Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
czy postęp to naprawdę jest postęp
To miał być kolejny z serii wesolutkich wakacyjnych felietonów. Ale niestety. Tragiczne wydarzenia w Norwegii odebrały mi dobry humor. Nie zamierzam tutaj pisać o swoich teoriach na ten temat. Ani omawiać moich poglądów politycznych. Z całych moich rozmyślań o bezsensownym strzelania do nastolatków chciałbym podzielić się czytelnikami jednym wnioskiem. Przeraża mnie jak bardzo jesteśmy nietolerancyjni. We wszystkich aspektach życia. A od braku tolerancji i szacunku (kto jeszcze pamięta to słowo?) zaczynają się wszystkie choroby dzisiejszego świata. Co gorsza uważam, że tu właśnie u nas, w Polsce, nietolerancja odnosi ostatnio coraz większe triumfy. I nie chodzi mi tu o kwestie związane z polityką. Ani o stosunek do mniejszości seksualnych Jesteśmy chyba jedynym krajem na świecie, gdzie trąbi się na kierowcę jadącego zgodnie z przepisami. Przekonałem się o tym na własnej skórze wracając z urlopu o którym pisałem w poprzednim felietonie... Nawet wśród osób, które mają wspólne hobby jest coraz gorzej. Regularnie czytam sporo portali poświęconych fotografii i galerii, których uczestnicy mogą wzajemnie oceniać swoje zdjęcia. Nigdzie na świecie komentarze nie są tak wulgarne, przepełnione nienawiścią i nieprzyjazne jak u nas. Być może nie ma związku między nietolerancją w polskim internecie a norweską niechęcią do Pakistańczyków. Ale może to jednak zespół The Smiths miał rację nagrywając w 1985 roku piosenkę Barbarism Begins At Home? Ja już nie reaguję na wpisy w rodzaju "... żebyś ty choć umiał fotografować..." w mojej skrzynce na Fotopolis (zaskakujące, że autorzy takich listów nigdy się nie podpisują). Ale myślę, że dla kogoś kto dopiero zaczyna fotografować i chce poznać czyjąś uczciwą opinię na temat swoich prac takie uwagi mogą wpływać bardzo destrukcyjnie.
A propos nauki fotografii. Zauważyłem ostatnio wyraźny podział wśród osób prowadzących kursy dla początkujących. Jedna grupa nauczycieli uważa, że należy akcentować kwestie związane z obrazem jako takim. Dają kursantom do ręki nowoczesne automaty i każą robić zdjęcia zwracając uwagę jedynie na zawartość kadru. Druga grupa nauczycieli wychodzi od podstaw. Godzinami tłumaczą działanie przysłony i każą się uczyć logarytmów (to w części związanej z szarymi filtrami :-]). Hołubią ciemnię i wieszają psy na PSie. No i, jak to już w Polsce bywa, obie grupy są od siebie oddzielone barykadą. Bez szans na zrozumienie i porozumienie. A przecież prawda leży gdzieś pośrodku. Fotografia polega na budowaniu kadrów w oparciu o znajomość i zrozumienie techniki. Nawet posiadacze najnowocześniejszych lustrzanek z pełną klatką nie będą w stanie zrobić satysfakcjonujących zdjęć, jeśli trochę nie poczytają o głębi ostrości.
Co roku przed wakacjami wiele osób prosi mnie o radę w kwestii zakupu nowego aparatu. Pytani co nie podoba im się w starym - raczej milczą. Trudno im zwykle zwerbalizować zastrzeżenia jakie mają do własnych zdjęć. Bo część problemów wynika właśnie z nieznajomości zasad działania aparatu i związku między ustawionymi parametrami a efektem końcowym. Na szczęście można temu łatwo zaradzić nie kupując nowego korpusu.
W zeszłym roku przed wakacjami zachęcałem do ćwiczenia polegającego na zrobieniu serii zdjęć na zadany sobie temat. W tym roku mam inne ćwiczenie. Ci, których sprzęt na to pozwala niech spróbują choć przez tydzień fotografować w trybie ręcznym. Trzeba wyłączyć autofokus. Wybrać konkretny tryb pomiaru światła. Ustawić jedną czułość i nie zmieniać jej przez cały czas. No i oczywiście ręcznie ustawiać przysłonę i czas ekspozycji do każdego robionego zdjęcia. Ideałem byłaby też rezygnacja z zoomów. Ale kto dziś ma obiektyw stałoogniskowy... Wiem, że teraz wielu czytelników uśmiecha się pod nosem. "Przecież to łatwizna" albo "Strata czasu, która do nikąd nie prowadzi a w dodatku ogranicza możliwości zrobienia wielu zdjęć". A może "Po co mam to robić, skoro wiem jak wyjdą zdjęcia". Moim zdaniem jednak warto spróbować. Przepaść między teorią a praktyką jest zaskakująco głęboko. Będzie wolniej. Ale co z tego? Zamiast tysiąca zdjęć zrobimy sto. Ale za to każde będziemy dokładnie pamiętać. Ucieknie nam wiele okazji? OK. Można to przeżyć. Jeśli coś przegapimy - następnym razem mocniej się skoncentrujemy. Zdjęcia będą nieostre tam gdzie trzeba? A kto za to odpowiada. Sylwetki ludzi są rozmyte? A kto ustawiał czas migawki?
Zaręczam, tydzień takiego fotografowania to oczyszczające i orzeźwiające doświadczenie. Zwłaszcza dla tych, którzy zaczęli fotografować już w dobie elektroniki i automatyki. Dokładna ocena zdjęć - z których z pewnością nie będziemy w 100% zadowoleni - zmusza do zastanowienia. I pozwala na własne oczy zobaczyć jak wszystkie parametry ekspozycji i ustawienia aparatu wpływają na końcowy kadr. "Kompromis" to słowo kojarzy się w Polsce niezbyt dobrze. W zasadzie oznacza porażkę. A przecież kompromis jest istotą fotografii. Zestaw ustawień dających najlepsze możliwe zdjęcie w określonych warunkach jest właśnie efektem kompromisu. Kto to zrozumie zacznie robić lepsze zdjęcia. I dlatego myślę, że warto poświęcić tydzień na fotografowanie w trybie ręcznym.
Pieniądze, które zaoszczędzimy nie kupując nowego aparatu lepiej wydać na album ulubionego fotografa. A może nawet na jego oryginalną odbitkę