Mobile
Oppo Find X8 Pro - topowe aparaty wspierane AI. Czy to przepis na najlepszy fotograficzny smartfon na rynku?
Miesiąc temu wystartowaliśmy z konkursem, którego uczestnicy mieli szansę na przetestowanie modelu Fujifilm X70 i wygrania aparatu natychmiastowego Instax Mini 70. Prezentujemy Wam opinię pierwszego testującego, Jakuba Trocia.
Street, lub inaczej fotografia uliczna, to dla mnie zabawa - jedna z form spędzania czasu wolnego. Niczym kot, lubię chodzić swoimi drogami, zaglądać w zakamarki, obserwować, stojąc gdzieś z boku. Jestem ciekawski. Zdarza mi też się także wykonywać reportaże na zlecenie, jednak zupełnie non-profit, po godzinach, również w ramach mojej fotograficznej pasji.
Z zaciekawieniem, ale i pewną dozą sceptycyzmu wykorzystałem możliwość przekonania się czy pełnoklatkową lustrzankę, jasny obiektyw, oraz wagę i wymiary za nimi idące można zastąpić lekkim kompaktem mieszczącym się w kieszeni spodni.
Bo przecież mniejsza matryca, to na pewno większy cyfrowy brud, szczególnie przy wysokich czułościach. Bo brak wizjera i konieczność korzystania z ekranu, to szybsze zużycie akumulatora. Bo sam ekran LCD w jasnym ostrym słońcu jest zapewne udręką. Bo w tak małej puszcze pewnie nie da się zrealizować optymalnych z punktu widzenia ergonomii rozwiązań i konieczne jest częste dłubanie w menu aparatu.
Chciałem się przekonać jak użyteczny jest kompakt Fujifilm - czy jest szybki, wygodny i jaką oferuje jakość obrazu. Czy pozwala na pełną manualną obsługę, i z drugiej strony, czy można polegać na jego automatyce. Można powiedzieć, że tydzień spędzony z nim na mieście okazał się małą rewolucją w moim postrzeganiu takich aparatów.
Testowany egzemplarz Fujifilm X70 odebrałem w siedzibie Fotopolis, z zamiarem fotografowania już w drodze powrotnej do domu. Nie przewidziałem faktu że akumulatorek będę miał jeden, w dodatku prawie rozładowany. Cóż, w pierwszej kolejności sprawdziłem zatem czas ładowania i zgłębiłem tajniki instrukcji obsługi.
W ładowarce sieciowej akumulator z poziomu kompletnego rozładowania ładował się równiutkie trzy godziny. Nieco dłużej, bo 3,5 godziny zajmuje naładowanie baterii w aparacie, poprzez kabel USB. Możliwość ładowania przez USB sprawia, że posiadając dwa akumulatory i ładowarkę sieciową możemy ładować oba równocześnie, a w podróży, gdy nie mamy dostępu do zasilania sieciowego możemy ratować się ładując aparat przenośnym powerbankiem.
Sam aparat jest zwartą, solidną konstrukcją. Pozytywne wrażenie robi mnogość pokręteł - już na pierwszy rzut oka widać możliwość regulacji czasów ekspozycji, wartości przysłony oraz kompensacji ekspozycji. Dobry początek. Uchwyt, mimo że łapię go tak naprawdę w trzy palce, jest całkiem pewny, a to za sprawą gumowanych elementów obudowy. Przy anatomicznym dopasowaniu aparatu do dłoni, palec wskazujący wędruje idealnie na spust migawki. Kciuk, obok gumowanego oparcia na którym spoczywa, ma do dyspozycji pokrętło szybkiej korekcji, które w standardowych ustawieniach służy do precyzyjnej (o 1/3 EV) korekty czasu ekspozycji. Trochę wyżej pokrętło kompensacji ekspozycji.
Pierścień przysłony mimo iż całkiem cienki, posiada wygodne uchwyty do zmiany ustawienia. Kogoś takiego jak ja – przyzwyczajonego przez lustrzankę do zerkania w wizjer – może drażnić, lub zniechęcać jego brak. I tak też było, ale tylko pierwszego dnia. Drugiego już zupełnie o tym nie pamiętałem. Przywykłem do pracy z ekranem, na którym obraz był czytelny pod każdym kątem patrzenia, nawet w ostrym słońcu (a mamy jeszcze możliwość jego rozjaśnienia).
