Magdalena Wosińska: Wychowanie w Polsce dodało mi odwagi w Ameryce

Z Katowic na Times Square. O niepewnych początkach, subkulturze amerykańskich skejtów końca lat 90. oraz o tym, jak dzieciństwo w Polsce wpłynęło na jej karierę w USA, rozmawiamy z Magdaleną Wosińską

Autor: Julia Kaczorowska

8 Listopad 2024
Artykuł na: 17-22 minuty

Cześć. Zapytam jak w Ameryce: How are you?

Dobrze. Lubię poniedziałki, to początek dobrego, nowego tygodnia.

Kiedy zdałaś sobie sprawę, że fotografia „to jest to”?

Nie jestem pewna, czy jako młoda dziewczyna kiedykolwiek myślałam, że mogłabym zostać profesjonalną fotografką. Zaczęłam robić zdjęcia, kiedy miałam 14 lat i naprawdę mi się to podobało. Wiedziałam, że to zawsze będzie częścią mojego życia, sposobem na nawiązywanie kontaktów z ludźmi i opowiadanie historii. Fotografia pomogła mi poczuć, że jestem częścią świata lub przynajmniej częścią czegoś.

Ale kiedy pomyślałam, że naprawdę mogłabym zostać fotografką? Stało się to dopiero, kiedy miałam dwadzieścia kilka lat i asystowałam innym fotografom. Zobaczyłam, że oni na tym zarabiają. Jako nastolatka nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że to może być ścieżka kariery! Nie uczono nas tego, zwłaszcza że przyjechałam z Polski do Ameryki, pochodząc z rodziny nauczycielskiej. Wszyscy w mojej rodzinie mają doktoraty: z psychologii, chemii, ekonomii. Przez długi czas fotografia nie wydawała mi się więc realistyczną ścieżką, dopóki nie zaczęłam na niej zarabiać.

fot. Magdalena Wosińska

A czy Twoi rodzice traktowali Twoją fotografię poważnie?

Gdyby usłyszeli to teraz, nie uwierzyliby, że tak było, bo pracuję w tym zawodzie już od 30 lat. Ale nie, na początku nie traktowali tego poważnie. Dla nich to była po prostu sztuka. Moim rodzicom naprawdę trudno było zmierzyć się z faktem, że nie poszłam na studia i nie zdobyłam dyplomu. Pozwalali mi zajmować się fotografią, ale pamiętam, że choć w młodym wieku kupiłam swój drugi dom z zarobionych pieniędzy, miałam billboard na Times Square, kiedy moja kariera akurat zwalniała, mama nadal mówiła mi: „Powinnaś wrócić do szkoły i zdobyć dyplom”. A pod koniec swojego życia mawiała: „Przykro mi, nie rozumiem, czym się zajmujesz, ale chyba robisz to dobrze”.

Czy polskie korzenie wpływają na Twoje spojrzenie na amerykańską kulturę?

Och, w stu procentach. Moje podejście do świata tutaj jest głęboko zakorzenione w wychowaniu w Polsce. Zabawne, jak wiele osób pyta mnie, czy cokolwiek pamiętam z Polski. Przeprowadziłam się do Stanów, gdy miałam osiem lat. Oczywiście, że pamiętam! Czy nie jesteśmy ludźmi w wieku od jednego do ośmiu lat? To jeden z najbardziej kształtujących nas okresów.

Moje najmilsze wspomnienia z dzieciństwa pochodzą właśnie z Polski. Nie mam stąd złych wspomnień, nawet z czasów komunizmu. Pamiętam co prawda, jak bałam się iść do sklepu po masło, czekałam w kolejce przez godzinę, a potem usłyszałam: „Nie mamy masła, wróć za tydzień”. Ale patrząc wstecz, myślę, że to było super, że jako sześciolatce moi rodzice ufali na tyle, że wysyłali mnie samą do sklepu, a ja miałam odwagę tam pójść. To by się nigdy nie zdarzyło w Ameryce! Tu ludzie nie pozwalają swoim nastolatkom chodzić do sklepu samym.

fot. Magdalena Wosińska

Mieszkałam w Katowicach, mieście górniczym — to był mój plac zabaw. Sposób, w jaki mnie tam wychowano, dodał mi odwagi w Ameryce i nauczył, żeby nigdy nie brać niczego za pewnik. Ja naprawdę widzę piękno w rzeczach — w kolorze, w połączeniach — ponieważ dorastałam w powojennym, komunistycznym, szarym, ciemnym miejscu. Ludzie w Polsce zawsze znajdują radość latem: zbierając jagody, grzyby, jeżdżąc nad jezioro. Uczysz się doceniać te chwile. Uczysz się też być oszczędną. Pomaga to być wdzięczną za to, że istnieje supermarket z dużym wyborem produktów i docenić coś tak prostego, jak pomarańcze rosnące na drzewach.

