało. Co jednak zrobić, gdy po prostu nie chce nam się wyściubiać nosa poza ciepłą kuchnię?
Po pierwsze, jako że właśnie skończyliśmy sezon, warto zadbać o sprzęt. Ten, który już mamy i ten, o którym marzymy. Mój "podstawowy" aparat [pisałem już o nim wielokrotnie...] ma już ponad dwadzieścia lat. Działa bez zarzutu. Po części pewnie dlatego, że pomyślany był dla zawodowców. Jednak pewnie pomaga mu to, że co roku czyszczę go dokładnie i sprawdzam wszystkie newralgiczne elementy. Smaruję tam gdzie trzeba i kupuję zapas nowych baterii. Dokładnie czyszczę też wszystkie trzy swoje obiektywy. W końcu, piasek z plaż, na których uwielbiam fotografować, dostaje się nie tylko do naszych kąpielówek. Co więcej, owych konserwatorskich czynności nie popełniam własnoręcznie - proszę o to znajomego fachowca z dobrego warsztatu. Oczywiście, w przypadku aparatów, których działanie zaprojektowano na sezon lub dwa [czytaj: amatorskich kompaktów] takie działanie może wydawać się przesadą. Na pewno jednak zawsze warto troszczyć się o czystość obiektywu i o jakość baterii.
W jaki sposób zadbać o przyszły sprzęt? Oglądając swoje zdjęcia. Mój tryb fotografowania polega na tym, że najpierw intensywnie fotografuję a potem przez kilka miesięcy robię odbitki z "wakacyjnych" negatywów. I wtedy zastanawiam się, czego mi brakowało. Co jeszcze powinienem dokupić, by poprawić swoje zdjęcia? Czy brakowało mi jakiejś ogniskowej? Czy straciłem dobry kadr z powodu ograniczonej liczby posiadanych filtrów? Co ze świałomierzem? W ten sposób, rok po roku, dochodzę do idealnego zestawu. Pozbywając się przy okazji rzeczy niepotrzebnych i nieużywanych. Pamiętajmy bowiem, że nasz kręgosłup ma określoną wytrzymałość. Torba fotograficzna nie powinna nam ciążyć po kilku krokach.
Kiedy już zadbamy o hardware pora na software. Czyli korę nową przodomózgowia. Naszą własną. Jak wiadomo - najważniejszy aparat fotograficzny to nasze oczy i mózg, do którego przesyłają one widziane obrazy. Jeśli nie zadbamy o swój rozwój - nie poprawimy własnych fotografii. Warto więc krytycznie przyjrzeć się swoim dziełom. To właśnie jesienią mamy, teoretycznie rzecz biorąc, najwięcej czasu, by usiąść przed komputerem i krytycznie spojrzeć na swoje prace. Wybrać te najlepsze nie jest trudno. Warto jednak pomyśleć dlaczego te nieudane są nieudane. Co sprawia, że nie mają nastroju, którego szukaliśmy? Dobrodziejstwo cyfry to nie tylko możliwość natychmiastowej oceny zdjęć. To również pliki Exif, które mówią o zdjęciach więcej niż się wydaje na pierwszy rzut oka. To własnie z exifów dowiemy się, czy stosowany przez nas sposób pomiaru światła sprawdza się w trudnych sytuacjach. Albo, że zbyt duża głębia ostrości wynika z naszej miłości do automatycznych trybów zamykajcych przysłonę... W ocenie "nieudanych" ujęć to bardzo pomocne narzędzie.
Niestety, zdjęcia nie wychodzą nie tylko z powodów stricte technicznych. Czasem [nazwijmy to delikatnie] leży kompozycja. Oglądając zdjęcia na spokojnie, po sezonie, możemy zastanowić się nad błędami własnego "oka". I pomyśleć nad sposobami wyeliminowania owych błędów. Ba, jesienią możemy mieć trochę czasu, by przeczytać jakiś podręcznik fotograficzny. To żaden wstyd skonfrontować swoje opinie, poglądy i przesądy ze zdaniem innego profesjonalisty. Na rynku pojawia się coraz więcej poradników. Znajdziemy podręczniki dla zupełnych amatorów oraz pozycje przeznaczone dla osób bardziej zaawansowanych. Niedawno przeglądałem, właśnie drukującą się po polsku, książkę Bryana Petersona poświęconą kreatywnej fotografii. Zaczynałem lekturę ze sporą rezerwą, potem jednak wciągnęła mnie bez reszty, otwierając oczy na kilka ważnych kwestii [o których nawet nie pomyślałbym bawiąc się wyłącznie w swojej piaskownicy].
Siedząc w domu nie musimy zajmować się fotografią wyłącznie 'na sucho'. Zamiast chować aparat do szafy można pomyśleć o robieniu zdjęć, które pomogą nam w samorozwoju [wiem, to straszne słowo]. Do 'domowych' należy kilka gatunków fotografii, które ostatnio straciły na popularności - na przykład martwe natury. W czasach szybkiego montażu i nasyconych kolorów klasyczna "martwa natura" wydaje się być rzeczywiście démodé. Pamiętajmy jednak, że w praczasach każdy szanujący się malarz zaczynał od martwych natur, była to bowiem najlepsza szkoła kompozycji, wyczucia koloru i światła. Dlaczego z niej rezygnować? Nie chodzi mi o to, by układać rebusy na modłę Arcimbolda. Myślę jednak, że próba ułożenia ciekawej kompozycji ze znajdujących się w domu elementów może być ciekawym doświadczeniem. Próbując "martwej natury" możemy dowiedzieć się sporo o sposobie oświetlania zdjęć i metodach pracy nad kolorem. Poza tym - wystarczy obejrzeć kilka prac Irvinga Penna czy Mapplethorpe'a by przekonać się, że martwa natura ma w sobie olbrzymi fotograficzny potencjał. Warto spróbować.
Siedząc w domu możemy również zająć się autoportretem. Ten gatunek fotografii także nie jest ostatnio zbyt popularny. Cóż, czyżbyśmy uważali, że nie mamy o sobie nic do powiedzenia? Jacy modele, takie portrety?
I wreszcie - siedząc w domu możemy poświęcić się fotografowaniu przez okno. Amerykańskie zdjęcia Kertesza pokazują, że fotografowanie widoku za oknem może być bardzo kreatywnym zajęciem. I również bardzo edukacjnym: musimy bowiem wymyślić temat, skomponować kadr i wyczekać na odpowiednie światło.
Niezłe zdjęcie bez wychodzenia z domu. Czegóż więcej można chcieć od świata, gdy na dworze zimno i pada?