Akcesoria
Godox V100 - nowa definicja lampy reporterskiej?
Ludzie byli do niej entuzjastycznie nastawieni, czuli, że jej przyjazd coś zmieni. Zależało mi też na takim rozpoczęciu opowieści, ponieważ wiąże się z nim dość anegdotyczna historia. Byłem wtedy początkującym fotografem w tygodniku Wprost, który dostał akredytację na wizytę. Jak zwykle były one podzielone na tzw. „poole”. Nie dostaliśmy możliwości sfotografowania pani premier z bliska. Pomimo tego poszedłem do Hali Mirowskiej, gdzie miała się odbyć część wizyty. Byłem trochę nieśmiały i przestraszony tym, że mam fotografować Margaret Thatcher prostym, tanim aparatem.
Warszawa, 3 listopad 1988. Brytyjska premier Margaret Tchatcher robi zakupy w Hali Mirowskiej. Przyjechała na zaproszenie generała Wojciecha Jaruzelskiego, ówczesnego przewodniczącego Rady Państwa. Jej wizyta dodała energii do dalszego rozmontowywania pozostałości po starym systemie. Fot. Mariusz Forecki
Obserwowałem pozostałych fotografów, pewnych siebie, z dobrym, profesjonalnym sprzętem. Jak zobaczyłem ten tłum dziennikarzy, to wiedziałem, że nic nie zrobię. Widziałem swoją porażkę i wezwanie na dywanik u naczelnego. Pomyślałem jednak, że jak wejdę za stragan, to może pani premier będzie przechodziła obok i uda mi się zrobić jakieś zdjęcia z daleka. Z przerażeniem zauważyłem, że ona skręca w moją stronę, podchodzi do stołu, zaczyna kupować jabłka i pomidory. Z tłumu fotoreporterów słyszałem tylko westchnienia zazdrości. Nikt inny się nie dopchał. Mogłem fotografować do woli. Uświadomiłem sobie wtedy, że nie zawsze trzeba być w centrum, aby zrobić zdjęcia opowiadające o istocie wydarzenia.
Zdjęcia z wizyty Margaret Thatcher to zwyczajne, proste zdjęcia, które dziś każdy by zrobił w takiej sytuacji, mając zwykły aparat w telefonie. To jest tylko rejestracja zdarzenia. Ogromną wartość edukacyjną miało dla mnie to, jak zachowywać się i działać, aby takim sytuacjom pomóc. W drugiej części książki też pokazuję podobną sekwencję: dziesięć fotografii z zamieszek na Dworcu Centralnym podczas ostatniego zjazdu PZPR. Tu jednak efekt jest lepszy, a fotografie sporo mówią o nastrojach w tamtym czasie.
Bar, w którym sprzedawano głównie piwo. Września, 1991. Fot. Mariusz Forecki
Trzeba spojrzeć na ostatnie zdjęcie w książce, na którym jest człowiek z wytatuowaną połową skrzydła orła na plecach. Staram się nie oceniać zjawisk i wydarzeń, raczej je rejestrować. Kiedyś narodowa symbolika pojawiała się w przestrzeni publicznej nieśmiało, jednak od paru lat można zauważyć zdecydowany wzrost jej wykorzystania. Pozwala to fotografom lepiej opowiadać o współczesnej Polsce.
Sprzedaż chleba na targowisku. Leszno, 1991. Fot. Mariusz Forecki
Przeszkadzałoby mi w pracy publiczne opowiedzenie się po jednej ze stron. Choć przejście do porządku dziennego nad coraz bardziej widocznym nacjonalizmem albo polowaniami jako rozrywką jest dla mnie problemem. Reaguję, raczej podpisując różne petycje lub uczestnicząc w manifestacjach.
W książce znajduje się zdjęcie młodych ludzi z flagą i napisem: „Precz z EWG i zjednoczoną Europą”. Pracowałem wtedy w tygodniku Poznaniak, który mimo tego, że był bulwarówką, publikował też relację z ważnych społecznie i politycznie wydarzeń. W roku 1992 pojechaliśmy z kolegą na proces Bolesława Tejkowskiego, lidera partii Polska Wspólnota Narodowa. W warszawskim sądzie było dużo fotografów, z polskich i zagranicznych agencji. Doszło nawet do przepychanki i pobicia jednego z nich, chyba Maćka Macierzyńskiego. W stronę dziennikarzy obecni na procesie młodzi narodowcy kierowali mocne słowa i gesty. Wyczuwali ich strach lub niechęć, próbowali zastraszyć. Do mnie i do kolegi jakoś się nie przyczepili i po jakimś czasie zaczęliśmy z nimi rozmawiać. Po procesie jako jedyni dziennikarze podeszliśmy do Bolesława Tejkowskiego i zapytaliśmy, czy możemy z nim porozmawiać, a on z uśmiechem zaprosił nas na spotkanie młodzieżówki. Poszliśmy tam, opowiadał o procesie. Mówił także o tym, kto rządzi w Polsce. Według niego wszyscy byli Żydami… Wałęsa – Żyd, Jan Paweł II – Żyd. Wywiązała się dyskusja i w pewnym momencie młodzi ludzie obecni na spotkaniu zaczęli krzyczeć w naszą stronę, że jesteśmy żydodziennikarzami. Bolesław Tejkowski ich uspokoił i powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi z Poznania.
