Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Szerokokątny zoom Nikkor Z 14-30 mm f/4 S ma być odpowiedzią na zapotrzebowania fotografów architektury, wnętrz, krajobrazu czy też reportażystów, którym nie potrzebna większa jasność. W dodatku z możliwością nakręcania filtrów kołowych. Czy to gra warta świeczki?
Ogniskowa 14-30 mm i światło f/4: ani bardzo szeroko, ani bardzo jasno, ani - w tym wypadku - tanio. Ale za to zgrabnie, kompaktowo i „na porządnie”, czyli tak, by dobrze wpasować się w koncepcję małoobrazkowych bezlustrowców Nikona.
Zdecydowanie bardziej niż obie „nowe” linie małoobrazkowych bezlustrowców Canona i Panasonika. Pierwszy zaczął trochę "na odwal się", choć przyznaję - teraz już nadgania. Z kolei Panasonic nie wykorzystał korzyści wynikających ze współpracy z Sigmą oraz Leiką i wcale nie uzupełnił swych aparatów mnóstwem wspaniałej optyki.
Nikon zdobył moją sympatię z dwóch powodów. Pierwszym jest pomysł na korpus aparatu o skromnych gabarytach, ale ograniczanych jedynie na tyle, by nie zabić ergonomii. Drugim plusem jest koncepcja rozwoju optyki. Każdy znajdzie tu coś dla siebie. Klasyczne reporterskie zoomy f/2.8? Proszę bardzo, są! Fajerwerki? Jest Noct 58/0.95. Obiektyw all-in-one? Świeżo zaprezentowany „wakacyjny” Nikkor 24-200 mm f/4-6.3.
Ale za najważniejszą uważam linię obiektywów dopasowanych gabarytowo do Nikonów Z. W ciągu zaledwie półtora roku od ich premiery został pokazany pełen zestaw krótkich stałek (20 - 85 mm) ze światłem f/1.8, uzupełnionych dwoma zoomami o jasności f/4: 24-70 mm oraz 14-30 mm. Brakuje tylko analogicznego 70-200 mm, natomiast „linię f/2.8” wypadałoby wzbogacić o zoom szerokokątny. A dla purystów dorzucić ze dwie albo trzy stałki f/1.4. Ale na to przyjdzie jeszcze czas. Na razie system prezentuje się ładnie i w miarę kompletnie, co bardzo mnie cieszy. Zwłaszcza biorąc pod uwagę krótki czas w jakim, mimo problemów finansowych firmy Nikon tego dokonał.
Tyle tytułem wstępu. Do mojego pierwszego testu optyki Nikon Z wybrałem zoom 14-30 mm f/4 S, gdyż uważam go za kwintesencję koncepcji systemu. Pewnie dołożyła się do tego moja sympatia dla takiego właśnie zakresu ogniskowych. Kiedyś uważałem, że zoom ultraszerokokątny może kończyć się na 24 mm, bo gdy potrzebny okaże się węższy kąt, założę 24-70 mm. Zmieniło mi się, gdy zacząłem fotografować wnętrza Tamronem 15-30 mm f/2.8. Okazało się, że te kilka dodatkowych milimetrów na górze zakresu praktycznie wykluczyły z użycia zoom standardowy.
I tak właśnie jest z testowanym Nikkorem. Obracamy pierścień zooma o niecały centymetr i już zamiast 24 mm mamy 30 mm. Cały zakres ogniskowych obejmuje około 1/6 pełnego obrotu. Ale jest coś jeszcze. Gdy przezwyciężymy opór pierścienia w położeniu „14 mm”, możemy przesunąć go jeszcze dalej, doprowadzając obiektyw do pozycji transportowej. Jego układ optyczny zostaje wówczas ściśnięty, a zoom „kompresuje się” do długości 10,5 cm, licząc z założonymi obydwoma kapturkami. Nieźle! Można go wówczas nazwać kwadratowym, gdyż średnica osłony przeciwsłonecznej też wynosi 10,5 cm.
