Aparaty
Leica M11 Black Paint - nowa wersja, która pięknie się zestarzeje
Stworzenie systemu cyfrowych lustrzanek 4/3 zapowiadane było przez Olympusa i Kodaka już ponad 6 lat temu, a oficjalnie jego powstanie ogłoszono jesienią 2002 roku. Potem 4/3 wsparło jeszcze kolejnych 5 firm: Panasonic, Fujifilm, Leica, Sigma i Sanyo. Jednak Kodak, Fujifilm i Sanyo działają tylko na zapleczu systemu, a na rynku jak do tej pory pojawiły się jedynie produkty firmowane przez Olympusa (aparaty, obiektywy, osprzęt), Sigmę (obiektywy), Panasonica (aparat) i Leicę (aparat, obiektywy). System 4/3 nazywany jest "otwartym", gdyż jego założenia i parametry są jawne i nie ma problemów z dołączeniem do "grupy wspierającej". Założeń owych nie jest dużo, a dotyczą one:
Niemal 5 lat istnienia Systemu 4/3 na rynku oraz obecność w nim kilku mocnych graczy może sugerować, że mamy dostęp do bardzo szerokiego zestawu optyki z tym mocowaniem. Jednak sytuacja nie wygląda tak różowo, gdyż w konstrukcję obiektywów solidnie włączył się jedynie Olympus, a potentat w tej dziedzinie Sigma jakoś słabiej. Ma ona obecnie co prawda ponad 10 obiektywów z interesującym nas mocowaniem, lecz wszystkie one są jedynie adaptacjami konstrukcji przeznaczonych do aparatów pełnoklatkowych i tych z matrycami formatu APS-C. To oczywiście nie jest wadą jeśli idzie o optykę długoogniskową, ale brakuje zoomów standardowych i - szczególnie - szerokokątnych. Matryca rejestrująca systemu 4/3 jest bowiem na tyle nieduża, że standardowe zoomy w rodzaju 18-50 mm, będące dla formatu APS-C odpowiednikami 27-75 mm, w 4/3 oznaczają zakres kątów widzenia znany z małoobrazkowych zoomów 36-100 mm. To niby też oznacza zakres ogniskowych charakterystyczny dla optyki standardowej (mamy tu zarówno ogniskowe poniżej, jak i powyżej 50 mm), ale obecnie typowym "dołem" jest 28 mm, a nie niezbyt szerokokątne 36 mm.
Dobrze więc, że po długim okresie kiedy standardowe zoomy z mocowaniem 4/3 zaczynające się od odpowiednika małoobrazkowych 28 mm produkował jedynie Olympus, do akcji włączyła się też Leica wypuszczając swego D Vario-Elmarita 14-50 mm F2.8-3.5 Asph. Mega O.I.S. Obiektyw ten, będący niewątpliwie rodzynkiem systemu 4/3, wystąpi w naszym teście jako ostatni, a poprzedzą go dwie konstrukcje Olympusa: nowy podstawowy zoom Zuiko Digital ED 14-42 mm F3.5-5.6 oraz jeden z pierwszych obiektywów systemu, standardowy zoom lustrzanki Olympus E-1, czyli Zuiko Digital 14-54 mm F2.8-3.5. Towarzyszem tych zoomów będzie w naszym teście najnowsza, 10-megapikselowa lustrzanka Olympusa - model E-510.
Olympus Zuiko Digital ED 14-42 mm F3.5-5.6
To jeden z tych niewielu obiektywów, w których naprawdę widać, że System 4/3 pozwala na wyraźne zmniejszenie rozmiarów optyki w porównaniu z tą przeznaczoną do aparatów z większymi przetwornikami obrazowymi. Przyznam jednak, że jeszcze większe wrażenie zrobił na mnie zaprezentowany jednocześnie długi zoom 40-150 mm F4-5.6, który przy identycznej średnicy (65 mm) ma jedynie 70 mm długości. Oznacza to, że odpowiednik małoobrazkowego 80-300 mm możemy bez problemu nosić w kieszeni, i to bez jej wypychania. To się dopiero nazywa miniaturyzacja!
Oba zoomy pokazano wraz z lustrzankami E-410 i E-510, do których są dołączane w zestawach handlowych.
