Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Wydawało mi się, że umiem fotografować kiedy tu przyjechałam. Przecież zdobyłam doświadczenie w Polsce, potem w Londynie, miałam już portfolio… Więc jestem na miejscu, zachwycam się i nagle BANG! Muszę zrobić sesję zdjęciową przez cały dzień. Bo tak to niestety zwykle jest, że dostajesz dużo rzeczy do sfotografowania, i nie wybierasz sobie, czy rano, czy wieczór.
Wtedy zaczęły się schodki, bo to ostre słońce było problemem. Musiałam się od początku nauczyć fotografować, widzieć to światło. Szukać miejsc, które mogą jakoś je zmiękczyć. I to jest wciąż wyzwanie, bo muszę planować sesję w taki sposób, żeby mieć trochę cienia, jakąś ścianę, która będzie łagodzić to ostre światło, wiedzieć gdzie to słońce jest, kiedy będzie widoczne, kiedy zniknie.
Zaczęłam też fotografować z błyskiem na zewnątrz. To jest coś nowego, czego przed Hiszpanią nie robiłam. Ale ponieważ nie lubię takiego sztucznego efektu flesza, staram się robić to tak, aby błysku na zdjęciach nie było widać. Więc musiałam się nauczyć kolejnej rzeczy.
Na dodatek przestałam używać blendy. O ile w Polsce, czy Londynie mogłam trzymać ją przy twarzy modelki praktycznie cały czas, tutaj w Hiszpanii jest to absolutnie niemożliwe, bo nikt nie wytrzyma długo takiego odblasku na twarz.
Były nowe rzeczy, które musiałam opanować, ale jestem tu już 10 lat, więc zdążyłam wypracować sobie pewne triki i schematy.
Każdy kto był na Costa del Sol wie, że kolory w słońcu są tu zupełnie inne. Nawet coś mało atrakcyjnego może wyglądać fajnie jeśli ma trochę koloru i pokażemy to na tle niebieskiego nieba. Natomiast, gdy słońca nie ma, jest szarą ruiną.
Ale Hiszpania to w zasadzie przypadek. Londyn bardzo mi się podobał. To miasto gdzie jako fotograf świetnie się rozwijasz, masz wokół siebie wielu kreatywnych ludzi, wystawy, to jest jakby centrum świata. Więc ja nawet sobie nie wyobrażałam, że nagle wyjadę na jakieś Costa del Sol, gdzie nic się nie dzieje.
Ale pewnego dnia mój partner dostał propozycję pracy na Giblartarze. By nas zachęcić, pracodawca zorganizował nam kilkudniową wycieczkę po okolicy. W efekcie pomysł nam się spodobał, ale daliśmy sobie rok, żeby zobaczyć co będzie.
Na początku sprawdziło się to, co przypuszczałam. Nie miałam tu klientów, wszyscy byli w dużych miastach, więc uznałam, że zrobię sobie rok przerwy. Po pewnym czasie weszłam jednak w niszę. Postanowiłam poszukać marek, które byłby chętne przylecieć tutaj albo wysłać mi rzeczy do sfotografowania. To dało mi możliwość dalszej pracy w tym miejscu i spełniania się. W efekcie jesteśmy tu już 10 lat…
To kwestia koloru, ale też światła. Wydaje mi się, że “opatrzyliśmy” się obrazami. Wyrastamy w pewnej kulturze - chodzimy do galerii, oglądamy filmy, które na tych obrazach się inspirują.
Gdy patrzysz na obraz - widzisz ładne, delikatne światło - podoba Ci się. I ja to po prostu w tej serii skopiowałam. Dosłownie. Na zasadzie: światło jest takie - skopiujmy, kolory są takie - skopiujmy. I chyba właśnie dlatego się to podoba, bo są to klasyczne rzeczy.