Natomiast po założeniu do aparatu, obiektyw może sięgnąć długością 14 cm - to przy najkrótszej ogniskowej i z założoną osłoną. Masa w stanie gotowości do pracy wynosi pół kilograma bez kilku gramów. To dużo i niedużo. Dużo, gdyż analogiczny zoom Sony FE 12-24 mm f/4 jest tylko o 10% cięższy. A on przecież startuje od 12 mm. Jednocześnie to niedużo, gdyż tej połowy kilograma nie czujemy jako zbytnie obciążenie Nikona Z. W każdym razie ja nie odczuwałem dyskomfortu podczas fotografowania w plenerze. Dopiero gdy dla porównania podłączyłem stałkę 50 mm f/1.8, zauważyłem wyraźną różnicę.
W obudowie zooma metal znajdziemy tylko w jej tylnej części, przylegającej do też metalowego, rzecz jasna, bagnetu oraz również metalowego pierścienia ustawiania ostrości. Reszta tubusu to niemal wszystko tworzywa sztuczne, a wyjątkiem jest gumowa nakładka na pierścieniu ogniskowych. Pierścieniu szerokim na prawie trzy centymetry, a umieszczonym tak, że sam wręcz wpycha się pod palce lewej dłoni. I jak to zwykle bywa w zoomach UWA, przy obracaniu stawia on nieduży i równy opór. Podczas obmacywania obiektywu na potrzeby opisu jego ergonomii dostrzegłem nieco zbyt wysoki opór statyczny pierścienia, utrudniający precyzyjną zmianę kąta widzenia o „ciut, ciut”. Wspominam o tym dla zasady, ale jednocześnie zaznaczam, że podczas zdjęć w plenerze owa wada nie była jakimkolwiek problemem.
Pierścień ostrości jest wąziutki, lecz wystarczająco szeroki, by na niego łatwo trafić. Obraca się płynnie i lekko, ale to nie dziwi, biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z systemem focus-by-wire. Co ciekawe, w razie potrzeby i chęci, możemy temu pierścieniowi przyporządkować funkcję ustawiania przysłony, czułości matrycy albo korekcji ekspozycji. Na obiektywie brak skali odległości, lecz jej prymitywna, uproszczona wersja objawia się w wizjerze i na ekranie w trybie ręcznego ostrzenia. Uzupełnię, że dużą pomocą jest tu focus peaking Nikonów Z, precyzyjny nawet przy pracy szerokim i niezbyt jasnym szkłem.
Kończąc kwestię obudowy obiektywu, wspomnę jeszcze że jest ona uszczelniona. To cecha wspólna optyki do Nikonów Z6 i Z7. Nawet rodzynek wśród pełnoklatkowych Nikkorów Z, nienależący do rodziny S superzoom 24-200 mm f/4-6.3, też został zabezpieczony przed pyłem i wodą.
Patrząc od strony optycznej, obiektyw zbudowany jest z 14 soczewek, w tym 4 asferycznych oraz 4 wykonanych ze szkła o obniżonej dyspersji. Zabezpieczenie przed odblaskami powierzono powłokom nanokrystalicznym, a przednią soczewkę dodatkowo chronią powłoki fluorowe. Ich zadaniem jest utrudnianie osadzania się kurzowi i brudowi.
Ważna sprawa: ta przednia soczewka jest mocno spłaszczona, dzięki czemu Nikkor 14-30 mm f/4 jest najszerszym na rynku zoomem pozwalającym na korzystanie z okrągłych filtrów w klasyczny sposób, czyli bez użycia adaptera. Gwint do ich mocowania ma średnicę 82 mm. Dużo, ale ja bym nie narzekał, gdyż filtrów tej wielkości potrzebują czasem nawet zoomy standardowe.
