Wydarzenia
Sprawdź promocje Black Friday w Cyfrowe.pl
Wysyłając zgłoszenie na konkurs dotyczący testowania Fujifilm Finepix HS30EXR, obiecałem ocenić użyteczność tego aparatu jako sprzętu, z którym użytkownik nie rozstaje się na co dzień. A więc jak ten Finepix radzi sobie w roli towarzysza spacerów, wycieczek, zwiedzania, słowem: we wszystkich sytuacjach, w których zafrapowani jakimś widokiem chcemy po prostu pstryknąć fotkę i iść dalej? Czy sprawdza się lepiej od lustrzanki? A może gorzej od małej "małpki"? Zobaczmy. Mam przy tym nieodparte wrażenie, że będzie tu chodzić nie o walkę na specyfikacje techniczne, nie o liczbę pikseli matrycy, maksymalną czułość czy o skuteczność algorytmów odszumiania i wyostrzania. O co więc właściwie? Cóż, może wręcz o filozofię focenia. A może po prostu o to, by odpowiedzieć sobie na pytanie, do czego nam aparat i czego od naszej puszki oczekujemy.
Na początek jednak uwaga natury osobistej: moja opinia o tym produkcie Fujifilm może nie być obiektywna, jestem bowiem wielkim fanem megazoomów. Naprawdę. Od nich zaczynałem "dorosłą" przygodę z fotografią. Moim pierwszym aparatem "na prąd" był Panasonic Lumix DMC FZ-50. Niektórzy twierdzą, że ten projekt, razem z FZ-30, był jednym z kamieni milowych na drodze rozwoju megazoomów. Dla mnie był przede wszystkim doskonałym symulatorem lustrzanki: dwa pokrętła, wybierak, zewnętrzny przełącznik trybu działania autofokusa, zresztą jak na tamte czasy dość szybkiego, do tego pierścień manualnego ustawiania ostrości umieszczony przed pierścieniem zoomu, gorąca stopka obsługująca TTL, ruchomy ekran, niezły wizjer elektroniczny, no i cudowny mechanizm wewnętrznego ostrzenia, dzięki któremu mogłem dokręcić telekonwerter i "sięgać" ponad dwa razy dalej niż normalnie bez obawy przeciążenia prowadnic wysuniętego tubusu - bo po prostu nic się znikąd nie wysuwało.
Kiedy więc później przesiadłem się na lustrzankę - ze smutnej konieczności nie na wymarzoną reporterską uszczelnianą puszkę ze stopu magnezowego, jedną z tych, którymi czasem bawię się przy okazji różnych warsztatów, lecz na mimo wszystko porządnego metalowo-plastikowego Pentaksa K-r - w wielu sytuacjach musiałem uczyć się nie jak obsługiwać nowe guziki i pokrętła, lecz jak obejść się bez tamtych lumiksowych.
A potem, po zaopatrzeniu się w kilka obiektywów, lamp, fotocel i filtrów przyszło zdziwienie: ależ ten plecak ciężki, może lepiej przepakować sprzęt w walizkę na kółkach? I wtedy wpadł mi w ręce dość niepozorny Nikon S5100 z maleńkim obiektywem, który po wyłączeniu zasilania całkowicie chowa się w korpusie nie większym i niewiele cięższym od telefonu komórkowego, z zoomem optycznym "prawie dokładnie kontrolowalnym" przy pomocy tyciego przełącznika, oczywiście pozbawiony wizjera. To swego rodzaju wyzwanie: skoro uważasz, człowieku, że umiesz robić dobre zdjęcia, to zrób dobre zdjęcie taką "małpką". I dla mnie to chyba wciąż właśnie wyzwanie.
Wracajmy jednak do tematu. Sprawdza się Finepix na co dzień, czy się nie sprawdza? Moim zdaniem najczęściej tak, o ile znamy możliwości sprzętu, potrafimy postawić granice naszym wymaganiom, a instrukcję obsługi cytujemy z pamięci, bo menu jakby ciut mało intuicyjne.
Po kolei, najpierw zalety. Uwagę zwracają zwłaszcza iście snajperskie wartości zoomu, a jeśli jesteśmy w stanie poświęcić jeszcze odrobinę jakości obrazu, możemy włączyć zoom cyfrowy i bawić się kadrowaniem przy ogniskowej ekwiwalentnej ponad 1400 mm. Dla przykładu: zdjęcia nr 1 i nr 2 zrobiłem z tego samego miejsca, nie ruszałem się ani o metr, a przejście od ogółu do szczegółu jest, trzeba przyznać, piorunujące, i to bez wspomagania cyfrowego. Pozwoliłem flagom z narożnika wymykać się z kadru właśnie po to, aby pokazać, że jeśli chodzi o zoom, ten aparat bardzo często oferuje więcej, niż jesteśmy w stanie spożytkować.
A takie udogodnienia, jak poziomica elektroniczna i odchylany ekran, najchętniej przeszczepiłbym do K-r.