Ciągle jednak nie wiem co było najpierw. Czy podoba nam się sposób w jaki oni to namalowali, czy malowali tak dlatego, że takie właśnie światło i kolory są przyjemne dla naszych zmysłów, bo mózg tak je procesuje.
Kolor jest dla mnie jednym z ważniejszych elementów. Przez kolor możemy manipulować emocjami. Kolor dodaje pewnej atrakcyjności wizualnej. Jest narracją. Za pomocą koloru można zbudować całą scenerię. I ja to bardzo lubię.
Są różne sesje. Przy produktowej, kiedy dostaję gotowe rzeczy, muszę do nich dobierać scenerię, dostosować się. Kolor wtedy jest ważny, ale kolor rzeczywisty. Uważam na to, aby nie było zbyt mocnych barw dookoła, by produkt, który fotografuję był w centrum uwagi. Np. gdy mam jakąś wzorzystą, kolorową sukienkę, będę unikać słońca, by nie dodawać jej jeszcze więcej kontrastu.
Natomiast gdy mam “prywatną” sesję, gdy mogę bardziej pojechać z kolorem, szukam wtedy tego koloru i próbuję go zaburzyć. Dodać teatralności obrazowi.
Wyczuciem kierowałam się na początku, ale potem zaczęłam studiować kolor. Szukałam informacji w Internecie, czytałam książki o sztuce. Dowiedziałam się, że artyści kierują się od dawana tzw. harmoniami kolorów. Tak naprawdę już wcześniej ktoś zbudował zestawy barw, które ze sobą współgrają. Ja mogłam sobie dobierać, kombinować, ale do końca nie wiedziałam dlaczego tak jest. Natomiast harmonie od razu dają odpowiedź dlaczego na przykład zielony kolor współgra z różem - bo to kolory komplementarne. Ja to czułam, ale nie wiedziałam dlaczego tak jest.
Wydaje mi się, że fotografowie w ogóle tego nie znają. Uczy się tego na malarstwie, albo na filmówce, ale w fotografii jest to pomijane. Raczej fotografujemy coś, bo to wydaje nam się fajne.
A kolory są przecież istotne. Myślisz sobie, że potrzebujesz fajny aparat i obiektyw, i to już wystarczy do zrobienia dobrego zdjęcia. Zapominamy jednak o kolorze, kompozycji, ogólnej wizji. I to jest chyba plaga, bo dostępność sprzętu jest dziś nieograniczona. Kupujesz aparat i możesz stać się fotografem z dnia na dzień. Ale nie masz tej edukacji wizualnej, czegoś takiego jak historia sztuki, czy wiedzy, którą zdobywasz na artystycznym kierunku.
To powoduje, że jak oglądamy Instagram, to trafiamy na dużo śmieci, na dodatek próbujemy to kopiować. Coś, co nie jest wartościowe. Dlatego ważny jest powrót i zrozumienie o co chodzi z tymi kolorami, dlaczego tak się dzieje.
Obserwuję to co się dzieje w kampaniach reklamowych. I rzeczywiście, na przykład Pantone co roku ogłasza tzw. kolor roku. W 2022 jest to Very Peri, coś między niebieskim, a fioletowym. I faktycznie zaczęłam kojarzyć, że firmy wykorzystują ten kolor. Skoro jest kolorem roku, to jest w jakiś sposób modny.
Ale generalnie staram się nie oglądać zbyt często innych fotografów. Wolę inną sztukę wizualną, filmy, obrazy. Fotografię muszę sobie limitować. Czasami jestem przemęczona ilością złych obrazów, zdjęć kiepskiej jakości, w sieci, na Instagramie. Wydaje mi się, że ważne jednak, by karmić swoje oczy wartościowymi materiałami, by równać do lepszych, a nie ciągnąć w dół.
To wyszło dosyć naturalnie. Miałam wiele propozycji od firm, żeby promować ich produkty. Ale ja ich nie używałam. Z Calibrite (czyli X-Rite, jako że nazwę zmienili rok temu) było inaczej, bo ich narzędzia cały czas wykorzystywałam. Szłam na sesję z ColorCheckerem, kalibrowałam monitor ich kolorymetrem.
