Wydarzenia
Polska fotografia na świecie - debata o budowanie kolekcji fotograficznej
„Prasa” to bardzo ładne określenie na to, co robiłam. Używam tego sformułowania, bo oczywiście zdjęcia ukazywały się w prasie, ale typowo kolorowej. Pracowałam dla agencji eventowej i zajmowałam się showbiznesem.
Na szczęście nie siedziałam w krzakach i nie śledziłam ludzi z aparatem. Byłam po prostu akredytowanym fotoreporterem na różnego rodzaju wydarzeniach. Dostępność 7 dni w tygodniu, wiecznie na dyżurze i walka o zdjęcia. Byłam jedną z trzech fotografek na 40 facetów, więc musiałam się rozpychać łokciami. Tam była agresja! (śmiech) Ale w ten sposób w ogóle pozbyłam się wstydu, jeśli chodzi o pracę z ludźmi. Dzięki pracy fotoreportera mam śmiałość.
Kiedyś krzyczało się do tych celebrytów, teraz trzeba zapanować nad gośćmi z wesela. Nie mam problemu, by powiedzieć np. „Dobra, a teraz wsadź mu palec w ucho”. Dla mnie to norma. Mam wrażenie, że dzięki temu nawet te pozowane zdjęcia mają w sobie jakąś bezpośredniość i autentyczność.
Zrobiłam tak jedną z moich ulubionych fotografii, stylizowaną na ostatnią wieczerzę. Wszyscy byli pijani, więc to był dobry moment na takie eksperymenty. Powstała tam seria mocnych zdjęć. Był jeszcze wujek, który rozpinał koszulę, całujące się laski… No i oczywiście to ja ich do tego wszystkiego namawiałam! (śmiech)
Oczywiście trzeba wyczuć, kiedy można sobie na coś takiego pozwolić, ale dziś nie trafiają już raczej do mnie przypadkowi ludzie. Każdy spodziewa się, czego może oczekiwać po moich zdjęciach i w pewien sposób też tego pewnie oczekuje. Zawsze robię jednak bardzo różnorodny materiał. Mamy więc też typową romantykę: płytką głębię, światło w kontrze i rozwiane włosy. Te ujęcia z pazurem to tylko wisienka na torcie. Przy fotografowaniu pocałunku o zachodzie słońca mówię: „A teraz dotknij swoim językiem jej nosa”. I to jest to. Czasem potrzeba tylko odrobiny pieprzu, żeby przełamać ten lukier.
Ślub Anny i Andrzeja, Folwark u Różyca. Fot. Agata Mądrachowska
Gdy w branży agencyjnej zaczęło robić się nieciekawie, a ja zaczęłam naginać swój kręgosłup, stwierdziłam, że wystarczy mi już takiej pracy. A gdy urodziłam dziecko, to już wiedziałam, że na pewno do tego nie wrócę. Odłożyłam aparat i zajęłam się produkcją eventów.
Fotografię zaczęłam natomiast traktować jak swoją pasję. Skupiłam się na fotografowaniu kobiet. Chwilę później trafiłam na warsztaty do Michała Wardy z WhiteSmoke Studio. Zawsze podobały mi się ich zdjęcia, ta autentyczność, fotografowanie ludzi „z jajem”. Pomyślałam, że być może to jest rozwiązanie. No i coś mi tam niesamowicie zaklikało.
Mam wrażenie, że wcześniej w ogóle nie śledziłam tego, co się dzieje w fotografii. Oni podali mi mnóstwo inspiracji, pokazali fotografów streetowych. Zaczęłam tego sporo oglądać i w ten sposób patrzeć, myśleć o tym, co i w jaki sposób fotografuję. A w kolejnym roku błagałam znajomych: „Bierzecie ślub? Zrobię wam zdjęcia! Jak wam się nie będą podobać, to oddam kasę”. Zrobiłam w ten sposób swój pierwszy ślub. Spodobało się. Potem zadzwonił do mnie były partner, który akurat się hajtał. Z tymi dwoma materiałami poszłam na targi, na których wyrwałam dwóch klientów i jakoś zaczęło to płynąć.