Odstający trochę od reszty korpusu uchylny ekran wygląda na pierwszy rzut oka dziwnie, ale nie ma wpływu na wygodę użytkowania. Ktoś o większych palcach może narzekać na utrudnioną przez wspomniany ekran obsługę lewego przycisku wybieraka wielofunkcyjnego, ale umówmy się – wszystkie te przyciski są definiowalne, można mu przypisać jakąś funkcję z której rzadziej korzystamy. A Fujifilm X70 posiada tych definiowalnych przycisków aż osiem! Każdy przypisze do nich najpotrzebniejsze swoim zdaniem funkcje, a dodatkowo zapisze sobie całość ustawień aparatu w jednym z siedmiu banków pamięci ustawień użytkownika.
Wydaje się, że wszystkie ustawienia da się „wyciągnąć” z menu na zewnątrz korpusu. Jeśli kogoś nadal przeraża błądzenie po wielopoziomowym menu – pod jednym z przycisków na korpusie mamy dostęp do uproszczonego szybkiego menu w formie szesnastu ikon, które również możemy zdefiniować samemu.
Jedynym dyskomfortem, na który natrafiłem, były zbyt cienkie, a jednocześnie poruszające się z dużym oporem pokrętła kompensacji ekspozycji i czasów naświetlania. Nie umiałem wygodnie obsługiwać ich trzymając aparat w jednym ręku nie mogąc się pozbyć wrażenia że zaraz wyślizgnie mi się z dłoni. Wygodnie obsłużyć aparat mogłem dopiero po uchwyceniu korpusu drugą ręką, która przy okazji od razu trafiała na przełącznik trybów ostrzenia oraz pierścień przysłony.
Przełącznik trybów ostrzenia wymaga trochę uwagi. Posiada trzy pozycje, i o ile bardzo łatwo ustawić go w którejś ze skrajnych pozycji (AF-S i MF), to ustawienie w pozycji środkowej (AF-C) wymaga delikatnego powolnego ruchu i raczej nie da się tego zrobić w pośpiechu.
Co do samego ustawiania ostrości – autofocus jest błyskawiczny. Takiej szybkości działania się nie spodziewałem. Tak samo szybko działa wyzwalany wciśniętym do połowy spustem migawki, jak i stuknięciem w dotykowy ekran ustawiony w trybie „SHOT”. W połączeniu z zaskakująco krótkim czasem uruchomienia aparatu, zdjęcie możemy wykonać w ciągu sekundy po wyciągnięciu go z kieszeni.
Pozwala to też rozwiązać problem szybkiego zużycia baterii. Skoro najkrótszy czas czuwania (a przy okazji włączonego LCD) jaki oferuje producent, to dwie minuty, możemy po prostu po każdym „strzale” wyłączać aparat. Przy takim schemacie działania bateria starczała mi codziennie na 8 godzin spacerów po mieście i wykonanie ok. 400 zdjęć. A sam aparat uruchamia się w mgnieniu oka.
Jeśli chcemy z tego „urwać” kolejne cenne milisekundy, ważące na uchwyceniu decydującego momentu, przyda nam się inna ciekawa funkcja. Otóż w trybie ręcznego ustawiania ostrości, aparat wyświetla skalę z odległością ostrzenia wraz z – uwaga – głębią ostrości. Pozwala to na precyzyjne ustawienie odległości hiperfokalnej, a aparat zapamięta to ustawienie nawet po wyłączeniu. Maksymalnie przymknięta przysłona przy tak szerokim obiektywie da nam głębię ostrości w przedziale od 2 metrów do nieskończoności, co okaże się pomocne w przypadku zdjęć, gdzie liczy się szybkość reakcji odpadają nam cenne ułamki sekund potrzebne na ustawianie ostrości.
Pierścień ostrości może nam się przydać także do precyzyjnego ustawienia ostrości przy zdjęciach makro ze statywu. Poza tym jest raczej mało bezużyteczny. Ostrzenie od krańca do krańca zakresu wymaga wykonania co najmniej kilku obrotów. Raczej nie ma na to czasu w streecie i reportażu.
Jeśli przy pracy z mocno przymkniętą przysłoną zaczyna brakować nam światła możemy ratować się automatyką ISO, która ku mojemu miłemu zaskoczeniu, pozwala na ustawienie pożądanych wartości skrajnych. W mojej opinii aparat oferuje bardzo nieznaczne szumy nawet przy tak wysokich czułościach jak ISO 6400, śmiało więc ustawiałem zakres ISO 200 – 6400. W trybie Auto ISO możemy dodatkowo ustawić maksymalny czas otwarcia migawki, poniżej którego aparat nie będzie podnosił ISO, co z jednej strony zapewni nieporuszone kadry, a z drugiej zminimalizuje nadużywanie przez automatykę wysokich czułości.
Priorytetem w sytuacjach kryzysowych jest dla aparatu poprawna ekspozycja, jeśli więc „zabraknie” mu regulacji czułości, zadba o dobre naświetlenie klatki i tak wydłużając zdawałoby się zablokowany przez nas maksymalny czas otwarcia migawki.
