Akcesoria
Black November w Next77 - promocje na sprzęt foto-wideo przez cały miesiąc
Miesiąc temu wystartowaliśmy z konkursem, którego uczestnicy mieli szansę na przetestowanie modelu Fujifilm X70 i wygrania aparatu natychmiastowego Instax Mini 70. Prezentujemy Wam opinię drugiego testującego, Konrada Sarnowskiego.
Zakres fotograficznych zainteresowań w moim przypadku jest dość szeroki - od codziennego streeta, po zabawy portretowo-eksperymentalne w domowym studiu i plenerze. A po drodze krajobrazy i dokumentacja aktywności sportowej. Generalnie aparat towarzyszy mi właściwie cały czas, czy to przewieszony przez ramię, czy też leżący na biurku.
Aparat Fujifilm X70 na czas testów zastąpił mi wysłużony model X100s. Czy dał radę? O ile wspomniany X100s spisuje się świetnie, to czasem przydałoby mu się szersze pole widzenia - zwłaszcza przy zdjęciach grupowych i krajobrazach, nie wspominając już o zdjęciach selfie (na potrzeby sprawdzenia światła w studiu). Dlatego też Fujifilm X70 z obiektywem 18.5 mm (ekwiwalent 28 mm) zainteresował mnie już przy okazji przedpremierowych “przecieków”.
Aparat jest mały i niepozorny, ale jednocześnie bardzo solidnie wykonany. Zwłaszcza tyczy się to odchylanego ekranu - zwykle wystrzegałem się aparatów z taką funkcją w obawie o uszkodzenie, tutaj jednak czułem się pewnie. Z funkcją odchylania związany jest niestety mały problem - gdy ekran odchyli się do pionu, przycisk podglądu zdjęć staje się niedostępny. Aby więc sprawdzić jak wyszły “selfiaczki”, trzeba ekran na powrót odchylić.
O ile kadrować i wyzwalać migawkę możemy spokojnie jedną ręką, to bardziej zaawansowana obsługa będzie już wymagać użycia obu dłoni. Chyba najbardziej dokuczał mi rozmiar i opór pokrętła korekcji ekspozycji - najczęściej obracałem je dwoma palcami (w X100s wystarczyło potarcie kciukiem).
Podobnie zachowuje się pokrętło czasów migawki. Zdziwił mnie też krok przysłony co 1/3 EV na pierścieniu obiektywu - w serii X100 każde przesunięcie pierścienia równa się pełnemu krokowi przysłony (2.8, 4, 5.6, itd.), co w moim odczuciu jest sensowniejsze.
Bardzo miłym rozwiązaniem okazało się z kolei zastąpienie tylnego koła nastaw przyciskami. Pokrętło jest jedną z bardziej irytujących rzeczy w modelu X100s - zbyt lekko się obraca i jest powodem niepożądanych zmian czasu naświetlania.
Dzięki temu samemu gwintowi obiektywu, bez problemu zamocowałem adapter oraz osłonę przeciwsłoneczną z modelu X100s. Standardowo też założyłem dobry filtr UV, a zestaw uzupełniłem filtrem polaryzacyjnym oraz szarym ND8. Jeśli chodzi o filtr UV, to pełni on funkcję ochronną, ale niekoniecznie jako zabezpieczenie przedniej soczewki. Z przodu obiektywu jest znajduje się dość duża szpara, przez którą podczas ostrzenia i ruchów obiektywu aparat zasysa sporo kurzu. Jest to niestety taki sam problem jak w serii X100. Wydawać by się mogło, że aparaty tej serii powinny być uszczelniane…
Funkcję dotykowe ekranu wyłączyłem, gdyż nie widzę dla nich większego zastosowania. Przydatne wydają mi się jedynie podczas przeglądania zdjęć, ale tego z uwagi na szybkie zużycie baterii staram się często nie robić. Na szczęście akumulatory są takie same jak te, z których korzysta seria X100, zawsze więc miałem ze sobą zapas. W przypadku kompaktów Fujifilm jedna zapasowa sztuka w kieszeni, to rozsądne minimum przy wyjściu na miasto.
Po wstępnym przygotowaniu aparatu, pozostała jeszcze konfiguracja systemowa. Możliwość przeprogramowania aż ośmiu przycisków jest wspaniała. W jedną chwilę ustawiłem używany przez siebie układ funkcji, a nawet udało mi się go ulepszyć pod kątem pracy z lampami błyskowymi. Do tego możemy zaprogramować aż siedem trybów użytkownika, w których zapisana zostanie całość ustawień dotycząca wyglądu zdjęć (symulacja filmu, ISO, kolorystyka itp.)
Jest też kilka opcji ustawień dla trybu AutoISO, choć nauczony doświadczeniem nie ograniczam zakresu czułości dla tego trybu. Jak dla mnie, Fujifilm oferuje bardzo ładne szumy i co najważniejsze, nawet na najwyższej czułości nie obserwujemy bandingu. Wiedząc, że do testu muszę dostarczyć pliki JPEG prosto z aparatu, ustawiłem najniższą wartość dla odszumiania. Normalnie nie przejmowałbym się tym, gdyż wywołując RAW-y miałbym nad tym pełną kontrolę.
Ogniskowa 18.5 mm (ekwiwalent 28 mm dla pełnej klatki) od razu mi się spodobała. Zawsze byłem fanem szerokiego kąta, więc po kilku latach korzystania z X100s i ograniczenia do 23 mm (ekwiwalent 35 mm) jest to dla mnie miła zmiana. Już po kilkunastu minutach okazało się, że odchylany ekran jest czymś genialnym. Praktycznie znikają problemy z brudnymi kolanami czy ramionami i wreszcie można precyzyjnie wykadrować zdjęcia robione od góry.