Najwięcej zmieniła chyba jedna para, która jest ze mną do dziś. Gdy zobaczyłam ich na targach, to po prostu wyciągnęłam ich z tłumu za rękę (śmiech). Przepiękna kobieta, przystojny facet, ślub z prawdziwym jebnięciem. Dwieście osób, pałac pod Radomiem i telewizja, bo dziewczyna brała akurat udział w jakimś programie. Piękny ślub, na którym wiele się działo. To wydarzenie przyniosło mi sporo nowych klientów. Ale to było po prostu szczęście. Na drugich targach nie zdobyłam już ani jednego nowego klienta i dałam sobie z tym spokój.
Przede wszystkim na targi przychodzą ludzie mniej świadomi, którzy często nie wiedzą, czego chcą. Są mniej obeznani z trendami, nie szukają ekstrawagancji. Targi traktują jak supermarket, gdzie bez większego zastanawiania się można na szybko wybrać jakiś produkt. Zastanawiam się na ile to reportażowe podejście do fotografii ślubnej jest trendem wśród fotografów, a na ile rzeczywistą potrzebą klientów.
Do mnie dzwonią zazwyczaj ludzie, którzy widzieli już moje zdjęcia i wiedzą, czego chcą. Mówią, że podoba im się to, że te zdjęcia nie są pozowane, że reportaż jest w stanie uchwycić emocje, które się tego dnia pojawiają. Myślę więc, że w dużej mierze ta narracja, którą obieram, powoduje, że trafiają do mnie osoby z podobnym poczuciem estetyki. Ale oczywiście ten trend nie jest standardem.
Fot. Agata Mądrachowska
Czasem zdarza mi się oczywiście o czymś zapomnieć. Nagminnie na przykład zapominam zrobić zdjęcia butów (śmiech). Ale zawsze przed sesją rozmawiam z parami o tym, co jest dla nich istotne. Jak same zwracają uwagę na takie detale, to oczywiście o tym pamiętam i fotografuję im te buty. Generalnie nie widzę jednak trudności w przechodzeniu z jednego rodzaju zdjęć do drugiego.
Podczas trwającej 5 minut ceremonii mam na szyi w sumie trzy aparaty: Leikę SL z obiektywem 50 mm, SL2 z obiektywem 24–90 mm i Leikę QP. W tym czasie potrafię zrobić 200 różnych kadrów. Najważniejsze, czego nauczyły mnie warsztaty, to nie stać w miejscu. Trzeba być w ruchu: tu kucnąć, tam się przesunąć. W ten sposób otwierasz sobie drogę do bardzo wielu ujęć i możesz pracować na kilka sposobów.
Czasem biorę do pomocy męża. Wtedy daje mu właśnie Leikę Q i on w kulminacyjnych momentach robi dodatkowe zdjęcia z szerszej perspektywy. Zazwyczaj jednak udaje mi się zrobić wszystko tak, jak chcę, nawet gdy jestem sama. Skąd w ogóle pomysł, żeby taką fotografię robić Leiką? To chyba najmniej popularny system wśród osób, które „młócą” zdjęcia.
Leica wzięła się przez WhiteSmoke (śmiech). W ciąży kupiłam Leikę SL z obiektywem Vario-Elmaritt-SL 24–90 mm f/2,8–4 APSH, na którą przesiadłam się z Nikona D700 i Nikona D3. Gdy po pierwszej sesji zobaczyłam kolory, szczegółowość i to, jak swobodnie mogę pracować z cieniami, wiedziałam, że było warto. Gdy później dokupiłam jeszcze manualne, jasne szkła, to już zupełnie zakochałam się w tej plastyce.
Fot. Agata Mądrachowska
Oczywiście miewam momenty, kiedy wkurzam się na aparat, ale gdy potem zgrywam zdjęcia i je przeglądam, to mi przechodzi. Poza tym sporo fotografuję też manualnymi szkłami, dlatego wiem, jak sobie radzić. Każdy sprzęt ma swoje plusy i minusy. Dla mnie najważniejszy jest obrazek, który uzyskuję. Nie potrzebuję też sprzętu tańszego tylko po to, żeby móc go co dwa lata wymieniać i być na bieżąco z nowinkami.
