Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Aparaty systemu Mikro Cztery Trzecie miały być mniejsze od tradycyjnych lustrzanek. Gdy Panasonic Pokazał najpierw model G1, a później GH1, część osób była zawiedziona ich sporymi rozmiarami. Owszem, były mniejsze od najmniejszych lustrzanek, ale różnica nie była znacząca (wyraźnie mniejsze były od samego początku obiektywy). Kilka miesięcy później Olympus zaprezentował model E-P1 - bez gripa, okrojony z wbudowanego wizjera i lampy, rozmiarem bardziej przypominający typowe aparaty kompaktowe. Stało się jasne, że na odpowiedź Panasonika nie będzie trzeba długo czekać.
Panasonic GF1 trafił w nasze ręce na dzień przed oficjalną premierą. Korpus został przedstawiony jako przedprodukcyjny, choć najprawdopodobniej bardziej chodziło o wczesny firmware (na przykład w menu nie było języka polskiego). Wraz z aparatem dostaliśmy obiektyw Lumix G 20 milimetrów f/1,7 i to właśnie takim zestawem przez kilka godzin mieliśmy możliwość robić zdjęcia.
Pierwsze wrażenie jakie zrobił GF1 było bardzo dobre. Czarna, aluminiowa obudowa jest dobrze wykonana, jakością spasowania poszczególnych elementów przypomina topowe Lumiksy (LX3). Z powodu braku dużego gripa aparatu nie trzyma się oczywiście tak pewnie jak choćby G1, ale mając na uwadze kompromis "wielkość - wygodny chwyt" nie można też w żaden sposób narzekać. Palce trafiają na odpowiednie przyciski, a z racji niewielkiej masy całego zestawu nadgarstek się nie męczy. Do szybkiego "pstrykania" wystarczy chwyt jedną ręką, do zmian ustawień (tylnym pokrętłem) trzeba już użyć drugiej. Po uruchomieniu w oczy się rzuca dobra jakość obrazu na ekranie LCD. Rozdzielczość 3-calowego monitora to 460 000 pikseli - nie jest to wynik rekordowy, ale lepszy od najbliższego konkurenta, co widać zresztą gołym okiem.
Każdy kto miał do czynienia z autofokusem aparatów G1/GH1 wie, że nie ustępuje on prędkością działania tanim lustrzankom. Nie inaczej jest w przypadku GF1. To dokładnie ten sam układ i ta sama jakość działania. W trudnych warunkach oświetleniowych AF jest wspomagany małą, pomarańczową lampą umieszczoną obok bagnetu.
Tym czego brakowało w Olympusie E-P1 była lampa błyskowa. Konieczność posiadania i zakładania lampy tylko po to, żeby doświetlić twarz w słoneczny dzień, czy podczas robienia "snapshotów" w ciemnym wnętrzu jest delikatnie mówiąc irytująca. W GF1 znalazł się malutki flesz o liczbie przewodniej 6 (dwa razy słabszy od średniej lustrzankowej). Producent stworzył dość skomplikowany mechanizm złożony ze sprężynek, prowadnic, ramion i przegubów - efekt jest taki, że flesz zajmuje w obudowie mało miejsca, a po zwolnieniu go przyciskiem z tyłu obudowy, wyskakuje do góry na zaskakująco dużą wysokość. Dzięki obecności lampy możliwe jest zrobienie choćby takich zdjęć jak ostatnie z zaprezentowanych przedwczoraj.
Na górze obudowy znalazła się obowiązkowa gorąca stopka, a z tyłu (tuż pod nią) niewielkie złącze. Gdy nie korzystamy z lampy, całość zasłania zintegrowana, płaska zaślepka. Złącze jest dedykowane do zewnętrznego wizjera elektronicznego LVF-1 (sprzedawanego opcjonalnie). Wizjer niestety nie dorównuje tym z G1/GH1. Ma rozdzielczość 202 000 punktów i powiększenie około 0,5x (w G1/GH1 jest to 0,7x). Można się czepiać, że wizjer daje dość przeciętny obraz - zbliżony do "średniej superzoomowej" - ale z drugiej strony dobrze, że w ogóle jest. Konkurent - E-P1 - ma wizjer lunetkowy pasujący do jednego obiektywu (20 milimetrów). Wizjer elektroniczny GF1 współpracuje oczywiście ze wszystkimi obiektywami, wyświetla większość informacji widocznych normalnie na ekranie LCD i z powodzeniem może służyć wszystkim przyzwyczajonym do fotografowania z aparatem przy oku. Dodatkowo można go podnieść do pionu. Przycisk przełączający obraz między ekranem LCD, a wizjerem znalazł się na obudowie tego ostatniego.
Najnowszy Lumix to propozycja zarówno dla fotograficznych pasjonatów - stąd obecność RAW-ów, trybów manualnych, klawisza funkcyjnego, trybów C1 i C2 - jak też początkujących, kupujących aparat nieco "na wyrost". Wśród trybów tematycznych znalazł się na przykład tajemniczy tryb Peripheral defocus, który jak się okazuje służy do określania, który plan ma być ostry (w istocie chodzi więc o otwarcie obiektywu i wybór konkretnego punktu fokusowania).
Zarówno amatorom, jak i zaawansowanym fotografom może się przydać tryb My Color. Można go porównać do "Filtrów artystycznych" znanych z Olympusów, choć w przypadku Panasonika modyfikowana jest jedynie kolorystyka, a nie ostrość czy winietowanie. To jak wygląda kolorystyka w poszczególnych trybach najlepiej pokażą zdjęcia:
Można dyskutować, czy poszczególne zestawy ustawień są trafione, czy nie. Na szczęście w trybie "Custom" można samodzielnie dostosować każdy z parametrów.
Podczas fotografowania naszą uwagę zwróciła bateria. Akumulator (ten sam co w G1/GH1) ma pojemność 1250 mAh. Producent deklaruje, że wystarcza to na około 400 zdjęć. Co ciekawe, nam udało się zrobić blisko 600 klatek (przy znacznej części używaliśmy wizjera), a bateria nie była jeszcze rozładowana do końca.
Temu i innym zagadnieniom przyjrzymy się dokładnie w pełnym teście, na który już teraz zapraszamy