Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Można zaryzykować stwierdzenie, że zaprezentowany dosłownie kilka dni temu model Fujifilm X-T1, to kilka kroków naprzód w rozwoju bezlusterkowców Fujifilm - nawet dosyć sporych kroków. Tak dużych, że dotychczasowi użytkownicy systemu mogą mieć spore problemy z rozpoznaniem pochodzenia nowego modelu. Być może właśnie dlatego koncern wbrew swoim dotychczasowym zasadom umieścił na przedniej ściance spore, białe logo. X-T1 to spory postęp w stosunku do poprzednich modeli, jednak wśród wielu kroków naprzód, znalazły się również wstecz, a co najmniej w bok. Widzieliście już zdjęcia przykładowe, teraz przeczytajcie nasze pierwsze wrażenia.
Zmiany obejmują w stosunku do najwyższego dotychczas modelu X-Pro1 są tak duże, że od razu odeślemy Was do newsa o premierze aparatu i wymienimy tylko najważniejsze z nich: uszczelnienia, duży elektroniczny wizjer i rozbudowana obsługa za pomocą pokręteł.
Jednak to nie oddaje rewolucji, jakiej dokonali konstruktorzy firmy. Jak już wspomniałem X-T1 bardzo różni się zewnętrznie od dotychczasowych modeli systemowych Fujifilm. Nie jest to już płaska, prostokątna forma z umieszczonym z boku wizjerem, ale aparat przypominający lustrzankę i wizjerem umieszczonym centralnie powyżej obiektywu. Tym samym konstruktorzy bezbłędnie uplasowali swój produkt na tej samej półce co Sony A7/A7R, czy Olympus OM-D E-M1, czyli wśród bezlusterkowców aspirujących do segmentu profesjonalnego.
Od razu rzuca się w oczy, że inżynierowie Fujifilm, jeżeli nie wzorowali, to na pewno inspirowali niektórymi rozwiązaniami zastosowanymi u wymienionych wyżej konkurentów. I generalnie nie jest to zarzut, chociaż nie zawsze oznacza to korzyść dla użytkownika X-T1. Na przykład bardzo chwalona przez nas ergonomia w aparatach Fujifilm przedryfowała nieco w kierunku rozwiązań z Olympusa OM-D E-M5 czy E-M10 - a dokładnie zniknęło wiele oznaczeń przycisków skazując na użytkownika na poleganie na własnej pamięci. Producenci oczywiście tłumaczą się, że to aparat dla profesjonalistów i możliwość customizacji, itp., .itd... ale wystarczy tydzień bez aparatu i już zaczynamy się zastanawiać, gdzie i co sobie zdefiniowaliśmy. A, że zdefiniować możemy aż sześć (!) przycisków funkcyjnych, może być trudno. Tym bardziej, że niektóre funkcje, jak na przykład Filtry zaawansowane działają w układzie pokrętło+przycisk funkcyjny. Zmienicie ustawienia przycisku, to tracicie możliwość obsługi tej funkcji (w dany sposób, bo oczywiście zostaje menu).
Całe szczęście w X-T1 najważniejsze ustawienia zostały "wyciągnięte" na korpus w postaci jasno opisanych ikonkami i cyframi pokręteł. System sterowania przypomina ten z X-Pro1 czy X100/X100s z tym, że otrzymaliśmy dodatkowo pokrętło czułości ISO, pokrętło systemu pomiaru światła i pokrętło Drive. Oczywiście jest też znane z innych X-ów pokrętło korekty ekspozycji. Znowu jednak pojawia się mały kroczek w tył. Przyciski blokujące pokrętła, są - moim zdaniem - niepotrzebne. Utrudniają korzystanie z (uszczelnionego i mrozoodpornego) aparatu w rękawiczkach, ich obsługa powoduje mimowolne przestawianie znajdujących się niżej pokręteł, a dodatkowo działają niekonsekwentnie, bo w przypadku pokrętła ISO każda zmiana wymaga wciśnięcia przycisku, a w przypadku pokrętła czasów tylko wyjście z pozycji A. Takie małe zamieszanie. Jeżeli już decydujemy się na przyciski, to w wydaniu olympusowskim, czyli z wyborem czy mają działać, czy nie.
Generalnie, do tej pory konstruktorzy Fujifilm w dużej mierze decydowali za nas gdzie mamy jaki przycisk i robili to bardzo dobrze. Szkoda, że tym razem rzucili nas na żywioł.
Jeżeli miałbym w trzech słowach opisać co robi największe wrażenie w nowym X-T1, to odpowiedziałbym: wizjer, wizjer, wizjer (no, i może jeszcze wizjer). Jest to absolutnie najlepsze rozwiązanie z jakim się spotkaliśmy w przypadku w pełni cyfrowych wizjerów w aparatach. Wizjer w X-T1 jest ogromny, jasny i szybki (opóźnienie 0,005 sekundy!). Nagle wizjery cyfrowe w innych aparatach są jak wyjęte z pierwszych kamer VHS z lat 80-tych. Wizjer jest nie tylko świetny optycznie, ale także pozwala na bardzo fajną możliwość wyboru w menu informacji, które chcemy widzieć. Taka customizacja, nam się podoba. Rewelacyjną cechą, która już dawno powinna znaleźć się w bezlusterkowcach jest obracanie wszystkich informacji w wizjerze gdy robimy zdjęcia w pionie. Brawo!