Jestem w ogóle kiepska, jeśli chodzi o technologię. Z wielu funkcji pewnie nawet nie korzystam. Biorę aparat i albo mi leży, albo nie. W przypadku Leiki finalnie mam obrazek, z którego jestem zadowolona i dlatego nią fotografuję.
Są to też zadziwiająco wytrzymałe aparaty. Leikę SL kupiłam 5,5 roku temu. W ciągu tych 5 lat intensywnego fotografowania nigdy mi się nie zepsuła. Nie padła migawka. Raz tylko była w serwisie, gdy walnęła o glebę i obudowa ścisnęła się tak, że nie dało się wyjąć baterii. Ale mimo to nic się w niej nie zepsuło i cały czas wykorzystuję ją na sesjach.
Fotografuję głównie obiektywami 35, 40 i 50 mm. Mam też wspomnianego zooma 24–90 mm.
Powiem, że w ogóle. Już ogniskowa 85 mm, to dla mnie zbyt ciasno. Gdybym miała zostawić tylko jedno szkło, prawdopodobnie byłaby to ogniskowa 35 mm.
W 80% fotografuję przy świetle zastanym. Z lampami pracuję w zasadzie tylko przy fotografii korporacyjnej i biznesowej oraz oczywiście na weselu podczas tańców czy gdy jest już ciemno. Bardzo lubię naturalne światło. Nawet gdy zdjęcie jest „zepsute”, niedoświetlone, ma w sobie jakąś miękkość.
Oczywiście podobają mi się stylizowane kampanie z użyciem światła studyjnego, ale to są zupełnie inne emocje. Oglądasz coś wyreżyserowanego. Do mnie najbardziej przemawiają zdjęcia, na które po prostu patrzysz i nie zastanawiasz się, jak zostały zrobione. Gdy myślisz o świetle, rozdzielczości itp., to fotografia staje się matematyką. A nie o to mi chodzi.
Sesja rodzinna Paulini Maćka / Fot. Agata Mądrachowska
Klientów na takie zdjęcia mam w zasadzie od momentu, kiedy zaczęłam fotografować. Do niektórych osób jeżdżę po dwa razy w roku. Dziecko, ciąża, urodziny i tak dalej. Zwykle nie biorę zleceń typu komunia czy chrzest, ale jak mam z kimś dobrą relację, to pojadę i zrobię też takie zdjęcia. Nie ograniczam się. Na pewno jest zapotrzebowanie na taką fotografię i myślę, że wynika to z Instagrama. Ludzie wstawiają swoje zdjęcia, aktualizują profile – inni to widzą i też chcą mieć takie fotografie. Sami się na to nakręcają.
Zmieniłam ustawienia niedawno. Zaczęłam czyścić swój profil z przypadkowych widzów, bo publikuję na nim m.in. zdjęcia swojego dziecka, wiele historii ze swojego życia, czasem pojawia się tam też trochę nagości. Jeżeli ktoś będzie bardzo chciał, zobaczy, co robię, bo trafił do mnie z polecenia, to wyśle zaproszenie.
Sesja rodzinna Asi i Antka / Fot. Agata Mądrachowska
Na pewno nie mam zapędów, żeby młócić po dwa śluby w tygodniu i eksploatować się fizycznie oraz psychicznie. Gdy w sezonie mam dwa śluby w miesiącu, w zupełności mi to wystarcza. Trudno mi też powiedzieć, na ile Instagram przekłada się na pracę. Do mnie dużo zleceń trafia przez stronę internetową, która dzięki pomocy mojego brata bardzo dobrze pozycjonuje się na interesujące mnie hasła. Nie potrzebuję więcej.
Notorycznie. Jestem cała wytatuowana, więc przyzwyczaiłam się już, że ludzie mnie nienawidzą (śmiech). Bezpośrednio nie zdarzają mi się już takie konfrontacje, ale były sytuacje, gdy na przykład szłam z córką w wózku i ktoś podchodził, by powiedzieć mi, że wyglądam jakby ktoś mnie obrzygał (śmiech).
