Dzięki uprzejmości firmy Millroy mieliśmy dziś możliwość przyjrzenia się nowej wersji dalmierzowca Leica M9-P. Do redakcji dotarł korpus w czarnej wersji kolorystycznej. Zapraszamy do lektury naszych pierwszych wrażeń.
Część właścicieli dalmierzowców Leica M pracuje w warunkach, w których ściąganie na siebie zbyt dużej uwagi otoczenia jest ostatnią z rozsądnych rzeczy. Niemiecki producent zdaje sobie sprawę, że charakterystyczne, czerwone logo w przedniej części aparatu często bywa po prostu zasłaniane kawałkiem czarnej taśmy klejącej. Już w przypadku kilku wcześniejszych, analogowych "eMek" powstały wersje skromniejsze, dyskretniejsze, zdecydowanie mniej rzucające się w oczy - ostatnią była Leica M6-P.
Leica M9-P technologicznie niemal niczym nie różni się od podstawowej wersji. Wszystkich zainteresowanych osiągami i możliwościami aparatu odsyłamy do naszego testu redakcyjnego. Co ciekawe, mimo niemal dwóch lat na rynku aparat nie zmienił znacząco swojej pozycji względem innych modeli. Rozdzielczość 18-megapikselowej matrycy o "leicowskim" formacie 36 x 24 mm nie robi już może takiego wrażenia jak wtedy, ale pod względem jakości zdjęć aparat nadal może stawać w szranki z dowolnym konkurentem i wcale nie stoi na przegranej pozycji. Plusy, które wtedy wymieniliśmy nie straciły na aktualności: M9-P, poza jakością zdjęć, zachwyca ponadczasowym wzornictwem, jakością wykonania, solidnością i sprawdzoną przez lata ergonomią. Oczywiście nie zniknęły minusy tego modelu: słaby, nie pasujący do całości ekran LCD czy zbyt wolna obróbka i zapis zdjęć. Wprowadzając model M9-P niemiecki producent pozostawił bez zmian całe wnętrze, a wszystkie zmiany dotyczą tego co na zewnątrz.
Najdalej idąca zmiana wiąże się z wykorzystaniem szafirowego szkła chroniącego ekran LCD. Dzięki temu ma być odporniejszy na zarysowania i inne uszkodzenia. Dodatkowo został pokryty warstwą antyreflekcyjną minimalizującą odblaski i poprawiającą widoczność w świetle słonecznym. Pozostałe zmiany dotyczą designu. Aparat, który pojawił się w naszej redakcji był w czarnej wersji kolorystycznej, która potęgowała wrażenie stylistycznego minimalizmu i oszczędności formy. Z przedniej ścianki zniknęło charakterystyczne, czerwone, okrągłe logo. Nazwa firmy pojawia się na znacznie dyskretniejszym grawerunku na górnej ściance. Oznaczenie modelu i numer seryjny również mniej rzucają się w oczy, dzięki temu, że znalazły się na obrzeżach gorącej stopki. Poza tym, producent zwraca jeszcze uwagę na pokrycie korpusu zrobione z "wulkanitu skórzanego" - materiału szczególnie odpornego na zużycie, z wyrazistą fakturą gwarantującą dobrą przyczepność.
Aparat w wersji "P" będzie dostępny równlolegle z normalnym modelem. Różnica w cenie nie będzie znacząca (oczywiście w stosunku do pełnej kwoty) i wyniesie około 2000 złotych (przy cenie za Leikę M9-P na poziomie 25 000 złotych). Potencjalni nabywcy mogą się więc w spokoju zastanawiać: czy wybierają dyskrecję i skromność wersji "P" czy wersję klasyczną, z czerwoną "kropką" ściągającą spojrzenia i uwagę otoczenia.
Mimo, że jakość zdjęć z aparatu nie różni się w żaden sposób od jakości zdjęć z testowanego przez nas egzemplarza, nie oparliśmy się pokusie krótkiego spaceru i przygotowania kilku zdjęć przykładowych. Zapraszamy do ściągnięcia ich w pełnej rozdzielczości i przypomnienia sobie jaką jakość oferuje M9:
1/2000 s, f/2.0, ISO 160, ogniskowa: 50 mm (ekwiwalent dla pełnej klatki)
1/3000 s, f/2.4, ISO 200
1/1500 s, f/2.0, ISO 160, ogniskowa: 50 mm (ekwiwalent dla pełnej klatki)
1/250 s, f/2.0, ISO 160, ogniskowa: 50 mm (ekwiwalent dla pełnej klatki)
1/500 s, f/2.0, ISO 160, ogniskowa: 50 mm (ekwiwalent dla pełnej klatki)
1/3000 s, f/2.0, ISO 160, ogniskowa: 50 mm (ekwiwalent dla pełnej klatki)