Urząd celny. Kierowcy czekają na oclenie towaru z Niemiec. Poznań, 1993. Fot. Mariusz Forecki
Tu trochę przesadził (śmiech). A potem zaproponował wyciągnięcie flag i innych symboli narodowych i pozowanie dla „kolegi fotografa”, czyli dla mnie. To mi uzmysłowiło, że aby pracować, nie mogę być fotografem zdeklarowanym politycznie. W codziennym życiu mam swoje poglądy, ale w pracy muszę to odsunąć.
Trochę dalej w książce jest zdjęcie Rumunów nielegalnie przekraczających granicę na Nysie Łużyckiej. To był rok 1993, gdy obywatele rumuńscy nagminnie przedostawali się do Niemiec przez rzekę. Straż graniczna łapała ich i odstawiała do pociągu. Ta fotografia jest przedziwna, bo tam wszystko jest źle. Żołnierz na służbie jest bez czapki, w niedbałym mundurze, inni kierują broń w stronę ludzi.
Bar w starym autobusie na targu koni. Skaryszew koło Radomia, 1994. Fot. Mariusz Forecki
Być może trochę tak, bo musiałem opowiedzieć się po stronie żołnierzy, którzy pozują tam dla mnie. Często tak bywa, że fotografując, muszę to zaakceptować. Rankiem żołnierze odprowadzili ich na pociąg i na peronie przyjaźnie się z nimi żegnali. Padło nawet zdanie „Do zobaczenia za trzy dni”.
Wigilia dla ludzi samotnych i bezdomnych w barze WARS na dworcu kolejowym. Poznań, 1990. Fot. Mariusz Forecki
Faktycznie może to tak wyglądać, jednak one by się i tak wydarzyły, może trochę inaczej. Dla mnie istotne jest, by do niczego nie zmuszać bohaterów. Jednocześnie mam świadomość, że człowiek z aparatem zawsze jest intruzem i w jakiś sposób wpływa na ich przebieg.
Protest rolników pod Urzędem Wojewódzkim. Poznań, 1991. Fot. Mariusz Forecki
I tak, i nie. Trudniej jest wejść gdzieś z marszu i fotografować, bo dziś trzeba udowodnić, że historia bohaterów jest naprawdę dla ciebie ważna. Ale jeśli to się uda, to mam wrażenie, że można zrobić więcej niż kiedyś. To jest trudne, gdy pracujesz w trybie realizacji projektów ograniczonych czasowo i to jest też zabójcze dla fotografii. Masz środki, masz termin i musisz kończyć. Dziś pewnie nie powstałaby na przykład fotografia pani Jadwigi, przesympatycznej tancerki erotycznej. Spędziłem z nią dwa tygodnie w klubie go-go i w zasadzie mogłem rejestrować wszystko. Właściciel z dumą pokazywał mi, jak rozwinął rodzinny biznes, który początkowo był tylko sklepem erotycznym.
Kibice na stadionie piłkarskim. Poznań, 1992. Fot. Mariusz Forecki
Dokładnie. Cieszę się, że to zauważyłaś. Chyba tylko artyści przeszli przez ten przełom, ten mechanizm niezniszczeni. Są ciągle sobą i działają bez względu na okoliczności. W pierwszej części pan Marek występuje na dworcu, a w drugiej publiczność ogląda go w dużym centrum handlowym. I wszędzie w takim samym programie.
Marsz Niepodległości pod hasłem „My chcemy Boga”. Jednym z gości był na nim Roberto Fiore, włoski, nacjonalistyczny polityk, określający się jako faszysta. Warszawa, 2017. Fot. Mariusz Forecki
To zdjęcie z aresztu pod Poznaniem. Współcześnie właściwie nie do powtórzenia. Z tego, co wiem, raczej nie ma drugiej takiej fotografii w Polsce. To były czasy, gdy na dziennikarzy i fotografów patrzyło się bardziej przychylnie. Więźniowie akurat wrócili po pracy do zakładu i poszli pod prysznic, a ja za nimi. Uznałem, że to zdjęcie jest na tyle ważne – człowiek, który jest zamknięty i próbuje się umyć, z tymi kratami w oknach – że pokazuje w symboliczny sposób mechanizm zmian.
Figura Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata, wzniesiona w zachodniej Polsce – jeden z największych posągów Chrystusa na świecie. Świebodzin, 2010. Fot. Mariusz Forecki
Być może to wynika z tej zmiany w podejściu do bycia fotografowanym. Ale pojawiły się z kolei środowiska niebywale na to otwarte np. drag queen, byłem zaskoczony ich przyjaznością. To też pewnie wynika z coraz większej akceptacji społecznej, w zasadzie ludzie już nie boją przyznawać się do swojego stylu życia.