Nadal jesteśmy jednak narodem dość zamkniętym i jestem w stanie wyobrazić sobie, że niektórym może nie pasować to, co robię. Ja generalnie lubię ciało. Fotografuję kobiety, fotografuję siebie, daję się też fotografować mężowi. Jeżeli z tego powodu ktoś nie zdecyduje się na moje usługi, to trudno. Zostają ze mną ludzie, którzy patrzą na świat podobnie jak ja. Cieszy mnie to, bo dzięki temu później nie ma żadnych zgrzytów.
Archiwum Prywatne, Dominik Mądrachowski / Fot. Agata Mądrachowska
Szczerze mówiąc, nie miałam takiej sytuacji. Raz tylko się obawiałam, gdy pojechaliśmy na wesele na wieś, 100 km od Warszawy. Przychodzimy na przygotowania, widzę babciny domek i wielką figurkę Matki Boskiej z kwiatami. Ale wszyscy przyjęli mnie z uśmiechem i była świetna atmosfera. Myślę też, że to wynika z samego zawodu. Choć nie lubię tego określenia, dla ludzi jako fotograf jestem artystą. Dla nich jest spójne, że jako artysta mogę wyglądać dziwnie.
Jak już mówiłam, nigdy nie miałam takiego ciśnienia, by móc się tym naprawdę zmęczyć. A gdy podczas ślubu coś mnie denerwuję, to idę i szukam sobie tematu pobocznego. Skupiam się na dzieciach, detalach czy jakichś dodatkach. Zawsze jesteś w stanie uchwycić coś, co da Ci na chwilę ucieczkę od tej całej „ceremonii”. Natomiast w moim przypadku jest raczej odwrotnie. Od jakiegoś czasu staram się nie słuchać tego, co mówi ksiądz, bo czasem za bardzo się wzruszam. Zaczynam płakać i przestaję myśleć o zdjęciach (śmiech).
Oczywiście bywają momenty, gdy gorzej mi się pracuje, gdy mniej chętnie siadam do obróbki, ale z drugiej strony ciągle mam też chwile, gdy pracuje na totalnej zajawce i odkładam zabawę z córką, bo „muszę” obrobić zdjęcie, które utkwiło mi w pamięci z poprzedniego wieczora. (śmiech) Generalnie staram się zachowywać higienę i się nie przeciążać tak, by nadal sprawiało mi to przyjemność.
Ważne też, by nie dać się przytłoczyć uprzedzeniom. W grudniu robiłam zdjęcia na weselu, które para zorganizowała we własnym domu. Wchodzę i myślę sobie: „Ja ********, co ja tu zrobię?”. Zwykły dom, ciasta ustawione na stole w salonie. Na początku przeraził mnie brak tej całej otoczki, ale pomyślałam sobie, że zrobię to po prostu tak, jak umiem. Na koniec okazało się, że wyszedł z tego świetny materiał.
Michalina, sesja dla Skin Project / Fot. Agata Mądrachowska
Gołe baby! (śmiech) Oczywiście robię tego sporo i bardzo to lubię. Często żałuję, że wielu z tych zdjęć nie mogę opublikować. Miałam raz sytuację, gdy robiłam parze sesję ciążową. Określenie ciążowa to niedopowiedzenie jak na to, co się działo, bo sytuacja rozwijała się bardzo dynamicznie. Oczywiście nie było tam seksu, ale powstały na maksa naturalne, surowe i autentyczne zdjęcia. Coś pięknego.
Jak już mówiłam, nie mam za grosz wstydu. (śmiech) Gdy robię zdjęcia, jestem schowana za aparatem. Nie czuję, żebym w tym uczestniczyła.
Najważniejsze, to być bezpośrednim. Dam Ci przykład. Jedna klientka chciała zrobić nagą sesję na prezent dla swojego chłopaka. Spóźniła się i mieliśmy już mało czasu. Mówię jej: „Dobra, rozbieraj się szybko, bo zaraz nam słońce ucieknie”. I była to najlepsza rzecz, jaką mogłam zrobić, bo ona nawet nie miała czasu, żeby poczuć się skrępowana.
Myślę, że atmosferę rozładowuje też to, że często „stękam” za aparatem – to zwykle rozśmiesza dziewczyny. Nigdy nie staram się też zbyt dużo myśleć nad tym, co mówię i co robię. Jestem jak ginekolog, do którego przychodzisz i po prostu się rozbierasz. Myślę, że przez tę bezpośredniość po prostu skracam dystans. Czysta komunikacja, bez jakichś konwenansów.
