Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Rozmiar był zawsze jednym z ważniejszych parametrów w fotografii. Wielkość negatywu decyduje o jakości zdjęcia - liczbie szczegółów i granic powiększenia. Rozmiar aparatu natomiast, o tym gdzie, jak szybko i jak swobodnie da się zdjęcia robić. Wielkość negatywu czy cyfrowej matrycy to parametr krytyczny marketingowo sądząc po tym że zawsze pierwszą informacją towarzyszącą nowemu modelowi aparatu wchodzącego na rynek jest liczba pixeli. Logiczne prawidło mówi że im więcej pixeli, tym większe zdjęcie, czyli tym większy wydruk można z niego zrobić, i tym śmielej można je kadrować. A więc tym większa swoboda i możliwości obróbki. Konkrety są już mniej jasne, bo rozpiętość opinii co się da a co się nie da zrobić z pliku o konkretnym rozmiarze jest wśród fotografów ogromna - jedni się upierają przy własnych doświadczeniach, inni przy parametrach producenta aparatu, jeszcze inni przy opiniach autorytetów. Ci, dla których rzeczywistość jest nieco bardziej kompleksowa uważają że rozmiar to nie wszystko, bo w jakości liczy się także optyka, warunki w jakich zdjęcie powstaje oraz rodzaj i czułość materiałów, jakich się używa.
Rozmiar samego aparatu tęż ma znaczenie. Tu relacja jest niejako odwrotna niż z wielkością negatywu bo im mniejszy aparat tym większa swoboda fotografowania. Mały aparat jest bardziej poręczny, łatwiej go ze sobą zabrać i ukryć - czyli robić zdjęcia niepostrzerzenie, albo w miejscach gdzie fotografowanie jest zabronione. Wszyscy wiemy że pojawienie się niepozornego i lekkiego małego obrazka, dokonało rewolucji w fotograficznym opisywaniu świata. Mimo tego, że mały negatyw ustępuje klarowności szczegółów średniego lub wielkiego formatu, w fotografii reportażowej i amatorskiej małe aparaty szybko i skutecznie wyparły swoich starszych i stateczniejszych (czy może "statywniejszych") kolegów. Oczywiście marzeniem zarówno użytkownika jak i producenta sprzętu jest połączenie super jakości zdjęcia z poręcznością aparatu. Chociaż wydaje się, że obecne parcie na megapiksele ma większy związek z kompleksem Jamesa Bonda, czyli miłym męskiemu sercu gadżeciarstwem, niż prawdziwym potrzebom. Większość fotografujących i tak ogląda swoje zdjęcia nie w druku, czy formie dużych powiększeń ale na ekranie własnego komputera, czy w internecie, gdzie wymogi wielkości są najskromniejsze. Ale dla wielu ważniejsze jest co sprzęt może, niż to do czego go używamy.
Oglądanie zdjęć na ekranie gdzie wszystko jest tego samego rozmiaru, nie pozwala za bardzo manipulować skalą. Zabawa z rozmiarem zaczyna się dopiero wtedy, gdy musimy przełożyć zdjęcie na papier - nie mamy już zuniformizowanej ramki ekranu komputera, albo standartowej wielkości zdjęć na facebooku. Musimy zdecydować, czy to będzie 10 x 15 czy 100 x 70. A różnica jest znacząca, nie tylko w jakości, ale także w odbiorze. Jakość oczywiście jest ważna - stykowe zdjęcia z negatywu wielkoformatowego mają ilość szczegółów nie do skonsumowania nie uzbrojonym okiem. Ale rozmiar, to także relacja psycho-fizyczna. Zupełnie inaczej podchodzimy do zdjęcia, które mieści się w dłoni, a zupełnie inny stosunek mamy do powiększenia większego od nas. W fotografii krajobrazu, jest to jak różnica między ogladaniem pejzażu przez dziurkę od klucza, który intryguje, bo nie do końca ujawnia swoje szczegóły i na który patrzymy jak na zagadkę detektywistyczną, a zanurzeniem się w krajobazie, doświadczeniem otaczającej nas przestrzeni. W portrecie, moc dużego formatu świetnie rozumiał Richard Avedon, monumentalizując zwykłych mieszkańców amerykańskiego zachodu jak klasycznych herosów. Skalą zdjęć bardzo skutecznie gra jeden z największych mistrzów fotografii modowej Peter Lindbergh - co można, a wręcz koniecznie trzeba zobaczyć na obecnej wystawie w Berlinie. Nie chodzi tylko o zdjęcia w których wstawia drobne modelki między wielkie koła fabrycznej maszynerii. Chodzi także o rozmiar samych fotografii. Na wystawie Lindbergh powiększa swoje modowe zdjęcia, oglądane na ogół w formacie pism kolorowych do wielkości kilkumetrowych obrazów. Często są to - o dziwo - kadry z małego obrazka, o czym świadczą pokazane obok stykówki. Te monumentalne, w większości czarno-białe portrety robią wrażenie, jakiego nie jest w stanie dać nam ekran komputera. To trzeba doświadczyć skalą własnej fizyczności. Podobnie jak zawieszone w mrocznej sali gimnastycznej ogromne sceny nowojorskich ulic, z gapiami i przechodniami, wśród których ukrywają się eksluzywnie ubrane i "zrobione" modelki