Napęd systemu AF oparto o silniki krokowe. Nie wiadomo dokładnie ile, lecz Nikon w swych materiałach akcentuje, że jest ich więcej niż jeden. Przy tym wyjaśnia po co. Poruszają one oddzielne grupy soczewek, dzięki czemu ograniczone zostało oddychanie obiektywu (kąt widzenia zmienia się tylko nieznacznie podczas przoestrzania) oraz problem ze zmianą położenia płaszczyzny ostrości przy zoomowaniu. Ciekawe, że Nikon porusza tu wyłącznie modne obecnie kwestie, a nie wspomina o podstawowej, czyli zachowaniu wysokiej rozdzielczości obrazu dla wszystkich, także tych niedużych dystansów ostrości. A to przecież było lata temu powodem powstania pionierskiego systemu ostrzenia CRC (Close-Range Correction), zwanego częściej soczewkami pływającymi (Floating Elements). Jego istotą był właśnie niezależny ruch dwóch członów optycznych podczas ustawiania ostrości.
W przypadku testowanego obiektywu, ten minimalny dystans ostrości rzeczywiście jest nieduży, gdyż wynosi 28 cm, przy którym płaszczyzna ostrości leży 14-15 cm od przedniej krawędzi osłony przeciwsłonecznej. Nikon nie deklaruje maksymalnej uzyskiwanej skali odwzorowania. Pewnie uznano, że w przypadku szkła UWA jest to bezcelowe.
Nikkor 14-30 mm f/4 w pozycji najkrótszej (transportowej) oraz najdłuższej (ogniskowa 14 mm)
Krokowe silniki ustawiania ostrości są szybkie i cichutkie. Wręcz bezgłośnie. Ucieszy to filmujących, a dodatkową pomocą dla nich może być opcja przypisania ustawiania wartości przysłony pierścieniowi ostrości na obiektywie. Dzięki temu odbywa się to cichusieńko, w przeciwieństwie do sytuacji, gdy wartość przysłony wybieramy klasycznie, czyli jednym z pokręteł aparatu - kliknięcia dobrze wtedy słychać na nagraniu. Niestety nie da się połączyć ręcznego ogniskowania z cichym ustawianiem przysłony, gdyż obie te funkcje obsługuje się tym samym pierścieniem.
I jeszcze jeden niekorzystny dla filmujących fakt: ręczne ostrzenie nie ma liniowego charakteru. Szybszy obrót pierścienia skutkuje nieproporcjonalnie szybszą zmianą położenia płaszczyzny ostrości. Wspominałem już o tym aspekcie pracy pierścienia ostrości w swoich wcześniejszych testach. Są producenci wybierający dla swej optyki taki sposób działania jak Nikon, są tacy których szkła pracują tu liniowo, ale zdarza się że w menu aparatu można wybrać pożądaną opcję. W tym wypadku niestety nie.
To już koniec złych wieści. Z radością przyjąłem stabilne zachowanie się w całym zakresie ogniskowych. Po pierwsze, żadna z nich „nie nawala”. Po drugie dla każdej przebieg szczegółowości wygląda bardzo podobnie - dla otwartej przysłony środek wypada dobrze, brzegi zauważalnie gorzej. Oceniłbym je na trójkę z plusem dla 14 mm i czwórkę z minusem dla środka i góry zakresu zooma. Przejście na f/5.6 skutkuje wyraźną poprawą szczegółowości w całym kadrze. Centrum klatki osiąga wówczas swoje optimum, choć przymknięcie jeszcze o działkę nic nie zaszkodzi, a brzegom oczywiście pomoże. One najlepiej się czują właśnie przy f/8.
Przy f/11 pojawia się już słabiutki spadek ostrości, wynikający z działania dyfrakcji. Tak to w każdym razie wygląda na zdjęciach robionych Nikonem Z7, wyposażonym w 45-megapikselowy przetwornik. W przypadku Nikona Z6 przy f/11 z pewnością nie byłoby widać niczego złego. Ale i fotografując Z7 nie powinniśmy mieć żadnych poważnych obaw. Dla pewności możemy aktywować korekcję dyfrakcji, która coś tam pomoże. Jednak gdy planujemy korzystać z przysłony f/16 lub f/22, użycie tej korekcji uważam już za konieczne. Nie uczyni ona cudów, ale dla tych najsilniejszych przymknięć wyraźnie poprawi odbiór zdjęć.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 14 mm. Wycinki poniżej
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 20 mm. Wycinki poniżej.