Fot. Agata Mądrachowska
Powiem tak – nie przypominam sobie, żebym w ostatnim roku to ja inicjowała takie sesje. Myślę, że dziewczyny mają sporą potrzebę, by się w jakiś sposób „uwolnić”. Chcą wyjść z dresu, dodać sobie odrobinę pikanterii i troszkę się dowartościować.
Dokładnie. Są też laski, które mówią na przykład, że się rozwodzą i muszą mieć zdjęcia. Albo że przez 10 lat siedziały z dziećmi. W dużej mierze są to zdjęcia zachowywane prywatnie, nigdzie tego nie publikują, ale jest to dla nich jakimś krokiem w nowe.Natomiast oprócz tych nagich zdjęć robię im też portrety. Często „zakochuję” się w jakiejś twarzy i strasznie je wtedy męczę. (śmiech) Zawsze więc dostają też taki materiał, który mogą swobodnie pokazać i być z siebie zadowolone.
Ola i Patryk, sesja dla Juniorink Studio / Fot. Agata Mądrachowska
Jak to mówią, szewc bez butów chodzi. Mam masę prywatnego materiału, ale na przykład album rodzinny „robię” już od 4 lat i tylko przerzucam zdjęcia córki z dysku na dysk, żeby nic nie stracić w razie awarii. Robię dużo zdjęć telefonem, fotografuję też na wszelkich spotkaniach rodzinnych.
Te wszystkie momenty typu urodziny, zdmuchiwanie świeczek to dla mnie ekstremalnie ważne rzeczy. Bo potem, po latach patrzysz na te zdjęcia i autentycznie się wzruszasz. Poza tym to świetny pomysł na prezent. Raczej nie kupuję prezentów w postaci pościeli czy innych pierdół, tylko drukuję odbitki. Każdy co roku dostaje na święta pakiet zdjęć i zawsze jest przy tym świetna zabawa.
Czasem odczuwam pewną potrzebę odpoczynku od tego, co robię. Jestem osobą wrażliwą i mam takie momenty, gdy przez trzy tygodnie w ogóle nie dotykam aparatu. Z tego powodu zaczęłam na przykład robić bransoletki i pierścionki z koralików. Natomiast, jeśli chodzi o samą fotografię, chciałabym kiedyś pochylić się nad tematem snów. Chłopaki z Leiki, którzy bardzo dbają o to, żebym się rozwijała, podpowiadają, żebym spróbowała zrobić projekt długoterminowy: fotografowała coś przez 10–15 lat i zobaczyła, jak będzie to ewoluowało i jak będzie zmieniać się moja perspektywa.
Nigdy w życiu nie byłam w żadnej szkole artystycznej i nikt nigdy nie uczył mnie interpretacji czy narracji. Wszystko zawsze robiłam intuicyjnie, jest to więc dla mnie coś zupełnie nowego i jestem bardzo ciekawa, co we mnie siedzi. Póki co, staram się jednak znaleźć na to czas i pieniądze.
Uważam się za rzemieślnika, a fotografia jest moim rzemiosłem. Odkąd wzięłam po raz pierwszy aparat i zaczęłam fotografować, byłam jak odurzona. Mój romantyczny związek z aparatem zaczął się ponad 15 lat temu i przez te lata byłam uczniem tej pięknej dziedziny. Następnie wylądowałam w sztywnych ramach fotografii prasowej i agencyjnej. Wyswobodziwszy się z tych ram, poświęciłam całe serce dla sesji portretowych, kobiecych i fotografii ludzi. A fotografia ślubna była w moim przypadku naturalną drogą, na którą następnie wkroczyłam, bo zawiera w sobie wszystko, co kocham. Gdy nie robię zdjęć dla Klientów, stwarzam okazje do zrobienia zdjęć dla siebie. Wierzę, że uprawianie wielu dyscyplin fotografii pomaga mi lepiej przygotować się do pracy w różnych warunkach, a prawdziwa kreatywność wynika z umiejętności dostosowania się do każdej sytuacji. www.freyalovephoto.pl