Wizjer elektroniczny w X-T1 wreszcie jest z prawdziwego zdarzenia miejscem pracy fotografa, a nie namiastką wizjera optycznego. Więcej przykładów? Proszę. Ustawiając ręcznie ostrość możemy włączyć tryb wyświetlania, w którym w jednym oknie widzimy pełen kadr, a w drugim powiększoną "zawartość" pola ustawiania ostrości. Możemy jednocześnie kontrolować kadr i ostrzyć ręczne na powiększonym fragmencie kadru!
Z zalet konstrukcji X-T1 możemy jeszcze wymienić: kartę pamięci wkładaną z boku korpusu, wygodny włącznik, dobre rozmieszczenie przycisków funkcyjnych (są zarówno bardziej dostępne do częściej używanych funkcji, jak i bardziej schowane, do rzadziej używanych - jak WiFi), dobre wyprofilowanie gripu i podpórki na kciuk (one dla odmiany sprawdzają się również w rękawiczkach), dobra jakość gumy na uchwycie. Ekran LCD, mimo że odchylany w górę i dół nie odstaje od korpusu - jest ładnie wkomponowany. Ogólnie, jak to zazwyczaj bywa w przypadku Fujifilm, wszystkie elementy są doskonale spasowane.
Jeżeli mielibyśmy wymienić wady konstrukcji korpusu, to na pewno - oprócz wymienionych wcześniej - trzeba powiedzieć o zbyt łatwo otwierającej się klapce złącz USB i HDMI oraz o zbyt głęboko umieszczonych przyciskach wybieraka krzyżowego. Te ostatnie maja również za mały skok i w rezultacie nie korzysta się z nich zbyt pewnie.
Nie będziemy się w pierwszych wrażeniach zajmowali specjalnie menu aparatu, bo nie odbiega ono specjalnie układem od rozwiązań typowych dla aparatów Fujifilm. Natomiast absolutnie skandaliczną sprawą jest, że w polskim tłumaczeniu nadal można znaleźć kwiatki w rodzaju "krąg ostrości" (focusing ring - dotyczy pierścienia ostrości) czy "apertura" (aperture - czyli przysłona). Część z tych błędów była już we wcześniejszych modelach i polski oddział firmy powinien jak najszybciej poprosić o poprawienie tłumaczenia.
Czytaj także: Fujifilm X-T1 - zdjęcia przykładowe
Warto na koniec wspomnieć, że Fujifilm przyłożyło się do komunikacji bezprzewodowej. Wypuszczono nową aplikację (na razie tylko na iOS), która umożliwia bardzo zaawansowane sterowanie aparatem ze smartfona lub tabletu. Na ekranie tych urządzeń mamy nawet pogląd kadru, który się bardzo płynnie aktualizuje. Można się jedynie przyczepić do początkowego procesu parowania urządzeń, który jest powolny, a polecenia płynące z aparatu i aplikacji momentami się wykluczają. Jednak gdy to już przejdziemy, wszystko śmiga. Duży plus za możliwości aplikacji Fujifilm Camera Remote.
Mieliśmy możliwość przetestowania aparatu w całkiem ekstremalnych warunkach w śniegu i temperaturze około -20 stopni C (producent deklaruje -10 st. C jako wartość gwarantowaną). Od razu donosimy, że aparat nie sprawił żadnego kłopotu, nawet po szybkim przeniesieniu do ciepłego pomieszczenia po przetarciu pary z soczewek można było od razu przystąpić do pracy. Nie zauważyliśmy również, żeby mimo wychłodzenia działanie aparatu zwolniło. Aparat również bez żadnych konsekwencji upadł nam w śnieg.
Większość operacji na menu czy przeglądanych zdjęcia przebiega bardzo szybko - co już nie powinno dziwić w tej klasie sprzętu. Jeżeli chodzi o szybkość autofokusa, to można ją umieścić w kategorii "zadowalająca". Potwierdzimy to jeszcze w pełnym teście, ale bezpośrednie porównanie z modelem Olympus OM-D pokazuje, że X-T1 jest jednak jeszcze sporo w tyle za liderem rynkowym. Mimo silnej diody wspomagającej ustawianie ostrości w słabym świetle może się przedłużać w przypadku mniej kontrastowych tematów. Szczerze mówiąc spodziewaliśmy się jakiegoś postępu względem X-E2, a nie do końca zauważamy poprawę. Mimo to wstępnie możemy powiedzieć, że ostatecznie z celności systemu powinniśmy być zadowoleni.
Ogólnie dzięki dobrej ergonomii uchwytu i doskonałemu wizjerowi X-T1 fotografuje się bardzo przyjemnie.
Podsumowanie
Podsumowując pierwsze wrażenia z użytkowania X-T1 chcieliśmy pochwalić Fujifilm za podjęty wysiłek stworzenia modelu tak odmiennego od dotychczasowych konstrukcji koncernu. Wytknęliśmy trochę wad, których ciężko było uniknąć kompletnie przebudowując filozofię operowania aparatem. Wiemy z doświadczenia z wcześniejszymi modelami, że przedstawiciele firmy potrafią słuchać, więc nie zdziwi nas jak część wad zostanie szybko usunięta. Tymczasem osoby, które chciałyby wykorzystywać bezlusterkowiec profesjonalnie otrzymały kolejny model do wyboru. Dodatkowo zapowiedziane przez Fujifilm nowe, uszczelnione obiektywy powodują, że Fujifilm staje się równie ciekawą propozycją co Sony A7 czy Olympus OM-D E-M1. Aparat już jest testowany w naszej redakcji, więc lada moment możecie się spodziewać pełnego testu, który pomoże Wam w decyzji, który system wybrać