“Zamalowane okna” Anny Liminowicz - ukryte historie polskiego pogranicza [WYWIAD]

O historii, która się powtarza, rodzinnych tajemnicach i Mazurach, gdzie mieszają się losy polskie, niemieckie i ukraińskie, z reporterką i fotoreporterką Anną Liminowicz rozmawia Monika Szewczyk-Wittek.

Autor: Monika Szewczyk-Wittek

3 Czerwiec 2022
Artykuł na: 17-22 minuty

„Zamalowane okna” to książka o tym, że miejsce człowieka nie zawsze jest tam, gdzie się urodził i gdzie mieszka. Trudno wytłumaczyć, dlaczego go tu ciągnie, dlaczego chce to miejsce ocalić albo dlaczego tęskni za nim przez całe życie”. Pochodzisz z Mazur, wychowywałaś się tam. To dlatego zajęłaś się tą historią?

To może być długa lub krótka odpowiedź.

Poproszę długą.

W książce „Zamalowane okna” opisuję m.in dom w Perłach, w którym mieszkała moja babcia i urodziła się moja mama. To tereny blisko Obwodu Kaliningradzkiego, które są miejscem trudnej historii m.in. akcji „Wisła”, czyli przymusowych przesiedleń głównie ukraińskiej ludności z terenów południowo-wschodniej Polski właśnie na Mazury. Jak się rodzisz w danym miejscu, to rośniesz z historiami, które z tego miejsca wynikają. Wzrastałam z nimi, ale nie sądziłam, że będę je kiedyś opowiadać.

W zawodowym życiu, jako fotoreporterka, zajmujesz się opowiadaniem o historiach innych ludzi. A w tym przypadku zdecydowałaś się zainspirować opowieścią wynikającą z losów twojej rodziny?

Opowiadam historie innych ludzi i często w nich tonę. Gdy zaczynam pracować, to poświęcam się temu na sto procent. Nie chciałam dotykać historii mojej rodziny, bo wiedziałam, że jest w tym za dużo trudnych emocji.

Przełomem był 2017 rok, kiedy przeczytałam książkę Pawła Smoleńskiego „Syrop z piołunu”. Okazało się, że on opisał historie moich sąsiadów. Nawet jak oznaczał bohaterów inicjałami, to ja bez problemu rozpoznałam, kto jest kim. Zadzwoniłam do Pawła i powiedziałam, że napisał o tym, co ja znam z opowieści sąsiadów i bliskich mi osób.

Dotknęło mnie to, bo ja miałam ten temat na wyciągnięcie ręki. Moja babcia była przesiedlona w ramach Akcji „Wisła”. W Zamalowanych oknach są historie ludzi, którzy przeżyli wspólnie wypędzenie, osiedlenie, lęki i miłości. To jest również historia mojej rodziny, ale przede wszystkim pokolenia mojej babci.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Tak jak bohaterowie twojej książki, ukrywała te informacje przed bliskimi? Czy też znasz tę historię z jej relacji?

Do babci były przyklejone dwie etykiety: akcja „Wisła”, Ostrów koło Radymna, czyli miejscowość, w której żyła, i z której została wysiedlona. Ja wiedziałam, że była Polką i tyle…

Paweł Smoleński zachęcił mnie, bym pojechała sfotografować ludzi wysiedlonych w ramach Akcji Wisła i zrobić z nimi wywiady. Szybko znalazłam wsparcie-Piotrka, który był moim kolegą jeszcze z czasów nastoletnich i świetnie mówił po ukraińsku.

Jakie było moje zdziwienie, gdy zaczęliśmy chodzić po naszych sąsiadach i okazało się, że dla moich przyjaciół i znajomych ze szkoły podstawowej pierwszym językiem był ukraiński. Weszłam do domu babci mojego kolegi, a ona mi powiedziała, że mnie nie rozumie i Piotrek musiał być tłumaczem.

A jak powstawały pierwsze zdjęcia?