Teraz ludzie wracają do Polski, jest tu tyle energii — to niesamowite. Tego lata zabrałam bliską przyjaciółkę do Warszawy. Nigdy wcześniej tam nie była i jej skojarzenia z Polską to głównie Holokaust, Auschwitz, wojna, rozpacz. Była zszokowana, odkrywając, że Warszawa jest tak tętniącym życiem, gwarnym miastem. To jedno z najbezpieczniejszych, najczystszych miast w Europie. Warszawa nigdy nie była popularną destynacją, a teraz się nią staje. Jadę tam, spotykam się z ludźmi i czuję się jak w domu. Wszystko w Polsce jest teraz nowe. Tyle musiało zostać poświęcone i spalone, by mogło powstać nowe życie. To niesamowite, jak Warszawa i Polska w ogóle rozkwitły w tak piękny sposób po tylu tragediach.

Zgadzam się. Wielu moich znajomych wraca z emigracji do Warszawy.

Zdaję sobie sprawę z tego, że w Polsce wciąż jest wiele osób, które nie są szczęśliwe. Dostaję wiadomości na Instagramie w stylu: „Po co miałabyś kazać swojemu tacie przeprowadzać się do Polski? Nasza gospodarka jest fatalna, nasz rząd jest fatalny”. Niektórzy Polacy są zgorzkniali, ale to także odzwierciedlenie ich osobistej perspektywy. Zawsze możesz wybrać nową perspektywę. Ja jutro jadę do Polski po raz czwarty lub piąty w tym roku i uwielbiam to!

fot. Magdalena Wosińska

Wracając do fotografii… Czy łatwiej jest Ci fotografować gwiazdy, czy ludzi, którzy nie są przyzwyczajeni do aparatu?

Lubię fotografować wszystkich. Sprawia mi dużą przyjemność robienie zdjęć zwykłym ludziom, bo nie pozują i nie mają żadnych oczekiwań. Uosabiają po prostu prawdziwe życie. Niestety niektórzy aktorzy są tak przyzwyczajeni do bycia przed kamerą, że tworzą personę siebie, która nie jest prawdziwa.

Często zaskakujesz aktorów, pracując w małym zespole, korzystając z naturalnego światła, w warunkach, do których nie są przyzwyczajeni. Czy uważasz, że tworzy to szczególną intymność?

Myślę, że to dla nich ulga. To tylko ludzie, ale czasami na planie dużego filmu są traktowani jak bogowie, czego nie rozumiem. Moim zdaniem wszyscy jesteśmy równi — oni są po prostu utalentowani w taki sposób, a my w inny. Kiedy robię zdjęcia, wolę uchwycić ich jako osoby, którymi są w domu, a nie jako gwiazdy na 200-osobowym planie.

fot. Magdalena Wosińska

Co najbardziej przyciąga Cię w procesie twórczym?

Najważniejsze jest dla mnie to, że fotografia pozwala zobaczyć coś, czego inaczej bym nie zauważyła. Można to opisać, można to narysować, ale zdjęcie to coś innego. Dla mnie jednak najlepszą częścią jest nawiązywanie kontaktu z ludźmi. To zaszczyt. Ludzie doceniają, że są fotografowani — ponieważ lubią być widziani — a ja cieszę się, że mogę im sprawiać radość i pomagać czuć się pięknymi.

A czy jest coś, czego nie lubisz w fotografii?

Tak, jedna rzecz mnie denerwuje. Kiedyś ludzie przychodzili do mnie, bo podobał im się mój styl. Teraz przychodzą do mnie i jeszcze dwóch innych fotografów, a my musimy tworzyć tak zwane treatments do każdego zlecenia. Muszę tworzyć moodboardy i przedstawiać swoją wizję, niezależnie od tego, czy dostanę to zlecenie, czy nie. To zajmuje dużo czasu i oznacza sporo wysiłku. Jestem sfrustrowana tym, że dziś oczekuje się, żebym była doskonałą pisarką, świetną graficzką i dobrze prezentowała się na callach, aby zdobyć zlecenia. W wieku 41 lat z moim portfolio nadal muszę się wykazywać. Wolałabym spędzać czas na doskonaleniu swojego rzemiosła jako fotografka niż uczyć się, jak robić świetne prezentacje, żeby zdobywać zlecenia.

fot. Magdalena Wosińska

Czy to podejście jest charakterystyczne dla Stanów Zjednoczonych?

W Europie też tak jest. Nie jestem pewna co do Polski, bo nie pracuję tu często. Ten trend zaczął się pięć lat temu i teraz musimy wkładać tyle pracy w zlecenia, które mogą nawet nie dojść do skutku. Już nie dostaje się pracy tylko na podstawie nazwiska, reputacji lub portfolio. Moja przeszłość jako fotografki prawie nie ma znaczenia.

Nadal robisz zdjęcia na filmie?

Robię zdjęcia na cyfrze dla klientów, ale moim ulubionym aparatem zawsze będzie analog. Uwielbiam go. Przy tylko 36 klatkach każde ujęcie ma znaczenie. To sprawia, że zwalniam i naprawdę szlifuję swoje umiejętności.

fot. Magdalena Wosińska

Przechodząc do tematu Twojej książki – jeździsz jeszcze na desce?

Zdarza mi się, ale nie próbuję niczego ryzykownego — nie chcę kontuzji.

Jakie emocje odczuwałaś, przeglądając swoje archiwa?

To było interesujące. Książka, o której mówimy, jest o skejtach, ale poprzednia, nad którą pracowałam, była o mojej matce. Nadal szukam wydawcy dla tej książki i wiedziałam, że ona nie powinna ukazać się pierwsza. Ta o deskorolce musiała powstać — to niemal prequel do książki o mojej mamie, przedstawiający moje życie przed tym rozdziałem. Przejrzenie 10 tys. zdjęć i zawężenie ich do 308 stron było bardzo oczyszczające. Widziałam w tych kadrach wiele zabawnych chwil, ale także momentów, kiedy tak bardzo starałam się udowodnić swoją wartość.

Chciałabym, żeby młodsza ja miała więcej pewności siebie. Czułam się wyrzutkiem jako imigrantka w USA i znalazłam schronienie w społeczności skateboardowej. Chociaż bywało pięknie, przeszłam też przez wiele trudnych chwil jako młoda dziewczyna i nastolatka. Oglądanie archiwów sprawiło, że poczułam smutek. Mając 40 lat, patrzę na 12–14-letnią dziewczynę, która mogłaby być moją córką. Ale dobrze było wydać tę książkę, uwolnić wspomnienia i wysłać je w świat.

fot. Magdalena Wosińska

Ta książka jest kapsułą czasu sceny skateboardowej, ale pokazuje również Twoją ewolucję jako artystki. Czy oceniałaś swoje zdjęcia, patrząc na nie teraz?

Niektóre zdjęcia, które zrobiłam, mając 14 lat, są lepsze od tych, które robię teraz! (śmiech) Naprawdę byłam pod wrażeniem. Uwielbiam zdjęcie na okładce! Jest podobne zdjęcie Andy’ego Warhola trzymającego kwiat przy nosie, autorstwa Dennisa Hoppera. Swoje zrobiłam mając 14 lat, przed czasami Internetu, zanim nawet wiedziałam, kim są Andy Warhol i Dennis Hopper.

„Wielkie umysły myślą podobnie”.

Tak, to był jakiś rodzaj zbiorowej podświadomości. Naprawdę fajnie było spojrzeć wstecz na zdjęcia, których na początku nie uważałam za ważne. Ale wiele z nich to były po prostu szczęśliwe przypadki; rozwijałam swój styl i uczyłam się. Rzeczą, z której jestem naprawdę dumna, jest to, że przez przypadek zachowałam wszystkie te negatywy. To zasługa mojej mamy: zatrzymała wszystko, od moich zdjęć i negatywów po szkolne albumy.

fot. Magdalena Wosińska

Jak się czułaś jako, dorastająca dziewczyna w świecie skateboardingu?

Teraz jest zupełnie inaczej, ponieważ kobiety często jeżdżą, a deskorolka jest dyscypliną olimpijską. Wtedy byłyśmy buntowniczkami. Przez 10 lat znałam tylko dwie dziewczyny, które jeździły na desce. Więc mimo że to była moja rodzina, nadal czułam się trochę jak wyrzutek, ponieważ byłam dziewczyną. Często czułam, że muszę przyjąć bardziej męski sposób bycia — dlatego miałam krótkie włosy i ubierałam się jak chłopak.

fot. Magdalena Wosińska

W takim razie ta książka opowiada również o poszukiwaniu kobiecości w męskim świecie. Czy czujesz, że ją znalazłaś?

Zajęło mi to 40 lat. Przez długi czas byłam chłopczycą i miałam w sobie mnóstwo gniewu. Przez ostatni rok pracowałam nad tym – chodzi o to, aby nie czuć już, że muszę się sprawdzać, coś udowadniać.

fot. Magdalena Wosińska

Opowiedz mi o pracy nad książką. Sama dokonałaś wyboru zdjęć?

Miałam dużo pomocy przy edycji. Inni skejci ją przeglądali, a mój wydawca — którego uwielbiam — był bardzo zaangażowany. Jedną z najważniejszych osób w tym projekcie był mój dobry przyjaciel Tom McQueen. Jest projektantem oraz dyrektorem kreatywnym i przekształcił tę serię w coś, czego nigdy nie mogłabym zrobić sama. Miałam wszystkie te zdjęcia, ale nie wiedziałam dokładnie, co chcę z nimi zrobić. Powiedziałam mu, że pewnego dnia chciałabym nakręcić film na podstawie tej książki, więc zróbmy z niej blue print — musi być „filmowa”.

Tom był tak kreatywny i mądry, mierząc się z tym tematem. To było naprawdę wspaniałe przekazać komuś kawałek mojej sztuki i pozwolić mu zastosować swoją wizję, aby stworzyć coś pięknego. Zazwyczaj lubię kontrolować większość tego, co wypuszczam, ale z Tomem mogłam się od tego uwolnić i zaufać jego instynktowi. Współpraca nad sztuką to jedna z najfajniejszych rzeczy, jakie możesz zrobić, ponieważ pomagacie sobie nawzajem wznieść się na wyżyny.

fot. Magdalena Wosińska

Czy udało Ci się nawiązać kontakt z którymś ze skejtów z książki po tylu latach?

Tak, wielu z nich kupiło książkę, co było fajne. Liczni moi znajomi, z którymi się wtedy przyjaźniłam, byli podekscytowani, ponieważ czasami nawet nie wiedzieli, że zrobiłam te zdjęcia. Zawsze byłam jak mucha na ścianie, po prostu obserwowałam.

fot. Magdalena Wosińska

W Polsce ostatnio nastąpił wzrost zainteresowania fotografią analogową. Czy widzisz ten sam trend w USA?

Tak, zdecydowanie. Tak wiele osób tutaj fotografuje na kliszy. Niestety mój ulubiony aparat, Contax T2, stał się naprawdę drogi, gdy jedna z Kardashianek wystąpiła z nim w reklamie. Nagle cena wzrosła dwukrotnie. Teraz jest naprawdę popularny, ale frustrujące jest też to, że podczas pandemii ceny filmów również wzrosły dwukrotnie. Przestaliśmy zarabiać, byliśmy w recesji, a mimo to ceny filmów gwałtownie poszybowały. Chciałabym, żeby przedsiębiorstwa obniżyły je do poziomu z 2020 roku. Jest większy popyt, ale nic nie usprawiedliwia aż takiego wzrostu cen.

fot. Magdalena Wosińska

Jak myślisz, czemu jeszcze analog zawdzięcza swoją popularność?

Nie jestem pewna. Może niektórzy, podobnie jak ja, postrzegają analoga jako coś, co zmusza do większej uważności? Każda klatka niemalże nosi znak dolara, więc ma znaczenie. Dodatkowo moim zdaniem nie można odtworzyć tej samej faktury i jakości za pomocą fotografii cyfrowej. A młodych ludzi teraz naprawdę pociąga nostalgia — lata 90. znów są cool.

fot. Magdalena Wosińska

Na koniec powiedz nam, jak odpoczywasz.

Jestem świetna w relaksowaniu się! (śmiech) Ale nawet kiedy odpoczywam, zwykle coś robię, działam. Uwielbiam podróżować i odkrywać nowe miejsca, to mnie energetyzuje. Moją absolutnie ulubioną rzeczą jest ocean.

Życzę Ci więc wielu pięknych chwil. Dziękuję za rozmowę.

Magdalena Wosińska

Fotografka pochodząca z Polski, od lat mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Fotografowanie postrzega jako przywilej, dający możliwość odkrywania ludzkiej natury. Jej odważny styl, ukształtowany przez lata fotografowania subkultur, kontrastuje z wrażliwością portretów. Magdalena wydała cztery książki: Bite It You Scum (2010), The Experience Vol.1 (2015), Leftovers Of Love (2018) i Fulfill The Dream (2024). Jej prace były wystawiane m.in. w Fahey/Klein Gallery (Los Angeles) i Webber Gallery (Londyn, Los Angeles), a Leftovers Of Love trafiło do kolekcji MoMA. W 2023 roku odbyła się retrospektywna wystawa „In Between Life” w Maladze. www.magdalenawosinska.com, ig: magdawosinskastudio

Książkę Magdaleny Wosińskiej „Fulfill the Dream” można zamówić za pośrednictwem strony wydawcy pod adresem www.homecoming.gallery

Skopiuj link

Autor: Julia Kaczorowska

Studiowała fotografię prasową, reklamową i wydawniczą na Uniwersytecie Warszawskim. Szczególnie bliski jest jej reportaż i dokument, lubi wysłuchiwać ludzkich historii. Uzależniona od podróży i trekkingu w górach.

Słowa kluczowe:
Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły
zamknij
Partner:
Zagłosuj
Na najlepsze produkty i wydarzenia roku 2024
nie teraz
nie pokazuj tego więcej
Głosuj