Dobrze, dobrze, czy więc Finepix naprawdę jest taki "wszystkomający"? Nie do końca. Tu i tam brakuje mu tego lub owego. Przede wszystkim - i jest to chyba wada większości megazoomów - autofokus, przeniesienie obrazu na ekran czy do wizjera oraz wyzwolenie migawki następują chyba nie dość szybko. Robiąc zdjęcie nr 3 naprawdę wymierzyłem w oko. I co z tego, skoro w czasie, jaki upłynął między otrzymaniem potwierdzenia ostrości i wciśnięciem migawki a zrobieniem zdjęcia ptaszysko zdążyło się ruszyć. Niby niewiele to znaczy, bo głębia ostrości i tak jest, oględnie mówiąc, dość duża, ale zawsze to lepiej, kiedy fotograf czuje się panem ostrości i rozmycia. Bo czy jest coś piękniejszego niż piękny bokeh? No więc tutaj, proszę państwa, o dobry bokeh będzie moim zdaniem trudno. Chyba że za taki uznamy lekkie rozmycie sąsiadujących kolorów lub drobne artefakty w obszarach jednolitego koloru, widoczne w stuprocentowym powiększeniu zdjęcia nr 4. Taki, powiedzmy, "bokeh elektroniczny"? Czy jednak szum będzie miał znaczenie w przypadku odbitki 10×15? Jeśli uznamy, że tak, i pozwolimy aparatowi poszaleć z redukcją szumów i wyostrzaniem, bardzo prawdopodobne, iż dostaniemy w pliku JPG coś na kształt biało-szaro-czarnej mielonki. Oczywiście można przełączyć ustawienie na RAW i obrabiać potem "negatyw" na komputerze - wtedy między rejestracją kolejnych zdjęć zdążymy zrobić jeszcze masę innych miłych i pożytecznych rzeczy, które migająca dioda zapisu tylko uprzyjemni... Zresztą, może to po prostu pentaksowa matryca spaczyła moje zmysły co do postrzegania zaszumienia, podobnie jak nikonowa szybkość działania zmieniła poczucie czasu reakcji urządzenia?
Grip jest głęboki, body dobrze leży w dłoni, guma jest dość miła w dotyku. Tak, ergonomii Finepixowi nie sposób odmówić. Tak jak nie sposób nie zauważyć, że projektanci zdecydowali się na pierścień ręcznego ostrzenia chyba trochę w przypływie dobroduszności: chcesz bawić się, użytkowniku, w posiadacza lustrzanki, to się baw. Tylko nie oczekuj zbyt wielkiego oporu pod palcami ani zbyt wielkiej dokładności. I nie licz na to, że pozwolimy ci przyporządkować pierścieniowi kontrolę jakiegoś innego ustawienia, na przykład wartości przysłony. Przecież przyciski po lewej i prawej stronie ekranu doskonale pomagają szybko użyć potrzebnych ustawień. To prawda. I dobrze, bo poza wybierakiem i kołem trybów do dyspozycji mamy tylko jedno pokrętło ustawień, które w dodatku nie najłatwiej obsługiwać kciukiem. A gdyby tak drugim pokrętłem uczynić pierścień ostrości? No ale nie. Może następnym razem? A propos przysłony - najmniejszy otwór to f/8, poza trybem manualnych ustawień, gdzie mamy "aż" f/11. Czyżby to był aparat dedykowany miłośnikom fotografowania pejzaży? Jeśli tak, to lepiej naprawdę dobrze wiedzieć, skąd świeci słońce, bo o bliki nietrudno, nawet z założonym tulipanem i przy maksymalnym zoomie.
Finepix to czasem tajemniczy aparat. Może mnie ktoś oświecić, po co w menu opcja odcięcia impulsów na gorącą stopkę? Dodatkowo, jeśli użytkownik przełączy aparat w tryb super-hiper-automatu, straci kontrolę nad tym, czy stopka jest włączona, czy nie. Zaintrygowany sięgnąłem na powrót do instrukcji, ale nie na wiele się to zdało. Jeśli ktoś widzi w takim pomyśle na konstrukcję jakiś sens, proszę napisać - spróbuję przekonać Redakcję, żeby przekazała mi taki e-mail.
No dobrze, nie ma co przeciągać opisu, w końcu Finepix jaki jest, każdy widzi - albo przynajmniej może poczytać w sieci. Pora na konkluzję.
Moim zdaniem HS30EXR to sprzęt dla kogoś, kto już na pewno wie, że bez żalu poświęci komfort noszenia małego, płaskiego aparatu dla kilku lepszych parametrów - zwłaszcza dla długaśnej ogniskowej - a jeszcze nie zdecydował, czy potrzebuje zdjęć na tyle dobrych technicznie, by inwestować w torbę z lustrzanką i co najmniej dwoma lub trzema obiektywami. Na dodatek jeden z tych obiektywów byłby najpewniej upiornie drogi...
Zawsze dobrze się bawię, poznając nowy sprzęt fotograficzny. Tym razem też nie było inaczej. I do tego właśnie, moim zdaniem, służy ten Finepix: do miłej zabawy w fotografię. Tak czy inaczej opisane na początku kryteria testu wypełnił zadowalająco. Zabrałbym go jeśli nie na wspinaczkę, to na pewno do parku, na wycieczkę, na wczasy, na imieniny u cioci. Bo na żaden większy koncert raczej mnie z nim nie wpuszczą - wygląda zbyt rasowo.
Tekst i zdjęcia: Jacek Gilarski