Równolegle ze zbieraniem historii robiłam też zdjęcia. Przełomową fotografię zrobiłam 25 listopada 2017 roku. To było zdjęcie jeziora. Przeczytałam w książce Pawła o tym, że przesiedleńcy bali się wody, bo wierzyli, że zostaną utopieni, jak tylko wyjdą z pociągów. Wysiadając na stacji w Giżycku, pierwsze co widzisz to jezioro. I dlatego chciałam zrobić to symboliczne zdjęcie. Dla mnie ono odnosi się do lęku, strachu, którzy czuli i czują uczestnicy tych wydarzeń.

Drugie ważne zdjęcie to obraz zamalowanego okna domu, w którym mieszkała moja babcia. Wiedziałam, że zdjęcie tego okna jest wytrychem do całej opowieści.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Dlaczego to okno zostało zamalowane?

Odpowiem cytatem z książki: „Ktoś precyzyjną ręką stworzył iluzję framug i szprosów, dwóch prostokątów szyb na dole i dwóch kwadratów na górze. Parapety pod nimi są prawdziwe. Z daleka okna wyglądają tak, jakby tylko ktoś zasłonił szyby ciemną kotarą albo je zamalował, ale to złudzenie.

Czas dodał na namalowanych szybach pęknięcia – to mur popękał. Trudno uwierzyć, że okien nigdy tutaj nie było”. Czyli złudzenie, rodzinne tajemnice, niedopowiedzenia, które często dopiero teraz odkrywa moje pokolenie, bo pokolenie dziadków zadbało o to, żeby było ukryte. Na Mazurach to częsta sytuacja, że rodzinne życiorysy są niejasne.

Paweł Smoleński powiedział Ci: „Jedź i rób zdjęcia przecież to twoje tereny”, ale w efekcie powstała książka, która jest reportażem, a fotografie są właściwie uzupełnieniem.

Nie są uzupełnieniem, bo finalnie powstały dwie równoległe narracje. Pierwszym pomysłem było robienie portretów osobom, które zostały przesiedlone, ale to nie wychodziło zbyt dobrze. Może dlatego, że spotkaniom towarzyszyło mnóstwo emocji. Zaczęłam odkrywać nie tylko historie sąsiadów, ale też samą siebie, historię swojej rodziny.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Dlaczego te zdjęcia nie wychodziły?

Sama dobrze wiesz, że nie da się wejść, zrobić w dwie minuty zdjęcie i wyjść bez rozmowy w takiej sytuacji. Ze spotkań z bohaterami wychodziłam tylko z kilkoma zdjęciami, ale za to z długimi godzinami nagranych rozmów. O przesiedleniu, o wojnie, o życiu w nowym miejscu, o pozbawieniu ich tożsamości.

Pierwsza generacja, która została wysiedlona, jest bardzo zniszczona psychicznie. Abstrahując od tego jak bardzo zatracili swoją tożsamość i jak bardzo musieli ją ukrywać. Pierwsze pokolenie, które urodziło się na Mazurach, zatraciło swoje korzenie właściwie całkowicie. Wielu z nich nie zna historii swojej rodziny.

Skupiłam się wtedy na próbie opowiedzenia historii ziem odzyskanych, ale też zdałam sobie sprawę, że to za mało, bo Mazury to też historia ziem utraconych-historia Niemców, Mazurów, którzy tu mieszkają, którzy tu wciąż powracają. Archiwum ze zdjęciami i wywiadami rosło. W pewnym momencie zatrzymałam się i nie wiedziałam, jak poprowadzić tę historię.

Co było momentem przełomowym?

Rozmowa z Mikołajem Grynbergiem. Rozłożyłam przed nim zdjęcia. Zapytałam go, czy widzi w tym historię. Mikołaj zaśmiał się i powiedział, że jestem w takim punkcie, w jakim on był kiedyś. Rozmawialiśmy o tym, że są historie, których zdjęcia nie uniosą. Podjęłam wtedy decyzję, że będę pisać, a Wydawnictwo Dowody na Istnienie zgodziły się wydać tę książkę.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Kolejnym przełomem było spotkanie z Filipem Springerem, który został moim mentorem. I znowu przyniosłam mu mnóstwo zdjęć i wywiadów, ale też sporo historii dotyczących domu mojej babci. Zaznaczyłam, że nie bardzo chcę o tym, pisać. Ale wiesz, jak to jest. Im bliższa Ci jest historia, tym bardziej wszystko do niej porównujesz. Filip popatrzył na to wszystko i powiedział: „Masz fajnych bohaterów, ale zacznij od domu babci. Niech on prowadzi historię”.