Konstrukcja
Testowany obiektyw spełnia chyba większość założeń obowiązujących obecnie dla tanich, "kitowych" zoomów. Malutki, o całkowicie plastikowej obudowie, bez skali odległości, ale za to z dwiema soczewkami asferycznymi i jedną z niskodyspresyjnego szkła ED. Uzupełnić należy, że z tworzywa sztucznego wykonana jest nie tylko obudowa obiektywu, ale też bagnet mocujący do aparatu. Dzięki tym oszczędnościom masę obiektywu udało się zredukować do zaledwie 190 g. Żeby jednak nie równać z zaawansowaniem konstrukcji w dół, zastosowano system wewnętrznego ogniskowania, co ułatwia pracę silnika AF oraz powoduje, że przód obiektywu nie obraca się podczas ustawiania ostrości. Można było też zaprojektować wyprofilowaną osłonę przeciwsłoneczną o dużej w stosunku do kąta widzenia zooma głębokości. Olympus deklaruje brak zabezpieczeń przeciw dostaniu się do wewnątrz pyłu i kropel wody, ale w tej klasie sprzętu nikt takiego uszczelnienia nie wymaga. Zakres ogniskowych 14-42 mm zgodnie z przelicznikiem ogniskowych dla aparatów Systemu 4/3 wynoszącym 2x, ma odpowiadać temu z małoobrazkowego zooma 28-84 mm, choć w zasadzie nie powinno się w ten sposób porównywać kątów widzenia optyki dla aparatów o różnych proporcjach boków kadru. Jednak już dawno przyjęło się obliczać ten współczynnik kadrowania według stosunku przekątnych kadru, a że błąd dla proporcji 1,33 i 1,5 nie jest duży, więc nie ma o co rozdzierać szat. Maksymalny otwór względny obiektywu zmienia się wraz z ogniskową od F3.5 do F5.6, a więc typowo dla tej klasy zoomów. Z początku ściemnia się dość szybko, uzyskując F4 już przy ogniskowej 18 mm, a F4.5 przy 22 mm. Jednak F5.6 zobaczymy dopiero przy najdłuższej ogniskowej 42 mm.
Napęd autofocusa stanowi wbudowany w obiektyw silnik. Nie ma on nic wspólnego z ultradźwiękami, ale głośności w żadnym razie nie można mu zarzucić. Szybkość działania, czyli "kręcenia obiektywem" jest dość przyzwoita, choć z pewnością nie rewelacyjna. Biorąc pod uwagę klasę obiektywu, nie można tu mieć jednak jakichkolwiek zastrzeżeń. Większym problemem są długie chwile namysłu systemu AF, gdy nie widzi on wystarczającego do ustawienia ostrości kontrastu. To jednak wada nie obiektywu, a aparatu. Olympus zapewnia jednak, że wraz z nowym, profesjonalnym E-2 (czy jak on tam się będzie nazywał) jakość działania autofocusa ulegnie ogromnej poprawie.
I jeszcze ciekawostka: tak jak większości optyki Zuiko Digital, tak i tego obiektywu można używać w połączeniu z 1,4-krotnym telekonwerterem EC-14 i pierścieniem pośrednim EX-25.
Minimalna odległość ustawiania ostrości to zaledwie 25 cm, ale maksymalna skala odwzorowania jest niezła i wynosi 0,23 (1:4,3). Dziwna rzecz: w swoich materiałach Olympus deklaruje mniej zachęcającą wartość 0,19 (1:5,3).
Obsługa
Bardzo cieszy fakt, że w coraz większej liczbie tanich zoomów komfortu obsługi nie traktuje się po macoszemu i rzadkie są przypadki konieczności "walki z pierścieniami". Pierścień zooma obraca się bardzo lekko i płynnie, pomimo że jego nieduży zakres obrotu (ok. 1/8 obwodu obiektywu) przekłada się na spore, 3-centymetrowe wysunięcie przedniego członu zooma. Na jeszcze większą pochwałę zasługuje pierścień ostrości, przy którego obsłudze nic a nic nie czuć plastikowości obiektywu. Pamiętajmy jednak, że pierścień ten nie jest bezpośrednio połączony z odpowiedzialnymi za ustawianie ostrości członami optyki, a jedynie wysyła sygnały do silnika autofocusa. Mamy tu bowiem do czynienia z klasycznym focus-by-wire. To rozwiązanie ręcznego ogniskowania w żaden jednak sposób nie pogarsza jego komfortu, zmiany ustawianej odległości są płynne, nie ma mowy o przeskakiwaniu ostrości. Problemem jest za to brak odpowiedniego przełącznika na obiektywie, co w amatorskich Olympusach przy zmianach AF-MF powoduje konieczność użycia klawiszy oraz ewentualnie pokrętła. W ten sam sposób trzeba aktywować odpowiednik canonowskiego Full-Time manual, czyli funkcję ręcznej korekty ostrości ustawionej przez autofocus.
Obiektyw jest malutki, ale średnica mocowania filtrów (58 mm) do równie małych nie należy - w podobnych, a czasami nawet nieco jaśniejszych zoomach małoobrazkowych można napotkać średnicę 55 mm. Jednak przyznać należy, że trochę za duża średnica mocowania zapewnia większą swobodę w użyciu filtrów, gdyż nie ma konieczności korzystania z cieniutkich slimów, a i połączenie dwóch filtrów nie zawsze będzie powodowało winietowanie.
Na koniec miły drobiazg: dekielek na obiektyw ma podcięte, czyli nierównoległe do osi obiektywu wewnętrzne uchwyty, służące do zdejmowania i zakładania dekielka, gdy na obiektywie tkwi osłona przeciwsłoneczna. Dzięki temu wzrasta pewność chwytu, a co za tym idzie prawdopodobieństwo dokładnego założenia dekielka i nieuszkodzenia przedniej soczewki zooma.
Na drugiej stronie oceniamy jakość zdjęć wykonanych opisywanym obiektywem i podsumowujemy wyniki testu. Zapraszamy!