Czas na kolejną nowość - WiFi. Na początku miałem problemy z połączeniem, jednak po kilku minutach wszystko zaczęło działać. Wywołuję zdjęcia w aparacie (klisza Classic Chrome faktycznie jest bardzo przyjemna), przesyłam na smartfona i chwilę później mogę chwalić się światu;) Tego zawsze mi brakowało.
Ale tak naprawdę olśniła mnie dopiero możliwość zdalnego sterowania aparatem z poziomu smartfona - koniec z wyzwalaczem czasowym! Co ważniejsze, otwiera to przed nami nowe perspektywy - dzięki odpowiednio długiemu statywowi czy wysięgnikowi możemy wygodnie rejestrować świat np. poziomu z koron drzew, bez konieczności wspinania się na owe.
Autofokus działa bardzo sprawnie i znacznie lepiej niż w modelu X100s. Nawet gdy w jakiejś sytuacji nie może poradzić sobie z ustawieniem ostrości, to nie odlatuje w jakieś zupełnie nieużyteczne ekstremum. Jest jednak głośniejszy - ostrzenie, czy włączanie aparatu powoduje “zgrzyt” mechaniki obiektywu.
Kilka razy zdarzyło mi się odruchowo przyłożyć aparat do twarzy w poszukiwaniu wizjera, jednak jego brak nie jest zanadto odczuwalny. Na szczęście ekran da się rozjaśnić na tyle, że nawet w ostrym słońcu nie będziemy mieli problemu z kadrowaniem.
Gdy patrzy się na taki aparat, ciężko wyobrazić go sobie na sesjach zdjęciowych, jednak rzeczywistość miło zaskakuje. Zarówno obiektyw jak i matryca nie mają się zbytnio czego wstydzić, ale to już temat na szczegółowe testy.
Rzeczą wyjątkową jest migawka centralna, która okazuje się zbawieniem dla fanów błyskania światłem, patrzących tęsknie na profesjonalistów z aparatami średnioformatowymi - nie muszą się bowiem zbytnio martwić czasem synchronizacji, który nawet w profesjonalnych lustrzankach pełnoklatkowych ograniczony jest do 1/250s. Dzięki takiej migawce jestem w stanie skutecznie “zgasić” światło zastane, bez konieczności używania lamp o bardzo dużej mocy i martwienia się rachunkami za prąd.
Zacząłem od portretu. Szeroki kąt jest w tej dziedzinie mniej popularny, jednak pozwala uzyskać ciekawe efekty. Technicznie wszystko działało świetnie, ale rozmiar aparatu, po podpięciu wyzwalacza radiowego, zaczął dawać się we znaki - bez użycia dwóch rąk jest bardzo ciężko.
Dodatkowo pracę można sobie utrudnić podpinając telekonwerter TCL-X100. Oficjalnie nie jest wspierany, jednak daje ostry obraz - trzeba tylko pamiętać o korekcie zniekształcenia i pogodzić z mocnym winietowaniem w narożnikach. Systemowe symulacje kliszy bardzo ładnie poradziły sobie z tonami skóry bez makijażu.
Następnie eksperymenty ze światłem i wodą - szerszy kąt pozwolił ciekawie wyciągnąć i przerysować kształty ciała. Mimo trudnych warunków (pełno kropel w locie) bez problemu udawało mi się trafić z ostrością.
Przy tak kosmicznym oświetleniu wywoływarka RAW-ów w aparacie pokazała swoje ograniczenia - według mnie miło by było, gdyby korekcja świateł i cieni posiadała większy zakres nastaw, a narzędzie kadrowania było precyzyjniejsze.
Na koniec, dosłownie na kilka godzin przed oddaniem aparatu kurierowi, wczesnym rankiem wybrałem się na plażę. Scenę doświetlałem zewnętrznymi lampami i wbudowanym flashem. Ten ostatni w takich warunkach nadaje się raczej wyłącznie do selfie, ale zewnętrzne lampy wyzwalane radiowo pozwoliły skutecznie doświetlić postać z kilku metrów i to przy 1/16 mocy. Sesja ta nie miała stylistycznych założeń, był to raczej taki “proof of concept” na potrzeby opinii. Przy okazji wyszła niepokojąca sprawa - mimo celowania w twarz, ostrość ustawiana była często kilka centymetrów dalej. Wygląda to na problemy autofokusa przy ostrzeniu pod ostre światło.
Fujifilm X70 dał radę. Ja z kolei teraz bardziej odczuwam braki w funduszach na zakup własnego egzemplarza. Ze względu na ogniskową, raczej nie zastąpiłby X100s w portrecie, ale jako aparat na co dzień, w moim odczuciu spisuje się znakomicie - szeroki kąt, WiFi, odchylany ekranik i… symulacja kliszy Classic Chrome. Tak, większość zdjęć, które wywoływałem później w Lightroomie za bazę miało właśnie tę “kliszę”. Teraz rozumiem zachwyty użytkowników nowszej generacji X-ów.
Niemal zapomniałem o jednej z istotniejszych cech całej serii X100 i testowanego X70 - przez osoby postronne postrzegane one są jako “niegroźne” kompakty, regulaminy wnoszenia sprzętu rejestrującego na koncertach jeszcze ich nie zauważyły, a portretowana osoba też czuje się lepiej, gdy nie celuje w nią “działo” lustrzanki.
Jest także miły dodatek w postaci filmów timelapse. W X70 tryb ten posiada tylko podstawową funcjonalność, ale wystarczy do dokumentowania różnego rodzaju procesów.
Dziękuję bardzo za możliwość przetestowania - dawno nie zrobiłem tylu selfie, niezwiązanych ze sprawdzaniem światła w studiu. Czołem!
Tekst i zdjęcia: Konrad Sarnowski