Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Japoński producent już od około miesiąca rozbudza zmysły fotografów tajemniczymi zapowiedziami nowego niespotykanego aparatu. Rzeczywiście, system digiFilm, to coś, czego jeszcze nie widzieliśmy. Tylko czy to coś więcej niż tylko stylowy gadżet?
Gdy kilka tygodni temu Yashica zapowiedziała nowy aparat, prezentując przy tym filmy promocyjne, w których mogliśmy oglądać młodą azjatkę fotografującą na ulicy aparatem przypominającym klasyczny model Electro 35, wielu z nas miało nadzieję, że na rynku zawita nowy aparat dalmierzowy, który będzie przenosił zalety oryginalnej konstrukcji do cyfrowego świata.
Jak zwykle jednak nie mogło być zbyt pięknie. Bo choć nowa Yashica Y35 wprowadza pewną rewolucję pod względem sposobu obcowania z fotografią cyfrową, to trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia wyłącznie z ciekawie opracowanym gadżetem.
Zamierzeniem projektantów było stworzenie aparatu cyfrowego tak bliskiego analogom, jak to tylko możliwe. Idea godna pochwały, pewne wątpliwości rodzi jedynie jej realizacja. Wszystko opiera się tu bowiem o nowy system digiFilm, czyli specjalne wkłady, będące odpowiednikiem zwykłych filmów w fotografii analogowej, które po włożeniu do aparatu będą modyfikować ustawienia obrazu, niczym filtr lub preset nałożony na etapie obróbki.
Każdy z nich oferuje inną czułość i właściwości. Do dyspozycji na początek mamy 4 wkłady: czarno-biały (ISO 400), przeznaczony do robienia zdjęć w słabym świetle (ISO 1600), wkład o niskiej czułości (ISO 200) oraz wkład pozwalający na wykonywanie zdjęć w kwadratowym formacie (ISO 200).
Taka “manualna” ingerencja w ustawienia aparatu z pewnością ma swoje uroki, a producent twierdzi, że dzięki temu będziemy fotografować bardziej świadomie, ale trudno powiedzieć, na ile rozwiązanie to będzie komfortowe. Komplikowanie procesu fotografowania nie wydaje się dobrym pomysłem, do tego konieczność żonglowania wkładami sprawi, że prędzej czy później któryś zgubimy. Z drugiej strony otwiera to ciekawie pole możliwości dla producenta. Produkcja wkładów naśladujących charakterystykę znanych filmów mogłaby spodobać się wielu fotografom.
Na ogromną pochwałę zasługuje systematyka obsługi aparatu. Wszystko odbywa się tu tak, jak w klasycznym dalmierzu. Ostrością sterujemy manualnie pierścieniem na obiektywie (od 1 m do nieskończoności), a zdjęcia wykonujemy wybierając jeden z 5 dostępnych czasów naświetlania (1s, 1/30s, 1/60s, 1/250s, 1/500s). To wszystko przy stałej przysłonie f/2.8 i ogniskowej o ekwiwalencie 35 mm. Wisienkę na torcie stanowi brak jakiegokolwiek ekranu oraz fakt, że po każdym wykonanym zdjęciu musimy “przewinąć” film, przesuwając kciukiem specjalną wajchę. Same zdjęcia natomiast zapisywane są na karcie SD.
Jak na razie Yashica Y35 prezentuje się jako nieco ekscentryczny, ale bardzo ciekawy aparat. Niestety całe dobre wrażenie psuje specyfikacja aparatu. Liczyliście na pełną klatkę, APS-C, lub chociaż sensor 1-calowy? Musimy Was rozczarować. Sercem konstrukcji jest bowiem matryca CMOS o rozmiarze 1/3.2 cala, czyli jeszcze mniejsza niż te montowane w większości smartfonów. I choć nawet tak małe sensory potrafią dostarczać niezłej jakości zdjęć (np. iPhone 8), to niestety aparat pozwala na zapisywanie kadrów jedynie w rozmiarze 1,4 Mp, co właściwie wyklucza użycie fotografii do czegokolwiek poza mediami społecznościowymi, choć nawet i w ich wypadku jakość może być niewystarczająca. Dodatkowo producent ani słowem nie wspomina o formacie RAW, możemy więc spodziewać się, że zdjęcia zapiszemy jedynie jako JPEG-i.
(Aktualizacja - W specyfikacji aparatu na Kickstarterze znajdował się błąd. Zdjęcia będą zapisywane w rozdzielczości 14 Mp, a nie 1,4 Mp. Rezultaty powinny być więc bardzo podobne do tych, uzyskanych przy pomocy smartfonów. Za jakość zdjęć w dużej mierze odpowiada jednak procesor obrazu. Raczej nie możemy spodziewać się, że aparat za nieco ponad 100 dolarów będzie w stanie dorównać flagowym smartfonom. Zwłaszcza, że większość z nich oferuje dużo większą jasność obiektywów.)
Otrzymujemy więc aparat, który został bardzo ciekawie i oryginalnie pomyślany, ale to wszystko. Jego specyfikacja skutecznie ogranicza pole zastosowań i czyni z niego fotograficzną zabawkę, która być może sprawdzi się jako prezent, ale raczej nigdy nie zagości w torbie osoby, która nieco bardziej zainteresowana jest fotografią. A szkoda. Sam pomysł na cyfrowy “analogowy” aparat wydaje się strzałem w dziesiątkę.
Plusem natomiast jest cena aparatu. Wpierając kampanię w serwisie Kickstarter, możemy nabyć go już za 120-140 dolarów.
Więcej informacji znajdziecie na stronie projektu w serwisie Kickstarter.