Wydarzenia
Black Week w CEWE FOTOJOKER – skorzystaj z fantastycznych cen
Po 4 latach Sony wypuszcza wreszcie kolejny typowo fotograficzny korpus APS-C. To zdecydowanie najbardziej zaawansowany aparat z serii, ale czy na tyle, by godnie konkurować z silnymi już dziś rywalami? Najnowszy aparat mieliśmy już okazję sprawdzić w praktyce.
Seria Sony A6XXX przez lata stanowiła ciekawy punkt wejścia do systemu E dla amatorów i hobbystów. W ostatnim czasie została jednak przez producenta odstawiona na boczny tor. Ostatni typowo fotograficzny korpus (A6400) miał swoją premierę w 2019 roku, a przez kolejne 4 lata producent w segmencie APS-C rozwijał właściwie wyłącznie konstrukcje kierowane do vlogerów (seria Z-V) i filmowców (pokazany w zeszłym roku model FX30).
Z jednej strony trudno się temu dziwić. Przez pewien czy wydawało się bowiem, że segment APS-C zostanie zupełnie wyparty przez niedrogie konstrukcje pełnoklatkowe, pokroju modeli Canon EOS RP, czy choćby Sony A7C. Jednak rosnąca konkurencja ze strony Fujifilm oraz ostatnie premiery Canona i Nikona zmusiły producenta, by na nowo zainteresował się „fotograficzną” serią aparatów APS-C.
I tak oto otrzymujemy model A6700, który można uznać za rozwinięcie idei modelu A6600 i ciekawą propozycją dla bardziej zaawansowanych hobbystów czy nawet zawodowców. Jest to zdecydowanie najbardziej dopracowany korpus z serii, który wiele rozwiązań zaczerpnął z pełnoklatkowej serii Alpha i który może na nowo rozbudzić zainteresowanie linią APS-C wśród fotografów. Ale czy przy zatrzęsieniu różnorodnych modeli w ofercie producenta i konieczności utrzymania ich konkurencyjności nie zmusza nas do chodzenia na kompromisy? O tym mogliśmy przekonać się podczas kilku dni spędzonych z aparatem przed premierą.
Zacznijmy od samej budowy. Już na pierwszy rzut oka widzimy, że mamy do czynienia z konstrukcją dużo bardziej zaawansowaną od wcześniejszych odsłon serii A6XXX. Aparat otrzymał m.in. głębszy, dużo wygodniejszy grip, a także pojawiające się w tej linii po raz pierwszy drugie pokrętło funkcyjne (pod spustem migawki), które wreszcie sprawia, że o tym aparacie można w ogóle dyskutować w kategoriach wygodnej pracy zawodowej. Mamy także nowy, praktyczny przełącznik trybów foto-wideo, umieszczony pod pokrętłem PASM, złącze USB-C z możliwością bezpośredniego zasilania oraz obracany ekran, który ucieszy wszystkich mających zamiar wykorzystać aparat do vlogowania.
Nowy typ zawiasu będzie też znacznie wygodniejszym rozwiązaniem do fotografowania w pionie. Do tego ekran wreszcie się naprawdę jasny i pozwala na wygodną prace nawet w pełnym słońcu (należy w tym celu włączyć opcję „jasny dzień” w ustawieniach ekranu). Niestety nadal jest to ekran o dość przeciętnej rozdzielczości 1,03 mln punktów. Do tego dość mocno oszukuje z rozjaśnianiem ciemnych tonów, co utrudnia pracę w słabym świetle (aparat skłania nas do niedoświetlania zdjęć).
Aparat naprawdę pewnie leży w ręce i poza niewielkim, umieszczonym z boku wizjerem (choć to akurat kwestia osobistych preferencji) jest naprawdę komfortowy w obsłudze. Wygodę pracy poprawia także dobrze zoptymalizowany pobór mocy. Aparat nadal korzysta z baterii NP-FZ100 i choć producent przewidział żywotność aparatu na raptem 570 zdjęć (w modelu A6600 było to ponad 700 kadrów), w praktyce zrobimy ich zapewne dużo więcej. Podczas standardowej sytuacji fotograficznego spaceru aparat „spala” raptem ok. 25% baterii na 2-3 godziny fotografowania. Możemy więc oczekiwać, że w przypadku bardziej intensywnego wykorzystania w pełni naładowana bateria powinna pozwolić na około 4-5 godzin pracy. To świetny wynik, który ograniczy konieczność korzystania z zapasowych akumulatorów na zleceniach i który znacznie zwiększy wygodę fotografowania w podróży.