Nie jestem za bardzo techniczną osobą, ale bez problemu korzystam z tych narzędzi. Jestem z nimi praktycznie na każdej sesji. Było więc dla mnie naturalne, by powiedzieć z czystym sumieniem światu: “Słuchajcie, to jest fajne. Używam tych produktów i je polecam, bo pomagają mi w całym moim procesie fotograficznym”.
Powiem Ci, jak wygląda praca bez tych narzędzi. Weźmy ColorChecker Passport. Ostatnio sprzątałam archiwum i odkryłam sesję, podczas której tego wzornika nie używałam. Sesja trwała cały dzień, w różnych warunkach, ze światłem błyskowym, zastanym, czymś w rodzaju żarowego, z blendą. Zdziwiłam się, że ją odłożyłam i postanowiłam się nią zająć.
I wtedy zrozumiałem dlaczego. Dopasowanie tych zdjęć kolorystycznie było dużym wyzwaniem. Oczywiście dałoby się, ale mogłabym pracować nad nimi jeden dzień krócej, gdybym zrobiła je z ColorCheckerem.
Gdybym przy każdej scenerii użyła wzornika kolorów, mogłabym bez problemu natychmiast sprowadzić je do wspólnego mianownika, czyli rzeczywistego koloru i wtedy jednym suwakiem wrzucić ten sam color grading na całość. Bez tego jest dużo trudniej. To narzędzie pozwala robić więcej zdjęć i tracić mniej czasu na edycję.
Pamiętam swoje początki, kiedy uczyłam się fotografii i używałam jeszcze kiepskiego monitora. Dość szybko dostałam zlecenie komercyjne na sfotografowanie butów o dość oryginalnych, charakterystycznych kolorach. Kiedy już wysłałam klientowi złożony katalog, w odpowiedzi usłyszałam: te kolory nie są takie jak powinny być. Ale jak? Wzięłam buta do ręki i przyłożyłam do monitora - przecież widzę, że się zgadza.
Nie miałam wtedy jeszcze świadomości, że monitor trzeba skalibrować i co ważne musi on pewne kolory umieć wyświetlić. Zarządzanie kolorem w zleceniach komercyjnych to podstawa. Więc jeśli chcemy podejść do tematu profesjonalnie, odpowiedni monitor i kalibracja jest konieczna.
Przez pewien czas używałam drogich monitorów, bo wydawało mi się, że muszę wydać więcej kasy, by mieć lepszy kolor. Teraz jednak pracuję na sprawdzonym, a niedrogim modelu BenQ. Kalibruję go raz na miesiąc i to wystarczy, by mieć cały czas rzeczywiste kolory.
Używam kolorymetru Calibrite Display Pro. To proste narzędzie. Nawet ja jako nietechniczna osoba jestem w stanie przez wszystko przebrnąć.
Calibrite ma dużo filmików instruktażowych. Gdy pierwszy raz odpalałam nowy Display Pro obejrzałam sobie filmik na ich kanale, który krok po kroku pokazał mi jak mam go używać. Nie jest to takie skomplikowane, jak mogłoby się wydawać, i nie trzeba też rozumieć dosłownie wszystkich rzeczy z tym związanych.
Wszystko zależy od tego co chcesz osiągnąć. W fotografii produktowej jest to niezbędne. Jeśli klient wymaga od nas dokładnego odwzorowania kolorów to bez ColorCheckera, dobrego monitora i kalibratora się nie obejdziemy. W innych przypadkach można uznać, że nie jest to konieczne, ale zdecydowanie wskazane.
Jeśli edytujemy na odpowiednim monitorze, odpowiednio skalibrowanym, to nasze prace będą trzymać stały poziom. Jeśli chcę pokazać konkretny kolor to będę miała pewność, że ustawiam właśnie ten.