Kadr do testu szczegółowości obrazu dla ogniskowej 30 mm. Wycinki poniżej.
Osiowej aberracji chromatycznej brak, ale tego należało się spodziewać. Pojawia się jednak aberracja poprzeczna. Znaczy, może się pojawić, jeśli tylko przy wołaniu RAW-ów wyłączymy jej korekcję (włączaną domyślnie). Korekcję na tyle skuteczną i bezśladową, że w Nikonach jest ona funkcją obowiązkową, niewyłączalną z poziomu aparatu. I dobrze!
Ogniskowa 14 mm, przysłona f/8. Zdjęcie wywołane z RAW-a w Capture NX-D, przy wyłączonej korekcji poprzecznej aberracji chromatycznej. Wycinek poniżej.
Druga "niewyłączalność", której mogłem się spodziewać dotyczyła korekcji dystorsji. Tak szerokie zoomy często nie są pod tym względem skorygowane optycznie na tyle dobrze, by można się było chwalić wynikami „gołego” szkła. Tak jest i w przypadku tego Nikkora, po podłączeniu którego aparat wyszarza w menu pozycję korekcji dystorsji. Co oczywiście oznacza, że jest ona aktywowana na stałe. W takich przypadkach staram się jednak zajrzeć za kotarę, by sprawdzić jak sprawy się mają naprawdę. Korzystam w tym celu z programu Darkteable, który umie ominąć wszystkie obowiązkowe korekcje. Tym razem nic to nie dało, gdyż twórcom obiektywu udało się zaszyć je tak głęboko i skutecznie, że nawet Darkteable się. Nie to żebym się martwił takimi efektami zdjęciowymi Nikkora, ale dusza badacza czuje niedosyt.
Ogniskowa 14 mm, przysłona f/6.3
Czego jeszcze nie korygują ostatnio konstruktorzy optyki? Oczywiście winietowania. Jest ono łatwo usuwalne w edycji, nowoczesne przetworniki pozwalają nawet na znaczne rozjaśnienie rogów klatki bez istotnego pogorszenia jakości obrazu w tamtych obszarach. Tak więc hulaj dusza! Po ultraszerokokątnym zoomie można by się spodziewać marnych wyników, ale nie jest źle. Ściemnienie naroży dla otwartej przysłony jest co prawda znaczne (szczególnie przy 14 mm), ale zmniejszanie jasności od środka ku rogom kadru przebiega dość płynnie. Dzięki temu na wielu zdjęciach winietowanie nie przeszkadza, bywa słabo widoczne, a zdarza się że wręcz niezauważalne.
Oczywiście winietowanie możemy usunąć w edycji zdjęć, choć Nikon nie rozpieszcza w tym względzie, wymuszając na użytkownikach Capture NX-D ręczny dobór intensywności rozjaśniania rogów zdjęć. Dlatego proponuję nie bawić się, i od razu w menu aparatu aktywować korekcję winietowania w intensywności średniej lub - według mnie lepiej - wysokiej.
Zauważcie, że przypadku tego kadru nawet pełna dziura bez korekcji, nie w każdym rogu straszy ściemnieniem. Jednocześnie nawet w ustawieniu High, przy f/4 lewy dolny róg wykazuje troszkę winietowania.
Pod światło? Wspaniale! O blikach, plamach, czy smugach światła nie ma mowy, a kontrast spada tylko symbolicznie. Jeśli w ogóle.
Lewe zdjęcie ze słońcem w kadrze, potem krok naprzód i słońce się chowa. Ciut poprawia się kontrast. Natomiast na lewym nie ma ani śladu blików i innych świetlnych śmieci. Ogniskowa 19 mm, przysłona f/8. Naświetlane w manualu, by ekspozycja pozostała identyczna.