Jednocześnie widać, że producent robi wiele, by utrzymać dystans do pełnoklatkowych konstrukcji z systemu E. Nadal nie doczekaliśmy się więc joysticka AF, aparat nadal oferuje niewielki (powiększenie 0,7x) wizjer elektroniczny o rozdzielczości 2,36 mln punktów, a do tego całkiem wygodny przełącznik trybów AF został zastąpiony przyciskiem Af-On. Ten ostatni jest duży i z pewnością będzie przyjemnym dodatkiem dla amatorów fotografii sportowej czy przyrodniczej, ale przecież tę samą funkcję moglibyśmy zaprogramować do wcześniejszego rozwiązania, które łączyło przycisk z przełącznikiem. W porównaniu do niektórych konkurencyjnych cenowo modeli APS-C aparatowi brakuje też drugiego slotu na kartę pamięci.
Na szczęście Sony robi dużo, by kultura pracy z aparatem prezentowała się dużo lepiej niż we wcześniejszych odsłonach serii. Otrzymujemy więc odświeżony układ menu, zaczerpnięty z ostatnich modeli Alpha, który ponadto oferuje nową zakładkę „Główne”, gdzie na dużych kafelkach umieszczono najczęściej regulowane parametry. Możemy ją potraktować jako rozszerzenie menu pomocniczego.
Nowa początkowa zakładka menu głownego
Układ menu odpowiada temu, które spotykamy we wszystkich nowych aparatach z serii Alpha
Nowe udogodnienia otrzymał także ekran dotykowy, który teraz pozwala m.in. także na wygodny dotykowy tracking i oferuje zupełnie nowe, wysuwane dotykowo (poprzez przeciągnięcie palcem po ekranie) menu pomocnicze, pozwalające regulować szybko palcem parametry ekspozycji i najważniejsze funkcje. Menu to pojawia się automatycznie przy obróceniu ekranu do przodu i jest pomyślane głównie jako udogodnienie dla vlogerów, ale możemy korzystać z niego także podczas standardowej obsługi aparatu.
Nowe pomocnicze menu dotykowe
Standardowy układ informacji na ekranie
Standardowe menu pomocnicze
W tym miejscu pojawia się pytanie o to, dlaczego producent nie postanowił w jakiś sposób scalić nowego układu z tradycyjnym menu pomocniczym, które nadal jest dostępne i którego pozycje pokrywają się z tym wysuwanym. Do tego dochodzi fakt, że poszczególne pozycje menu dotykowego pojawiają się w zupełnie innych miejscach niż odpowiadające im ikony podczas zwykłego podglądu obrazu. Dodatkowo, aby powrócić do zwykłego widoku, musimy w ogóle wyłączyć funkcje dotykowe, co utrudnia skuteczną pracę w trybie ekranu, do którego przyzwyczajonych jest wielu twórców. Całość wprowadza dysonans, który utrudnia szybkie zorientowanie się w tym, co aktualnie dzieje się na ekranie, przynajmniej na początku obcowania z aparatem.
To zresztą nie jedyne z niedociągnięć z zakresu UX. Przede wszystkim należy wspomnieć, że aparat jest zaskakująco słabo przygotowany do pracy fotograficznej w zakresie ustawień fabrycznych. Mimo iż otrzymujemy dwa pokrętła, po wyjęciu aparatu z pudełka nie jesteśmy na przykład w stanie za pomocą żadnego z nich regulować czasu migawki w trybie manualnym. Podobnie, w trybach preselekcji górne pokrętło funkcyjne nie odpowiada za nic, podczas gdy naturalnym wydaje się to, żeby z automatu odpowiadało za regulację ekspozycji czy ISO (dzieje się to dopiero po wciśnięciu konkretnych pozycji tylnego wybieraka).
Menu personalizacji modelu A6700
Oczywiście to wszystko możemy „naprawić” w menu personalizacji, które na szczęście jest bardzo rozbudowane i pozwala na przypisanie własnych ustawień do 5 przycisków na body, 4 kierunków tylnego wybieraka oraz regulację funkcji poszczególnych pokręteł i zakładek menu pomocniczego. Mimo wszystko, takie a nie inne fabryczne ustawienie aparatu nieco dziwi i może ograniczać mniej obeznanych użytkowników.