Gdy przygotowujemy dla klienta serię zdjęć, jakiś edytorial lub ślub, możemy przepuścić to przez jakiś preset, i to pewnie zadziała. Ale nie będziemy pewni jak. To będzie wyglądało inaczej na każdym monitorze. Ale jeśli zastosujemy korekty na skalibrowanym monitorze, jest największa szansa, że będzie to wyglądało dobrze na innych nie skalibrowanych.
Zdarzały mi się sytuacje, ale takie bardziej spontaniczne, że na jakimś wyjeździe ktoś poprosił mnie o sesję. Nie mając pod ręką swojego monitora oddawałam materiał wyedytowany na szybko na laptopie. Ale potem wręcz płakałam nad tym, bo to nie były te kolory, ta tonacja, którą chciałam pokazać.
Bez wzornika kolorów i skalibrowanego monitora działamy na oślep. Bez sensu tracimy czas, żeby na oko dopasowywać kolory. To są bardzo, bardzo pomocne narzędzia. Ja, fotografując produkty, nie wyobrażam sobie pracy bez nich.
Jestem samoukiem i do wszystkiego dochodziłam trochę po omacku, często metodą prób i błędów. Ale też asystowałam, podglądałam jak robią to inni. Moje doświadczenia z początku przygody pokazują, że w Polsce każdy chował te swoje sekrety. Po czym wyjechałam do Londynu i oczy mi się otworzyły, bo było już zupełnie inaczej. Można było asystować, podglądać, zadawać pytania. Oni otwierali całkowicie swój warsztat. Nie było w ogóle żadnych sekretów. I to było fantastyczne, wręcz wyzwalające. Każdy był świadomy tego, że nawet, jak użyje tej samej techniki, zdjęcie i tak będzie inaczej wyglądało, bo każdy inaczej to widzi.
Do zorganizowania warsztatów zmusili mnie w zasadzie ludzie, pisząc do mnie w tej sprawie i zachęcając. Przez wiele lat pytano mnie jak to robisz? Ale przez to, że dochodziłam do tego wszystkiego sama, nie byłam pewna, czy ja to robię dobrze. Ale w Londynie dotarło do mnie, że nie ma znaczenia jak to robisz, ważne jaki masz wynik.
Warsztatów aż tak dużo nie robię. Jeśli robię warsztaty stacjonarne, to wtedy daję z siebie absolutnie wszystko. Chcę, żeby ludzie zanurzyli się w moim myśleniu, w tym jak podchodzę do sesji, jak ją planuję. To trwa 3-4 dni. Wtedy pokazuję, mówię, odkrywam wszystko co tylko przyjdzie mi do głowy. I to mnie wycieńcza. Potem potrzebuję dłuższej przerwy, by odzyskać siły.
Ale uczenie innych jest bardzo motywujące i zawsze sama coś wynoszę z takich warsztatów. Dzięki nim ja też się dużo nauczyłam. Ludzie zadawali mi takie pytania, które dawały mi do myślenia. Na przykład właśnie o kolory: co robisz z tymi kolorami, jak je dobierasz? A ja odpowiadałam nieśmiało: “ja to tak czuję”.
I to właśnie warsztaty zmusiły mnie do tego, by mocniej postudiować kolor. Wrócić do korzeni i skorzystać z czegoś, co już ktoś zrobił, czyli w tym wypadku malarze. To był ten moment, gdy zaczęłam się zastanawiać, dlaczego ja tak dobieram te kolory. Bo ja wiem, że to razem pasuje, ale dlaczego?
Dlatego w końcu nagrałam webinar o kolorach, bo wydawało mi się, że to jest podstawa dla wszystkich fotografów. Chciałam im powiedzieć: “Słuchajcie, to są zasady, to jest matematyka. Jeśli macie dwa kolory, to macie takie opcje, jeśli macie trzy, będzie to wyglądać tak. Tak to wygląda najlepiej dla oka”.