Czego się dowiedziałaś o sobie podczas pracy nad książką?

Chyba nie o sobie bezpośrednio, ale o swojej rodzinie. Mimo że w książce nie ma bohaterów z mojej rodziny, to dotknęłam ich tajemnicy. Zrozumiałam, że dom, w którym mieszkała moja babcia i urodziła się moja mama, był domem Ukraińców.

Zaczęłam rozmawiać ze wszystkimi żyjącymi, którzy byli związani z tym miejscem. Trzeba dodać, że mówiąc „dom”, mam na myśli dwa zabudowania. Był dom główny, niemieckiego właściciela, oraz tzw. czworak dla pracowników. Łącznie w akcji „Wisła” zostało tu przesiedlonych siedem rodzin.

Dla mnie było jasne, że tu mieszkają tylko dwie rodziny ukraińskie, bo zawsze mówili po ukraińsku, a reszta to Polacy. Podczas rozmów z rodzinami okazywało się jednak, że wszyscy ci ludzie byli z domów ukraińskich.

A ze swoją rodziną rozmawiałaś na ten temat?

Pytałam mamy, która wspominała, że czasem w dzieciństwie nazywali ją ”ty nasza”, ale nie rozumiała, o co chodzi. Poprosiłam ją, żeby pojechała do parafii i żeby wyciągnęła akt zgonu babci. I to było zdziwienie, bo jej nazwisko panieńskie zostało zapisane po ukraińsku. A ja pamiętałam, że babcia podawała zawsze polską wymowę.

Pojechałam do siostry mamy po wspomnienia, bo babcia mieszkała z nią aż do śmierci. Ciocia się śmiała, że jak pojechała odebrać akt zgonu, to zrobiła aferę w urzędzie, że dali jej nie ten dokument, tylko jakiejś innej osoby. Historie ukryte.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Przemilczane?

Na pewno. Pokolenie moich rodziców nie miało dostępu do tej wiedzy, bo ją zatajano z obawy o bezpieczeństwo rodziny. Moje pokolenie nie wiedziało, o co pytać dziadków. Tak rosła tajemnica.

Finalnie, jak zaczęłam sobie o tym wszystkim myśleć, to sama zrobiłam pracę domową, dzięki której dowiedziałam się wiele o swoich korzeniach. Byłam już wtedy pewna, że ta historia musi się toczyć wokół domu.

Ale bohaterów tej opowieści jest więcej.

Tak. Poznałam mnóstwo bardzo ciekawych osób, jak Uwe, Niemca, którego ojciec urodził się w Prusach, teraźniejszym Obwodzie Kaliningradzkim. Teraz Uwe wraca co roku na Mazury. Kolekcjonuje wszystko, co dotyczy Niemców, którzy tu mieszkali. Bardzo mi pomógł.

Dlaczego wraca?

Bo nie miał z ojcem zbyt dobrych relacji i próbuje zrozumieć dlaczego. Okazało się, że zupełnie nie zna historii swojego taty sprzed 1945 roku i próbuje ją odtworzyć w życiorysach innych Niemców. Te drzwi ojciec przed nim zamknął.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Jest więcej takich historii?

Pewne pytania pozostają bez odpowiedzi, a jak w końcu próbuje się je zadać, to często jest już za późno. Innym bohaterem mojej książki jest Horst, który od lat 70. przyjeżdża do dawnego domu mojej babci. Jest najstarszym dzieckiem poprzedniego właściciela tego domu. Zamieszkał w nim w 1929 roku i opuścił w 1945 roku.

Przyjeżdża co roku, żeby przejść się wokół domu, postać przy nim chwilę. Nie może wejść do środka, bo nie zna obecnego właściciela, dom zresztą stoi pusty. Nikt w nim już nie mieszka. Jest jeszcze pani Anna, która jako dziecko, spędziła tu 3 lata, bo w trakcie wojny była z rodzicami przesiedlona z Polski, z okolic Białegostoku. Byli przymusowymi pracownikami u ojca Horsta. A mimo to ona też regularnie wraca w to miejsce.

