Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Olympus wprowadza na rynek czwartą generację jednego z najlepiej wyposażonych amatorskich aparatów na rynku. Otrzymujemy m.in. nową matrycę, i zaktualizowany system AF, jednak większość specyfikacji pozostaje bez zmian.
Choć w obliczu sprzedaży działu fotograficznego obecna sytuacja rynkowa Olympusa nie jest do końca jasna, nie zmienia to faktu, że producent ma w swojej ofercie jeden z najbardziej uniwersalnych względem zapotrzebowań ambitnych amatorów aparat na rynku - model E-M10. Seria ta od lat w przystępnej cenie oferuje wszystko, czego od aparatu oczekiwać może osoba rozwijająca fotograficzną pasję.
Problem w tym, że od premiery ostatniego modelu minęły już 3 lata i jego specyfikacja nie prezentuje się dziś już tak atrakcyjnie jak kiedyś. Teraz wreszcie na rynek trafia czwarta generacja aparatu - Olympus OM-D E-M10 Mark IV. Czy wnosi ona do serii oczekiwany powiew świeżości?
Największą nowością jest tu implementacja 20-megapikselowego sensora (zakres czułości ISO 200-256000, którego do tej pory używały wyższe modele w ofercie. Otrzymamy więc widoczny skok w rozdzielczości (16 Mp w poprzednich modelach), ale raczej nie ma co nastawiać się na rewolucje w zakresie pracy w słabym świetle czy ogólnie zaszumienia obrazu - to ten sam moduł, który producent od lat wykorzystuje w topowych modelach.
Tak czy inaczej jest to jedyny obok konstrukcji Panasonica amatorski aparat systemowy, wyposażony w 5-osiowy system stabilizacji matrycy (skuteczność 4,5 EV), który dodatkowo ma teraz lepiej radzić sobie w zakresie fotografowania dynamicznej akcji. Przede wszystkim, producent zwiększył prędkość trybu seryjnego do 15 kl./s (w trybie migawki mechanicznej, nadal 8,7 kl./s z migawką mechaniczną), a także usprawnił algorytmy śledzenia układu AF. Trzeba jednak przypomnieć, że z pełnym wsparciem AF prędkość serii wyniesie tylko 6 kl./s.
Autofokus nadal bazuje tu niestety wyłącznie na 121 punktach detekcji kontrastu, ale producent obiecuje, że znacznie lepiej radzi sobie z wykrywaniem oka czy podążaniem za obiektami w trybie C-AF (aparat wykorzystywać ma te same algorytmy śledzenia co flagowy korpus E-M1X). W przypadku poprzedników bywało z tym różnie, a przeciętnie wypadał zwłaszcza autofokus w trybie wideo, ale i tak skuteczność ostrzenia okazywała się zwykle wystarczająca, jak na potrzeby amatorów (około 50-60% trafionych zdjęć w serii). Jeśli tym razem będzie lepiej, możemy tylko przyklasnąć.
Wśród nowości znajdziemy także nowy, odchylany do dołu mechanizm dotykowego, 3-calowego ekranu (rozdzielczość 1 040 000 punktów), który zaskarbić ma sobie uznanie osób często wykonujących selfie. Do tego aparat oferuje wreszcie możliwość ładowania baterii przez USB i oferuje zaktualizowany tryb panoramy.
Niestety poza tymi nowościami, otrzymujemy w większości to, co przed trzema laty. Nadal więc będziemy mieć do czynienia z dość skromnym jak na dzisiejsze realia wizjerem elektronicznym o rozdzielczości 2,36 Mp i powiększeniu 0,62 x czy też złączem USB 2.0 i wspomnianym już nieco leciwym systemem AF. Aparat nadal też nie doczekał się złącza mikrofonowego. Do tego producent nie zdecydował się powrócić do metalowej obudowy, którą pamiętamy z dwóch pierwszych generacji aparatu - body modelu E-M10 IV wykonane jest z plastiku, podobnie jak w przypadku poprzednika.
Mimo to, to ciągle aparat warty uwagi - oferuje cichą migawkę elektroniczną, moduł Wi-Fi, pozwala na filmowanie w 4K z prędkością 30 kl./s czy też na skorzystanie z jedynego w swoim rodzaju trybu Live Composite, który znacznie ułatwia tworzenie zdjęć nocnych. Do tego oferowana stabilizacja sensora nadal należy do jednych z najlepszych na rynku, a sam korpus ciągle bryluje w segmencie amatorskim pod względem ergonomii. Do tego producent poprawił nieco optymalizację poboru mocy - na jednym ładowaniu wykonamy teraz ok. 360 zdjęć.
Aparat trafi na rynek w połowie sierpnia w cenie 3199 zł za body.
Więcej informacji znajdziecie na stronie olympus.pl.