Nie zachwyciła mnie natomiast plastyka nieostrości. Raz, że nieostre gałęzie, czy trawa często wyglądają nerwowo. Dwa, obszary lekko i średnio nieostre mało się odróżniają. Słabo widać coraz to silniejszy spadek ostrości, więc wieloplanowe kadry - jeśli tylko zawierają strefy o różnym stopniu ostrości obrazu - prezentują się dosyć płasko. Kilka tego typu zdjęć prezentuję w galerii poniżej. Przyjrzyjcie się.
Zdjęcia to JPEG-i z aparatu, wykonane przy czułości ISO 64, z wyłączonymi korekcjami optyki. Ewentualne odstępstwa podaję w podpisach.
Ogniskowa 14 mm, f/4, czułość ISO 800, korekcja -2/3 EV. Zdjęcie z RAW-a, dodany D-Lighting
Ogniskowa 30 mm, f/4, czułość ISO 800, korekcja 2/3 EV
Ogniskowa 30 mm, f/4, korekcja 2/3 EV
Ogniskowa 30 mm, f/4, korekcja 2/3 EV
Ogniskowa 14 mm, f/4, korekcja 2/3 EV. Lekko wyprostowane
Ogniskowa 14 mm, f/11
Ogniskowa 26 mm, f/4
Ogniskowa 14 mm, f/9
Ogniskowa 30 mm, f/5.6
Ogniskowa 18 mm, f/8
Ogniskowa 30 mm, f/6.3
Ogniskowa 21 mm, f/4
Ogniskowa 22 mm, f/5. Z RAW-a, a konkretnie z DNG - ratowałem przepalenia w Adobe Camera Raw
Ogniskowa 19 mm, f/11
Ogniskowa 30 mm, f/6.3, minimalna odległość ostrzenia
Ogniskowa 20 mm, f/5.6
Ogniskowa 16 mm, f/4
Ogniskowa 14 mm, f/11, korekcja ekspozycji -2/3 EV, Active D-Lighting
Spodobał mi się ten Nikkor. Najpierw z powodu sensownych założeń konstrukcyjnych, świetnie wpasowujących go w ideę Nikonów serii Z. Później, gdy okazało się, że te założenia dobrze sprawdzają się przy fotografowaniu. A na koniec, gdy obejrzałem i oceniłem zdjęcia nim wykonane.
Nie jest szkło idealne, daleko mu do tego. Jednak podczas testu nie miało ani jednej istotnej wpadki. A to w zoomie ultraszerokokątnym ma prawo cieszyć. Jeśli chodzi o szczegółowość obrazu, to określenie "brzytwa" może i nie zawsze pasuje, ale też nie ma czego się czepiać. Obiektów mógłby mniej winietować, ale ten problem łatwo usunąć w postprodukcji. Analogicznie sprawy mają się z boczną aberracją chromatyczną. Bardzo dobrze wypada natomiast pod względem pracy pod światło.
Najbardziej bolą mnie jednak mało atrakcyjne nieostrości, choć też zdaję sobie sprawę, że taki zoom często będzie używany do zdjęć, na których ostre będzie wszystko. Bardziej niż nieostrości nie podoba mi się jednak cena, wynosząca około 6000 zł. Nie kosmiczna, ale konkurencyjny, stabilizowany i jaśniejszy Tamron 15-30 mm f/2.8 G2 kosztuje jednak półtora tysiąca złotych mniej. Jednocześnie zoomy 12-24 mm f/4 marek Sony i Sigma są od Nikkora tylko o kilkaset złotych droższe. Wszystkim trzem konkurentom brakuje jednak płaskiej przedniej soczewki, a dwóch jest wyraźnie mniej kompaktowych. Ciekawe, co w tej klasie optyki pokaże Canon. Czy pójdzie w kompaktowość, czy może zagra odmiennym zakresem ogniskowych?
Drugie pytanie już do Nikona: jak będzie wyglądał zoom szerokokątny o jasności f/2.8, którego nadal nie mają Nikony Z? Jeśli on wyskoczy z ceną w kosmos, Nikkor 14-30 mm f/4 może okazać się bardzo pożądaną okazją. Będzie jak będzie, ale ja ten obiektyw polubiłem i go doceniam.