Na szczęście aparatowi trudno zarzucić coś więcej w zakresie samych możliwości. Pod względem specyfikacji oferuje on w zasadzie wszystko czego od aparatu mogą wymagać ambitni hobbyści czy nawet początkujący zawodowcy, choć pod pewnymi względami ulega jednak konstrukcjom konkurencji (o tym za chwilę).
Korpus Sony A6700 zbudowany jest wokół nowej, 26-megapikselowej matrycy CMOS BSI, wspieranej podwójnym układem procesora BIONZ XR i tak jak w modelu A7R V osobnym procesorem AI, odpowiadającym za lepsze przetwarzanie koloru, temperatury barwowej czy pracy śledzących systemów AF.
Na pierwszy rzut oka to więc ten sam układ co w świetnie ocenianej kamerze FX30. Co prawda w przypadku A6700 producent nie wspomina nic o architekturze Dual Base ISO, którą oferuje wspomniany model z serii Cinema Line, ani nie oferuje stosownych pozycji w menu, ale pierwsze testy wskazują na widoczny spadek zaszumienia pomiędzy czułościami ISO 2000 a ISO 2500 w trybie wideo, co pokrywa się z możliwościami FX30. Kontrola szumu bardzo dobrze prezentuje się także w przypadku wykonywania zdjęć - oglądane w rozmiarach ekranowych pozostają w pełni akceptowalne do poziomu ISO 6400-12800.
Zaskakująco przeciętnie wypada natomiast system wbudowanej stabilizacji matrycy, który oferuje deklarowaną skuteczność 5 EV. W praktyce jednak, niezależnie czy fotografowaliśmy obiektywem 35 mm czy 15 mm, dużą trudność sprawiało aparatowi utrzymanie czasów poniżej 1/15-1/8 sekundy. Warto wspomnieć tu, że systemy konkurencji są dziś skuteczne nawet do poziomu 1-sekundowych ekspozycji. Z pewnością nie jest to więc aparat, którym zupełnie swobodnie możemy fotografować z ręki po zmroku.
Na szczęście lepiej jest w zakresie wydajności. Otrzymujemy zaczerpnięty prosto z modelu A7R V najbardziej dotychczas zaawansowany układ AF, oparty o 759 punktów detekcji fazy i bardzo skutecznie rozpoznający (i śledzący) nie tylko twarze i oczy, ale także całe sylwetki czy różnego rodzaju obiekty i zwierzęta. W zakresie trackingu to z pewnością jeden z najbardziej skutecznych systemów AF na rynku, co docenią zwłaszcza amatorzy fotografii sportowej czy przyrodniczej, ale także filmujący. Bo jak przystało na Sony, układ AF bardzo dobrze radzi sobie także w trybie wideo.
Wzorem topowych konstrukcji otrzymujemy też szereg funkcji pozwalających dostosować czułość i zakres działania poszczególnych trybów śledzenia. Z pewnością jest to system bardziej skuteczny, niż ten oferowany przez aparaty Fujifilm, a prawdopodobnie także Canona (choć tu różnica jest już znacznie trudniejsza do zauważenia). Wystarczy wspomnieć, że podczas fotografowania nie mieliśmy najmniejszych problemów z ustawianiem ostrości na szybko poruszające się obiekty. Sam system AF mógłby być jedynie nieco bardziej czuły. Układ oferuje skuteczność do - 4EV, czyli o oczko gorzej od EOS-a R7 i około 2,5 EV gorzej od większości aparatów pełnoklatkowych.
Co ciekawe, aparat nie bryluje też w zakresie trybu seryjnego. Oczywiście to nadal w pełni wystarczające 11 kl./s (zarówno w trybie migawki mechanicznej, jak i elektronicznej), ale trudno nie zauważyć, że konkurencja spod znaku Fujifilm i Canona oferuje dziś 2, a nawet 3 razy więcej. Na szczęście A6700 całkiem nieźle wypada w zakresie pojemności bufora. Przy pełnej prędkości zapiszemy ponad 1000 zdjęć JPEG oraz 59 RAW-ów, co w najgorszym wypadku da nam około 5-sekundową serią. To wynik w zupełności wystarczający dla większości sytuacji.
Bardzo atrakcyjnie aparat wypada natomiast w zakresie możliwości filmowych czym z pewnością przyciągnie wielu, nawet tych bardziej zaawansowanych twórców wideo. Oferując możliwości prawie identyczne jak profesjonalna kamera FX30, będzie to korpus znacznie lepiej przystosowany do wymagającej pracy niż seria Z-V. Otrzymujemy więc opcję 10-bitowego zapisu 4K 60 kl./s z próbkowaniem 4:2:2 w kompresji All-i, a po zejściu do kompresji LongGop także 4K 120 kl./s i Full HD 240 kl./s (choć to już przy sporym zawężeniu pola widzenia rzędu 1,58x). Przy czym wzorem pełnoklatkowych konstrukcji obraz próbkowany jest tu z rozdzielczości 6K, co zapewni wysoką szczegółowość materiałów wideo.
