Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Rewolucje technologiczne zawsze powodują wysyp nowych wynalazków, rozwiązań i standardów. Rodzi się masa produktów, które spełniają tę samą funkcję, ale realizują ją w inny sposób - są inaczej rozwiązane, mają inną formę, używają innych sposobów komunikacji. Tuż potem pojawia się walka o przychylność klientów, a tym samym o dominację na rynku. Okopane patentami firmy lansują swoje rozwiązania, które z czasem - jak firma ma siłę przebicia - stają się jednymi z wielu dostępnych na rynku standardów. No i wtedy zaczyna się walka, która może ustawić firmę na lata - a przynajmniej do momentu, gdy pojawi się nowe, rewolucyjne rozwiązanie. Jest to walka o portfele klientów, o uznanie mediów, wreszcie o sojuszników, którzy przystąpią do naszego "obozu". Jakoś tak się układa, że najczęściej w wyniku tego zamieszania na placu boju zostają dwa konkurencyjne standardy, które moszczą się w swoim zakątku rynku. Nie podejmuję się w tym skromnym felietonie wyjaśnić dlaczego akurat tak jest - może po prostu rynek akceptuje ryzyko na poziomie dwóch konkurentów, a może niewidzialna ręka rynku lubi mieć alternatywę, co akurat jest zjawiskiem pozytywnym.
Tak czy inaczej po początkowym zamieszaniu najczęściej zostajemy z duopolem z pewną przewagą rynkową jednego z rozwiązań. Jeżeli chcemy skorzystać z danej technologii, musimy się zdecydować na jedno z dwóch rozwiązań. Jak sięgam pamięcią tak było zawsze. Wielu naszych czytelników zapewne jeszcze pamięta wysyp komputerów 8-bitowych w latach 80-tych: Amstrad, Commodore, Sinclair, IBM, Atari, Apple, DEC i tak dalej. Żaden niezgodny z konkurencją, każdy promujący własny pomysł na komputer osobisty. Już jakieś 20 lat później w sklepach ostały się tylko dwa standardy: rozwiązanie firmy Apple - Macintosh i rozwiązanie firmy IBM (no, właściwie Microsoft też sporo pomógł). Przykładów jest więcej: VHS i Betamax, iOS i Android, NTSC i Pal, 220V i 110V, Gillette i Wilkinson, Pepsi i Coca-cola i tak dalej. Nawet jeżeli na rynku są inni gracze, to i tak oczy wszystkich zwrócone są na ten duopol, on dyktuje warunki gry zbierając lwią część udziałów.
Czasami nasz wybór nie jest świadomy - po prostu kupujemy produkt, który nam bardziej się podoba, lepiej spełnia nasze wymagania i niechcący wpadamy do obozu określonego standardu. Niektórym po prostu może bardziej pasować elegancki interfejs iPhone'a niż rozbudowane możliwości konfiguracyjne Androida i już deklarują się po jednej ze stron. Mimo że ten wybór nie jest do końca świadomy, to ma on swoje reperkusje. Nawet jeżeli nie interesuje nas jaką kartę pamięci mamy w aparacie, to i tak prędzej czy później będziemy musieli kupić nową: szybszą, większą, albo będziemy szukali czytnika do niej, czy w sytuacji awaryjnej pożyczymy sąsiadowi na urodziny dziecka. Mówiąc wprost zaczynamy pompować obóz danego standardu naszymi pieniędzmi.
Niektórzy mogą pomyśleć "o czym on pisze, przecież teraz wszyscy używają kart SD". Właśnie! Już tylko w aparatach dla zawodowców ostał się drugi standard CompactFlash. Reszta świata, i to nie tylko fotograficznego, używa kart SD.