Problem czułości mocno komplikuje się przy rozszerzonych wartościach ISO (12800, 25600, 51200), gdyż w tym wypadku aparat nie pozwala na zapis zdjęć w formie nieskompresowanych plików RAF. A przecież to właśnie przy takich czułościach potrzeba jak najwięcej informacji w plikach żeby móc efektywnie ratować zaszumione zdjęcia w postprodukcji. Warto jednak wspomnieć, że przy czułościach rzędu ISO 3200 można śmiało zadowolić się JPEG-ami.
Automatyka balansu bieli działa znakomicie, w zasadzie korzystałem z niej prawie przez cały czas. Z ciekawości sprawdziłem tylko możliwość określania punktu bieli przy pomocy własnego wzorca lub określając temperaturę barwową. Duży plus za dostępność tych opcji.
Dedykowany przycisk DRIVE pozwala uruchomić różne opcje bracketingu oraz zdjęcia seryjne w dwóch prędkościach - 3 kl./s oraz 8 kl./s. W połączeniu z robiącym wrażenie śledzeniem ostrości, pozwala to na precyzyjne uchwycenie obiektów w ruchu, jednak uwaga – w trybie szybkim seryjnym (8 kl./s) ostrość blokowana jest przy pierwszym zdjęciu z serii i pozostaje zablokowana do czasu zwolnienia przycisku migawki. Ostrość ustawiana przed każdym zdjęciem w serii jest tylko w przypadku trybu wolnego o prędkości 3 kl./s.
Jeśli już jesteśmy przy zdjęciach seryjnych, bufor aparatu jest dosyć skromny i opróżnia się bardzo powoli. Musimy więc uważać, szczególnie przy 8 kl./s, gdyż zapełnienie bufora trwa jedną – dwie sekundy, a jego opróżnienie około 5 sekund (zdjęcia JPEG). W przypadku plików RAW będzie jeszcze trudniej - czas opróżniania to 20 sekund.
Chcąc zamrażać ruch, czy uzyskiwać małą głębię ostrości w dużym słońcu, pokusiłem się o skorzystanie z migawki elektronicznej, której minimalny czas wynosi aż 1/32000 sekundy. Trzeba tylko uważać na tzw. efekt rolling shutter, który powoduje zniekształcenie szybko poruszających się obiektów.
Wbudowana lampa błyskowa jest niewielka i w przypadku nie oświetlonych dodatkowo scen jej użycie skutkuje dużą winietą, wypełniając jedynie centrum kadru. Ale od czego mamy gorącą stopkę? Możemy, niczym Bruce Gilden, zamontować dodatkowy flash na kabelku lub radiowym wyzwalaczu i doświetlać sobie kadr jak nam się tylko podoba. Wbudowany flash z powodzeniem radzi sobie natomiast jako “wypełniacz”, przy fotografowaniu ze światłem w kontrze.
W ostrym słońcu, przy dużych kontrastach spróbowałem użyć rozszerzenia zakresu tonalnego, który wyciąga informacje raczej z obszarów bliskich prześwietleniu niż niedoświetleniu. Wydaje mi się jednak, że system nie radzi sobie z obszarami zupełnie prześwietlonymi, zastępując wartości tych pikseli jakąś symulowaną informacją, nie mającą wiele wspólnego z rzeczywistością. Lepiej spróbować podziałać na etapie postprodukcji.
Podsumowując, do testowanego aparatu Fujifilm zdążyłem się przez te kilka dni przywiązać. Wędrował ze mną w ręku, w kieszeni spodni, kurtki, nie przypominając o sobie wagą ani rozmiarami. To atut, który chyba najbardziej mnie w nim urzekł. Duży, ciężki aparat wiszący na szyi, lub ramieniu potrafi być zmorą, szczególnie przy całodziennych spacerach w poszukiwaniu kadrów. Czasem okazuje się też przedmiotem odstraszającym, peszącym ludzi, wywołującym różne nienaturalne zachowania.
Z tak niepozornym kompaktem byłem traktowany wręcz z przymrużeniem oka, nie przyciągając niczyjej uwagi. Dodatkowo X70 oferuje naprawdę dużą funkcjonalność, porównywalną z tą, do której przywykłem używając lustrzanki. Jest wygodny i intuicyjny w obsłudze - szybko udało mi się zapomnieć o niedoskonałościach w postaci braku wizjera, czy niezbyt funkcjonalnego pierścienia ostrości. Technicznie spełnił moje założenia sprzętu do fotografii ulicznej czy fotoreportażu. Sprawił też dużo przyjemności dając inne, świeże podejście do polowania na ujęcia.
Tekst i zdjęcia: Jakub Troć