Mamy także zarówno złącze mikrofony i słuchawkowe, wszelkie niezbędne pomoce w postaci zebry i peakingu oraz opcję „płaskiego” zapisu obrazu w profilu S-Log 3, oraz zaczerpnięty z serii Cinema Line profil koloru S-Cine czy możliwość ładowania na podgląd własnych profili LUT. Wzorem pełnoklatkowego modelu Z-V1 otrzymujemy także opcje Auto Framing, gdzie w przypadku korzystania z trybu crop ramka wideo będzie podążać za filmowaną osobą oraz wspomniane już wcześniej udogodnienia ekranu dotykowego, które ucieszą vlogerów.
Niestety aparat nie otrzymał możliwości zapisu w bardziej panoramicznym formacie DCI (17:9) czy opcji filmowania open gate ze wsparciem dla obiektywów anamorficznych. Z jednej strony nie jest to zaskoczeniem, bo początkowo nie oferował tego nawet model Sony FX30 (opcje te pojawiły się wraz z aktualizacją firmware’u), ale z drugiej możliwości te oferuje dziś nawet tańszy Fujifilm X-S20.
Sony A6700 to z pewnością bardzo udany aparat, który będzie w stanie zadowolić dziś większość, nawet tych bardziej wymagających twórców fotografii i wideo. To znaczny krok naprzód względem wcześniejszych odsłon serii A6XXX i wreszcie aparat bardziej rozbudowany pod względem ergonomii i systematyki obsługi.
Jednocześnie trudno oprzeć się wrażeniu, że nowy model stara się jedynie gonić konkurencję niż wyznaczać trendy w segmencie APS-C. Sony A6700 od swoich rywali odstaje m.in. w zakresie prędkości trybu seryjnego, skuteczności stabilizacji czy nawet rozdzielczości ekranu LCD, a jego jedynymi przewagami pozostają właściwie wyłącznie fenomenalny układ AF oraz sprytne udogodnienia trybu filmowego (choć i w zakresie możliwości wideo niektóre konkurencyjne modele oferują dziś więcej).
Wszystko to sprawia, że A6700 wydaje się modelem, który swoją premierę powinien mieć sporo wcześniej, ale z jakiegoś powodu został „przetrzymany” w procesie produkcji. Z dużym prawdopodobieństwem wpływ na to mógł mieć priorytet nadany seriom skupionym na realizacjach filmowych.
W rywalizacji rynkowej aparatowi nie pomoże z pewnością także cena. Na polskim rynku Sony A6700 zadebiutuje w pułapie ok. 7900 zł. To o około 1500 zł więcej niż dzisiaj kosztują podobne, a pod niektórymi względami nawet lepsze modele Canon EOS R7 i Fujifilm X-S20.
System Sony E ma jednak tę niewątpliwą zaletę, że oferuje dziś największą dostępność obiektywów ze wszystkich systemów bezlusterkowych. Oprócz natywnych obiektywów Sony, użytkownicy bez problemu będą mogli więc wykorzystać też szereg niedrogich szkieł firm zewnętrznych, takich jak Tamron, Sigma, Samyang czy Viltrox (oraz całą masę innych szkieł manualnych), które w systemie Fujifilm dopiero zaczynają się pojawiać, a w przypadku Canona są zupełnie niedostępne.
To więc bardzo ważna karta przetargowa i argument, który radzimy wziąć pod uwagę wszystkim tym, co podczas porównywania specyfikacji chcieliby od razu spisać nowy model Sony na straty. Praktyczne różnice względem modeli konkurencji są niewielkie, a w ostatecznym rozrachunku może okazać się, że droższy A6700 okaże się znacznie tańszy pod względem rozbudowy naszego fotograficznego arsenału.
Zdjęcia przykładowe wykonaliśmy aparatem Sony A6700, przy standardowych ustawieniach obrazu, z wyłączoną opcją odszumiania wysokich czułości, przy pomocy obiektywów Sony E 35 mm f/1.8 oraz Sony E 15 mm f/1.4 G. Dla zainteresowanych także paczka z plikami RAW.