A co się dzieje z tym domem?

Został opuszczony w 2007 roku. Jego właścicielem jest Bogdan, który urodził się w tym domu, do którego została przesiedlona jego babcia i jego ojciec. Bogdan bardzo dba o to, aby nic się nie zmieniło. Wszystko w tym domu pozostaje nietknięte, tak jakby ktoś wstał i wyszedł na chwilę. Łóżka, kołdry, kubki, szczoteczki do zębów - wszystko przykryte kurzem. On przyjeżdża kilka razy do roku i sprawdza, co się zawaliło. Nie chce tej przestrzeni ruszyć.

Dlaczego?

Usilne podtrzymywanie wspomnień. Może on się nie do końca pożegnał ze swoim ojcem, który tam umarł.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

Udało Ci się zebrać i opublikować zarówno wspomnienia jak i historie Polaków, Ukraińców i Niemców, a także zdjęcia archiwalne. Dlaczego sięgnęłaś do ich archiwów?

Podczas rozmów prędzej czy później zawsze pojawiały się fotografie archiwalne. Często uruchamiały pamięć. Przefotografowałam te zdjęcia, bo wiedziałam, że mogą mieć znaczenie w układaniu opowieści. Nie wszystkie były podpisane na rewersie i niestety nie zawsze udało się ustalić, kim są bohaterowie.

Dla mnie ta książka jest jednym wielkim domem, który mieści w sobie historie, że kimkolwiek jesteś i gdziekolwiek jesteś, to zawsze krążysz wokół tego samego: miejsca, gdzie się urodziłeś, gdzie żyli twoi rodzice, dziadkowie. To historia powrotów, jak do domu, i bez archiwalnych zdjęć ten dom byłby niepełny.

W ogóle bez fotografii ta opowieść byłaby niespójna. Dlatego w efekcie końcowym powstała fotograficzno-reporterska książka, a jej dopełnieniem jest foto-esej o tym samym tytule, opublikowany na mojej stronie internetowej.

Jak się czujesz jako reporterka i fotoreporterka?

Ta książka bardzo mnie zmęczyła. Sam proces, czteroletni, był niezwykle trudny. Mam doświadczenie w pisaniu krótkich tekstów, ale długa forma to naprawdę ciężka robota. Trzeba mieć czas i przestrzeń w głowie, by to zrobić. Właściwie nie miałam czasu na oddech, bo po czterech latach pracy nad nią i wysłaniu jej do korekty, wpadłam w wir zleceń fotograficznych.

Tydzień przed wybuchem wojny w Ukrainie już pracowałam z korespondentem zagranicznym nad materiałami na ten temat. Po tygodniu pracy w Warszawie ruszyliśmy na granicę. Chciałam pojechać do Przemyśla, bo miałam w głowie historie bohaterów mojej książki.

Zostaliśmy tam i byliśmy na granicy, gdy wybuchła wojna. Miesiąc kursowaliśmy między Medyką a Przemyślem. Przeżyłam to bardzo. Pierwszy raz byłam na tych terenach, gdzie urodziła się moja babcia, i skąd została wysiedlona.Widziałam też bardzo wyraźnie emocje ludzi, którzy uciekali. Nie zdążyłam zamknąć emocjonalnie książki, a tu wszystkie rozmowy, które miałam w głowie, okazały się być niezwykle aktualne.

Fot. Anna Liminowicz / Zamalowane okna

O czym myślałaś?

Lęk, utrata, walka o tożsamość, dom. Moja babcia miała 30 minut na spakowanie się, zanim została przymusowo przesiedlona. Ludzie zabierali ze sobą dokumenty, kołdrę, święte obrazy, czasem zdjęcia.

I o tym był Twój materiał na granicy polsko–ukraińskiej.

W polskim tłumaczeniu tytuł tego materiału brzmi „Zbyt cenne, by to zostawić”. Z korespondentem Paulem Waldie z “The Globe and Mail”, zadaliśmy 30 osobom pytanie, co najcenniejszego zabrali ze sobą, uciekając z domu z Ukrainy, a ja robiłam też zdjęcia.