Jestem bardzo zaskoczona, że to ma taką oglądalność. Nadal nie wiem dlaczego, co ja takiego zrobiłam, że ludziom się to podoba? Ale wydaje mi się, że to dlatego, że podzieliłam się czymś bardzo ogólnym, co ma zastosowanie we wszystkich rodzajach fotografii, grafiki, wręcz szeroko pojętej sztuki. Jest to wspólny mianownik.
To się nie zmieniło. Nadal uważam, że to oko robi zdjęcie. A im więcej prowadzę warsztatów, tym bardziej się w tym utwierdzam. Ludzie przyjeżdżają na nie z dużo lepszym sprzętem niż mój, czasami wręcz wyciągają takie rzeczy, o których myślę, że może powinnam je mieć. Ale widzę, co produkują. To zawsze jest kwestia wizji, ustawienia światła, zauważenia pewnych rzeczy.
Oczywiście zachęcam, by mieć lepszy sprzęt i przez to mniejsze ograniczenia. Na przykład przeskoczyłam na dużo droższe lampy, które się tak nie przegrzewają i dzięki temu mogę zrobić więcej zdjęć. To jest istotne, ale nie wpływa całościowo na fakt, że moje zdjęcia są lepsze. Nie są.
To pomaga. Jadąc z Krakowa do Londynu myślałam, że mam już dobry warsztat. Ale okazało się, że to początek. Zresztą im dłużej się uczysz, tym bardziej zdajesz sobie sprawę, że mniej wiesz. Mam wrażenie, że jestem bardziej niepewna teraz, niż 10-15 lat temu. Podróżowanie wzbogaca. Zachęcam do tego.
Ale oczywiście można być świetnym fotografem nie ruszając się specjalnie z domu. Wszystko jest kwestią ogólnej wrażliwości, z jakimi ludźmi się obracamy, co oglądamy.
Są pewne rzeczy, których na Costa nie zrobię. Nie mam w pobliżu wystarczającej liczby ludzi kreatywnych, modelek, agentów. W mieście tego problemu nie ma. Tutaj jestem producentem sesji. To coś, czego wcześniej nie robiłam. Przychodziłam praktycznie na gotowe, a potem oddawałam zdjęcia do retuszu. A teraz muszę całość od początku do końca zrealizować - znaleźć ekipę, lokalizację, zorganizować casting dla modeli. Ciągle wracam więc myślą do dużego miasta.
Rozważam USA. Jestem nawet w trakcie załatwiania papierów, by móc tam legalnie pracować. Najpierw zabiorę swoją książkę i pokażę w kilku miejscach. Sprawdzę, jaki jest odzew, nad czym muszę jeszcze popracować. Mimo wszystko w Europie jest inny styl. Zobaczę, jak tam reagują na moje zdjęcia. Ale nie zamierzam tam jechać na stałe. Chcę, by Hiszpania była moją bazą. Lubię to miejsce.
Swoje zainteresowanie fotografią odkryła 15 lat temu, podczas studiów językowych w Krakowie. Przez wiele lat pracowała na rynku brytyjskim jako fotograf i retuszer. Obecnie mieszka na południu Hiszpanii, gdzie fotografuje kampanie dla międzynarodowych klientów. Ma na swoim koncie wiele nagród, wystaw i publikacji na całym świecie. Przez lata wypracowała rozpoznawalny styl, przywiązując bardzo dużą wagę̨ do perfekcyjnego światła i harmonii kolorów. Prowadzi szkolenia z fotografii i postprodukcji w Hiszpanii oraz w Polsce.
Zdjęcia Joanny Kustry znajdziesz na: joannakustra.com, ig: @joannakustra, fb: @joanna.kustra, www.youtube.com
Artykuł powstał we współpracy z firmą Calibrite.