Akcesoria
Sennheiser Profile Wireless - kompaktowe mikrofony bezprzewodowe od ikony branży
1. Pierwsze wrażenia
Dzięki uprzejmości firmy Olympus Polska mieliśmy wczoraj możliwość bliskiego zapoznania się z najnowszą lustrzanką tej marki, modelem E-400. Prawie finalny egzemplarz trafił do redakcji Fotopolis na zaledwie kilka godzin, ale udało nam się wykonać kilka zdjęć, które udostępniamy do pobrania. Uzyskaliśmy zgodę polskiego oddziału Olympusa na ich publikację z zastrzeżeniem, że mamy do czynienia z wersją nie do końca gotową, więc z ostatecznym werdyktem radzimy poczekać do pełnego testu, który przeprowadzimy, jak tylko pojawią się pierwsze seryjne egzemplarze. Zakładamy jednak, że gorzej być nie powinno, a nie jest źle.
Jeśli chodzi o jakość obrazu, to możemy chyba powiedzieć, że żadnej rewolucji nie było. Olympus E-400 nie będzie liderem pod względem niskiego poziomu szumów przy wysokich czułościach. Ale i tak trudno nie uznać, że firma zagrała niedowiarkom na nosie i osiągnęła całkiem solidne rezultaty do ISO 800 przy sensorze o wielkości, która według wielu miała nie pozwolić na podwyższenie rozdzielczości od 5-megowego modelu E-1. Przypomnijmy - E-400 ma sensor 10 Mp. Przy niskich czułościach jakość obrazu jest bardzo wysoka. Zaskakująco dobrze spisuje się standardowy obiektyw dołączany do zestawu, ale optyka Zuiko Digital nie pierwszy raz sprawia podobną niespodziankę.
Mieliśmy pewne obawy, jak będzie z ergonomią E-400. Jednak niewielkie wymiary (naprawdę imponujące!) nie powinny w tym wypadku przeszkadzać. Należy się jedynie nieco przestawić - aparat źle leży w dłoni, jeśli próbuje się go obsługiwać tak, jak lustrzanki wyposażone w pokaźne uchwyty. E-400 stylistyką i wymiarami nawiązuje do słynnej linii Olympus OM i grip ma tylko z nazwy (choć pokryto go dobrze trzymającą gumą). Trzyma się go jak klasyczne manualne lustrzanki małoobrazkowe. Podstawowa różnica jest taka, że cyfrowy olympus waży zaledwie 380 g i można go nosić dosłownie w dwóch palcach. Kilkugodzinny spacer z E-400 i dwoma zaprezentowanymi wraz z nim obiektywami to pestka. Pod tym względem opisywany aparat robi rzeczywiście kolosalne wrażenie - idealnie nadaje się na stałego kompana fotoamatora.
W informacji z okazji premiery E-400 pisaliśmy, że korpus nie jest najlepiej wykonany. Okazuje się jednak, że nowe egzemplarze są pod tym względem znacznie lepsze niż to, co zaprezentowano dziennikarzom w Hamburgu. Jedynie pokrętło zmiany trybów sprawia nieco tandetne wrażenie - cała reszta jest bardzo solidna, zwłaszcza jak na tę klasę. Choć nie mieliśmy do czynienia z wersją finalną, już dziś możemy chyba napisać, że aparat jest niezwykle czuły na działania fotografa. Spust migawki reaguje błyskawicznie - na tyle szybko, że warto się zastanowić, zanim włączymy tryb zdjęć seryjnych (łatwo wykonać kilka zdjęć niechcący, ale to oczywiście kwestia przyzwyczajenia). Przeglądanie wykonanych fotografii na ekranie LCD odbywa się dość szybko (zwłaszcza powiększanie i nawigacja po powiększonych fragmentach), ale nie jest to forma lidera, zwłaszcza jeśli chodzi o szybkie przewijanie między pełnoekranowymi miniaturkami.
Mimo niewielkich wymiarów E-400 jest dobrze wytłumiony, a migawka i lustro wydają co prawda słyszalny, ale miły dla ucha, miękki dźwięk. Mały, lecz jasny i kontrastowy wizjer na żywo sprawia lepsze wrażenie niż na papierze, a dobra wartość parametru "punkt oczny" umożliwia komfortowe kadrowanie bez konieczności przyciskania oka do okularu. Z funkcjonalnych zalet nie możemy nie wspomnieć o znakomitym układzie menu i systemie nawigacji po poszczególnych funkcjach (stosowanym przez Olympusa od kilku modeli). Użytkownik szybko zapomina, że większość parametrów jest dostępna jedynie z poziomu menu. Jak można się zorientować po zdjęciach udostępnionych do pobrania w ostatniej części artykułu, dość często korzystaliśmy z możliwości zmiany ekwiwalentu czułości do 1/3 podziałki. Większość zdjęć wykonaliśmy przy automatycznym balansie bieli i radził on sobie całkiem dobrze. Poza sytuacjami, kiedy większa część kadru była w cieniu, ale na zdjęciu było też trochę słońca. Można to jednak jeszcze poprawić zmieniając oprogramowanie egzemplarzy seryjnych.
Na więcej obserwacji nie starczyło niestety czasu. Ogólne wrażenia są niezwykle pozytywne i trudno nie pomyśleć, że coś na kształt E-400 powinno wraz z modelem E-500 tworzyć podwaliny E-Systemu Olympusa. Mogłoby to mieć znacznie lepsze efekty (przynajmniej od strony finansowej) niż rozpoczynanie nowego systemu od profesjonalnego E-1.
Podzieliliśmy niniejszy artykuł na następujące części: