Lynsey Addario: Te historie łamią mi serce. Mogę mieć tylko nadzieję, że moje zdjęcia coś zmienią.

„Głęboko wierzę w to, że skoro tylu ludzi pozwoliło mi wejść w ich życie, otwierając swoje serce i duszę, to było warto”- mówi laureatka Nagrody Pulitzera Lynsey Addario w rozmowie z Beatą Łyżwą-Sokół.

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

4 Sierpień 2023
Artykuł na: 17-22 minuty

Przed naszą rozmową wróciłam do Twojej książki „It's What I Do: A Photographer's Life of Love and War” i ciekawi mnie, czy przez ostatnich kilka lat zmieniłaś zdanie na temat swojej pracy. Wyznałaś m.in., że aparat jest twoim najlepszym przyjacielem. Nadal tak jest?

I tak i nie. Wiele się wydarzyło, odkąd mam rodzinę. Musiałam zrobić miejsce zarówno dla pracy, jak i rodziny. Natomiast mocno wierzę w to, że te dwie rzeczy wzajemnie się nie wykluczają. Mogą współistnieć. Praca jest moją prawdziwą miłością, napędza mnie, każde nowe zlecenie wykonuję z pasją. Ale to nie jest już jedyna miłość w moim życiu.

„Gdy patrzę przez obiektyw, nie chciałabym być nigdzie indziej.” – twierdziłaś w książce

Nadal tak jest. Gdy robię zdjęcia, to jeden z nielicznych momentów w moim życiu, w którym jestem obecna na sto procent. Nie sprawdzam poczty, nie odbieram telefonu, skupiam się wyłącznie na opowiadaniu historii dziejącej się tuż przede mną.

Eyerus, lat 40, pozuje do portretu w bezpiecznej przestrzeni dla ofiar napaści na tle seksualnym w szpitalu Ayder w Mekele, Tigray, Etiopia, maj 2021 r. Fot.Lynsey Addario

Coś się zmieniło w ostatnim czasie w foto-dziennikarstwie?

Wszystko! Są mniejsze budżety na zdjęcia, mniejsze szanse na publikację materiału. Coraz trudniej jest żyć wyłącznie z fotografii, nawet mi, mając 25 lat doświadczenia. Szukam innych sposobów na uzupełnienie dochodów. Wygłaszam przemówienia, piszę książki, uczestniczę w spotkaniach, robię wiele różnych rzeczy. Młodym, początkującym fotografom, ten czas nie sprzyja.

Również to co się dzieje w polityce wiele osób nastawia negatywnie do mediów. Fake newsy rozpowszechniane przez Donalda Trumpa, czy innych autorytarnych przywódców, spowodowały spadek zaufania do dziennikarzy, równocześnie są oni celem w strefach działań wojennych. To trudny dla nas czas. Natomiast podstawy storytellingu pozostały te same. Przede wszystkim liczy się uważność na ludzkie historie.

Jakie umiejętności są dziś niezbędne, gdy chcesz się zająć fotoreportażem?

Musisz być nie tylko dobrym narratorem, ale też dziennikarzem, który sumiennie sprawdza fakty. Trzeba mieć w sobie mnóstwo empatii, być troskliwym dla ludzi, których spotykasz i fotografujesz, żeby czuli się przy tobie bezpiecznie. Upewnij się, że opowiadasz daną historię wystarczająco dokładnie i starannie. Pracuj cały czas, w tym zawodzie nie chodzi wyłącznie o fotografowanie.

Gdy nie robię zdjęć, rozglądam się, szukam tematów, podpatruję inne historie, śledzę co się dzieje na świecie. Promuję swoje historie. Robię to nawet teraz, będąc na wakacjach… Jako dziennikarz czy fotoreporter nie możesz popaść w samozadowolenie. Ciężko pracuj!

Stu dziewięciu afrykańskich uchodźców z Gambii, Mali, Senegalu, Wybrzeża Kości Słoniowej, Gwinei i Nigerii zostaje uratowanych przez włoską marynarkę wojenną z gumowej łodzi na morzu między Włochami a Libią, październik 2014 r. Fot. Lynsey Addario

Od 25 lat dokumentujesz konflikty na całym świecie. Co sprawia, że wracasz z mocnymi zdjęciami?

Relacjonuję konflikty na przestrzeni czasu. Do większości miejsc wracam kilka, kilkanaście razy. To nie są jednorazowe wyjazdy. Afganistanem zajmowałam się przez 20 lat, myślę że byłam tam ponad 15 razy. W Iraku spędziłam 2 lata, w Darfurze z przerwami 6. Do DR Kongo zaczęłam jeździć w 2006 roku, ostatni raz byłam tam w 2016 r.

Co chwila oglądamy Twoje zdjęcia z Ukrainy.

Ludzie na całym świecie nie przestają interesować się tą wojną. Nawet w Ameryce, gdzie czytelnicy tracą uwagę po kilku miesiącach trwania konfliktu, co zauważyłam podczas moich poprzednich relacji wojennych. W przypadku Ukrainy jest zupełnie inaczej.

Dlaczego?

Ta wojna dotyka globalnej społeczności i dotyczy każdego z nas. Ważne jest, aby ją opisywać, to swego rodzaju walka o demokrację.

Ukraińscy żołnierze próbują pomóc rodzinie chwilę po tym, jak zostali trafieni pociskiem moździerzowym podczas ucieczki z przedmieścia Irpina w poszukiwaniu schronienia w Kijowie. Tetiana Perenyibis i jej dzieci Mykita i Alisa zostały zabite. W ostrzale zginął także Anatolij Bereżnyj, wolontariusz kościelny, który pomagał zapewnić rodzinie bezpieczeństwo. 6 marca, 2022 rok Fot. Lynsey Addario dla The New York Times

Jak się czujesz będąc na miejscu?

Po raz pierwszy relacjonuję wojnę, która dzieje się w Europie. W Kijowie czuję się, jak w każdym większym mieście europejskim, rozumiem kulturę tego kraju. Jednak w porównaniu z innymi konfliktami, które dokumentowałam, różnica polega na totalnej nieprzewidywalności, tego, co się wydarzy. Z powodu ataków rakietowych żadne miejsce nie jest całkowicie bezpieczne. Pracując w Ukrainie mam świadomość, że w każdej chwili wszystko może się zmienić.

Poza dokumentowaniem wydarzeń na froncie, wynajdujesz też historie pojedynczych ludzi, jak choćby na początku wojny relacja z porodówki dla surogatek, czy ostatnio opowieść o życiu codziennym 11 letniego Yegora.

Te intymne historie są dla mnie najciekawsze. Mogę wtedy w pełni wykorzystać swoje umiejętności w zdobywaniu dostępu do sfery bardziej osobistej. Lubię relacjonować newsy, ale równocześnie lubię zrobić krok w tył i zrealizować coś bardziej przypominającego fabułę.

Często zastanawiam się, w jak sposób opowiedzieć historię, aby jeszcze bardziej zaangażować czytelników. Jednym z moich sposobów jest pokazanie czegoś, z czym ludzie mogą się utożsamić. Czasem są to historie dzieci, kobiet, macierzyństwa w czasie wojny, gdy najważniejszą sprawą jest zapewnienie bliskim bezpieczeństwa.

Z cyklu Of Love &War. Fot. Lynsey Addario

Nadal kierujesz się radą Bebeto, fotoedytora agencji Associated Press, który na początku kariery podpowiadał: najpierw obserwuj, potem fotografuj?

To jednak kombinacja obu tych rzeczy. Gdy coś się dzieje, od razu sięgam po aparat. Gdy robię dłuższą historię, na początku spędzam dużo czasu z bohaterami, wcale nie robiąc im zdjęć. Bebeto, z którym zresztą widziałam się niedawno, pozostał moim mentorem, choć od dawna nie pracuję dla AP.

To że jesteś dziś mamą dwójki dzieci pomaga Ci w pracy?

Tak, jak na ironię. Stałam się lepszą fotografką, odkąd zostałam matką. Rozsądniej podchodzę do tematów. Gdy jestem poza domem i robię zdjęcia o wiele bardziej koncentruję się na tym co robię. Inaczej niż wcześniej, buduję relacje z innymi matkami, z dziećmi.Mocno odczułam sytuację 11 letniego Yegora, ponieważ mam syna dokładnie w tym samym wieku.Z perspektywy matki patrzyłam na ogromne różnice, ale też podobieństwa między Yegorem i moim Lukasem. Zżyłam się z mamą Yegora, współczuję jej sytuacji, w której się znalazła z dzieckiem.

Nie zapytam Cię o to, jak łączysz pracę z macierzyństwem. Też jestem mamą dwóch synów pracującą w mediach…

Więc znasz odpowiedź! To się nazywa być kobietą.

W Afganistanie rzadko widuje się kobietę bez opieki. Noor Nisa, lat około 18, była w ciąży; właśnie odeszły jej wody płodowe. Jej mąż, którego pierwsza żona zmarła podczas porodu, był zdeterminowany, aby zabrać Noor Nisę do szpitala, cztery godziny jazdy od wioski w prowincji Badakhshan. Na zdjęciu Norisa z matką czekaja na transport, Afganistan, listopad 2009 r. Fot.Lynsey Addario

Co opowiadasz synom o swojej pracy, np. gdy wracasz z Ukrainy?

To jest naprawdę trudne. Lukas ma 11 lat i jest coraz bardziej świadomy tego, co robię. Więc go nie okłamuję i mówię mu, żeby mnie o wszystko pytał. Chciał wiedzieć, czy w Ukrainie jest niebezpiecznie. Odpowiedziałam, że tak. Myślę, że ponieważ zajmowałam się wojną przez całe jego życie, wypracował sobie różnego rodzaju mechanizmy, aby się chronić. Raczej nie zadaje wielu pytań, woli mniej wiedzieć, ma świadomość tego, że to co się dzieje na wojnie, jest przerażające.

Młodszy syn ma dopiero 4 lata, więc niespecjalnie zastanawia się, co robię, gdy mnie nie ma. Czasem pyta, dlaczego muszę tyle pracować, dlaczego nie mogę zostać w domu. Kiedyś obaj przeczytają moje wspomnienia i w pełni zrozumieją, czym się zajmuję.

Zabierasz synów na swoje wystawy?

Żałuję, że Lukas nie mógł opuścić szkoły i polecieć ze mną na moją retrospektywę w Nowym Jorku. On zna moje fotografie z albumów, widział wiele trudnych zdjęć, w tym zdjęcia rannych żołnierzy. Ale ta wystawa w bardziej wszechstronny sposób prezentowała moją pracę.

Evgeniy Maloeltka, którego zapewne znasz, powiedział mi w wywiadzie, że agencja AP z którą współpracuje, wspiera go w dbaniu o zdrowie psychiczne. Przestrzegają zasady, aby miał dłuższe przerwy między wyjazdami na zdjęcia do Ukrainy. Jako freelancerka korzystasz z takiej pomocy?

Od tak dawna jestem w tym zawodzie, że mam opanowane narzędzia do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Wiem jak zarządzać swoim zdrowiem psychicznym, wiem czego potrzebuję w danym momencie. Gdy spojrzysz na schemat mojej pracy w Ukrainie zauważysz, że robię sobie 2- 3 miesięczne przerwy między wyjazdami. Mój limit pracy na miejscu wynosi od 6 do 8 tygodni i jest to bardzo intensywny czas.

Wracam i jestem z rodziną albo pracuję nad inną historią. Ale nie jestem już w strefie działań wojennych. Redakcje, z którymi współpracuję są wrażliwe na różne sygnały, gdy daję znać, że mam dość, akceptują to. Trzeba być samemu na to bardzo uważnym, nie wszyscy fotografowie to mają. Musisz wiedzieć, kiedy przyszedł czas, żeby wyjechać i zrobić sobie przerwę.

Publikacje w papierze nadal są dla Ciebie istotne?

To wciąż najważniejsze dla mnie medium. Historia Yegora, ukraińskiego chłopca, którą opublikował tydzień temu The New York Times Magazine, razem z okładką zajęła 16 stron! Już dawno nie miałam takiej publikacji w prasie. Druk ma w sobie trwałość, mogę zabrać ze sobą magazyn i pokazywać go ludziom w różnych miejscach.

Z kolei technologia cyfrowa pozwala dotrzeć do szerszej publiczności. Gdy opublikuję materiał w internecie zobaczy go znacznie więcej ludzi, na Instagramie mam ponad 400 tysięcy obserwujących. W ten sposób mam dostęp ludzi z całego świata, być może różnych od czytelników The New York Timesa.

Ile czasu zajęły Ci zdjęcia do materiału o Yegorze? Jak długo trwało przygotowanie tej historii do magazynu i wersji online, w której zdjęcia przeplatają się z video?

Pracowałem nad historią Yegora przez około 10 dni. Spotkaliśmy się wcześniej, w styczniu i lutym 2023 roku, więc nawiązałem już kontakt z nim i jego matką. Wróciłam do nich w kwietniu i na początku maja, aby spędzić czas z nim, jego matką i przyrodnią siostrą, zamieszkać z nimi przez ponad tydzień w pobliżu linii frontu.

Okładka magazynu The New York Times zapowiadajaca 16 stronnicowy fotoreportaż o 11 letnim Yegorze, który razem z mamą Leną, mieszkają niespełna 4 mile od linii frontu. Fot.Lynsey Addario dla The New York Times

Sama edytujesz zdjęcia? Wysyłasz swój wybór redakcji?

To zależy od tego, czy pracuję z dziennikiem, czy z magazynem. Wiele zależy od fotoedytora, z którym szykuję publikację. Do dziennika wysyłam szerszy wybór i niespecjalnie angażuję się w decyzje dotyczące zdjęcia, które trafi do druku. Zostawiam im wolną rękę. Przygotowanie historii dla magazynu wygląda zupełnie inaczej. Prowadzimy długie dyskusje na temat tego, co dzieje się na każdym zdjęciu. Zwracam uwagę fotoedytora na zdjęcia, do których jestem szczególnie przekonana, które uważam za mocne.

W swojej książce wspominałaś, że współpraca z fotoedytorami magazynów nie zawsze przebiegała dobrze...

Powiedzmy, że jedni fotoedytorzy są bardziej współpracujący, a inni nie. Z niektórymi redaktorami mam lepsze relacje, z innymi słabsze. Dyplomacja stanowi ogromną część tej pracy, jeśli nadal chcesz otrzymywać zlecenia. Gdy jestem czegoś absolutnie pewna, czuję coś bardzo mocno, to naciskam. Ale czasem odpuszczam. Jestem mniej elastyczna niż 20 lat temu, gdy nie byłam matką.

Kiedyś przyjęłam zlecenie na zdjęcia w Iraku i zostałam tam 7 miesięcy. Tak pracowałam przez wiele lat, ale dziś nie jestem już tą samą osobą. I jestem ogromnie wdzięczna wielu wydawcom, którzy to rozumieją, próbując dopasować się również do mojego życia prywatnego.

Instagram daje Ci niezależność?

Trochę tak, mam platformę kompletnie niezależną od decyzji innych. To nie jest idealne miejsce, ale rzeczywistość tak się zmieniła, że nie mamy tylu miejsc co kiedyś, żeby prezentować swoje historie. Wiele gazet się zamyka, trzeba więc korzystać z platform, które mamy do dyspozycji.

Instagram okazał się dobrym miejscem dla fotoreporterów z Ukrainy, robiących niezwykłe zdjęcia. Dla mnie to ważne miejsce, choć wymagające mnóstwo pracy. Sama przygotowuję posty, a to jest bardzo czasochłonne.

Bliski mi polski fotoreporter Krzysztof Miller, który podobnie jak Ty większość zawodowego życia spędził dokumentując wojny, napisał w swojej książce, że na koniec dnia ze swoimi zdjęciami zostaje sam. Znasz to uczucie?

Trudno powiedzieć, mam skomplikowany stosunek do tego co robię. Jestem rozdarta między życiem osobistym a pracą. Niekoniecznie czuję się samotna z moimi fotografiami. Wiesz, zrobiłam miliony zdjęć przez te wszystkie lata. Z jednej strony te wszystkie historie łamią mi serce, z drugiej mogę mieć tylko nadzieję, że moje zdjęcia coś zmienią. Że być może dzięki nim ludzie zyskają inną perspektywę, odkryją że im na czymś zależy albo poczują, że mogą mieć wpływ na politykę.

Dziękuję za rozmowę

Lynsey Addario jest amerykańską fotoreporterką, która od ponad dwóch dekad relacjonuje konflikty, kryzysy humanitarne i problemy kobiet na Bliskim Wschodzie i w Afryce na zlecenie The New York Times i National Geographic. Realizowała fotoreportaże w Afganistanie, Iraku, Libii, Libanie, Darfurze, Sudanie Południowym, Somalii, Demokratycznej Republice Konga, Jemenie, Syrii oraz aktualnie wojnę w Ukrainie.

W 2015 roku American Photo Magazine uznał ją za jedną z pięciu najbardziej wpływowych fotografek ostatnich 25 lat, podkreślając, że zmieniła sposób, w jaki postrzegamy światowe konflikty.

Addario jest laureatką wielu nagród, w tym stypendium MacArthur, była częścią zespołu New York Times, który zdobył nagrodę Pulitzera za zagraniczne reportaże z Afganistanu i Pakistanu. Ma trzy doktoraty honoris causa za swoje osiągnięcia zawodowe na Uniwersytecie Wisconsin-Madison, Bates College w Maine i University of York w Anglii.

W 2015 roku Addario napisała wspomnienia „It's What I Do” (w Polsce “To właśnie robię”, wydawnictwo Świat Książki), w których przedstawia kulisy pracy fotoreporterki wojennej.

Lynsey Addario jest mamą dwójki dzieci.

 

 

Skopiuj link

Autor: Beata Łyżwa-Sokół

Fotoedytorka, edukatorka, autorka tekstów o fotografii. Przez 16 lat pracowała w "Gazecie Wyborczej", w tym 6 lat jako  szefowa działu foto "Gazety Wyborczej" i Agencji Wyborcza.pl. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Warszawskim, Europejskiej Akademii Fotografii oraz Muzealniczych Studiów Kuratorskich w Instytucie Historii Sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Inicjatorka Konkursu im.Krzysztofa Millera na najlepszy materiał fotograficzny roku. Szczęśliwa żona i mama, niepoprawna optymistka.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Anita Andrzejewska: "Dzięki fotografii otworzyłam się na drugiego człowieka"
Jak fotografia analogowa pomaga jej odnaleźć równowagę w codziennym zgiełku? O ulubionym świetle, kodach kulturowych w fotografii oraz pracy nad nową książką rozmawiamy z Anitą Andrzejewską
19
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
Maciej Dakowicz: „Pociąga mnie szukanie porządku w chaosie codzienności”
O ponad 20 letniej przygodzie fotografowania w azjatyckich metropoliach, pierwszej retrospektywnej książce (oraz o tym jak ją zdobyć), rozmawiamy z jednym z najlepszych fotografów ulicznych...
32
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
Jacek Poremba: W portrecie chodzi o pewną energię, wybuch, który nastąpi. Albo nie.
"Śladowy zarys sesji portretowej mam w głowie. Natomiast co później powstanie, jest wynikiem tu i teraz, dziania się". Z Jackiem Porembą rozmawia Beata Łyżwa-Sokół
25
Powiązane artykuły