Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
To, że wystawy fotografii wyszły z sal muzeów i galerii na zewnątrz i funkcjonują w przestrzeni miejskiej stało się rzeczą naturalną. Pomysł bardzo dobry, bo daje fotografii dużo większą przestrzeń ekspozycyjną i dużo większy zasięg. Nie tylko regularni zwiedzacze galerii, czy miłośnicy fotografii je oglądają, ale także wszystkie osoby przewijające się obok wystawy w ciągu dnia i nocy. Godzin otwarcia - czyli 7 dni w tygodniu, 24 godziny na dobę nie przebije żadna galeria. Oczywiście, jak to w życiu bywa są wystawy lepsze i gorsze, lepiej nadające się do pokazania w kontekście architektury i szumie wizualnym miasta oraz takie które "siadają" w tego rodzaju ekspozycji.
Wystawy zewnętrzne często mają charakterze edukacyjno-integrujący. Do takich należą wystawy w "Bielańskiej Galerii Zewnętrzej" czyli na planszach zawieszonych na płocie szkoły handlowej na przeciw ratusza bielańskiego w Warszawie. 17 plansz 100 na 140 centymetrów w metalowych ramach, z których każda ma nad sobą oświetlający ją reflektor prezentuje fotografie dotyczące lokalnej historii. Przy płocie jest szeroki chodnik - więc można podejść blisko, żeby wszystko dokładnie obejrzeć i przeczytać. Wystawy są przygotowywane tematycznie i zmieniają się co parę miesięcy. Były już historyczne zdjęcia Bielan, Historia Akademii Wychowania Fizycznego, Huty Warszawa itp. Przygotowywane przez pracowników dzielnicowej bilioteki, układem graficznym czasem przypominają trochę gabloty wiszące w szkolnym korytarzu. Ale w tym kontekście jest to nie najważniejsze - bo zdjęcia są ciekawe, dobrze opisane i z całości wynika to co jest zamierzone, czyli budowanie lokalnej tożsamości przez pokazanie historii, a jak wiadomo fotografia do tego nadaje się świetnie.
Innym rodzajem są wystawy okolicznościowe, z których najlepszą, i taką, która właśnie w warunkach plenerowych nabrała dodatkowej mocy była rocznicowa wystawa "Ofiary stanu wojennego" przygotowana przez Annę Bohdziewicz i Mariusza Hermanowicza na 25-lecie stanu wojennego. Rozstawione na Placu Zamkowym wolnostojące plansze prezentowały wielokrotnie powiększone, czarno-białe zdjęcia legitymacyjne osób, które zginęły w stanie wojennym oraz ich biografie. Pod każdą planszą były zapalone znicze. Świetny pomysł, starannie przemyślana prezentacja, odpowiednie miejsce sprawiło, że wystawa robiła na zwiedzających duże wrażenie, wyciszała, skłaniała do refleksji. Pozwoliła doświadczyć nieco innego, niż prezentowany zazwyczaj obraz stanu wojennego, skupiając się na wymiarze indywidualnej tragedii, niesprawiedliwym losie konkretnego człowieka, po którym pozostało jedynie zdjęcie legitymacyjne, biografia i pamięć najbliższych.
Są też wystawy artystyczne, prezentujące fotografię ambitną, nie związaną czasem i tematem z miejscem, w którym jest prezentowana. Mieliśmy z taką do czynienia niedawno w Warszawie. Na płocie Ogrodu Botanicznego wisiały 33 portrety kobiet autorstwa Annie Leibovitz. Zdjęcia wielkie - zarówno kunsztem fotograficznym autorki, jak i formatem. Ponoć autorka sama zdecydowała się na to, aby zdjęcia były powiększone do formatu 130 na 180 centymetrów "w którym nigdy wcześniej nie były pokazywane" i jak donoszą media, "wybrała miejsce, gdzie prezentowana będzie wystawa". No cóż, jak widać wielki format to nie wszystko. Wiszące na płocie portrety wyglądały dużo gorzej niż te same zdjęcia w internecie, prasie, książkach i na innych wystawach. Są powszechnie znane, nie tylko z racji tego, że przedstawiają znane osoby, ale także dlatego, że są dziełem wielkiej fotografki sprzed ponad dekady i w tym czasie zdążyły już wielokrotnie obiec świat. Dziwne się wydaje, że Annie Leibovitz, która z pieczołowitością przygotowuje swoje wystawy, wybrała akurat to miejsce. Nie wiem czy je dobrze obejrzała, czy wybrała palcem na mapie, czy z pamięci, bo gdy odwiedziła Warszawie w 1998 z racji wystawy w Centrum Sztuki Współczesnej właśnie w tej okolicy bywała. A tak się składa że akurat ten kawałek płotu wzdłuż parku Łazienkowskiego nie nadaje się na wystawę. Bezpośrednio przed płotem rosną drzewa, które zacieniają to miejsce, Dosyć nisko zwisają też gałęzie, co nie pozwala na komfortowe oglądanie wystawy. Nie tylko pnie drzew przed płotem, ale także furtka do Ogrodu Botanicznego tworzą wyrwy w ciągłości ekspozycji. Przed płotem jest szeroki trawnik, więc trzeba oglądać prace z narzuconej odległości, albo deptać po trawie. Wystawa składa się ze zdjęć w różnych formatach, a oprócz tego czarno-białych i kolorowych. Taka różnorodność jest naturalną cechą materiału, który został złożony z masy zdjęć wykonanych różnym sprzętem w różnych latach, na poszczególne zlecenia a także dla własnych projektów autorki. Ale z takim materiałem, trzeba postępować ostrożnie i jednolicie, szczególnie, jeśli ma być oglądany w jednym ciągu. Niestety tak się nie stało. Nie wiadomo dlaczego zdjęcia w kwadracie są czasem pokazane na planszy w formacie poziomym, czasem w pionowym. I dlaczego zdjęcia prostokątne w niektórych przypadkach mają wokół białą ramkę, a czasem są wydrukowane "na spad". To dodatkowo sprawia wrażenie przypadkowości i bylejakości wystawy. Szkoda wielka, bo świetny materiał został ekspozycyjnie zmarnowany. Na wystawy Annie Leibovitz zawsze wybieram się z wielką przyjemnością i jak do tej pory nigdy nie byłam rozczarowana. Niestety, dla wielu młodych osób, to jest pierwsza i może jedyna przez jakiś czas wystawa prac tej wielkiej fotografki jaką zobaczą. Im zdecydowanie polecam książki i internet