Z początku dostawaliśmy standardowe odpowiedzi, że pieniądze i dokumenty, ale po dłuższym zastanowieniu, ludzie wyciągali to co naprawdę uważali za cenne, a nie dające wyrazić się w wartości pieniężnej. Pamięć. Zdjęcia swoich dzieci, złotą bransoletkę przypominającą o chrzcie niesionej na rękach córki. Ale chyba najbardziej poruszyło mnie spotkanie z kobietą, która na pytanie, co zabrała z domu, odpowiedziała, że ulubioną sukienkę i buty. A po chwili dodała, że przecież wzięła jeszcze coś.

Co to było?

Szyszka. Przed polską granicą podniosła szyszkę sosny i ostrożnie wsunęła ją do bocznej kieszeni torebki. „To mały kawałek Ukrainy, który zawsze będę nosić przy sobie” – powiedziała. To są historie, które emocjonalnie bardzo mnie dotykają. To pokazuje, że mechanizmy wojny są bardzo podobne. Historia się powtarza.

  • Stron: 176
  • Oprawa: twarda
  • Wydawnictwo: Dowody na istnienie
  • Cena: 42 zł

Anna Liminowicz - sylwetka autorki

Fotografka i autorka reportaży. Ukończyła Fotografię Prasową w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polską Szkołę Reportażu. Obecnie studiuje Historię Sztuki i Kulturę Wizualną w PAN. W centrum jej zainteresowań znajdują się kwestie społeczne. Laureatka m.in. Nagrody im. Krzysztofa Millera za odwagę patrzenia (2018) oraz Grand Press Photo (2016 i 2014) za jej długoterminowy projekt Miedzy Blokami. W 2021 roku uzyskała grant National Geographic Society’s Emergency Fund for Journalists na realizację dokumentu fotograficznego pt. Wirus lęku.
Współpracuje m.in. z The New York Times, The Guardian, The Globe and Mail i wieloma innymi.
Pochodzi z Mazur, mieszka w Warszawie.

Więcej na: annaliminowicz.plzamalowaneokna.pl 

Skopiuj link

Autor: Monika Szewczyk-Wittek

Fotoedytorka, kuratorka i autorka tekstów o fotografii. Pomysłodawczyni przedsięwzięć promujących fotografię. Współtwórczyni projektu Wszyscy Jesteśmy Fotografami. Kierowała projektem Cyfrowy TR – procesem archiwizacji i digitalizacji zbiorów TR Warszawa. Współzałożycielka agencji Napo Images. Współkuratorka archiwum Pawła Pierścińskiego. Prowadzi zajęcia z fotoedycji i etyki fotografii na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Instytutu Pileckiego w Berlinie. W 2021 roku ukazała się jej pierwsza książka “Jedyne. Nieopowiedziane historie polskich fotografek”.

Komentarze
Więcej w kategorii: Wywiady
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Łukasz Skwiot: „Coś takiego jak nietrafione zdjęcie już nie występuje”
Od lat relacjonuje z linii bocznych najważniejsze wydarzenia futbolu. Nam opowiada o realiach pracy stadionowej i o tym, jak jego pracę zmienił najnowszy flagowy korpus Canon EOS R1,...
31
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Tania Franco Klein: kultura to dziś jedyna forma oporu
Mimo młodego wieku, jej prace znajdują się w stałych kolekcjach MoMA w Nowym Jorku oraz The Getty Center w Los Angeles. Meksykańska artystka pochyla się nad skutkami nadmiernej stymulacji...
12
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman: "Zaakceptuj, że czasem będziesz pieprzonym turystą"
Nicolas Demeersman za pomocą jednego prostego gestu kwestionuje nasze postrzeganie turystyki i relacji z lokalnymi społecznościami. Jego twórczość polega na przedstawianiu paradoksów. Fotograf...
17
Powiązane artykuły
zamknij
Partner:
Zagłosuj
Na najlepsze produkty i wydarzenia roku 2024
nie teraz
nie pokazuj tego więcej
Głosuj