Jednak nie zawsze tak było. W naszym artykule "Karty pamięci - co to jest" z 2002 roku wymieniamy aż pięć standardów kart, a właściwie sześć, bo wtedy funkcjonowały dwa rozmiary MemorySticka Sony. Kilku producentów było znanych z przywiązania do swoich rozwiązań. Najwięcej zamieszania robił chyba Olympus wspierany przez Fujifilm, który mocno lansował standard SmartMedia, który potem nagle podmienił na xD-PictureCard. Minęło trochę czasu zanim odpuszczono te zabawy i wreszcie przyjęto standard SD. Nie lepiej na tym tle wypada Sony, które jeszcze do niedawna żyło w świecie karty MemoryStick. W międzyczasie zmniejszając ją do rozsądnego rozmiaru w postaci standardu Duo, co też zrobiło trochę zamieszania.
Nic dziwnego, że bardzo modnym wtedy urządzeniem był wielostandardowy czytnik pamięci - taki 16w1. (Nazwa stąd, że producenci doliczali wszystkie możliwe odmiany kart.) Bez takich urządzeń żadna szanująca się redakcja, laboratorium foto czy studio nie mogły się obyć. Teraz jest to urządzenie praktycznie bezużyteczne. Czytników kart używamy praktycznie tylko do kart CompactFlash. 90% testowanego i używanego przez nas sprzętu korzysta z kart SD. Co więcej, większość urządzeń, w które taką kartą chcielibyśmy włożyć już ma wbudowany czytnik - począwszy od laptopów, poprzez komputery stacjonarne, a kończąc na telewizorach. Kamery wideo też współpracują z kartami SD. Nawet do iPada jedynym czytnikiem kart jaki oferuje Apple jest czytnik kart SD. Od dawna już praktycznie nie używamy nawet kabli USB do aparatów. Ktoś dociekliwy może zauważyć, że przecież nawet karty SD są sfragmentaryzowane: SDHC, SDXC, microSD, ale całe szczęście znacząco nie zmienia to sytuacji - przejścówkę do dużego rozmiaru dostajemy prawie z każdą microSD. Czytnik zostaje ten sam.
Triumfu SD można się doszukiwać w kilku czynnikach. Przede wszystkim w rozmiarze. Karta od początku była wystarczająco mała, żeby móc miniaturyzować sprzęt, ale na tyle duża, że nie gubiła się przy byle okazji (jak xD na przykład). Karta SD wyposażona jest w bardzo wygodny przełącznik zabezpieczający przed przypadkowym skasowaniem zdjęć. Sposób zaprojektowania styków powoduje, że karta i czytniki są niezawodne. Nienawidzę pinów w czytnikach CF, bo kartę trzeba wkładać i wyjmować naprawdę delikatnie, żeby ich nie pogiąć i nie połamać. Dla odmiany lubię, jak karta SD z eleganckim kliknięciem wyskakuje ze slotu w aparacie. Przez 11 lat istnienia fotopolis.pl nie mieliśmy w redakcji żadnych problemów z czytnikami i kartami SD, za to kilka tych urządzeń w standardzie CF wylądowało w koszu (na elektrośmieci oczywiście). Specyfikacja SecureDigital Card dosyć łatwo umożliwia rozszerzanie o nowe pojemności i prędkości. Wreszcie standard SD nie był związany z żadnym producentem, był więc łatwiejszy do przełknięcia dla konkurencyjnych firm.
Jesteśmy więc w tym szczęśliwym momencie rozwoju rynku, gdy króluje praktycznie jeden standard. Nie musimy się zastanawiać czy będziemy mogli odczytać kartę z naszego aparatu. CompactFlash odpuszcza już nawet w segmencie lustrzanek profesjonalnych. Broni się jeszcze przed SD tym, że najszybsze karty CF są nadal ponad dwa razy szybsze niż najszybsze karty SDXC. Na horyzoncie czai się co prawda standard XQD, ale jakoś nie ma atmosfery radosnego oczekiwania wśród producentów aparatów. Cieszmy się więc z tej małej karty SD przekładając ją z naszego aparatu do komputera, żeby zrzucić zdjęcia, albo do telewizora, żeby je pokazać na dużym ekranie. Niech kabel USB kurzy się na dnie szuflady. Karta SD może świętować, że niepostrzeżenie stała się zwycięzcą cyfrowej rewolucji. Do czasu...
Korzystając z okazji życzę wszystkim czytelnikom fotopolis.pl Wesołych Świąt!