Publiczność na festiwalu Muzyków Rockowych w Jarocinie, 1992. Fot. Mariusz Forecki
Jak sięgam do swojego archiwum, to zaczynam rozumieć, że zdjęcia mogą być po pewnym czasie odczytywane zupełnie inaczej. Inżynieria społeczna i obserwacja mechanizmów – niezwykle mnie to interesuje. Chciałem, żeby książka tuż po otwarciu działała jak magnes. Większość z tych zdjęć nie jest ani zabawna, ani pozytywna, a jednak tak ją budowałem, by nie można się było od niej oderwać. Żeby była tłusta, gęsta, męcząca. Na pewno nie miała być ładna.
Tort z okazji 375-lecia browaru w Tychach, 2004. Fot. Mariusz Forecki
To by się kłóciło z treścią. Chodziło mi o pokazanie tego, jak ja odbierałem tamte czasy, których efekty widać także współcześnie. Zainspirowany w końcówce lat 80. fotografiami nieżyjącego już Mariusza Stachowiaka, rejestrowałem tematy nieoczywiste, wymykające się obowiązującym wtedy ramom czy zainteresowaniom większości aktywnych w tamtym okresie fotografów. Takich znajdowałem też bohaterów. Wspominam moment, gdy otworzyliśmy się na Europę, zniesiono wizy do Niemiec.
To był czas ogromnego odpływu Polaków. W książce jest fragment tekstu o pociągach z Warszawy do Berlina. Bilety kupowałem, stojąc kilka godzin w kolejce do kasy międzynarodowej. Sukcesem było już dostanie się do tego pociągu, który był potwornie przeładowany, komfortowe było miejsce w toalecie. Te podróże miały też taki cel, aby sprzedać trochę ciuchów za zachodnią granicą i zdobyć kasę na lepsze życie, choćby przez kolejny miesiąc. Tymczasem dziś nikogo nie dziwi, że w komfortowych warunkach latamy, gdzie chcemy, za niewielkie pieniądze.
Myślę, że tak. Nie chciałem, żeby książka była prostą opowieścią o tamtych czasach. Chodziło mi bardziej o zebranie fotografii, które pokażą, jak działa taki mechanizm zmian. W pierwszej i drugiej części są barwne fotografie, gdzie pewne motywy się powtarzają. Zestawienie ich służy temu, by przyjrzeć się Polsce w trakcie przemian społecznych, gospodarczych, prawie rewolucji. Obserwując reakcje młodych ludzi, widzę, że w pierwszą część książki trochę trudno jest im uwierzyć. Łatwiej im to przychodzi w części środkowej, może też dlatego, że fotografia czarno-biała jest dla większości bardziej wiarygodna, odległa i trudna do zweryfikowania. Ostatnia część jest poświęcona współczesności i przez to najbliższa odbiorcy. Dla mnie istotne jest to, by po obejrzeniu całości człowiekowi zostało w pamięci coś więcej niż tylko egzotyczne zdjęcia, sytuacje.
Książka „Mechanizm. Polska 1988-2019” dostępna jest na stronie wydawcy, Fundacji PIX.HOUSE (pix.house). Za projekt odpowiada Andrzej Dobosz
Zawsze pracuję sam. Muszę poczuć, że się z tym identyfikuję. Nie bardzo chcę, by ktoś to zmieniał. Na finalnym etapie pokazuję efekt kilku osobom. To zaufani ludzie z Fundacji Pix.house: Michał Adamski, Michał Sita, Adrian Wykrota i grafik Andrzej Dobosz. Pytam, czy to działa, i tyle. Po wydaniu książki też nie bardzo śledzę pojawiające się recenzje.
Tak. Myślę, że nastąpi to za kilkadziesiąt lat (śmiech).
Rocznik 62. Intensywnie fotografuje w Polsce i na terenach byłego ZSRR. Autor książek z fotografią dokumentalną: „I Love Poland”, „Kolekcja Wrzesińska”, „W Pracy”, „Człowiek w ciemnych okularach” i wyróżnionej w konkursie Grand Press Photo oraz Pictures of the Year International „Mechanizm” (2019, PIX.HOUSE). Ukończył Instytut Kreatywnej Fotografii Uniwersytetu Śląskiego w czeskiej Opavie. Laureat wielu konkursów fotograficznych i autor wystaw. Uhonorowany między innymi medalem Związku Polskich Artystów Fotografików i Nagrodą Artystyczną Miasta Poznania. Współzałożyciel miejsca dla fotografii PIX.HOUSE www.forecki.pl.
Zdjęcie otwierające: Kontrola drogowa w okolicach Wrześni, 1990. Fot. Mariusz Forecki